Pokój, który został mi przydzielony był mniejszy niż poprzedni. Duże łóżko zastąpiło mniejsze z drewnianą ramą oraz ciemną pościelą. Szafa także była mniejsza, ale przestronna z wieloma półkami i kilkoma rurkami na wieszaki. Biurko stało pod oknem, które wychodziło na wielkie pola, za którymi mieścił się sporych rozmiarów zagajnik.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem na dole – powiedziała z uśmiechem gosposia, zamykając za sobą drzwi.
Opadłam swobodnie na miękkie łóżko, z torby podróżnej wyciągając książkę. Vin miał rację w sprawie zmęczenia, ale przed upragnionym snem chciałam jeszcze doczytać jeden rozdział książki, którą zaczęłam ostatnio czytać.
Opowiada ona o mężczyźnie, pisarzu, w którym po utracie ukochanej wypaliły się słowa, które miał przelać na papier. Zapada w depresję, bierze narkotyki i powoli stacza się na dno. Jego przyjaciele ze wszystkich sił próbują wydostać go z tego bagna, co w małym stopniu się im udaje. Podczas pewnej nocy, mężczyzna słyszy w salonie odgłos tłuczonego szkła, więc schodzi na dół by sprawdzić co się dzieje, a tam spotyka kolejną miłość swojego życia. Dziewczynę ze swojej własnej książki.
Po dwudziestu minutach czytania, moja ręka bezwładnie opadła na materac, wypuściłam z dłoni książkę, która z charakterystycznym dźwiękiem upadła na ziemię. Zapadłam w głęboki sen.
Wokół mnie roztoczyła się nieprzenikliwa biel. Kolor bił po oczach jasnością, więc przetarłam powieki, mając nadzieję, że coś to pomorze. Nie zawiodłam się. Zaraz sceneria się zmieniła, a ja trafiłam do dobrze mi znanego miejsca. Zniszczony dom – podłoga, jak i ściany w ciężkim stanie, przewrócona kanapa, stary kominek, a obok niego pogrzebać, który wypuściłam z dłoni.
Weszłam do zdewastowanego salonu, rozglądając się na boki. Gdzieś w kącie leżał mój podziurawiony, biały płaszcz, obok niego stała migocząca lampka, a pod nią karteczka, na której zauważyłam koślawe litery oraz krew. Podeszłam do lampki, by dokładnie przyjrzeć się karteczce. Wzięłam ją do rąk i zaczęłam czytać.
Zginiesz -V.
Jedno zdanie, które wprawiło mnie w zakłopotanie. I ta litera V. Co ona mogła oznaczać? I czy fakt, że właśnie o tym śniłam, miał jakieś większe znaczenie?
Obróciłam się gwałtownie, słysząc zbliżające się kroki, które rozbrzmiewał w pustym domu głośnym echem. Zmrużyłam oczy, by dokładnie móc dostrzec zarys nadchodzącej w moją stronę ciemnej i wysokiej postaci.
- Alucard? - zapytałam niepewnie, automatycznie i bez zawahania. Coś ścisnęło moje serce, gdy zobaczyłam jego szczery, nikły uśmiech przebiegający przez sekundę po jego twarzy.
Zacisnęłam dłonie.
- Jesteś coraz bliżej mnie – szepnął, tuląc mnie do siebie. Jego silne ramiona objęły moją drobną, zrujnowaną postać, zamykając w stalowym, ale przyjemnym uścisku.
Wtuliłam się w jego białą koszulę chłonąc jego uzależniający zapach. Z jednej strony mi tego brakowało, z drugiej nie chciałam już nigdy tego poczuć.
- Jesteś pełna sprzeczności – powiedział, czule głaszcząc mnie po głowie. - Nie dojdziesz do żadnego, sensownego wniosku jeśli tak będziesz myśleć.
- Co robisz w moim śnie? - spytałam, unosząc na niego ciekawski wzrok.
Zastanowił się przez chwilę.
- Nudzę się – odparł po chwili. - Nasz pakt został zerwany, więc w świetle waszego prawa nie możemy razem chodzić na misję.
- Pani Integra jest na mnie zła?
- Na ciebie nie – odparł z uśmiechem. - Na mnie owszem.
Odsunęłam się od niego, ściskając w kieszeni spodni kartkę.
- Niezłe bagno się porobiło.
- Pokaż – powiedział nagle. Podniosłam na niego pytający wzrok. - To co masz w kieszeni. Wiesz, że potrafię czytać twoje głośne myśli.
Przez chwilę stałam nieruchomo w miejscu, kalkulując różne opcje w głowie. Jednak im dłużej próbowałam dojść do jakiegoś sensownego wniosku, tym bardziej plątałam się w własnych myślach.
Alucard chwycił moją rękę i wyrwał z niej zawiniątko. Przyjrzał się mu dokładnie.
- No, porobiło się – przyznał z niechęcią, krzywiąc się. Potem obrócił w moją stronę kartkę i wskazał na inicjał.
- Nie wiem kto to – wzruszyłam ramionami. - Ty pewnie też.
- Nie, nie wiem, ale mogę przekazać to Integrze.
- To nic nie wniesie do naszego śledztwa. Imion na tą literę na świecie jest mnóstwo.
Alucard spojrzał w inny punkt, myśląc.
- Masz jakiś wrogów?
Tak, ciebie – pomyślałam, ale zaraz zganiłam się za tą myśl. Musiałam przestać tak myśleć.
- Nawet jeśli, to ich nie pamiętam.
- Oj nieładnie - zaśmiał się krótko. - Swoich wrogów należy pamiętać.
Przestałam go słuchać. Ponownie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Mój wzrok padł na kanapę, na której działy się dziwne, straszne i przyjemne rzeczy. Poczułam ciężar na ramieniu.
- Zastanów się – powiedział wampir.
- Po co? - wzruszyłam beznamiętnie ramionami. - Zostało mi zaledwie kilka miesięcy, potem już nic będzie się liczyć.
- Wieczne życie jest ciężkie, ale to jednak życie. Wybrałem tą drogę, bo chciałem odpokutować za to, że skazałem rodzinę na śmierć. Widać, nie dane mi jest zaznać jakiegokolwiek szczęścia. Przynajmniej w tym wcieleniu.
Spojrzałam na niego smutno. Jego twarz była obojętna, oczy nie jarzyły się czerwienią – były smutne i kryły w sobie ból. Prawdziwy ból, którego nigdy u niego nie dostrzegłam.
- Jesteś szczery w swoich słowach i postanowieniach?
Spojrzał na mnie świdrującym wzrokiem.
- Ja nigdy nie kłamię – uniosłam brew do góry, ręce skrzyżowałam na piersi. - Nie mówię jedynie całej prawdy.
- Śmierć i tak się o mnie upomni, więc po co to wszystko przedłużać.
- Mówisz o tym tak lekko, w ogóle nie przejmując się tym, że ktoś pomyśli, że jesteś dziwna.
Uśmiechnęłam się.
- Mimo, że mam dopiero dwadzieścia lat, przeżyłam to co miałam przeżyć. Życie się ze mną nie cackało, dało mi kopa w dupę i nauczyło wiele rzeczy. Rodzimy się by umrzeć, Alucard.
- Pozwól sobie pomóc – ścisnął moje ramię.
- Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności – zacytowałam. - Wiedziałeś o tym?
- Natalie – wampir westchnął.
- Zrozum, dla mnie nie ma już ratunku.
- Ty chcesz umrzeć – podniósł głos. Nie odezwałam się, więc kontynuował: - jak możesz myśleć, że życie jest tylko krótkim aktem, którego nie wart brać pod uwagę.
- Tego nie powiedziałam…
- … Ale pomyślałaś.
- Nie boje się śmierci. Przyjdzie po mnie teraz czy później – wzruszyłam ramionami – co za różnica. Każdy kiedyś umrze.
Nie skomentował. Obrócił się do mnie plecami z niemrawą miną. Potem cały krajobraz zalał się czernią.