wtorek, 30 czerwca 2015

Lisia Kaplica

No cóż moi drodzy, dzisiaj doznałam totalnej załamki. Trzy pieprzone lata zakuwania do matmy, a tu proszę nie zdałam jej. Hah, ale paradoks czyż nie. Śmieszne jest to, że inne przedmioty mam zdane (powyżej 50%), a matematyka, cóż. Poprawka w sierpniu.

poniedziałek, 29 czerwca 2015

O tym jak Dracula zgwałcił łowcę

Pewnie na waszych twarzach zawita uśmiech, ale musiałam to napisać, ze względu na to, że Arisu mi taki pomysł podała XD Dzięki koleżanko, teraz piszę kolejne części tego one-shota. :D


 Ciemne chmury kłębiące się nad rozległymi, królewskimi ogrodami przysłaniały sierp wznoszącego się księżyca, a spokojna rzeka Tarnava miała swój własny rytm, w którym gnała przed siebie. Miliony gwiazd ugięło się pod naporem ciemnej i mrocznej nocy. Szelest liści przyprawiał o gęsią skórkę, a huk skrzydeł sów wznoszących się w powietrze mógł przyprawić o zawał serca i trwałe uszkodzenia mózgu.
  Tak właśnie myślał Ra, samotny tropiciel, assasyn i przede wszystkim łowca wampirów. Sam wyznaczał sobie trasy, którymi podąża i cele, które eliminował. Jego brązowe, krótkie włosy mierzwił ciepły wiatr, tak jak długi płaszcz. Nie posiadał żadnych zasad i nikt nie mógł mu niczego zarzucić. Zawsze robił wszystko po swojemu i przeważnie to "wszystko" było dobrze. Pomijając kilka drobnych potyczek, był niemalże pewny, że wielu nie umiało mu dorównać. Szczególnie biorąc pod uwagę tych dupków z Rady. Młodzi, bez wigoru, widzący tylko czubek własnego nosa nie potrafili zapolować na żadnego wampira klasy C czy B, nie mówiąc już o wymagającej klasie A. Ra tylko raz w życiu stanął oko w oko z wampirem najwyższej rangi,a było to wiele lat temu, kiedy dopiero zaczynał swoje szkolenie. Miał wtedy zaledwie dziewiętnaście lat i jego umiejętności pozostawiały wiele do życzenia. Jego ciało nie było ani umięśnione, ani silne. Nie posiadał także żadnego doświadczenia, gdyż eliminował tylko poniższe pomioty.
  Kiedy zakradł się do zamku Poenari natknął się na rozkładające się zwłoki jego poprzedników, którzy wcześniej twierdzili, że dadzą radę wampirowi klasy A. Jak się okazało ich starania poszły na marne. Wielki Vlad Dracula zajął się intruzami w mniej niż minutę, a jego śmiech do dziś odbija się echem od wielkiej cytadeli. Ra przystanął nieopodal wielkiej sali, do której prowadził zamknięte, stalowe wrota. Myślał, że po ich otworzeniu ujrzy wielkiego wampira, jednak jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy ujrzał pusty tron.
  Prychnąwszy pod nosem cofnął się o krok, obracając na pięcie, jednak zaraz zderzył się z czymś naprawdę potężnym. Upadłszy na zimną posadzkę, otworzył szeroko oczy. Przed nim stał rosły mężczyzna o długich, gęstych czarnych włosach i lekkim zaroście. Jego tęczówki jarzyły się czerwienią, a szmaragdowa szata lekko unosiła się w powietrzu. Skórzane spodnie opinały jego umięśnione nogi, a gdy spojrzeć wyżej nie ujrzysz żadnej koszuli. Jego klatka piersiowa była odsłonięta, ukazując dobrze zbudowany brzuch. Idealny, aby wbić w niego nóż.
  Ra poderwał się do góry, jednak gdy to zrobił silna dłoń mężczyzny chwyciła jego gardło, miażdżąc go w żelaznym uścisku. Chłopak zaczął się dusić i jeśli chciał uniknąć bolesnej śmierci, musiał coś zrobić. Chwycił nadgarstki mężczyzny i uniósł się na nich do góry, łapiąc tle w płuca.
- Kim jesteś? - Spytał ciężkim od grozy głosem. - I czego tu chcesz?
Ra nie odpowiedział. Nie mógł. Uniemożliwiała mu to ręką czarnowłosego, która boleśnie naciskała na jego gardło. Jedyną szansą było wstrzymać na chwilę oddech, opaść i dobyć broni, co niezwłocznie uczynił. Jego prawa ręka zacisnęła się na rękojeści miecza, wyjmując go z pochwy przypiętej do skórzanego paska. Stal błysnęła i przecięła tylko puste miejsce, gdzie wcześniej stał mężczyzna. Ra ponownie upadł na posadzę, lecz teraz nie marnując czasu na grzebanie się, wstał i rozejrzał dookoła. Sala była pusta i cicha. Jego nerwowy oddech zaraz zaczął mu towarzyszyć, kiedy na szyi poczuł przenikliwe zimno.
  Ra odskoczył przestraszony i wyciągnął przed siebie miecz, próbując zachować spokój i opanowanie, jednak nie umiał powstrzymać drżenia miecza. Jego serce biło jak oszalałe, a po czole spłynęło kilka kropel potu.
- Raz ostatni zapytam, kimże jesteś? - Czarnowłosy złożył ręce za plecami i wyprostował się, napinając każde możliwe mięśnie.
- Ra. - Odparł chłopak. - Jestem Ra.
- Czego ode mnie chcesz? - Padło kolejne pytanie, lecz nim mężczyzna doczekał się odpowiedzi stal błysnęła tuż obok jego ucha.
Ra zamachnął się raz jeszcze mierząc tym razem w serce, lecz dłoń czarnowłosego zablokowała atak. Do nozdrzy chłopaka dotarł metaliczny zapach. Spojrzał w dół, gdzie zobaczył rosnącą kałużę krwi. I to było jego błędem. Gdy jego uwagę przykuła posoka, mężczyzna wyprowadził sile uderzenie, trafiając w brzuch. Ra zgiął się w pół z trudem łapiąc powietrze. Miecz wypadł mu z ręki i z hukiem uderzył w ziemię.
- Wiesz kim jestem? - Czarnowłosy zaczął zataczać koło wokół klęczącego chłopaka.
- Drakulą... - Wycharczał, niespecjalnie zaskoczony tym faktem. Oparł się na rękach i podniósł głowę do góry. Przed sobą ujrzał parę czerwonych oczu. Były zbyt blisko.
- Właśnie głupcze. Jestem najpotężniejszym wampirem, a ty rzuciłeś się na mnie z mieczem. Wiesz co czeka takich tak ty?
Ra cofnął się myślami do momentu, gdy ujrzał ciała poległych. Przestraszony wizją własnej śmierci, ponownie zgiął się w pół, wypluwając zalegającą w jego ustach krew.
- Nie...
- Słucham?
- .... zabijaj... mnie
Ra osunął się na zimną ziemię, zamykając oczy. Ostatnim co zarejestrował jego umysł, była powiewająca, czerwona szata.

****

  Ra spojrzał na zakryte chmurami niebo. Noc była spokojna i ciepła, lecz dziwne uczucie niepokoju przyprawiało go o dreszcze. Teraz gdy został sam, musiał sobie jakoś radzić. Musiał przetrwać. Wszędzie dookoła mogli czaić się łowcy, którzy na niego polowali. Niespecjalnie cieszył go fakt, że wyrzucili go z organizacji. Wtedy miał chociaż gdzie spać, a teraz? A teraz musi się błąkać od hotelu do motelu i szukać miejsca gdzie mógłby przespać noc. Tym razem padło na wielki zamek gdzie niegdyś miał niemiłe spotkanie. Ale czy teraz on tam mógłby być? Żyje? A może ktoś inny się nim zajął?
- Warto spróbować. - Powiedział, a wiatr poniósł jego słowa.
  Dziesięć minut później stał przed wielkim wrotami zamku, które zamknięte nawet nie drgnęły, kiedy próbował je otworzyć. Zerknął wyżej, gdzie po murach cytadeli pięły się okna. Jedno z nich było otwarte, co wywołało na twarzy Ra promienny uśmiech i płomyk nadziei w sercu. Brunet od razu zaczął wspinać się po wystających, kamiennych stropach, aż nie dotarł do okna, prze które wślizgnął się niczym wąż. Dotknąwszy nogami podłogi wyłożonej drewnianymi deskami, odetchnął spokojnie. 
  W końcu mógł odpocząć. Cały dzień chodzenia i szukania jakiś poszlak, które wskazywałyby na obecność jakiegokolwiek wampira, nie istniały. Albo on po prostu nie umiał szukać. A może to przez zmęczenie? W końcu nie spał od trzech dni. Cały czas musiał uważać, na to, aby inni łowcy go nie wytropili. Miał jednak to szczęście, że tu chyba nikt się nie zapuszczał.
  Ra zdjął torbę z ramienia i opadł na miękki materac pośród aksamitnych poduszek i przyjemnej pościeli. Niemalże od razu zmorzył go przyjemny sen usłany milionami przepięknych wspomnień, kiedy to mógł jeszcze uczęszczać do akademika na nauki.
  Jego pamięć była doskonała, więc wyobrażenie sobie wszystkich szczegółów było pestką. Pamiętał swoich profesorów, trenerów, kolegów i koleżanki oraz masę żartów jakie robili innym. Zawsze kończyło się naganą, ale wspólne spędzenie czasu na robieniu żartów odznaczało się tym, że nikt nie nigdy nie nudził. Lata studentów były wspaniałe i niezapomniane.
  Przenikliwe zimno owinęło się wokół ciała Ra. Chłopak jak oparzony odskoczył do tyłu, uderzając głową w ścianę. Mrugając zaskakująco szybko, zarejestrował tylko pusty pokój. Niczego i nikogo tu nie było, więc co mogło go obudzić. Ewentualny powiew zimnego wiatru czy szelest liści?
  Ra stanął na równych nogach, po omacku szukając włącznika małej, nocnej lampki. Gdy parę razy pstryknął przełącznikiem, stwierdził, iż urządzenie nie zadziała i zabrał się za szukanie telefonu.    Grzebiąc w kieszeni wyciągnął aparat i odblokował. Małą przestrzeń pokoju wypełniła nikłe łuna światła. Pstrykając po raz kolejny przełącznikiem, nie udało mu się zapalić lampki.
- Pięknie. - Szepnął zdenerwowany.
Noc zapadła już dawno, a księżyc dziś nie był w humorze i nie świecił tak ładnie jak ostatnio.
Ra dopadł drzwi i powoli je otworzył. Towarzyszący temu skrzyp postawiłby na nogi cały zamek, gdyby ktoś w nim mieszkał. Chłopak opuścił pokój i wyszedł na korytarz.
- Śmiertelni przestępujący moje progi... - Rozległ się nagle czyiś głos. Ra chwycił miecz w ręce i przygotował się na atak. Chwila ciszy, spokoju przeciągała się z sekundy na sekundę, a nic dziwnego nie chciało go dopaść. Ra nie pewnie postąpił kilka kolejnych kroków do przodu. - Nie dożyją poranka.
Podmuch zimnego powietrza dosłownie zwalił go z nóg i wytrącił z rąk miecz. Ra zakołysał się, oparł o ścianę i po omacku zaczął szukać broni. Kiedy zimna stal trąciła jego dłoń, chłopak uśmiechnął się i ją podniósł. Jednak ta, jakby w ogóle nie chciała z nim iść.
- Gdzie ci tak śpieszno? - Coś dotknęło jego policzka, coś zimnego. Ra odskoczył do tyłu z ciężko bijącym sercem. - Nie uciekaj.
- Kim jesteś! - Krzyknął Ra. Nadal nie miał swojej broni. Nie miał nic. Nic. Bezbronny, zdany na łaskę ciemnej istoty.
- A kim chciałbyś bym był? - Spytał głos. Ra już gdzieś słyszał ten ton, jednak teraz nie mógł skojarzyć gdzie. Ale był znajomy.
- Pokaż się!
Ciemne macki zaczęły krążyć wokół jego nóg, oplatając je i ściskając, unosząc do góry i obracając głową d dół. Ra rwał się, szarpał, krzyczał i próbował wyrwać, lecz wszystko co uczynił obróciło się ku niemu z powrotem. Ból przeszył jego klatkę, mrowienie zawitało w jego głowie, a zimno rozproszyło się po jego ciele. Czyjeś dłonie ujęły jego głowę i zwróciły w swoim kierunku.
- Czujesz? - Spytał głos. Był zbyt blisko. Zbyt blisko!!! - Twoja krew tak cudownie pachnie. Grzechem byłoby jej nie spróbować.
  Ra przeszedł dreszcz, a zaraz potem na jego skórze pojawiły się ciarki. Coś szarpnęło jego ciałem i chłopak, zdawać by się mogło, że upadł na ziemię, jednak spoczął jedynie w czyiś ramionach. Umięśnionych i silnych, aby się wyrwać.
Kim była tajemnicza postać, czego chciała, dlaczego go jeszcze nie zabiła? Wtargnął do zamku, ale przecież myślał, że był opuszczony. Był niemalże pewien, że Dracula..... Dracula.... Dracula.
- Kurwa! - Powiedział głośno Ra. Ponownie zaczął się rwać, tym razem jeszcze mocniej niż poprzednio, bo tajemnicza postać z trudem go utrzymała w swoich ramionach. - Puszczaj, puszczaj, puszczaj. Nie mam zamiaru dać się ugryźć Draculi.
- Czyli jednak mnie pamiętasz? - Zdziwił się wampir, zaciskając palce na ramieniu i nogach chłopaka. - Doprawdy, niesamowity z ciebie okaz. - Dracula zaczął iść, co Ra wyczuł od razu. - Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że przystojny.
- Słucham?! - Ra zesztywniał, jego mięśnie spięły się, a oczy znacznie rozszerzyły.
- Nie bój się. - Dracula zaśmiał się szczerze. Naprawdę szczerze. - Nie zgwałcę cię. Przynajmniej nie teraz.
Słucham, powtórzył w myślach? Co on chce zrobić?
- Puszczaj kurwi synu! - Ra zacisnął pięść i wymierzył cios prosto w policzek wampira, który zdezorientowany go puścił. Chłopak stanął twardo na ziemi i szybko puścił się przed siebie, dopadając jakiś drzwi, które otworzył z takim rozpędem, że prawie wyleciały z zawiasów. Zobaczył na wpół otwarte okno co było jego jedyną szansa na ucieczkę. Od ziemi dzieliło go niemalże pięść, cześć metrów, więc jeśli dobrze upadnie, to może jedynie skręcić sobie nogę, ewentualnie dwie i wtedy będzie jeszcze gorzej. Wtedy ucieczka zakończy się fiaskiem, wampir go dopadnie i zabije/ zgwałci.
  Coś oplotło jego brzuch i pociągnęło do tyłu. Uderzając o coś twardego, Ra przeszły dreszcze wzdłuż całego kręgosłupa. Zimne dłonie zacisnęły się na jego biodrach. Poczuł chłodny oddech na swojej szyi.
- Nie chcesz mnie chyba zdenerwować. - Szept był niemalże uwodzicielski, lecz biorąc pod uwagę, że panem głosu był Dracula, przyjemne fantazje pękły jak bańka mydlana. Jak wielka, brzydka bańka mydlana, której potem płyny szczypią w oczy. - Uspokój się, a wszystko potoczy się szybciej.
  Ciemne i zimne macki unieruchomiły ręce i nogi Ra. Sam wampir stanął przed nim w całej okazałości, a w pokoju nagle zrobiło się jaśniej, jakby księżyc w końcu wyszedł zza chmur. Kątem oka Ra dostrzegł, że właśnie tak było. Srebrzysta i jasna tarcza księżyca, teraz oświetlała w pełni pokój. Dracula dotknął ciepłego policzka chłopaka, gładząc do delikatnie. Drugą dłoń wplątał mu w włosy i zjechał na kark. Czuł, że Ra drży i zaciska mocno powieki i usta.
  Cóż pozostało biednemu łowcy, jak bierne czekanie na rozwój wydarzeń. Bierna postawa też była dobra, bowiem jak na razie Drcaula nie zamierzał go zabić, jedynie wykorzystać w dość nietypowy sposób.
Wampir zbliżył się do jego szyi i niezbyt delikatnie wbił ostre kły w pulsującą tętnicę chłopaka. Ten stłumił krzyk.... może jęk i zagryzł mocno zęby. Gdyby tylko miał wolne ręce, to odepchnąłby od siebie wampira i znów uciekał, aż pewnie jego przeczucia były by takie same. Stąd nie ma wyjścia.
- Wampiry zawsze... będą takie same.
Zdziwiony Dracula podniósł głowę do góry.
- Co masz na myśli?
Ra zaśmiał się krótko.
- Pijecie krew, a potem gwałcicie i zabijacie. - Odparł.
- Trafne spostrzeżenie.
  Dracula chwycił za szyję Ra i dosłownie rzucił go na łóżko. Ten jednak nadal miał skrępowane ręce i nogi, więc nie za bardzo miał jak się bronic. Wampir wszedł na łóżko, zawisając nad chłopakiem. Jego czerwone oczy były jak dwa odległe punkty do wolności, zimny dotyk jak porażenie prądem, a czułe słówka tylko zwodziły. Ręce Draculi zaczęły kreślić różne wzory na brzuchu chłopaka, natomiast tamten zaciskał mocno powieki i próbował nie krzyczeć. Kiedy kły wampira wbiły się ponownie w szyję Ra, ten nie mógł już dłużej dusić w sobie jęku. Stęknął, kiedy dłoń Draculi zjechała niżej na jego podbrzusze, a potem zacisnęła się na jego męskości.
  Fala gorąca zalała mu twarz, a później i całe ciało. Ra zacisnął dłonie w pięści i obrócił głowę, dając wampirowi większe pole manewru.
~ Wiedziałeś, że... - Krwiopijca odezwał się w głowie chłopaka ~ … wysysanie krwi przez wampira, dla was odczuwalne jest jak coś lepszego od seksu?
  Ra zarumienił się, a jęk opuścił jego pierś. Długie westchnięcie zawisło w powietrzu.
Ostrożnie dopomógł mu , jeszcze ostrożniej i jeszcze delikatniej pokonując instynktowny opór, cichy odruchowy lęk. Mocno przywarł do niego, oplatając ramionami i szukając ustami jego ust. Posłuchał.   A temu, czego poskąpiono jego oczom, kazał zachwycać się dotykiem. Składać hołd drżącymi palcami i dłońmi.
 Ramiona Draculi drżały lekko, czuł też dygotanie oplatających go ud. Widział, jak drżą jego zamknięte powieki i przygryziona dolna warga. Gdy tylko pozwolił mu na to uniósł się. I podziwiał.
Czerwone tęczówki Draculi zapłonęły, gdy wyjmował kły z szyi chłopaka. Zachłysnął się smakiem i aromatem wspaniałej posoki, zawisł w bezruchu nad Ra i wpatrywał się w jego zamknięte oczy.      Drżał na całym ciele, miał dreszcze i gęsią skórkę, zaczerwienione policzki i szybki, urwany oddech. Jego dłonie zaciskały się na materiale czerwonego płaszcz wampira, jakby chciały raz jeszcze pociągnąć go w dół do siebie. Czasami jakiś szept opuszczał jego pierś.
- Podobało się? - Spytał nad wyraz uradowany wampir. Śledził wzrokiem każdy, nawet najmniejszy i najdelikatniejszy ruch chłopaka, kiedy ten dopiero rejestrował co się właśnie stało. W chwili, kiedy wysysał z niego krew czuł, jak Ra jest już u szczytu przyjemności, która zalała jego ciało w jednej chwili.
- Jestem łowcą... - Wydyszał chłopak, zasłaniając oczy ręka. - Powinienem zabijać takich jak ty, a nie być wykorzystywany....
- Przez takich jak ja? - Wampir delikatnie dotknął policzka Ra, gładząc go.
- Tak! - Warknął tamten, rwąc się do siadu. Nie miał za wiele możliwości ucieczki, bowiem wampir siedział mu na nogach. Złapał jego ręce i przygwoździł do łóżka.
- A może chciałbyś zostać prywatnym łowcą najstarszego i najpotężniejszego na świecie wampira?
Ra zmrużył oczy, szukając w minie Draculi, choćby cienia żartu. Nie dostrzegł jednak niczego poza szczerością.
- Chciałbym umrzeć.
- To się da zrobić.
Ra spojrzał na niego krytycznie. W sumie łowcy na niego polowali, a jemu nie śpieszno było na tamten świat. Chciał jeszcze pozwiedzać, poczuć, posmakować, zobaczyć, dotknąć. Tyle rzeczy do zrobienia.
- Więc? - Dracula nachylił się nad nim, tak że prawie stykali się nosami. Chłodny oddech podrażnił skórę Ra. - Staniesz po mojej stronie i zemścisz się na tych, którzy cię skrzywdzili?




















sobota, 27 czerwca 2015

Amnesia - rozdział 4







 Coś mało aktywni jesteście, chociaż ja też. Prawko, co chwilę nie ma mnie w domu, są wakacje, nic mi się nie chce, jestem zmienna i co chwilę tworzę coś nowego.
Tak, można mnie określić jednym słowem - zmienność.
Ale dość o mnie. Tutaj daje wam ładną piosenkę, tak od siebie, nie do rozdziału chodź jak tam chcecie.

A, tu jeszcze macie mój ostatnio stworzony filmik - zajawka na Iorveth'a :D 




   Czekając na Kat z telefonem w dłoni i ze znudzonym Delsin'em, przeskakiwałam z nogi na nogę. Droga do parku usłana była zakwitniętymi drzewami i roślinami, które wypuściły piękne, kolorowe pąki. Niebo dziś czyste bez żadnej chmurki, biło po oczach swoją intensywnością. Słońce i jego ciepłe promienie łagodnie ogrzewały moje ciało.
  Gdy w oddali zauważyłam znajomą burzę loków, zagwizdałam na psa i razem ruszyliśmy w stronę Kat, która energicznie wymachiwała rękoma w bliżej nieokreślonym kierunku. Zdziwiona zachowaniem przyjaciółki od razu poruszyłam kwestię jej dziwnego zachowania.
- Kat, proszę powiedz mi, że nie oglądałaś tych swoich seriali i, że znów ci nie odpierdala? - Ostatnie zdanie wypowiedziałam z nutką większego zainteresowania.
  Kat spojrzała na mnie, wyłączyła telefon i agresywnie wrzuciła go do torebki, którą kupiła kiedy razem byłyśmy na zakupach w zeszły weekend. Zerknęłam na jej twarz, która wykrzywiała się w grymasie nie zadowolenia.
- Głupi Sam. - Warknęła, schylając się i biorąc głowę Dela w swoje ręce. Psiak polizał ją po policzku i zamerdał wesoło ogonem. - Widziałam go razem z Nadią, to blondwłosą pindą. Kręciła się koło niego i wystawiała na pokaz swoje dwa melony oraz głupotę.
  Zaśmiałam się pod nosem. No to już wiedziałam w czym problem.
- Jesteś zazdrosna o Nadię? - Spytałam, kierując nas na ławkę obok, która stała w cieniu wielkiego, rozłożystego i zielonego dębu. Stąd miałyśmy idealny widok na cały park, gdzie miliony ludzi spędzało swój wolny czas poświęcają się zabawie, odpoczynkowi czy zwykłym spacerom. - Przecież wiesz, że ona nie ma szans u Sama, a zrobiła to tylko dlatego, abyś poczuła się gorzej. Wyluzuj.
- Jak mam wyluzować, kiedy widziałam jak się do niego dobierała!!! - Kat wykrzyknęła, rozkładając ręce na boki, jakby chciała dać upust swoim emocjom, które i tak gotowały się w niej od jakiegoś czasu.
- Mówię ci... - Złapałam ją za ramiona i kazałam spojrzeć w oczy. - Ona. Nie. Dobiera. Się. Do. Sama.
  Kat zamrugała kilkakrotnie oczyma i spłonęła. Dosłownie jej policzki przybrały zdrowy odcień czerwieni. Zastanowiłam się chwilę, nim zrozumiałam o co chodzi w mniej więcej dwudziestu procentach. Podążyłam za jej wzrokiem i utkwiłam swoje spojrzenie w zielonych tęczówkach. Loki stał na przeciwko nas z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Jego czarny t-shirt opinał widoczny zarys mięśni, a dobrze skrojone dżinsy zadowalały widokiem.
- Co ty tu robisz? - Spytałam podejrzliwym tonem. Del doskoczył do niego i stanął na dwóch tylnych łapach, aby przednie oprzeć mu na brzuchu. Mężczyzna z zadowoleniem pogłaskał go po głowie.
- Wyszedłem na spacer. - Odparł normalnie. Nie wyczułam u niego złych zamiarów, jednak owy spacer mógł okazać się czymś innym, niż zwykłą przechadzką. - Chciałem też poznać twoją piękną koleżankę.
  Nawet nie musiałam się obrać, aby stwierdzić, że Kat właśnie się rozpływa, a jej szczęście powraca do ciała. Mimo, iż Sam był jej wymarzonym chłopakiem, nie mogła nie zrobić maślanych oczu do Lokiego.
- Cześć jestem Kat - Wypaliła, zaraz przypominając sobie, że razem zemną brała udział w zawiłej konwersacji w Stark Tower. - Jestem najlepszą przyjaciółką Sol.
  Uspokoiłam ją gestem dłoni i porwałam Lokiego za ramię, oddalając się.
- Czego ty ode mnie chcesz? Przecież już ci powiedziałam, że nie ma szans, abym pomogła ci zdjąć ograniczenia.
- Przecież powiedziałem, że wyszedłem się tylko przewietrzyć. - Odparł. - Nie zabiję od razu tysiąca ludzi, tylko spacerując.
  Jakoś nie do końca mu wierzyłam. Wydawał się podejrzany od chwili gdy go zobaczyła, a chytry uśmiech utwierdzał mnie w tym przekonaniu.
- No dobra... - Powiedziałam. Zmieniłam kierunek i podeszłam do Kat, która za nic nie odrywała spojrzenia od Kłamcy. - Idziemy? - Spytałam, wyrywając ją z amoku.
- Tak, tak... chyba tak.. - Loki posłał nam szczery uśmiech, a ja pokazałam mu język.

  Kiedy razem z Kat pochłaniałyśmy owocowe koktajle, Del wesoło biegał po paru dla psów. Zawsze lubiłam tu z nim przychodzić. Delsin miał tu wielu przyjaciół jak i przyjaciółki, które okazały mu swe zainteresowanie. Kat podziela mój zachwyt.
- Wiesz.... - Zaczęła. - Może, jednak niepotrzebnie się zezłościłam.
  A nie mówiłam.
- Sam nie zakocha się w takiej pindzie jak ona.
  A co ja ci wcześniej mówiłam.
- Przecież znamy się od dziecka.
  Nom.
- I dobrze nam się ze sobą rozmawia.
  Serio?! Nie zauważyłam tego, jak razem wymieniacie się swoimi poglądami na temat tych seriali, które was ogłupiają.
- Muszę w końcu do niego zagadać i wszystko powiedzieć.
- Tak zrób. Będę cię mentalnie i duchowo wspierać. - Pociągnęłam łyk koktajlu. W ten słoneczny dzień okazał się on niemal błogosławieństwem.
- O nie kochana. - Kat zerwała się z ławki i spojrzała na mnie, jakby chciała mi coś zrobić. - Idziesz ze mną i będziesz mnie wspierać. Sam jest teraz na zakupach z siostrą, a to jest świetna okazja na podryw.
- Chyba cię coś... - Nie dokończyłam swojego koktajlu. Został on mi brutalnie wyrwany z ręki i dopity. Żegnaj moje błogosławieństwo.
- Fashio Road!!! - Wykrzyknęła - Nadchodzimy.
  No pięknie. Dałam się wciągnąć w randkę, prychnęłam w myślach, będąc ciągniętą przez Kat w stronę centrum, które nie było, aż tak daleko stąd. Zawołałam Del'a, który niechętnie odstąpił suczkę imieniem Alice. Szybkim krokiem po pięciu minutach dotarliśmy na miejsce, gdzie Kat od razu skierowała się do Fashion Road. Na horyzoncie ujrzałam blond włosy Beverly, siostry Sama.
- Dobra, plan jest taki.
  No pięknie, jeszcze sobie jakiś plan wymyśliła. Boże pomóż.
- Ty zagadujesz Beverly, a ja porywam Sama.
- I co mu powiesz? - Spytałam krzyżując ręce na piersi.
  Stałyśmy za stoiskiem z czapkami i chowałyśmy się niczym ninja. Z innego punktu widzenia na pewno wyglądałyśmy idiotycznie.
- No.... powiem mu, że.... eeee.... - Kat zaczęła się jąkać, a ja wiedziałam, że nic z tego nie wyjdzie.
- Słuchaj - Pociągnęłam ją w swoją stronę. - Jesteś dobra w wymyślaniu rzeczy na poczekaniu, więc pójdziesz tam i zaczniesz gadać to co ci serce podpowiada jasne?
  Kat pokiwała głową i zrobiła zawziętą minę. Poczułam przypływ radości.
- No dobra, to ja lecę.
  Wyszłam zza stoiska, gdzie sprzedawczyni obdarzyła mnie ciekawskim spojrzeniem. Ominęłam ją i podeszłam do Beverly, która właśnie trzymała w ręce jasnoniebieską sukienkę.
- Hej Beverly, cześć Sam. - Przywitałam się i od razu skierowałam do dziewczyny. - Mam do ciebie małą prośbę.
- Stało się coś? - Spytała uprzejmie.
  Znałam Beverly od kilku lat, lecz nigdy nie miałyśmy wspólnych tematów i nigdy nie wychodziły nam dłuższe rozmowy. Spotykałyśmy się na wspólnych imprezach i czasem w barze nieopodal kawiarenki Gold, gdzie Beverly pracowała jako kelnerka.
- Tak, ale chciałabym porozmawiać na osobności. - Machnęłam na Sama - Babskie sprawy. - Pociągnęłam dziewczynę jak najdalej od brata. Musiałam na szybko przygotować kilka pomysłów jakimi mogłam bym zająć jej głowę, kiedy Kat będzie majstrować w sercu chłopaka.
- No mów - Ponagliła mnie.
- Em... eee... szukam pracy. - Wypaliłam. - Słyszałam, że tam gdzie pracujesz potrzebują kelnerki.
  Przez chwilę myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Miałam stu procentową pewność, że Beverly wcale nie potrzebuje pomocy w barze i, że zrobiłam z siebie największą idiotkę.
- Tak. - Blondynka zamyśliła się. - Szefowa wspominała ostatnio o tym, że potrzebujemy jeszcze kogoś. Ale z góry powiem ci, że to nie praca dla ciebie.
- Dlaczego? - Sama nie wiedziałam dlaczego tak uparcie brnęłam w tym małym kłamstwie. Zerknęłam dyskretnie przez ramię. Kat dobrze sobie radziła. Śmiała się i żywo gestykulowała.
- Wieczorami przychodzą tam nieprzyjemni ludzie i .....
  Głośny huk wypełnił całą przestrzeń centrum. Ludzie przestraszeni nagłym dźwiękiem zaczęli oglądać się na wszystkie strony. Potem zaczęło się totalne piekło.
- Co jest?! - Podbiegłam do Kat, która wychylała się przez barierkę i spoglądała w dół, na niższe piętro. Pod nami toczyła się istna walka na śmierć i życie. Jacyś zamaskowani ludzie bili się właśnie z grupką ochroniarzy, lecz stróże prawa długo nie wytrzymali. Kiedy usłyszałam wystrzał z broni, wiedziałam, że jest bardzo źle.
- Musimy stąd uciekać. - Złapałam Kat za rękaw koszulki i pociągnęłam w stronę widny. Naciskając przycisk przywołania jej, zwątpiłam, że w ogóle zjawi się na tym piętrze. - Musieli odłączyć zasilanie.
  Wielkie okna centrum pokryła czarna plama, która okazała się solidnymi, antywłamaniowymi roletami. Nagle wszędzie zapanowała egipska ciemność. Nad naszymi głowami, jednak po chwili rozbłysło czerwone, alarmowe światło.
- Co teraz? - Spytała przerażona Kat, cofając się w stronę Sama, który opiekuńczo obejmował przestraszoną siostrę.
  Jeśli chciałyśmy uciec tylnym wejście, musiałybyśmy przejść obok ludzi w maskach, a to nie było wcale dobrym pomysłem. Raz jeszcze spojrzałam w dół. Dojrzałam szansę na ucieczkę.
- Hej - Machnęłam na grupkę - Jeśli się pośpieszymy, możemy stąd uciec. Wystarczy przejść za tymi stoiskami, ci w maskach nie powinni nas zauważyć.
  Wszyscy zgonie kiwnęli głowami i podążyli za mną na schody. Gęsiego, powoli szliśmy przed siebie, uważając jakie kroki stawiamy i czy, aby złodzieje nas nie zauważą. Przemknęliśmy szybko pod pierwsze stoisko z kosmetykami, gdzie za ladą kryła się starsza pani i matowych, jasnych włosach. Odetchnęłam głęboko przylegając plecami do drewnianej ścianki. Spojrzałam po swoich towarzyszach. Za mną klęczała Kat, potem Beverly, a na końcu bohatersko Sam.
- Nie uda nam się. - Szepnęła Kat, ciągnąc mnie za koszulkę. - Tam jest ich chyba z dwudziestu. Każdy pilnuje swojego terenu i na pewno nas zauważy.
- Uda nam się. Zaufaj mi. - Powiedziałam hardo. - Nie robię tego pierwszy raz.
  Beverly i Sam zrobili zdziwione miny. Nie dziwiłam im się. Mówiąc takie rzeczy, mogli pomyśleć sobie o mnie wiele rzeczy.
  Omiotłam spojrzeniem wszystko dookoła włącznie z ludźmi w masce, którzy niebezpiecznie trzymali swoje palce na spuście broni. Zadrżałam. Przesunęłam się odrobinę do przodu i po cichu przebiegłam do kolejnego stoiska, gestem ręki nakazując, aby pozostali poszli w moje ślady. Jednak potknięcie się Beverly sprowadziło na nas uwagę włamywaczy.
  Kilku zdziwionych mężczyzn obróciło się w naszą stronę, zaraz zwołali resztę i podeszli w naszą stronę. Cofnęłam się do tyłu przerażona.
- Sol - Szepnęła błagalnie Kat, w której oczach zobaczyłam strach. - Pomóż.
  Cholera, nie wiedziałam co robić. Jak miałam mierzyć się z uzbrojonymi po zęby facetami, którzy zapewne nie zawahają się strzelić, kiedy im się postawię.
- No proszę, co my tu mamy? - Jeden z zamaskowanych przewiesił sobie broń przez ramię i spojrzał na nas wszystkich. Dookoła mogłam dostrzec ilu ludzi zostało już związanych i uwięzionych w szponach strachu. - Ziomek patrz kto nam się tu jeszcze napatoczył.
  Mężczyzna w masce Vendetty podszedł do nas. Ukląkł na przeciwko Kat i złapał ją na brodę, podnosząc do góry. Dziewczyna wydała z siebie zduszony jęk.
- Ta będzie dobra. - Powiedział. Jego głos był basowy i nieprzyjemny. Brzmiał jak zdarta płyta. - Szef dużo za nią dostanie.
  Moje oczy rozszerzyły się.
- Jesteście handlarzami ludźmi? - Spytała Beverly, kurczowo trzymając się ramienia brata. Jej wzrok wodził między dwoma, zamaskowanymi facetami.
  W tym, jakże dogodnym momencie mogłam po prostu uciec, ale... byłabym najgorszą osobą na świecie, gdybym zostawiła swoich przyjaciół na pastwę losu. Losu i tych mężczyzn.
- Można tak powiedzieć. - Rzekł jeden z nich. - A teraz wstawaj.
  Mężczyzna złapał za ramię Kat, która zaczęła się wyrywać.
  Jeśli nic nie zrobię, to jej stanie się krzywda. Zacisnęłam pięści i zagryzłam zęby. Muszę coś zrobić.
Poderwałam się do góry i rzuciłam na plecy mężczyźnie. Miałam szansę, bo był zdezorientowany, jednak jego kolega złapał mnie za ramię i pociągnął do tyłu. Cofnęłam się kilka kroków do i zaraz poczułam na skroniach zimno lufy.
- Patrz jaka narwana ziomuś. - Odezwał się starszy. - Może ją też uda nam się opchnąć?
  Przestraszyłam się. Sam i Beverly nadal trwali w tym samym miejscu co przedtem. Nie ruszyli się nawet o centymetr, a chłopak zdawał się w ogóle nie myśleć o tym, aby nam pomóc.
- Zwiąż je i załaduj do ciężarówki.
  Poczułam ból w ramieniu, kiedy jeden z mężczyzn brutalnie rzucił mną o ziemię. Zimna posadzka odbiła się na moim ciele dreszczami. Zamrugałam kilkakrotnie oczyma i spojrzałam na Kat. Dziewczyna nadal stała na nogach, podtrzymywana przez jednego z zamaskowanych. Spróbowałam się podnieść, lecz noga mężczyzny na moich plecach uniemożliwiła mi to. Przeklęłam w myślach.
~ Wstawaj - W mojej głowie rozległ się głos. Nie wiedząc o co chodzi, zaczęłam wzrokiem błądzić po wszystkich uwięzionych w centrum. ~ Rusz się idiotko.
  Nagle mężczyzna, który stał nade mną, upadł. Spojrzałam na niego. Cały się trząsł jakby jego ciało ogarnęły silne drgawki. Przeniosłam wzrok na drugiego, który podbiegł do kolegi, by mu pomóc. Teraz miałam szansę.
  Poderwałam się do biegu w stronę Kat, która stała i wpatrywała się w dwóch mężczyzn zajętych sobą. Rozwiązałam jej ręce.
- Kat bierz tę dwójkę i uciekajcie. - Przerażone spojrzenie przyjaciółki przeniosło się na mnie.
- A ty? Chyba nie masz zamiaru z nimi walczyć. Sol, ja wiem, że mieszkasz z bandą zidiociałych super bohaterów, ale ty nim nie jesteś.
  Położyłam dłonie na jej ramionach w uspokajającym geście.
- Nic mi nie będzie. Weź ich i uciekajcie.
- Sol!!!
- Kat, kurwa, bo każę skasować ci wszystkie seriale. Spadaj stąd. - Nie mogłam narażać ich życia. Mniej więcej orientowałam się w dziedzinie magii, więc miałam minimalne szanse na przeżycie.
- Sol... - Zawołała Kat, kiedy pomagała wstać Beverly. Obróciłam się do nich tyłem i spojrzałam na mężczyznę, który już podrywał się do góry. Jego palce zacieśniły się na broni. - Uważaj na siebie.
  Usłyszałam ich oddalające się kroki, w momencie kiedy ruszyłam przed siebie. Pamiętałam wiele technik, których nauczyli mnie assassyni, więc w walce wręcz byłam niemalże nie pokonana. Musiałam się tylko zbliżyć na odległość, przy której zamaskowany mężczyzna nie wykona strzału, ponieważ będzie musiał się bronić. Zaczęłam od wyprowadzenia prawego sierpowego, lecz na swojej drodze napotkałam tylko opór powietrza. Mężczyzna uchylił się przed moim atakiem, uskakując do tyłu. Wymierzył we mnie z broni. W samą porę, zdążyłam ponownie podbiec i wytrącić mu ją kopniakiem z ręki.
  Zamachnęłam się drugą nogą i powaliłam go kopnięciem z półobrotu. Moim błędem było spojrzenie w bok gdzie dostrzegłam jakiś cień. Mężczyzna chwycił mnie za nogę i pociągnął do siebie, przez co uderzyłam głową w twardą, zimną posadzkę. Przed oczyma zobaczyłam kilka cieni, a zaraz ostry ból rozerwał moją głowę. Chwyciłam się za nią i przewróciłam na bok, zamykając oczy.
- Ty mała suko... - Mężczyzna wydał z siebie przeraźliwy syk i wrzask.
  Przerażona spojrzałam w górę. Jego ciałem też zawładnęły drgawki, a sam mężczyzna upadł na ziemię jak jego kolega.
- A może teraz ciebie zwiążemy? - Usłyszałam znajomy głos. Poderwałam się do góry, podbierając się na rękach. Nie obeszło się jednak bez uczucia silnego bólu w głowie.
- Ivar? - Nie wiem czy zadałam pytanie, czy bardziej stwierdziłam, że jest on tutaj razem z.... - Loki?
- Puścić kobietę samą na zakupy, to jak dać się ugryźć Garmowi*. - Powiedział mag, krzyżując ręce na piersi. Jego wzrok był wyniosły i gardzący.
  Ivar podszedł do mnie i spojrzał prosto w oczy, po czym przyłożył swoją głowę do mojego czoła. Ból natychmiast znikł, a ja poczułam nieziemską ulgę.
- Skąd wy...
- Zbieraj się. - Nakazał stanowczo Loki. - Mam nadzieję, że umiesz prowadzić motocykl?
  Nie do końca wiedziałam o co mu mogło chodzić, jednak po krótkiej chwili przed moimi oczyma zmaterializowała się czarna, błyszcząca maszyna. Ivar zniknął w kłębach czarnego dymu, pozostawiając za sobą jedynie cichy śmiech.
- Co chcesz zrobić? - Spytałam. Zza pleców usłyszałam stłumione głosy. - Loki?
  Mag złapał mnie za ramię i siłą usadził na motorze. Miałam kiedyś styczność z tym pojazdem podczas trenowania z Natashą i Clintem. Musiałam czasami jeździć od jednego do drugiego, bo oboje byli nieźle skłóceni. A droga do ich domostw nie była krótka.
- A ty? - Spytałam zakładając czarny kask.
- Oooo. Od kiedy się o mnie martwisz? - Spytał z wyczuwalnym sarkazmem.
  Huk wystrzału przerwał nasz monolog. Za mną pojawiła się czarna ściana, jak ta, która obroniła nas przed Ivarem. Spojrzałam na łuskę, która przeniknęła przez materię i upadła ze stukotem na ziemię.
- Uciekaj stąd - Powiedział głośniej, kiedy zaczął się ostrzał. Widziałam jak kolejne pociski zatapiały się w czarnej mazi. - Już!!!
  Uruchomiłam silnik. Musiałam się jeszcze przedrzeć przez zabezpieczone wejście.































piątek, 19 czerwca 2015

Vampire Rose XVII

 Kto powiedział, że usuwam bloga? Powariowaliście? Mam was zostawić na pastwę przerażającej nudy? To, że ostatnimi czasy w ogóle nic nie pisałam, nie znaczy, że porzucam moje dziecię. Zajęłam się pisaniem książki, która mam nadzieję zakończy swój żywot jeszcze w tym roku. Inną sprawą był Wiedźmin 2 Zabójca Królów, którego ogrywałam przez ostatnie trzy dni. Gra pochłonęła mnie na tyle, że przeszłam ją tak szybko i domagam się więcej mojego ulubionego bohatera, Iorwetha. Poza tym, miałam na głowie także pisane krótkiego opowiadania z Fnaf'a ( Five nights at freddy's ). Skończyłam je pisać i jak tylko dacie mi znać, mogę je tu udostępnić. Kolejną sprawą jest prawo jazdy, które właśnie robię. Znaczy byłam na pierwszym wykładzie i muszę załatwić jeszcze kilka spraw, w pon na 16 mam następne.
No dobra, to chyba na tyle we wstępniaku. Rozdział krótki, lecz zabieram się za pisanie kolejnych i mam nadzieję, że wyjdą takie jakie chce. 
 A, i ostatnio dorwałam książkę Bram Stoker'a Dracula.

I macie na pocieszenie nurka, który głaszcze rekina.




 Jae-Ha zaprowadził nas do małej kafejki oddalonej od miejskiego zgiełku. Cisza i spokój emanowały z wnętrza budynku i pozwalały poczuć się jak w domu. Szyld nad kawiarenką miał na sobie srebrne zdobienia, a napis "Sweet Melody" wyryty był w drewnie. Mogłam dostrzec jak osadzone w nim dziwne kamienie połyskują delikatnie, kiedy małe promienie słońca otrą się o nie. Środek kafejki nie był ekskluzywny, a domowy. Nie było tu najnowszych urządzeń pierwszej klasy, pięknych boksów i witających klientów kelnerek. Za ladą stał tylko jeden barista o krótko ściętych, brązowych włosach i tego samego koloru oczach.
  Jego uśmiech przywitał nas miło, a gestem ręki zachęcił do zajęcia specjalnego miejsca. W tamtej chwili myślałam, że barista zna Jae-Ha i, że zmiennokształtny jest tu stałym klientem, lecz jak się później dowiedziałam mężczyzna o brązowych włosach był kimś w rodzaju informatorem. Jae-Ha opowiedział nam jak się poznali i na czym mniej więcej polega jego praca, a gdy do naszego stolika przyniesiono trzy parujące, ciepłe kawy, czarnowłosy przeszedł do rzeczy. 
- Więc czego ode mnie oczekujesz? - Spytał z nonszalancją, upijając łyk kawy. 
- Jak mogłeś już zauważyć... - Pierwszy odezwał się Richard, łypiąc na mnie okiem. Ja natomiast byłam pogrążona w myślach i hipnotyzowałam kawę. - Lilith nie panuje nad sobą. 
- Nie nad sobą, a nad emocjami. 
  Richard dotknął mojego ramienia, a ja od razu poderwałam głowę do góry. Nasze spojrzenia skrzyżowały się i kiwając porozumiewawczo głową spojrzeliśmy na czarnowłosego, którego uśmiech był jeszcze szerszy niż dziecka. 
- Pamiętasz jak tamtej nocy zjawiłeś się u mnie w pokoju? - Jae-Ha oparł głowę na ręce i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. - Pomogłeś mi zapanować nad szalejącymi emocjami. Czułam wtedy spokój i... coś jeszcze. 
- Brom - Odparł Jae-Ha, bawiąc się serwetką. 
- Słucham? - Richard oparł dłonie na stoliku, który mimo przytwierdzenia do ziemi, lekko się zakołysał. - Dałeś jej brom?
- Nie bój się. - Czarnowłosy machnął na niego ręką i odchylił się do tyłu, wyglądając przez okno.
- Jak mam się nie bać cholerny psie. - Richard opuścił swoje miejsce i podszedł do Jae-Ha, którego w trzy sekundy postawił na nogi. Łapiąc go za ubranie, podniósł do góry. Czarnowłosy jak gdyby nigdy nic, oparł dłonie na jego nadgarstkach. - Lilith ma problemy z sercem, a ty jej jeszcze pakujesz jakieś świństwo?
  Mogłam przyglądać się tej sytuacji i pozostać bierną lub też zabrać sprawy w swoje ręce i uspokoić dwójkę narwanych dzieci. Ciężki wybór. 
- Powiecie mi o co chodzi? - Spytałam ze spokojem. Richard spojrzał na mnie jakby chciał mnie zabić, a Jae-Ha zaśmiał się. Ten typ powoli mnie wkurzał. 
- Brom jest stosowany w przemyśle chemicznym. Produkuje się z niego gazy łzawiące i trujące....
- Ale też jako lek uspokajający. 
- W dużej mierze jako trucizna....
- Ale nie zawsze. 
- ZAMKNIJ SIĘ KUNDLU.
  Nie wytrzymałam. Wstałam od stołu, przewracając przy okazji moją kawę. Podeszłam do obydwóch panów i spojrzałam na nich złowrogo. Czułam jak powoli wilcze uszy pojawiają się na mojej głowie, a ogon łaskocze nogi. 
- Oooo - Zaskoczenie Jae-Ha nie miało granic. - Możemy to przetestować.
  Richard oderwał się od czarnowłosego i chwycił mnie za ramię ciągnąc w stronę wyjścia. W ostatnim momencie, kiedy tato łapał za klamkę, zatrzymałam się łapiąc się stolika. Ta scena musiała wyglądać naprawdę śmiesznie.
- Nie. Wróć. - Wywinęłam się z jego uścisku i teraz to ja trzymałam go za nadgarstek. - Nie denerwuj się.
  Richard spojrzał na mnie zimno. Zaraz jednak przymknął oczy i westchnął.
- Spróbuj jej tylko coś zrobić, a Alucard będzie twoim najmniejszym zmartwieniem. - Powiedział ostro, mierząc Jae-Ha spojrzeniem, które mogłoby zabijać.
- Alucard? - Uniosłam pytająco brew.
- Nie wyczułaś go? - Richard wyjrzał przez okno kawiarenki i spojrzał w górę. - Jest tutaj.
  Podeszłam do drzwi, gwałtownie je otwierając i wychodząc na zewnątrz. Przede mną wyrósł wampir w swoim idealnie dopasowanym garniturze. Spojrzałam na niego spode łba.
- Myślisz, że puściłbym cię samą? - Spytał wyniośle, a ja poczułam się jak małe dziecko, które, aż nadto potrzebuje czyjejś opieki.
- Niewykluczone, ale jestem z Richardem...
- I z kundlem. - Dokończył za mnie wampir.
  Zacisnęłam dłonie w pięści i wróciłam do kawiarenki. Wampir podążył za mną i badawczo spojrzał na czarnowłosego, który nie przestawał się uśmiechać.
- No proszę. Do radosnej gromadki dołączył także wielowiekowy wampir najwyższej klasy. - Jae-Ha zaczął bić brawo. - Morderca dzieci, gwałciciel kobiet, zwykły skurwysyn, który myśli, że wszystko dostanie.
  Zaległa grobowa cisza, którą przerywała tylko cicha praca zegara naściennego. Wmurowało mnie w ziemię, kiedy usłyszałam co powiedział zmiennokształtny. Od razu zauważyłam, jak Alucard zagryza zęby i usilnie próbuje się powstrzymać przez zamordowaniem Jae-Ha. Jego czerwone tęczówki co chwilę spoglądały to na mnie, to na zmiennokształtnego.
- Jeśli już się poznaliście, to przejdźmy do rzeczy. - Powiedziałam, zacierając ręce.
  Jae-Ha sięgnął do kieszeni swojego stroju i wyciągnął z niej pełną butelkę dziwnego płynu. Jego kolor był szary, lecz metaliczny, nie miał zapachu. Z drugiej kieszeni, czarnowłosy wyciągnął strzykawkę, a mnie od razu przeszła fala gorąca. Nie lubiłam lekarzy, dentystów ani strzykawek i reszty dziwnych przyrządów.
  Jae-Ha nakazał mi gestem ręki, abym usiadła. Mężczyzna zajął miejsce obok i złapał moją rękę, nakierowując strzykawkę na żyłę w nadgarstku. Igła powoli zanurzyła się w mojej ręce, a ja zacisnęłam oczy i zęby, by tylko nie krzyknąć z bólu. Zaraz, jednak było po wszystkim.
  Nie od razu poczułam jak moje uszy i ogon znikają. Musiała minąć dobra chwila, którą wszyscy przesiedzieliśmy w milczeniu, aby specyfik zaczął działać. Czując niewyobrażalne ciepło, wiedziałam, że dodatkowe kończyny przestają istnieć na chwilę obecną.
- Widzicie? - Spytał ze spokojem zadowolony Jae-Ha. - Nic jej nie jest.
- Masz szczęście kundlu. - Alucard wstał, zabierając swoją marynarkę i kładąc mi ją na ramionach. Uścisk jego dłoni zwiększył się, kiedy na niego spojrzałam, on natomiast cały czas mierzył się spojrzeniem z czarnowłosym.
  Rozejrzałam się po kawiarence, stwierdzając fakt, że Richard gdzieś zniknął.
- Gdybym nie miał pewności co się z nią stanie, nigdy bym jej tego nie podał, wampirze. - Syknął Jae-Ha, a ja pierwszy raz zobaczyłam na jego twarzy cień zdenerwowania. Jego oczy pociemniały niebezpiecznie, kiedy Alucard wyjaśniał mu jak się sprawy mają.
- Idziemy. - Powiedział, szarpiąc mnie za ramię.
  Powoli miałam dość tego, że wszyscy mi rozkazują i traktują jak dziecko. Alucard widniał na liście jako pierwszy do odstrzału.
- Puść mnie - Zażądałam wpierw spokojnie, by ostudzić chodź trochę jego zapał.
  Wampir spojrzał na mnie wściekle, a jego czerwone oczy dosłownie cisnęły językami płomieni. Jeśli Alucard ma jakieś powiązanie z ogniem piekielnym, to wcale się nie zdziwię. Złapawszy mnie za ramiona, Alucard obrócił mnie w swoją stronę i po raz ostatni posłał gniewne spojrzenie zmiennokształtnemu.
  Teleportowaliśmy się.

                                                                       ****

  Kiedy Alucard postawił mnie na równe nogi w moim pokoju, od razu zdarłam z siebie jego marynarkę i cisnęłam ją w kąt. Byłam tak wściekła, że zdziwiłam się, że ani uszy, ani ogon się nie pojawiają. Lek Jae-Ha musiał zadziałać.
- Słuchaj wampirze. - Oczy Alucarda zwęziły się w szparki, a sam ich posiadacz skrzyżował ręce na piersi uśmiechając się wyzywająco. - Nie szczerz kłów. Mam cię dość. Ciebie, twoich chorych pobudek i nadopiekuńczości. Umiem sobie poradzić, nie mam pięciu lat, że trzeba nade mną wisieć i kontrolować każdy krok.
- Ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji - Warknął Alucard, a jego mina zrzedła. - Nigdy nie ufaj Krwistym. Są nieobliczalni, a nieludzie, którzy zasilają szeregi ich armii potrafią być bezlitośni.
- Jak ty? - Spytałam, odwracając się powoli w jego stronę. Chyba musiałam trafić w jego czuły punt, bo wampir zamilkł, a ja wyczułam jak jego aura coraz bardziej się poszerza i coraz bardziej mnie przytłacza.
  Alucard postąpił kilka kroków do przodu i nachylił się nade mną.
- Owszem, gdy byłem człowiekiem dopuściłem się wszystkich tych czynów. Mordowałem, gwałciłem, grabiłem i ośmieszałem. Sprawiało mi to radość, a moi poddani prosili o więcej. Nie miałem litości dla wroga. Nabijałem na pal ciała poległych i publicznie ich ośmieszałem. Gardziłem nimi, wierzyłem, że mogę zgarnąć cały świat dla siebie, jednak to była tylko mrzonka, a wszystko co miałem straciłem jednej nocy. Skazano mnie za wszystkie grzechy i skazano ściąć.
  Słuchałam go uważnie, czując jakiś dziwny uścisk w piersi. Groza? Smutek? Nie, to nie było to. A może współczucie?
- Dlaczego taki byłeś? - Spytałam w końcu, obracając się ku niemu. - Dlaczego nienawidziłeś ludzi?
  Wampir zawahał się, a jego oczy straciły cały blask, który wcześniej mógł równać się z ogniem piekielnym.
- Straciłem kogoś, kto we mnie uwierzył. - Powiedział i na chwilę zamknął oczy. Następnie wyprostował się i skierował w stronę oka, przez które wyjrzał na zewnątrz. Na dworze się rozpadało, co oznaczało, że za chwilę nadejdzie długo wyczekiwana przeze mnie jesień. Lubiłam tę porę roku, ponieważ słońce nie piekło jak w lato, a nie było tak chłodno jak w zimie. Idealna temperatura dla mojej osoby.
- Kim ona była? - Wiedziałam, że chodzi o kobietę. Może żonę, może córkę lub siostrę. Chciałam, aby to wyszło od niego, bo skorupa, która okrywała jego serce była zbyt twarda i w tej chwili musiała odpaść chociaż jej malutka część.
  Alucard znowu milczał, a cisza wypełnia się jego wspomnieniami i bólem. Stał do mnie plecami, a ja widziałam jak jego sylwetka z czasem staję się coraz bardziej niewyraźna.
- Śmieszna sprawa. - Odrzekł z prychnięciem. - Była dla mnie najważniejsza. Stała się kimś, komu mogłem zaufać i powierzyć swoje sekrety. Kochała mnie i zawsze przy mnie była. - Alucard obrócił się do mnie przodem. Ujrzałam na jego twarzy mieszankę złości, bólu i tęsknoty, lecz także mały promień szczęścia. - A najśmieszniejsze jest to, że bardzo ją przypominasz.
  Ponownie tego samego dnia mnie zamurowało. Nie wiedziałam co mam zrobić ani nawet jak się zachować. Wiedziałam jedynie, że Alucard zaczyna powoli odsłaniać się przede mną, co było dużym krokiem w kierunku zrozumienia go.
- Kiedy cię zobaczyłem, wtedy na polanie, kiedy likwidowałaś ghule, poczułem, że mój świat może jeszcze nabrać jakichkolwiek barw. - Wampir przeczesał palcami swoje włosy i rozpiął kilka guzików swojej śnieżnobiałej koszuli.
  Poczułam w okolicy brzucha jakieś dziwne mrowienie, które natychmiast przerzuciłam na inne tory. Wcześniej zastanawiałam się na kilkoma rzeczami dotyczącymi Alucarda, jednak wszystko zostało przeze mnie odepchnięte.
  Wampir zaśmiał się głośno sprowadzając mnie do rzeczywistości. Potrząsnęłam niewidocznie głową i usiadłam na skraju łóżka. Potem opadłam na nie, wpatrując się w sufit.
- Nie powiedziałam, że ufam Krwistym. Nie zgadzam się z ich ideologią i poglądami, jednak nie chciałbym mieć ich za wroga. Ruben jest moim przyjacielem.
- Eksperymentują na nim.
  Zerwałam się gwałtownie do siadu. Moje oczy rozszerzyły się znacznie.
- Co powiedziałeś? - Mogło mi się tylko zdawać, lecz musiałam jeszcze raz usłyszeć co powiedział. - Powtórz to, natychmiast. - Podeszłam do wampira, łapiąc go za koszulę i przyciągając w swoją stronę.
- Słyszałaś. Rzeczywistość potrafi być brutalna, łowco. Musisz pogodzić się z tym, że twoi przyjaciele odejdą lub umrą. - Puściłam go w gniewie i skierowałam się w stronę szafy. Jeśli to co powiedział Alucard jest prawdą, to nie mogłam siedzieć w rezydencji z założonymi rękoma. Musiałam działać, nie ważne czy sama, czy z pomocą. Ruben był moim przyjacielem, a ja nie miałam zamiaru zostawiać go na pewną śmierć. - Nie masz na to wpływu.
- Zaraz będę mieć! - Warknęłam, mając dość jego gadania. Zaczęłam ubierać swój strój łowcy, by zaraz dorwać pochwę z mieczem. Zawiesiłam ją sobie na plecach, poprawiając jeszcze szal od babci.
- Co ty robisz? - Spytał zdezorientowany Alucard. Podszedł do mnie i złapał mnie za rękę unosząc ją do góry.
- Puszczaj mnie! - Zaczęłam się szarpać. Jego uścisk był coraz mocniejszy, jednak ja też nie miałam zamiaru dać za wygraną.
- Nigdzie się stąd nie ruszasz. - Powiedział zimno.
- Nie słucham cię wampirze. - Wyrwałam się z jego uścisku. Podeszłam do drzwi i złapałam za klamkę, która nagle została mi w dłoni. Spojrzałam na nią dziwnie i zaraz poleciałam do tyłu. Wampir złapał mnie mocno i rzucił na łóżko, przygwożdżając do niego solidnie.
- Kurwa Alucard!!! - Wrzasnęłam przeciągle. Mężczyzna miażdżył mi klatkę przez co, coraz trudniej było mi złapać oddech. W kącikach oczu poczułam łzy. - Puszcza....
- Zostajesz tutaj. - Prawą ręką unieruchomił mi ręce nad głową, a drugą złapał mnie za pod brudek. Wiedziałam, że w tej chwili po głowie chodziła mu myśl uśpienia mnie, jednak nie zezwoliłam na to, a żaden wiekowy wampir nie będzie mnie trzymał przy sobie wbrew mojej woli.
  Alucard przybliżył się do mnie. Dostrzegłam szanse na zrzucenie go, więc od razu podniosłam biodra do góry i obróciłam się na lewy bok. Zdezorientowany wampir puścił mnie i upadł na podłogę, uderzając tyłem głowy o stolik stojący obok łóżka. Szybko zerwałam się z łóżka i podbiegłam do okna.
- Lilith, ostrzegam cię.
  Ostrzegaj mnie ile chcesz, pomyślałam wściekle. Mocując się z klamka od okna, kątem oka dostrzegłam cienie wampira. Odskoczyłam od nich i wyciągnęłam swój miecz. No trudno, jeśli tak chcesz rozwiązać tą sprawę, to proszę bardzo.
  Zamachnęłam się, a czarna macka rozpłynęła się w powietrzu. Kilka następnych także i kiedy jedna z nich - największa owinęła się wokół mojej ręki, miecz upadł na ziemię z hukiem. Alucard szedł w moim kierunku, głośno stąpając po ziemi. Nim poczułam na policzku piekący ból, wiedziałam, że wściekł się nie na żarty. Chociaż zdziwiona byłam, że tak łatwo wytrąciłam go z równowagi.
  Policzek piekł mnie niesamowicie od uderzenia wampira. Poczułam jak zbiera mi się na płacz, jednak mrugając zaskakująco szybko oczyma powstrzymałam łzy. Oczy wampira dosłownie płonęły i zdawać, by się mogło, że ten ogień mnie pochłonie. Wierzyłam, że zaraz się uspokoi, jednak nadzieja jest dla głupich. Alucard odsłonił długie kły i mocno wbił się w moją szyję. Krzyknęłam, ból był niesamowity, a samo ugryzienie wywołało u mnie zawroty głowy. Nim zemdlałam, poczułam jak mnie łapie.

























poniedziałek, 8 czerwca 2015

Lisia Kaplica

Wszystkich zainteresowanych zapraszam na mojego DevianArt, gdzie publikuję najróżniejsze, krótkie opowiadania.

Lisek pozdrawia.