wtorek, 14 października 2014

Rozdział 4 " Gdzie ciemność zanika "

 
Vitam kolejnego obserwatora/obserwatorkę. 
W tym rozdziale nie postarałam się za bardzo (jedynie na początku udało mi się coś stworzyć), jednak mam nadzieję, że się nie zrazicie :D
Dorwałam ostatnio w swoje łapki Tajemnicę Diabelskiego Kręgu.
Nie zdradzę wam co się tam dzieje, lecz zachęcam do przeczytania. Osobiście jestem dopiero w czwartym rozdziale, bo nie mam za wiele czasu na czytanie.
Hmm cóż mogę jeszcze powiedzieć. Myślę, że to wszystko z serii "SIEMANKO"
Zapraszam do czytania
 Z góry przepraszam za krótki rozdział
Song--> Everybody Wants To Rule The World  (jestem zakochana w tej piosence)



 
- Przestań....proszę.
  Urwany oddech, echem odbijał się od ścian ciemnego pokoju, w którym na środku stało krzesło. Zimno, przenikliwe swe macki wysuwa, łapiąc każdy odkryty kawałek ciała. Napaja się krwią z ran. Wysysa energię pozostawiając tylko powłokę, naczynie, które można wypełnić na nowo. 
  Złamać kogoś, znaczy uformować nowe "ja". Stosowanie przemocy, tortur, sztuk perswazji czy manipulacji. Każdy chce rządzić światem.
- Pytam ostatni raz. - Zimna stal zaraz rozetnie skórę. - Sama możesz to skończyć. Współpracuj.
  Świdrujące czarne ślepia, wpatrzone w klingę miecza. Przeszywający chłód posadzki i zapach benzyny. Zapalona świeca i posmak parafiny. 
- Nie...
  Skóra piecze. Łzy chodź słone, smakują najlepiej. 
- Idea jest jedna. Dostosuj się do nie, a nie będziesz musiała cierpieć. Chcąc nie chcąc i tak każdy umrze. 
  Mrok ponownie dotyka ciała, lecz tym razem uczucie jest inne. Jakby przesiąknięte nikłym światłem, owija się dookoła nogi. Połyka tułów, wiąże ręce. 
- Anarchia.. - Stwierdzenie wypływa wraz z posoką.
- WŁAŚNIE! - Krzyk radości, nikłe światło i maska, a za nią czerń.
  Obudziłam się, siadając. Dawno nie miewałam koszmarów, więc to wspomnienie uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Przetarłam gorące i mokre czoło, spoglądając w bok na szafkę nocną. Moja komórka wibrowała, więc stwierdziłam, że to właśnie ona mnie obudziła i wyrwała z tej beznadziejności. Pochwyciłam ją w dłoń i odebrałam.
- Obudziłem cię? - Głos był pewny i stanowił dla mnie idealny powód, aby wkroczyć do biura i powiedzieć szefowi co myślę na temat jego dzwonienia o drugiej w nocy. 
- Skądże. - Prychnęłam i nie chcący kopnęłam Soul'a, który skulił się w moich nogach. Lis spojrzał na mnie, a jego ślepia zaiskrzyły. Wstając, trącił mnie ogonem i za karę, obrał sobie spanie na mojej poduszce. - Właśnie kończyłam brać prysznic z płatkami róż.
- Świetnie. Przyjdź do mojego biura.
- A nie...
  Rozłączył się. 
  Patrząc na zgaszony wyświetlacz komórki, stwierdziłam, że Barrett'a może mi się jeszcze dziś przydać. Westchnęłam.
- Chociaż ty się wyśpisz - Uśmiechnęłam się słabo i spojrzałam na pochrapującego lisa, leżącego w najlepsze na mojej poduszce.
  Zeskoczyłam z łóżka i z oparcia krzesła zabrałam długą bluzę, która sięgała mi do połowy ud. Następnie związałam niedbale kucyka, a kilka pasemek opadło mi na twarz. Na nogi włożyłam ciepłe kapcie i włócząc za sobą nogami, pognałam do biura.
  Druga w nocy nie była godziną, o której Innocent tchnęło by życiem. Dlatego też, idąc samotnie ciemnym korytarzem, miałam przeczucie, że obrazy wiszące na ścianie dziwnie mi się przyglądają. Było w nich coś, co w nocy można uznać za straszne lub co gorsza, mordercze.
  Nie zaszczycając szefa pukaniem do drzwi, uchyliłam je lekko i weszłam do środa. Ogień już nie tańczył w kominku, a zimna aura tego pomieszczenia, przywdziała na mnie swój płaszcz, jak mrok ze snu. Momentalnie mój umysł zalał się falą najgorszych wspomnień i cierpień. Złapawszy się za ramiona, próbowałam uspokoić oszalały oddech. Ciało zaczynało doznawać drgawek, a nogi zainicjowały uczucie, że są z waty.
- Dobrze się czujesz? - Nade mną odezwał się głos przepełniony bardziej pogardą niż współczuciem czy nawet zainteresowaniem.
  Uniosłam oczy ku górze i szybko wyprostowałam się, nie przejmując się tą sytuacją.
- Dlaczego dzwoniłeś do mnie o drugiej w nocy? A raczej czego ode mnie chcesz?
  Loki spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jednak zaraz wyszczerzył się w chytrym uśmieszku.
- Od kiedy stałaś się taka pewna i swobodna, kiedy jesteś w moim gabinecie?
  Rzeczywiście, jak teraz o tym pomyśleć, to od pewnego czasu prowadziłam z szefem luźną rozmowę. Wcześniej rozkazy, teraz zmieniły się w swobodne pogawędki. Na samą myśl o tym, że nagle miałoby być inaczej, przestraszyłam się. A może odczułam lekki niepokój?
- Twoje słowa zawsze przemyślane, teraz zmierzają ku obrazie lub.... - Loki przerwał i obszedł moją osobę dookoła. - Można rzecz, że przestałaś się mnie bać.
  W ułamku sekundy, kiedy zimny oddech szefa dotknął mojej szyi. zacieśniłam powieki i pięści.
- Ale przejdźmy do rzeczy - Mężczyzna upił łyka whisky ze szklanki i podszedł do sofy obitej skórą. Sięgnął przez oparcie, by zaraz w jego ręku znalazło się pięknie pakowane pudełko. Zastanawiając się co jest w środku, otworzyłam wręczony mi prezent, po czym odjęło mi mowę. W środku, na czerwonym aksamicie leżała czarna sukienka.
- Musisz jakoś wyglądać na bankiecie. Przebierz się - Polecił, wskazując drzwi do swoich prywatnych pokoi.
  W pierwszej chwili nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Moje myśli kierowały mnie na tory wyjścia z biura i przebrania się w swoim pokoju, jednak jakiś głos nakazywał skorzystanie z szansy danej mi - zapewne raz w życiu.
  Posłusznie skierowałam swe kroki w stronę mahoniowych drzwi i wchodząc do środka, zdziwiłam się. Wnętrze było utrzymane w ciemno-zielonym kolorze i niczym nie różniło się od naszych normalnych pokoi. No może po za wielkim wężem wydrążonym w ścianie nad łóżkiem.
- Pierwsze drzwi po lewej. I uważaj na Jormungand'a - Usłyszałam jeszcze głos Lokiego, nim drzwi zamknęły się.
  Przystanęłam i zaczęłam zastanawiać się kim był owy Jormungand. Obejrzawszy się dookoła, dostrzegłam jeszcze wielką biblioteczkę, a na niej mnóstwo starych ksiąg. Nie dane było mi ich dojrzeć z bliska, ponieważ mym zadaniem na chwilę obecną, było przymierzenie sukienki.
  Weszłam do przestronnej łazienki, która także została pomalowana na ciemno-zielony kolor. Postawiłam pudełko na ziemi i zaczęłam się rozbierać, aby zaraz mieć na sobie cudo stworzone przez człowieka. Sukienka leżała idealnie. Z tyłu dłuższa, by nadać tajemniczości, z przodu krótsza, by uwydatnić wdzięki. Obróciłam się więc wokół własnej osi i podziwiając się w lustrze, westchnęłam z zachwytu, zastanawiając się jeszcze, że Loki ma całkiem dobry gust.
- Jest idealna - Przestraszyłam się głosu szafa, który stał w progu, nonszalancko opierając się o futrynę. Jego zielone oczy wpatrzone w moją osobę, były niczym dwa szmaragdy, które idealnie podkreślałyby tą kreację.
  Moja mina spoważniała. Obróciłam się do niego plecami i raz jeszcze przyjrzałam się sukni. Można by rzec, że miałam duże na wydobycie informacji od Thomasa, jednak w jednej chwili zwątpiłam w swoje możliwości.
- Moja broń...
- Nie będzie ci potrzebna.
  Spojrzałam złowrogo na Lokiego, który ostentacyjnie wyróżniał się na tle zielonych ścian.
- Albo dostanę broń, albo...
- Albo co? - Loki przerwał mi ponownie i zrobił kilka kroków w moją stronę, na co ja musiałam się cofnąć, w efekcie opierając się plecami o umywalkę. - Sprzeciwiasz się rozkazom szefa?
  Moje serce biło naprawdę szybko, aż czułam jak obija się o żebra. Szeroko otwarte oczy, wpatrzone w Lokiego, zdradzały mój strach, a trzęsące się nogi zaraz mogły się pode mną ugiąć.
- Stark Industries jest najbardziej strzeżonym miejscem na ziemi. Oczywiście, jeśli pragniesz wnieść broń na teren organizacji Stark'a, musisz wiedzieć, że agencja Tarczy także tam będzie. Najlepsi agenci z każdego kontynentu będą cię mieć na oku.
  I w tym momencie wiedziałam, że praca płatnego zabójcy, to nie tylko wyeliminowanie celu.
























niedziela, 5 października 2014

Rozdział 3 " Zadania trudne, lecz dusza pragnie "


Szanowni państwo.
Z całego serca dziękuję za miłe komentarze i od razu mówię, że nie dam rady komentować waszych kom. pod postem. Mam bardzo mało czasu dla siebie, bo obecnie razem z klasą ćwiczymy poloneza na studniówkę i mam nauki po czubek głowy.
Nie będę się rozpisywać jacy jesteście zajebiści, moi kochani. :D 
3-majcie rozdział, a ja zabieram się za komentowanie waszych twórczości. 





Song --> Poets of the Fall ~ The Poet and the Muse




  Noc nastała bardzo szybko. Migoczące gwiazdy zawtórowały eleganckiemu księżycowi na granatowym niebie. Ledwo widoczne, szare chmury - niczym pościel - otuliły ciała niebieskie. Zimne powietrze, a wraz z tym niepożądany wiatr, wdarły się do mojej sypialni przez uchylone okno. Moje włosy raz po raz unosiły się do góry, rwane zefirem, a oczy lśniły z podniecenia, ponieważ już za parę minut miała mnie czekać niespodzianka.
  Nasz grabarz, Joel, który nie wiadomo skąd zjawił się w Innocent, jest także naszym dostawcą. Jego nieznane źródła i wtyki, przynoszą naszej organizacji wspaniałe zyski oraz produkty, których pochodzenia na pewno nie chciałabym poznać.
  Agencja zarządzana przez Lokiego, znajdowała się na obrzeżach samego Waszyngtonu, ponieważ tutaj, jak sam szef powiedział, interesy kręcą się najbardziej. A w szczególności jeśli chodzi o jakieś zdrady i trzeba fachowca. Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, że wszyscy członkowie, a jest ich dwudziestu, mieszka w jednej willi, która jest pozostałością po zamożnej Pani McLoris. Wszyscy się tu znają i nie mają problemu, gdy chodzi o miejsce do spania. Pokoi, jak i salonów, gabinetów i innych tego typu pomieszczeń jest u nas pod dostatkiem.
  Sercem całego budynku, natomiast była kuchnia, prowadzona przez grubiutkiego Pana Olivera. Jego potrawy były niczym miód, a sam ich widok przywodził na myśl najskrytsze marzenia. Dobrze dobrane składniki i oko do przypraw, były nieodłącznym talentem Olivera. Razem ze swoją fretką Hunter'em, przygotowywali wspaniałe dania dla całej ferajny.
- Już czas - Spojrzawszy na wyświetlacz komórki, który w tych ciemnościach raził niczym słońce w upalny dzień, zeskoczyłam z parapetu i pognałam do drzwi, by zaraz wyjść z pokoju i zbiec po chodach, prosto do wielkiej jadalni, gdzie wszyscy razem spożywaliśmy posiłek.
  Kiedy mieliśmy dzień wolny, albo, kiedy nikt nie zlecał nam żadnego zabójstwa, zachowywaliśmy się jak normalna grupa ludzi, która po pewnym czasie okazała się wspaniałą rodziną. Jadalnia, w której zwykle jedliśmy każdy posiłek, była wielka. Równolegle do wejścia, w ścianie był kominek, na którym górowały dziwne ozdoby typu wazy. Po prawej stronie zaś stał ogromny stół, nakryty zawczasu przez dwóch, młodych chłopców, którzy byli sierotami i nie mieli się gdzie podziać. Oliver od razu zdecydował, że przyda mu się pomoc w kuchni, ponieważ naczynia same się nie postawią na stole i nie umyją po wyśmienitej strawie.
  Drzwi jadalni otworzyły się z impetem, a ja wparowałam do środka niczym strzała, w locie witając się ze wszystkimi. Innocent składało się z ośmiu kobiet i dwunastu mężczyzn, licząc bez personelu, który wykonywał misje, kiedy chciał.
  Usiadłszy przy stole, przelotnie zerknęłam na zebranych, aby stwierdzić czy kogoś nie brakuje, lecz wszystkie krzesła były zajęte. Wszystko było idealnie.
- Dzisiaj pieczone piersi kurczaka z pesto, pomidorami i mozarellą - Usłyszałam głos Olivera, który razem z chłopcami, wszedł do jadalni niczym smok, targający ze sobą złoto. W tym wypadu było to jednak moje ulubione danie.
  Skinąwszy głową, podziękowałam i zabrałam się do pałaszowania, przeglądając w tym samym czasie wiadomości z telefonu. Ostatnimi czasy zarejestrowano kilka zabójstw w okolicy północnej części miasta, więc nie mieliśmy się czym martwić. Każdego dnia mamy cichą nadzieję, że szef zatuszuje wszelkie poszlaki i podejrzenia w związku z naszą organizacją.
  Wzięłam kawałek mięsa do ust i nie opuszczając wzroku z komórki, pochwyciłam do rąk szklankę z sokiem jabłkowym. Każdy kto mnie zna, uważa, że jestem istotą odporną na wszelkie rewolucje w brzuchu, bo jedząc kolejno placki ziemniaczane z ogórkami i popijając sokiem, nic mi się nie działo, a wręcz pragnęłam wtedy więcej.
- Zaniesiesz porcję szefowi? - Koło swego ucha usłyszałam przyciszony głos kucharza, który nachylał się, abym tylko ja mogła go usłyszeć. Mimo tego, że mówił szeptem, czułam jak pary wszystkich oczu są skierowane w moją stronę i bacznie mnie obserwują.
  Odłożyłam sztućce na pusty już talerz i dopiłam ostatni łyk soku. Schowawszy telefon do kieszeni czarnych spodni, wstałam od stołu, skinęłam wszystkim głową, po czym odebrała od Olivera talerz i pognałam do wyjścia.
  Pokój, a raczej gabinet szefa - nikt nie wchodził do jego prywatnej części mieszkalnej - znajdował się na piętrze. Żeby tam dotrzeć, wpierw trzeba było wejść do salonu, gdzie zwierzęta członków Innocent lubiły grzać się przy kominku, w którym płomyki wesoło tańczyły. Wielki, puchowy dywan, a na nim kanapa. Obok stolik, na którym zawsze leżała plansza do warcabów, obok schodów rosło małe drzewko, zaś przy jego spodnie kwiaty pięły się do gry.
  Wystarczyło wejść po schodach, aby potem skręcić w korytarz, na końcu którego znajdowały się drzwi do gabinetu szefa. Zawsze zamknięte, a spod spodu wydobywała się zimna i przerażająca aura.
- Mogę? - Spytałam, pukając cicho, jakby bojąc się, że za tymi wrotami może czekać na mnie największe zło tego świata. Ewentualnie jakiś demon, albo mutant, ale to tylko moja wyobraźnia.
  Nie usłyszałam odpowiedzi, więc pełna niepewności uchyliłam drzwi, które zaprosiły mnie do ciepłego wnętrza. Lampa paląca się na biurku była jedną z dwóch rzeczy, które dawały temu pomieszczeniu uczucie, że nie znajduję się w domu grozy. Za oknem ulewa niczym wyjęta z horroru. Duże krople stukające o parapet i ciemne chmury.
  Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam, że na oparciu kanapy wisi marynarka szefa. Przez chwilę zastanawiałam się czy odejść zostawiając obiad, w obawie, że gospodarz prawdopodobnie bierze prysznic, czy zostać, poczekać i dowiedzieć się co robił. Oczywiście moja wyobraźnia zdołała pokazać mi kilka ciekawych scenariuszy tego co mogło by się stać, kiedy stanęłabym oko w oko z boss'em.
  Kiedy przez ponad kilka kolejnych minut rozmyślałam nad swoją głupotą, usłyszałam, jak drzwi w prywatnym pomieszczeniu szefa, otwierają się. Spanikowałam i nie wiedziałam co miałam w tej chwili począć. Puścić tacę z kolacją dla szefa i dać nogi, udając, że nic się nie stało? Czy może zaczekać i oznajmić, że dopiero przed chwileczką weszłam do jego gabinetu? Te wszystkie opcje wydawały mi się kompletnie bez sensu, lecz czas nie był mi przyjacielem.
- Długo tu jesteś? - Przede mną wyrosła smukła postać szefa. Na jego twarzy malowało się zainteresowanie i skupienie jednocześnie, a ja z wypiekami na twarzy wgapiałam się w parę rozbawionych, moim zachowaniem, zielonych oczu.
  Raz kozie śmierć.
- Przyszłam kilka sekund temu. Oliver przygotował dla ciebie kolację. - Podniosłam speszony wzrok ku górze, napotykając na swej drodze spodnie od garnituru, a później śnieżnobiałą koszulę rozpiętą do połowy.
  Potem był tylko mętlik w głowie.
- Dziękuję - Loki pochwycił tackę w swoje ręce i postawił na biurku. Następnie podszedł do szafy stojącej po lewej stronie od drzwi i wyciągnął z niej zwykła, szarą bluzę. - Jak sprawdza się Barret?
- Jest idealny. - Powiedziałam niemal od razu, stając w pionie. - Tym razem się postarali.
- To dobrze - Szef usiadł w fotelu i obrócił się do mnie plecami, krzyżując ręce na piersi. - Możesz odejść.
  Posłusznie wykonałam polecenie, nie chcąc narażać się na gniew boss'a. Niemal natychmiast po wyjściu z jego gabinetu, pobiegłam do swojego pokoju i otworzyłam okno. Zimne powietrze owiało moją twarz, a krople deszczu ochłodziły gorącą skórę.
  Nie lubiłam zbliżającego się chłodu, a wraz z nim jesieni i zimy. To czas, w którym przeważnie nie mogłam w stu procentach wykonywać swoich misji, ponieważ ośnieżone lub zapadane dachy, były moim potencjalnym przeciwnikiem. Narażanie się na spadnięcie z dużej wysokości i połamania sobie kończyć nie było mile widziane.
- Soul co ty robisz? - Odwróciłam głowę niemal w tym samym momencie, kiedy przed oczami mignęła mi rudo-czarna kitka. Podeszłam na palcach do łóżka i delikatnie podniosłam pościel do góry, by zaraz napotkać na swojej drodze czarny nos i żółte ślepia. - Chcesz się bawić?
  Jak każdy w Innocent, miałam swojego towarzysza, który okazał się lisem. Miesiące temu, kiedy razem z Emmą wybraliśmy się na spacer do lasu, zauważyłam, jak matka tego malucha leży bez ruchu na ziemi, a obok niej rozlewała się posoka. Oboje zdecydowałyśmy, że zajmiemy się bezbronnym i narażonym na wszelkie niebezpieczeństwa, lisem. Po czasie, kiedy przyszło nam zdecydować, która weźmie go pod swoje skrzydła, Soul miał zdecydować. Nawet nie śniłam, że padło na mnie.
  Wzięłam Soul'a na ręce i podniosłam do góry, a on w odpowiedzi trącił mnie nosem.
- Spokojnie. - Szepnęłam tuląc go do siebie - Dzisiaj zostaję.


***

  Nazajutrz, szare i ponure chmury ustąpiły miejsca lekko wyblakłemu niebu, gdzie słońce ledwo widoczne, promieniało zewsząd. Obudziłam się sama z siebie, czując jednak narastający głód i słysząc burczenie żołądka. Przewróciłam się na bok, by móc jeszcze przez moment być w krainie Morfeusza, jednak po chwili marszcząc nos, otworzyłam oczy.
  Niewątpliwie w tym momencie chciałam otworzyć okno i wyrzucić Soul'a na zewnątrz, jednak widząc jego słodkie, żółte oczka i machający radośnie ogon, zrezygnowałam z planowania jego szybkiej śmierci za to, że mnie obudził.
  Po chwili namysłu postanowiłam wstać i pomaszerować do łazienki, gdzie odbyła się szybka poranna toaleta, by później móc założyć na siebie rozciągnięty sweter, czarne leginsy i puchowe kapcie w kształcie głowy pandy. Były one ciepłe i mięciutkie oraz wywoływały w mym sercu miłe uczucie, że w najbliższym czasie nie będę narażona na podgryzanie mi stóp przez Soul'a.
  Podchodząc do okna uchyliłam je i wyjrzałam na zewnątrz. Liście drzew, które tworzyły wielki las za Innocent, przybrały już żółty kolor, który za nie długo będzie rdzawy, aż później w ogóle straci swój blask i spadnie w otchłań. Już niedługo ziemię pokryje biały, puchaty dywan, a wszędzie dookoła latać będą płatki śniegu.
  Nagle miłe chwile przerwał dzwonek telefonu. Szybko podbiegłam do łóżka i poczęłam szukać urządzenia w fałdach pościeli, w której bawił się Soul.
- Jak zawsze robisz mi na złość - Powiedziałam zgryźliwie, lecz z zamiarem rozbawienia samej siebie. Telefon dzwonił i dzwonił, a ja nie umiałam go znaleźć, aż do czasu, kiedy lis zeskoczył z posłania. - Padalcu. Leżałeś na nim.
  Zwierze zmierzyło mnie spojrzeniem, po czym z gracją owinęło się wokół mej nogi.
- Idź mi ty...ty wyzyskiwaczu.
  Nie patrząc nawet na wyświetlacz, w celu sprawdzenia kto dzwoni, przesunęłam zieloną słuchawkę w prawo.
- Raczysz zjawić się w moim gabinecie?
  Głos, który usłyszałam zmroził mi krew w żyłach. Kiedy zdałam sobie sprawę kto dzwoni, pożałowałam tego, że w ogóle odebrałam to połączenie. Jednak myśląc, iż kara byłaby o wiele większa, kiedy bym nie odebrała, wtedy mogłabym pożegnać się z życiem. Albo cierpiałabym do końca swych dni.
- Oczywiście. - Odparłam piskliwym tonem, niemal od razu rzucając się na niczego winne drzwi, które prawie wyleciały z zawiasów, gdy opuszczałam pokój. Soul podreptał za mną, jakby w ogóle nie przejmując się wagą tej sprawy.
  Nie minęła nawet minuta, kiedy dotarłam pod drzwi szefa i otworzywszy je lekko, poczułam przenikliwe zimno jego aury, która bezbarwną tęczą unosiła się nad jego osoba. W pomieszczeniu zebrała się już cała Elita, więc prawdopodobnie zadanie, które Loki nam zleci, będzie miało najwyższą rangę.
  Szef, jak zawsze ubrany był w elegancki garnitur, a w ręce dzierżył laskę. Przechadzając się po pokoju, niczym król po zamku, nieobecnym wzrokiem patrzył przed siebie, lecz gdy w progu pojawiła się moja osoba, od razu skierował swoje zielone oczy w naszą stronę.
  Prześlizgnęłam się wzrokiem po zebranych i mrużąc oczy, spaliłam buraka. Jako jedyna miałam na sobie ubrania w ogóle nie związane z zawodem.
- Mieliśmy mieć przecież wolne szefie! - Jako pierwszy odezwał się mężczyzna po mojej prawej stronie. Mierzył prawie metr osiemdziesiąt, a jego brązowe włosy były związane w wysokiego kucyka. Zawsze przypominał mi samuraja, albo kogoś podobnego. Brakowało mu tylko zbroi.
  Loki zmierzył Hol'a spojrzeniem i skrzyżował ręce na piersi.
- Czy zleciłem ci już jakieś zadanie? - Spytał tonem utrzymującym nas w przekonaniu, że jeszcze nie wybuchnie.
- Nie, ale..
- To zamknij się marionetko i słuchaj tego co mówię. - Ton stał się ostry, jak sztylet. Zimna stal przesuwała się niebezpiecznie blisko naszych gardeł i nawet jeśli było to tylko wyobrażenie, czułam jak mój oddech uwiązł w gardle.
- Przepraszam - Hol spuścił głowę i wgapił się w swoje buty, niczym psiak zbity za zjedzenie ostatniego kawałka ciasta, które było dla babuni.
- Jutro wieczorem korporacja Stark Industries wyprawia przyjęcie, na które zostaliśmy zaproszeni, jednak... - Loki zawiesił przemowę i spojrzał na mnie, jakby chcąc, abym wypowiedziała resztę tego zdania. - Tylko wy pójdziecie ze mną. Wasza trójka - Przeniósł wzrok na mężczyzn, już prosto stojących z uniesionym podbródkiem. - Zajmie dogodne pozycje i będzie wszystko obserwować.
- Tak jest! - Odpowiedzieli chórem, niczym w wojsku i doczekawszy się gestu, który ich odprawił, wyszli z gabinetu.
- Luna - Zwrócił się do mnie, a ton jego głosu wyrwał mnie z melancholijnego stanu. Wyprostowałam się i spięłam, sama nie wiedząc dlaczego. Przecież nie zrobiłam nic złego, a czułam się, jakbym zaraz miała stanąć przed sądem za swoje zbrodnie.
- Będziesz mi towarzyszyć. - Loki podszedł do mnie i złapał w pasie. Ujął moją dłoń i uniósł do góry, a pokój wypełniło przyjemne ciepło kominka i muzyka, którą dopiero teraz wychwyciłam. Wolny i spokojny ton głosu śpiewającego wybił mnie z rytmu i ukoił. Letarg ogarnął mnie ponownie, ale nie na tyle, aby w ogóle przestać myśleć świadomie.
  Robiłam wszystko co szef kazał. Inaczej mogłoby się to równać z niesubordynacją.
- Przyjmiesz imię Elizabeth i będziesz moją narzeczoną, która w moim towarzystwie czuje się niekomfortowo i szuka ukojenia w ramionach innego.
  Loki prowadził, a jego zielony oczy cały czas wpatrzone w moje, wesoło iskrzyły. Czułam się, jakbym unosiła się nad ziemią.
- Gospodarz, a zarazem pośrednik nosi imię Thomas. Chcę byś go uwiodła i wyciągnęła wszystkie potrzebne nam informacje. - Loki obrócił mnie i złapał, kiedy byłam niebezpiecznie blisko ziemi. Zdążyłam złapać się jego garnituru, kiedy zbliżył swoje usta do mojego ucha. - Podołasz zadaniu?
  Stanęłam równo na nogach, a moje policzki płonęły. Trudno było mi skleić porządne zdanie, jednak biorąc głęboki oddech, powiedziałam:
- Oczywiście.