sobota, 28 maja 2016

Hermes pierwszym ogniwem - rozdział 10

Pierwsze dwa piętra przeszliśmy bez żadnych konfliktów z ghulami. Było to dla mnie o tyle dziwne, że zaczęłam zastanawiać dlaczego nic tu nie było. Przecież opuszczony budynek - do tego psychiatryk, jest przecież idealny schronieniem dla pomiotów szatana.
- Może coś czeka na nas na górze - powiedział Alucard, dziwnie się uśmiechając. Spojrzałam na niego kątem oka, a on odwzajemnił spojrzenie. Zmieszałam się, więc szybko wbiłam spojrzenie w ziemię
-Może... - szepnęłam.
  Jakoś nie specjalnie chciałam mieć dziś styczność z ghulami. Jednak, gdyby domniemane potwory nagle wyłoniły się zza rogu, byłam gotowa do ataku.
- Denerwujesz się? - spytał.
- Nie - fuknęłam. Moje policzki zapłonęły gniewnie. - Dlaczego mam być zdenerwowana?
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Wiesz, kobieta zmienną jest, a ty w szczególności.
- Nie jestem zmienna - umilkłam. - Może...czasami, nie zawsze.
- No właśnie - skwitował, a ja poczułam się jak dziecko. - Nie dąsaj się - poczochrał mnie po włosach. Szybko uwolniłam się od jego dłoni i przystanęłam na chwilę, aby Alucard szedł przede mną.
Spojrzałam na jego plecy. Był wysoki i szczupły, więc można było przypuszczać, że uchodzi za słabego, ale ci, którzy już go poznali, wiedzieli, że nie warto z nim zadzierać. Mnie to nie dotyczyło - przynajmniej jak na razie - bo organizacja Hellsing podpisała pakt pokojowy z Watykanem i na chwilę obecną działaliśmy na terenie Włoch, jednak niedługo miało się to zmienić. Razem z Makube i Vincentem - na papierze - zostaliśmy już przeniesieni do Anglii. Tam stacjonował oddział, który tylko czekał na nasze rozkazy.
- Nat - Alucard złapał mnie za rękę, a ja momentalnie wróciłam do rzeczywistości, wyszarpując dłoń. - Jak wściekła kotka - skrzywił się niezauważalnie. - Nie słuchasz mnie.
- Wiem - syknęłam. - Nie wymaga to większego skupienia. - Uśmiechnęłam się zwycięsko, ale mój hard ducha szybko minął.
 Alucard złapał mnie za łokieć i przyciągnął do siebie.
- Nie lubię czuć się ignorowany
- Ty w ogóle masz uczucia?
- A i owszem - zbliżył się, a ja poczułam na sobie jego zimny oddech. - Nie jestem pozbawionym duszy potworem z czeluści piekieł, jak zawsze macie w nawyku mnie określać.
- Nie bez przyczyny zdobyłeś ten przydomek.
Między nami zaległa chwila ciszy.
- Prawda, ale... Może tobie też sprawimy jakiś przydomek? Co ty na to?
- Podziękuję - szarpnęłam się, ale jego uścisk był zbyt mocny. - A teraz puszczaj.
- Może.... - Alucard nie dokończył.
Przez jego pierś nagle przewinął się stalowy pręt. Spojrzałam na niego ze strachem w oczach.
- No cóż...
 Wampir wyciągnął ciało obce i obrócił się, zasłaniając mnie przed wrogiem. Wychyliłam się lekko, by dojrzeć kto próbował wszcząć wojnę z wampirem. Dostrzegłam zarys ciemnej postaci odzianej w długi, czarny płaszcz. Jego twarz przysłaniał kaptur, więc nie mogłam spostrzec kto chował się za odzieniem.
- Kim jesteś? - spytał wampir.
  Tamten nie odpowiedział, jedynie zaśmiał się przeciągle i znikł.
- To było dziwne - wyłoniłam się zza jego pleców.
- Może się tu gdzieś czaić. Bądź czujna - polecił i ruszył przed siebie, a ja chcąc go dogonić musiałam znacznie przyspieszyć, co nie spotkało się z aprobatą mojej nogi.
- Zwolnij trochę - chwyciłam go za skrawek płaszcza.
- Rób większe kroki - warknął, ale zaraz wyszczerzył kły. - Może być ciekawie.


Słowa Alucarda nigdy nie niosły za sobą pomyślnych wiatrów. Przekonałam się o tym, gdy weszliśmy na dach opuszczonego budynku. Wiatr uderzył mnie w twarz, zaraz po wyjściu na dwór, poszarpał moje włosy i poleciał dalej, męczyć innych. Wampir szedł za mną, lecz gdy tylko drzwi się otworzyły, wyminął mnie w zawrotnym tempie, przysłaniając cały obraz sytuacji.
- Może teraz powiesz mi kim jesteś? - spytał wampir, niemiłym tonem.
Nieznajomy stał do nas plecami i patrzył w dół, na ulice, jakby chcąc skoczyć. Nagle jego sylwetka mignęła mi przed oczyma. Moje nogi oderwały się od podłoża, a ciało poszybowało do góry. Nieznajomy trzymał mnie za gardło, a ja będąc ofiarą, poruszałam nogami w powietrzu, kurczowo ściskając jego nadgarstki, które chwyciły mnie za gardło.
Spróbowałam nabrać oddechu - nadaremno.
- Natalie! - Alucard rzucił się w stronę tajemniczego jegomościa, lecz ten uśmiechnął się złośliwie i powiedział:
- Wiem, że jesteś wampirem, dlatego ona pójdzie pierwsza do odstrzału. Nie możesz przecież uratować martwej osoby, prawda?
Skądś znałam ten głos, ale chusta, którą nieznajomy miał na twarzy, tłumiła jego brzmienie.
- Kim jesteś? - syknął jadowicie Alucard.
- To nie ważne - przeciągnął ostatnią literę. - Alucardzie powiedz mi, ile to już lat stąpasz po tej ziemi?
  Ponownie spróbowałam się wyrwać, ale nic mi to nie dało.
- Zbyt dużo, by wiedzieć, że zaraz umrzesz.
  Nieznajomy się zaśmiał.
- Mnie nie można zabić, ale ją - spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - Przekonajmy się czy jest taka twarda na jaką wygląda.
 Mężczyzna kopnął mnie w chorą nogę, a ja zawyłam z bólu. Uderzenie na pewno pozostawi po sobie ślad.
- Cho...le...ra - wydusiłam. Z sekundy na sekundę czułam jak uchodzi ze mnie świadomość.
- Puść ją. - powiedział ostro wampir.
Nieznajomy znów się roześmiał.
- Jak sobie chcesz. - Momentalnie poczułam przypływ świeżego powietrza w płucach i strach. Właśnie spadałam z dachu trzypiętrowego budynku, a to na pewno zakończy się śmiercią.
 Na dachu dostrzegłam ruch, a konkretniej czarne macki Alucarda, próbujące dorwać wroga, zaś sam wampir skoczył za mną, wyciągając przed siebie dłoń.
Zrobiłam to samo, ale on był za daleko, natomiast ziemia zbyt blisko. Zamknęłam oczy. Co ma być to będzie.
- Natalie! - poczułam jak ramiona wampira oplatają moje ciało. Zwolniliśmy, już nie spadałam, a jedynie wolno zmierzałam ku dołowi. Otwarłam oczy, w których pojawiły się łzy. Nieświadomie uścisnęłam pięści na płaszczu wampira, a głowę wtuliłam w jego ramię, plącząc.
- O jej - westchnął przeciągle. - No już, już - pogodził mnie po głowie.

poniedziałek, 16 maja 2016

Hermesie, wzleć - rozdział 9

Na miejsce dojechaliśmy o pierwszej w nocy. Chłodny wiatr szarpnął moimi włosami, kiedy opuszczałam ciepłe auto. W tej chwili cieszyłam się, że jednak nie ubrałam rybaczek, bo nieźle bym zmarzła, a mając na sobie jeszcze płaszcz Iscariot, było mi umiarkowanie – nie za ciepło, nie za zimno. 
- Idziemy? - wampir łypnął na mnie okiem, a ja kiwnęłam niemo głową, podążając jego śladem. W żadnym wypadku nie weszłabym do tego budynku jako pierwsza, dlatego też Alucard wpierw obadał teren, a potem zaprosił mnie do środka.
Ośrodek był duży, a na jego tyłach znajdował się duży ogród z jedną, drewnianą chatką. Blask księżyca kreślił półkole na trawie, ledwo dosięgając domku, dlatego też nie miałam zamiaru do niego iść, dopóki nie zrobi się trochę jaśniej w jego okolicach.
- Idziesz sama czy mam ci potowarzyszyć? - Alucard zatrzymał się i spojrzał na mnie z zapytaniem.
Jeśli poszłabym sama, to mogłoby mnie spotkać to samo co ostatnio, a tego bardzo chciałam uniknąć. Z drugiej strony nie mogłam pokazać wampirowi, że się boję, bo znów zacząłby ze mnie kpić, a tego też nie chciałam. Ze strony trzeciej w żadnym wypadku nie chciałam przebywać sama w tym psychiatryku, a tym bardziej chodzić po jego ciemnych korytarzach, gdzie czasami słyszało się dziwne dźwięki. 
- E…. - zaczęłam niepewnie. - Może będzie lepiej jak pójdziemy razem.
- Boisz się? - nachylił się w moja stronę z kpiącym uśmieszkiem. - Dlaczego nie chcesz iść sama? Ostatnio rwałaś się, aż nadto.
Spojrzałam na niego wrogo, pamiętając jak mnie obrażał. Ku mojemu późniejszemu zdziwieniu, wampir się uśmiechnął. Szczerze?
- Żartowałem – poczochrał moje włosy, a na jak oparzona oddaliłam się od niego, kładąc rękę na rękojeści. - Jesteś jak wściekła kotka. Od razu stroszysz ogon.
- Więc wiesz co się stanie, jeśli mnie rozzłościsz - zagroziłam mu. Chociaż co taki marny człowiek mógł przeciwko takiemu wampirowi?
- Właśnie – skwitował
- Przestań czytać mi w myślach – warknęłam. - Mówili, że jesteś dżentelmenem, chociaż wierzę, że oni wymarli razem z dinozaurami, a ty nawet nie dorastasz im do pięt.
- Ooo – Alucard oparł dłonie na biodrach. - A czegóż mi brakuje? Jestem przystojny, urokliwy, sympatyczny i uprzejmy.
- Tak – zaśmiałam się krótko – chyba przed posiłkiem, kiedy ofiara krzyczy z bólu.
Tym razem to wampir się roześmiał, a ja nie mogłam oprzeć się ciekawości i nie spojrzeć na jego twarz. Przystojny może, ale idiota i cham. 
- Wiesz co? Dam ci kilka przykładów dlaczego nie możesz iść sama.
Spojrzałam na niego z ciekawością.
- Że co?
I nim zdążyłam zapytać o więcej szczegółów jego niecnego planu, Alucard znikł w kłębach ciemnych macek. Zimno ogarnęło mnie niemalże od razu, a zewsząd doszły mnie różne, nieprzyjemne dźwięki, o których wspomniałam wcześniej i, od których można było umrzeć na zawał. 
Zrobiłam kilka kroków, a żarówki dające mi mała nadzieję, pękły. Ciemność spowiła korytarz. Wyciągnęłam z pochwy miecz i przygotowałam się na atak. Nie wiedziałam co Alucard zamierza, ale chyba w tym momencie byłam zdana jedynie na siebie i swoje umiejętności. Noga nadal pulsowała tępym bólem, ale powiedziałam sobie, ze wytrzymam. 
Skierowałam się na oślep przed siebie, uważając na to jak stawiam stopy. Jeden nieuważny ruch i mogło być źle. Rozglądałam się w każdym kierunku, oddychałam powoli i skupiłam myśli na dotarciu do drzwi. Gdy przez nie wyjdę, będę bezpieczna.
Nagle kątem oka dostrzegłam jakiś ruch, mimo że było ciemno jak diabli, światło księżyca mnie nie opuściło, tylko ledwo przedostawało się przez zabite dechami okna. Zdusiłam sobie pisk przerażenia i odetchnęłam głęboko. Chcąc nie chcąc musiałam się udać w kierunku, gdzie dostrzegłam ruch – tam były drzwi. 
- Jasna cholera – szepnęłam wściekle. – Czemu ten wampir akurat teraz musiał mnie zostawić? Nie dość, że grasuje tu cała chmara ghuli, to na dodatek one nie są jedynymi lokatorami w tym psychiatryku.
Drzwi były coraz bliżej, lecz nim chwyciłam za klamkę, coś pociągnęło mnie do tyłu, a ja padłam jak długa na plecy. Uderzenie miało w sobie sporo siły, że, aż zachłysnęłam się powietrzem, a potem na moment straciłam oddech. Otworzyłam szybko oczy i to co zobaczyłam, sparaliżowało mnie. Nade mną wisiał wielki, czarny pies o czerwonych ślepiach i ostrych kłach. To ghula się to nie zaliczało, ale do potwora, który zaraz zje moją duszę już tak. 
Zaczęłam się szarpać, ale jego wielkie łapy przygwoździły moje ręce i nogi. Łańcuch na szyi psa zakołysał się, kiedy jego pysk był niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Chciałam krzyknąć, wyrwać się i stąd uciec, ale nic nie mogłam zrobić. Jedynie modliłam się w duchu, by to wszystko nagle okazało się snem. 
- Przykład pierwszy – usłyszałam głos.
Rozejrzałam się dookoła, kręcąc głową, ale nikogo nie zauważyłam. 
- Każdy może cię zabić, a ty nie jesteś w stanie nic zrobić.
Nagle psa ogarnęły ciemne macki, a z nich wyłonił się Alucard. Jego dłonie zaciskały się na moich nadgarstkach, a kolanami dociskał moje nogi do ziemi. 
Nie wiem czy ulżyło mi na jego widok, czy ponownie przestałam oddychać, bo w tamtym momencie po prostu patrzyłam na niego. 
- Zrozumiano? - spytał, a ja niemo pokręciłam głową. - To wstawaj i idziemy – podał mi rękę, ciągnąć do góry.
Poczułam jak ból w nodze rozchodzi się po całym moim ciele. Skrzywiłam się lekko, ale zamaskowałam to szybko oburzeniem.
- Głupek – skwitowałam. - Nie strasz mnie tak. 

czwartek, 12 maja 2016

Hermes ptakiem - rozdział 8

Lesiu już niedługo pojawi się długo przez ciebie wyczekiwany rozdział 9 :d bądź cierpliwa :D


Moja kicia Cana




- Hellsing przy telefonie.
Vin stał otępiały przy oknie, spoglądając na zewnątrz, lecz jego myśli nadal błądziły przy dziwnej rozmowie Integry i jej sługi.
- Dziwki? - szepnął, dziwiąc się.
- Słucham?
- Nie, nic – Vincent szybko się zreflektował. - Proszę mi wybaczyć, że dzwonię o tej porze, ale mam do Pani prośbę, a raczej do hrabi.
Po drugiej stronie nastała głucha cisza, więc Vin uznał, że może mówić dalej.
- Chcielibyśmy wysłać na następną misję jednego z naszych, ale nie jest on w pełni….eeee… zdrowy – Vin odetchnął.
- Chodzi o tą dziewczynę, która ostatnio została ranna? - Integra doskonale wiedziała o kogo chodzi.
- Tak – odpowiedział Vin. - Czy hrabia może mieć na nią oko podczas kolejnej misji?
- Niech zgadnę. Nie może usiedzieć w miejscu i już rwie się w plener, a jej rany do końca się nie zagoiły, więc jeśli coś się jej stanie, to góra może nie być zadowolona? - wszystkie słowa gładko przeszły dalej.
Vin zdziwił się, ale też wiedział, że intelekt jak i mocna strona dedukcji Hellsing jest niesamowita.
- Tak – kiwnął głową, choć tylko on o tym wiedział. - O to właśnie chodzi. Natalie znudziło się zdrowienie, więc przyszła do mnie i złożyła prośbę o wysyłkę w plener.
- Przekaże Pana wiadomość – zgodziła się Integra. - Dobranoc.
- Dziękuję i dobranoc – pożegnał się Vin.

Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej czarne bojówki, tego samego koloru bluzkę na ramiączkach i biały płaszcz z logiem Iscariot. Z łóżka porwałam swój miecz. Pasek obwiązałam dookoła bioder, poprawiając pochwę. Zostały już tylko buty, ale te dziwnym trafem gdzieś się schowały.
Uklękłam i spojrzałam pod łóżko, lecz tam ich nie było. Coraz bardziej zdenerwowana na swoją garderobę, zaczęłam krążyć po pokoju. Zaglądałam w każdy możliwy kąt, ale nie potrafiłam znaleźć własnego obuwia.
- Nat, czas się zbierać – drzwi mojego pokoju otworzyły się z hukiem. - Czego ty szukasz?
- BUTÓW! - huknęłam.
- Nat….
- Nigdzie nie mogę ich znaleźć – trzepnęłam ręką o ścianę. - Jakby chciały mi zrobić na złość.
- Nat…
- A może ktoś mi je zabrał? - spojrzałam na Vin'a, ale ten tylko poruszył ramionami, podchodząc do mnie.
- Posłuchaj mnie! - złapał mnie za ramiona. - Spójrz w dół.
Posłuchałam, a mój wzrok padł na parę czarnych tenisówek. Zamrugałam zdezorientowana kilka razy. Nie miałam ich wcześniej.
- A tak – prychnęłam. - Przepraszam mój błąd.
Vin odsunął się.
- Jesteś przewrażliwiona. Co się dzieje?
- Nic – powiedziałam z uśmiechem. - Wszystko w porządku. Gdzie są kluczyki?
Ponownie zaczęłam krążyć po pokoju, lekko kulejąc, bo noga nadal dawała o sobie znać. Ból nie był już tak silny jak na początku, bo wszystko załatwiały tabletki, ale czasami tępe pulsowanie rozchodziło się po całej kończynie.
- Nie są ci potrzebne – zaczął Vin. - Masz dziś podwózkę.
Zwróciłam się w jego stronę.
- Makube mnie zawiezie? - spytałam z nadzieją w głosie. Makube był zastępcą Maxwella, w razie gdyby ten nie mógł wykonywać swojej funkcji. Był także moim drogim przyjacielem, który zajął się mną, gdy ów pomocy potrzebowałam najbardziej, czyli na samym początku.
- Nie, ale…. - posmutniałam. Jeżeli nie Makube to kto? - … Makube zrobił ci kanapki na drogę.
Vincent zza pleców wyciągnął mały pakunek, który zaraz mi wręczył. Przyjęłam podarek z ociągnięciem, ale koniec końców, byłam ciekawa z kim pojadę na misję.
- Szykuj się i chodź na dół, bo chyba już po ciebie przyjechali.
Szybko podbiegłam do okna, zauważając na podjeździe czarne, terenowe auto. Jego szyby były przyciemnione, więc nie mogłam dostrzec kierowcy. Zbiegłam po schodach na dół i zachowując spokój wyszłam przez drzwi. Moje ręce lekko drżały, więc włożyłam je do kieszeni płaszcza.
- Widzę, że już ci lepiej.
Stanęłam jak wryta, wgapiając się w parę przeraźliwych oczu.

Droga dłużyła się nieziemsko, a mnie powoli zaczynało się chcieć spać. Spojrzałam przez okno, gdzie błyszczące gwiazdy rozsypane po całym granatowym nieboskłonie, wesoło wtórowały wesołemu księżycowi w pełni. Jako, że była noc, a pora roku powoli zmieniała się na jesień, nie odczuwałam zimna w dużym stopniu. Lato nadal pozostawało ciepłe i przyjemne, chodź nie tak jak na początku.
Kanapki, które zrobił mi Makube zjadłam po godzinie drogi, a zostało nam jeszcze dobre półtorej na dotarcie do wyznaczonego celu, który okazał się być zamkniętym psychiatrykiem. Aż mnie ciarki przeszły, gdy przeczytałam papiery dotyczące tego miejsca. Nie powiem, ale nie przepadałam za budynkami, w których wcześniej żyli niezrównoważeni ludzie. Te miejsca nie napawały optymizmem, ale cóż, taka praca i jakoś trzeba odpokutować za grzechy.
- Więc – zaczął kierowca, a ja z całych sił próbowałam go zignorować. - Wracamy do punktu wyjścia?
Skrzyżowałam ręce na piersi i skupiłam się na widoku za oknem, ale biorąc pod uwagę to, że była noc, a dokładniej dochodziła północ, nic nie mogłam zobaczyć.
- Nat… - Alucrd specjalnie przeciągnął ostatnią literę.
- Co? - spytałam niechętnie.
- Nie rozumiem o co się dąsasz – skręcił na polną drogę.
Uniosłam brew do góry.
- Naprawdę? - czy każdy facet musi być tak tępy?
- Wyjaśnij – zainicjował, a ja po kilku oddechach skupiłam się na jego obraźliwych słowach.
- Jesteś idiotą
- To już wiem, ostatnio dość często mnie tak nazywasz
- Mam całkowitą rację – prychnęłam. - Faceci w ogóle nie rozumieją kobiet.
- I tu się z tobą zgodzę.

wtorek, 10 maja 2016

Hermes oczami duszy - rozdział 7

Przez trzy dni siedziałam w pokoju i odbywałam swój malutki urlop w związku z wypadkiem podczas ostatniej misji, kiedy to zaatakowały mnie ghule i zraniły dość poważnie w nogę. Lekarz oświadczył, że mam się kurować i nie przemęczać nogi przez tydzień, ale już po trzech dniach czułam się niemalże wspaniale, więc poszłam do Vincent'a i poprosiłam, by w końcu mnie gdzieś wysłał.
- Wiesz… - podrapał się po głowie. - Nie powinienem tego robić, bo powinnaś jeszcze odpoczywać.
Zrobiłam kocie oczka.
- Nat – jęknął. Wiedziałam, że jeśli ta mina go nie przekona, to mogę pożegnać się z misjami do końca tygodnia. Chociaż, biorąc pod uwagę ostatnie, nocne wydarzenia, nie byłam na sto procent pewna czy chcę wracać, ale moje wątpliwości minęły tak szybko, jak się pojawiły.
- Nic mi nie będzie – powiedziałam hardo. Umiałam o siebie zadbać w takim stopniu, by naprawdę ujść z życiem. Niekoniecznie w całości. - Przecież wiesz.
- No wiem, ale… - spojrzał na tonę papierów leżących obok na biurku, za którym siedział. Vin był prawą ręką biskupa Maxwella i miał nie mało roboty. - Słuchaj. Jeżeli wrócisz z tej misji choć z jednym zadrapaniem, to przez następny tydzień leżysz przykuta do łóżka.
Pokiwałam ochoczo głową, a Vin złapał się bezradnie za głowę.
- Nie mam zamiaru wysłuchiwać potem narzekań Alex'a i Maxwella.
- Spokojnie – powiedziałam z uśmiechem i skierowałam się w stronę wyjścia z biura szefa. - Obiecuję, że wszystko będzie dobrze.


Alucard wyciągnął się wygodnie na kanapie, w dłoni trzymając kieliszek z winem. Jego humor był dziś nadzwyczaj dobry, bo nikt nie zawrócił mu jeszcze głowy byle jakimi sprawami. Victoria wybrała się razem z Pip'em na kolację, Walter był pogrążony w śnie, a Integra zapewne zasnęła w biurze. Mógłby ją stamtąd zabrać i położył w łóżku, ale teraz nie specjalnie mu się chciało.
- Coś ostatnio jesteś małomówny – wampir obrócił się leniwie w stronę drzwi, gdzie stał jego mistrz, dla którego byłby wstanie poświęcić wszystko. - Nie byłeś na misji, więc gdzie się szlajałeś?
- Muszę odpowiedzieć? - spytał, upijając trochę wina.
Zdenerwowana Integra stanęła przed nim w samej koszuli nocnej, która sięgała jej zaledwie do połowy ud i odsłaniała długie, piękne i zgrabne nogi. Alucard uśmiechnął się z uznaniem, lustrując ją od góry do dołu. Potem odstawił kieliszek na półeczkę obok i szybko objął kobietę, by ta nigdzie mu nie uciekła. Nagle z radia, które stało gdzieś w ciemnym kącie, zaczęła płynąć wolna i cicha melodia.
- Musisz! - warknęła Integra, poddenerwowana tym, że wampir wymiguje się od odpowiedzi. Chciała się wyrwać z jego uścisku, ale nieustępliwy krwiopijca miał swoje plany.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? Jest już po północy, a ty zawsze masz dużo roboty. Musisz dawać swojemu ciału więcej energii, bo inaczej nam tu wykitujesz.
- Od kiedy ty się o mnie troszczysz? - zadarła głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy.
Alucard zakręcił ją w rytm muzyki i oparł dłoń na jej wąskiej talii.
- Od zawsze moja droga – dłoń zjechała niżej. - Od zawsze – szepnął jej do ucha, na co kobieta poczerwieniała.
- Jakoś nie potrafię ci uwierzyć, a to może dlatego, że zawsze wymigujesz się od odpowiedzi. - Wyszarpała się z uścisku i stanęła równo na nogach, mierząc wampira ostrym spojrzeniem. Nic nie powiedziała, jednak jej wzrok padł na niedopite wino, więc szybko sięgnęła po kieliszek i jednym haustem dopiła jego zawartość.
- A teraz gadaj, gdzie byłeś?
Milczał.
- Alucard – Integra zacisnęła piąstki. - To rozkaz! Gadaj gdzie byłeś, bo inaczej….
- ….Inaczej co? - złapał jej twarz w obie dłonie i przyjrzał się jej dokładnie. Przez te wszystkie lata się zmieniła, ale w środku nadal pozostawała: małą, słodką i niewinną Integrą, której służył. - Opuścił cię hard ducha? Czujesz się nieswojo? - chwycił jej dłoń i uniósł do góry, całują jedynie jej wierzch. Następnie drugą, wolną ręką ponownie objął ją w tali i zaczął kreślić różne wzory na plecach.
- A ty? - spytała nagle kobieta, a wampir poczuł na swoim brzuchu lufę jej pistoletu, z którym nigdy się nie rozstawała.
Alucard wyszczerzył się, szybko pozbył się broni i rzucił Integrę na łóżko, przygniatając ją swoim własnym ciałem. Z zapałem patrzył jak się pod nim szarpie i próbuje wstać, ale nic nie wskazywało na to, że ma się jej to w najbliższym czasie udać, dlatego też wampir sięgnął dłonią niżej, i podwinął materiał koszuli.
Integra zacisnęła usta w wąską kreskę, nie dając mu żadnej satysfakcji, bo wiedziała, że jeśli teraz ustąpi, to on wygra, a tego nie chciała. Musiała zgrywać twardą, tak jak zawsze.
- Gdzie byłeś? - ponowiła pytanie, ale gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi, zmrużyła oczy i warknęła: - Alucard to rozkaz!
Wampir prychnął, bo właśnie jego Pani przerwała wspaniałą zabawę swoją niezmienną postawą nawet po pracy. Zdenerwowało go to, bo ani przez chwilę nie mógł się z nią zabawić. Ciągle tylko rozkazy, nakazy i zakazy.
Jednak brnąc tokiem rozumowania, które przyjął już dawno za najlepsze rozwiązanie, odpowiedział:
- Na dziwkach – wyszczerzył kły, widząc jak Integra walczy w środku z natłokiem myśli i pytań.
- Panienko – w drzwiach nagle pojawił się Walter z telefonem w ręce. - Dzwoni członek oddziału Iscariot.
- Czego on teraz chce? -Integra zerwała się na równe nogi w niecałe dwie sekundy, ignorując jęk zawodu wampira.
- Dziwek! - krzyknął w odpowiedzi Alucard, ale Integra była już dawno w swoim biurze.

piątek, 6 maja 2016

Hermes w moim sercu - rozdział 6

Obudziłam się w ciemnym pokoju, nie mogąc złapać tchu. Zaczęłam się dusić, a po chwili kaszleć, oczy zaszły mi łzami. Nagle drzwi do pomieszczenia się otworzyły, a w progu stanął zdyszany Vincent. W jednej ręce miał niebieską, mokrą szmatkę, a w drugiej szklankę wody. Szybko podbiegł do łóżka, w którym leżałam. 
- W końcu się obudziłaś – powiedział szybko, a w jego głosie wyczułam nutkę zmartwienia. - Wszystko w porządku? Jak się czujesz? Boli cię coś.
Zamrugałam kilka razy, by mój wzrok w końcu zaakceptował panujący w pokoju półmrok. Odkaszlnęłam porządnie i chciałam podnieść się do siadu, ale ręka Vincenta szybko mnie powstrzymała. Spojrzałam na niego krytycznie. 
- Przepraszam – cofnął dłoń i podał mi szklankę wody, którą opróżniłam duszkiem. Suchość w gardle w końcu przestała mi przeszkadzać.
- Co się stało? - spytałam, gdy już zdolna byłam do wyduszenia z siebie kilku słów.
- Dziwnie to zabrzmi, ale… - Vin umilkł na chwilę, krążąc spojrzeniem po pokoju, lecz ostateczni jego szare oczy spoczęły na mnie. - Znalazłem cię na schodach przed domem. Byłaś blada jak ściana, myślałem, że nie żyjesz. Twoja noga była cała spuchnięta i oblepiona zaschniętą krwią, ale koniec końców nasi lekarze doprowadzili cię do względnego porządku.
- Jak się tu znalazłam? - pytałam dalej, bo trudno było mi uwierzyć, że doszłam tu o własnych siłach. Psychiatryk był o dwie godziny drogi stąd.
- Tego nie wiem – powiedział wolno. - Ktoś zadzwonił do drzwi, a gdy wyszedłem, zobaczyłem tylko ciebie.
Zamyśliłam się na chwilę, usilnie próbując przypomnieć sobie ostatnie zdarzenia z misji, ale moje myśli były zbyt chaotyczne, by pokazać mi prawdziwy i oczekiwany obraz całej sytuacji. Byłam na siebie zła za to, że wykazałam się, aż takim brakiem zaangażowania.
- Muszę już iść – Vin wstał – Gdy będziesz czegoś potrzebować, to wystarczy zawołać. Ktoś na pewno do ciebie zajrzy.
Odprowadziłam mężczyznę wzrokiem do drzwi, aż ich za sobą nie zamknął. Szybko odkryłam otulającą mnie szczelnie pościel i spojrzałam na nogę, która teraz była obwinięta bandażem. Dotknęłam powoli opatrunku, jakby bojąc się, że mogłabym go zniszczyć.
Na powrót ułożyłam się wygodnie w pościeli i wzięłam do ręki książkę, która spoczywała na szafce obok. Kiedy przewróciłam kilka stron, spomiędzy kartek wypadło małe zawiniątko. Spojrzałam z dystansem na karteczkę złożoną na cztery, po czym niepewnie wzięłam ją do ręki, w środku napotykając tylko czarny papier. Nie wiedziałam co to znaczy, ani od kogo jest ów podarunek, ale zaczynałam się niepokoić. 
- Jeszcze dojdzie do tego, że ktoś mnie stalkuje – szepnęłam z dezaprobatą. Wzięłam do ręki książkę i zanurzyłam się w lekturze, dopóki za oknem nie zastała mnie noc.


- Dlaczego jej nie pomogłeś? - Integra oparta o blat swojego wielkiego biurka, lustrowała Alucarda srogim spojrzeniem. Znów musiała użerać się z tym dużym dzieckiem, które po prostu kocha denerwować innych, a szczególnie ją.
Wampir wstrząsnął tylko ramionami, udając obojętnego.
- Tracę do ciebie cierpliwość, wiesz o tym? - kobieta odepchnęła się od biurka i podeszła do Alucarda, łapiąc go za krawat i przyciągając go jak najbliżej siebie. - Powtarzam ostatni raz. Jeśli coś się jej stanie, a Iscariot uzna, że to twoja sprawka, to znajdę sposób, aby zadać ci śmiertelny cios.
Wampir zaśmiał się krótko, wiedząc, że Integra i tak tego nie zrobi. 
- Albo zastosuję sztuczki taty – uśmiechnęła się, widząc jak na twarzy Alucarda pojawia się zmieszanie, a potem przenika przez nią cień strachu. - Właśnie, więc od teraz będziesz grzecznym pieskiem. Rozumiemy się?
Alucard pokiwał posłusznie głową, po czym wstał, kiedy blondynka go w końcu puściła.
- Możesz iść – powiedziała na odchodnym.
- W sumie mały spacer dobrze mi zrobi – i nim Integra zdążyła zorientować się o co chodzi, jego już nie było.

Przysypiałam nad lekturą, a to nie było dobrą oznaką, bo nigdy coś takiego mi się nie przytrafiło. Potrafiłam pochłonąć książkę w jeden wieczór, a teraz zmęczenie nie dawało mi skończyć nawet jednego rozdziału, w rezultacie czego oparłam książkę na torsie i zamknęłam na chwilę oczy. 
Nikt do mnie nie zajrzał od czasu, kiedy Vincent tu był. Nagle poczułam się samotna. Nawet energiczna Kat nie dawała znaku życia, a to już prosiło się o zawiadomienie kogoś, kto wyśle za nią psy gończe. 
- Cholera jasna – odrzuciłam na bok kołdrę, chwyciłam kulę stojąca obok łóżka i kuśtykając, poczłapałam na balkon, gdzie rześkie powietrze owinęło się wokół mojego ciała. Noc zawsze była moją ulubioną porą dnia, a widniejący na granatowym nieboskłonie jasny księżyc dodawał temu wszystkiemu nutki tajemniczości.
Nabrałam w płuca powietrza, po czym powoli wypuściłam je ustami, otwierając oczy. Niemalże od razu odskoczyłam do tyłu, chwytając kulę w obie ręce i wykorzystując ją jako tarczę. Przede mną zmaterializowała się ciemna sylwetka odziana jedynie w czarną koszulę i tego samego koloru spodnie. Oczy tajemniczego jegomościa zdradziły mi już po chwili, kim jest. 
- Witaj – powiedział spokojnie. - Jak noga?
Zamachnęłam się kulą, która utknęła w dłoni wampira, kilka centymetrów od jego twarzy. Zaczęłam się z nim szarpać, usilnie próbując wyrwać swoją własność, ale on nie dawał za wygraną, jedynie zwiększył swój uścisk, aż kula złamała się w pół. Spojrzałam na jej resztki ze zdziwieniem malującym się na mojej twarzy i strachem w oczach, bo właśnie uświadomiłam sobie, że to mogłaby być moja ręka. 
Nie płacząc zbyt długo nad rozlanym mlekiem, wskoczyłam na jednej nodze to pokoju, szybko rozglądając się za rzeczami, które mogłabym użyć do obrony, jednak nic nie przykuło mojej uwagi. I choć lampka nocna wydawała się idealna, nie dosięgłam jej na tyle szybko, bo moja dłoń zawisła w powietrzu. 
- Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć o twoim charakterku – Alucard zaśmiał się i obrócił mnie w swoją stronę, łapiąc moje ręce jak w tańcu. Chorą nogę podwinęłam lekko do góry, by jej nie przesilać, przez co cały czas lekko się chwiałam.
- Puszczaj, albo zacznę krzyczeń! - warknęłam ostro.
- Po co te nerwy moja droga? - spytał nie ukrywając zadowolenia. Czy dręczenie ludzi naprawdę go bawiło? - Przyszedłem, bo martwiłem się o twoje zdrowie.
Szarpnęłam ręką.
- Jakoś na misji wcale cię ono nie obchodziło – syknęłam. - Puszczaj!
- Jeśli zaczniesz krzyczeć, zlecą się twoi znajomi, a wtedy wyjdzie na jaw, że romansujesz z wrogiem – wyszczerzył zęby, a ja patrzyłam na niego z otępieniem.
- Czy...ty? - zająkałam się, bo nie do końca wiedziałam co chciałam powiedzieć. - Myślisz, że ja...z tobą? - zaśmiałam się – chyba kpisz.
Wyszarpałam się z jego uścisku, ale to, że stałam tylko na jednej nodze, poskutkowało bolesnym upadkiem na ziemię.
- A na co ci to wygląda? - spytał, opadając na kolana i niebezpiecznie się do mnie zbliżając. Nie wiem dlaczego w jego obecności zawsze czułam przenikliwe zimno i strach, jakby zaraz miał mnie zabić.
- Na atak z twojej strony – odparłam, ukrywając strach. W żadnym wypadku nie mogłam pokazać mu, że się go boję.
- Atak? - Alucard ujął mój podbródek. Poczułam na szyi jego zimny oddech, który wywołał u mnie ciarki na całym ciele, kciukiem przejechał po mojej wardze, oblizując się lubieżnie.
Żałowałam, że od dłuższego czasu nie nosiłam ze sobą noża, którego teraz mogłabym wbić w jego twarz.
- Boisz się mnie? - spytał, poważniejąc nagle. - Myślisz, że mógłbym cię zabić? Tu i teraz? Że wyssałbym z ciebie całą krew, a ciało rzucił psom?
Odsunęłam się od niego najdalej jak mogłam, czyli tylko kilka centymetrów, bo drogę ucieczki zablokowało mi łóżko, o które teraz opierałam się plecami. 
- Co by powiedzieli twoi przyjaciele, wiedząc, że zostały z ciebie tylko kawałki?
Mój oddech przyśpieszył i stał się urwany, oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a ręce opadły na ziemię, dotykając puszystego dywanu. Bałam się? Tak, nie? Nie wiedziałam co czuć, bo mój mózg nie mógł zrozumieć rozgrywającej się tu akcji. Nogi miałam jak z waty, więc wyprostowałam je na tyle, na ile pozwalało mi ciało wiszącego nade mną wampira. 
- Boisz się – powtórzył dobitniej. - Boisz się przeszłości i tego, że ktoś dowie się o tym co robiłaś. Udajesz świętą, a wcale taka nie jesteś. Okłamujesz innych i siebie przy okazji też. - Wampir wplótł palce w moje włosy, przeczesując je delikatnie. Szybko zbliżył się do mojej szyi, a mi ze strachu głos uwiązł w gardle. Mogłam patrzeć tylko przed siebie.
- Kiedy powtarzasz kłamstwo zbyt wiele razy, staje się ono prawdą.
Nagle jego oczy wpatrzone były we mnie. Spojrzałam na jaśniejącą czerwień, zamierając. Rusz się, Nat, powtarzałam w myślach, ale ciało w ogóle mnie nie słuchało. 
- Znam twoją małą tajemnicę, Natalie. - Ponownie ujął mój podbródek, zmuszając bym skupiła na nim całą swoją uwagę. - Jak się wtedy czułaś? Wykorzystywana? Brudna? Zniewieściała?
W kącikach moich oczy nagle zebrały się łzy, które już po chwili spłynęły po ciepłych policzkach. 
- Wtedy też się bałaś – kontynuował. - Bałaś się, że nie przetrwasz kolejnego dnia, że cię wyrzucą, albo wykorzystają w takim stopniu, że zakończysz swoją karierę – zbliżył się do mojego ucha. - Ale powiem ci coś, znam kogoś kto przechodził przez to samo, a potem odegrał się za wszystkie wyrządzone mu krzywdy.
Nastała ponura cisza, przerywana jedynie moimi szlochami. Alucard oparł dłonie po moich bokach i spoglądał na mnie wyczekująco. 
- Jesteś okrutny – szepnęła, odzyskując nagle głos i spuszczając głowę, tak, że włosy przysłoniły moją twarz.
- Ja tylko uświadamiam ci twoją słabość, moja droga.
Poczułam na czole zimne usta wampira. Ten gest wytrącił mnie z równowagi, więc szybko spojrzałam przed siebie, ale jego już tam nie było.

wtorek, 3 maja 2016

Lisia Kaplica

  Byłam wczoraj w Krakowie: droga minęła szybko, nawet nie padało, choć chmury cały czas nas śledziły - nawet czasami przebiło się słońce, ale koniec końców wiał chłodny wiaterek (momentami) i w ogóle nie było zbyt ciepło, jednak po herbatce rozgrzałam się zaraz.
  Wkroczyliśmy na molo, gdzie nie mogłam się powstrzymać od zrobienia suuuper zdjęcia łapek Bena :D
Potem lody, obiadek. Na rynku byliśmy niezliczoną ilość razy, gdzie RMF miało swoje stoisko, a z wielkiego zegara zrzucali biało-czerwone flagi. Ładnie to wyglądało, ale rozwinięcie tego trwało wieki, więc kupiliśmy sobie precelki i patrząc na akcję, szybko je wszamaliśmy ( oczywiście musiałam dokarmić milion gołąbków, które dla mnie wyglądał na głodne, ale w rzeczywistości miały w dupie, jak w kole ). W Krakowie była akcja camera off plus i na koniec tego pięknego dnia spotkałam Olgę Bołądź, która się śpieszyła i nie zdążyłam sobie z nią fotki zrobić, jednak znajomi rodziców otrzymali ten zaszczyt i mają z nią zdjęcie :D
  Drugi dzień majówki był naprawdę bardzo dobry :D