piątek, 27 marca 2015

Rozdział 9 Piękność

  
Witajcie moi drodzy, kochani czytelnicy. Dziś mam dla was rozdział Innocent. Cieszycie się? Tak? Ja też. Robię sobie spokojnie zapasiki na cały przyszły etap mojego życia i popijam herbatkę, nadrabiając anime i robiąc kolejne AMV.
Tak sobie myślę, jak uda mi się w miarę dużo napisać, to rozdziały będą dodawane na przemienienie. Oczywiście może stać się też tak, że po prostu przez jakiś czas nie będzie Alusia, a będzie Lokuś XD Albo na odwrót. Chociaż można też rzec, że jestem wrakiem człowieka. Nie wyrabiam w pewnych sprawach. Ale też mam swoje i dobre dni. Miałam. Zdałam oby dwie, próbne matury ustne. Becouse I'm happy :D  







  Od godziny nie umiałam zmrużyć oka. Kręciłam się niespokojnie, zaplatając kołdrę między nogami. Na dworze padał deszcz, który nieznośnie stukał o parapet i po mimo chłodu panującego na zewnątrz, w środku w środku było zbyt duszno, aby zasnąć. Postanowiłam, więc uchylić okno i wpuścić trochę świeżego powietrza. Na ogół to zawsze pomagało mi na powrót zasnąć, lecz teraz...
Wstałam z łóżka, dotykając bosymi stopami zimnej podłogi. Wzdrygnęłam się. Sięgnęłam po bluzę i spodnie wiszącą na oparciu krzesła, po czym skierowałam się w stronę drzwi, uprzednio zaplatając warkocza na bok. Nacisnęłam lekko klamkę, a wrota ustąpiły prezentując to co zawsze uważałam za swój dom.
  Postawiłam niepewnie nogę za progiem, spodziewając się, że zaraz wyskoczą na mnie przyboczni Lokiego, lecz nic takiego się nie stało. Rozejrzałam się w obydwie strony. Pusto.
- Soul - Szepnęłam, przywołując do siebie lisa, który paradował sobie na moim łóżku, wesoło machając ogonem. W prawdzie nie bardzo przerażała mnie ciemność, lecz teraz wolałam mieć kogoś przy sobie. A lis okazał się świetnym towarzyszem.
Cicho zeszłam po schodach, cały czas zachowując stan najwyższej gotowości. Wydawałoby się to śmieszne, bo z reguł mieszkańcy Innocent nie atakują swoich, lecz tym razem byłam niczym tarcza strzelnicza i tylko Hol czekał, aż wejdę w linię jego strzału. Przeleciał mnie lekki strach na myśl o tym, że mogłabym zaraz dostać kulką w głowę, ale... oni nie mogli mnie tknąć, inaczej Loki byłby zły.  
  Odruchowo potarłam policzek, na którym widniało małe zadrapanie. Loki się nie patyczkował. Może dawał złudne wierzenie, że jest dobry, lecz w rzeczywistości tak nie było.
- Ghost - Warknęłam, a obok mnie chwilę potem zmaterializowało się lewitujące urządzenie.
- Sir? Zalecałbym powrót do łóżka. Nie jest Pani w najlepszej formie i...
- Siedź cicho.
- Tak Sir.
  Usiadłam na kanapie w salonie i skrzyżowałam ręce na piersi. Musiałam się jakoś stąd wydostać, a znając charakter Lokiego, nie będzie to łatwe. Zapewne podczas tych paru godzin snu wszczepił mi jakiś chip i teraz będzie mógł mnie śledzić bóg wie gdzie. Urządzenia elektroniczne też odpadają. W Innocent mieszka dużo hakerów i informatyków, więc to oni będą mogli kontrolować działanie sprzętu.
- Czy w Innocent są jakieś podziemia czy lochy, albo nie wiem... no coś w tym rodzaju? - Spytałam, biorąc Soul'a na kolana. Lis skulił się i schował czarny nosem w rudej, puszystej kitce.
  Ghost podleciał do góry i włączył skan, który zapewne pomoże mi w znalezieniu Thomasa. Kiedy próbowałam zasnąć, usilnie myślałam nad tym, jak wydostać stąd biednego Tom'a, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Jeśli spróbowałaby siłą, Hol i reszta od razu by zareagowali. Musiałam działać po cichu.
- Nie Sir. - Odparła AI.
Westchnęłam. Jasna cholera, gdzie on mógł trzymać Thomasa. Zamknęłam na chwilę oczy, próbując sobie wyobrazić co może mi pomóc w wydostaniu mężczyzny.
- Możesz namierzyć Thomasa? - Spytałam z nutką nadziei w głosie.
Urządzenie zamarło, po czym zaświeciła się czerwona lampa informująca, że Ghost pracuje. Błagam, błagam, błagam znajdź go, pomyślałam, łącząc ręce jak do modlitwy.
- Przykro mi Sir, ale w budynku nie ma nikogo od podanych przez Panią imieniu.

  Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy to usłyszałam. 
- Nie ma? - Zdziwiłam się, świdrując wzrokiem oko Ghost'a. - Jak to kurwa nie ma?! - Wstałam gwałtownie, nie chcący zrzucając zbyt mocno lisa z kolan. Obeszłam AI z głową pełną sprzeczności i niedopowiedzeń. Nasze urządzenia miały najlepsze oprogramowania i nie było mowy o tym, że czegoś nie zrobią. Jednak jeśli Ghost miał rację, to Thomasa tu w ogóle nie było. W takim razie skąd było to nagranie? Przecież Loki nie trudziłby się w transportowaniu gościa nie wiadomo gdzie. Chyba, że...
- Przeszukaj nagrania z kamer wokół budynku i sprawdź czy Hol wybierał się gdzieś swego czasu? - Poleciłam, kierując się w stronę pokoju. Jeśli moje podejrzenia okażą się prawdziwe, to Thomas znajdował się w jakimś budynku po za granicami organizacji. Jeśli natomiast byłoby to kłamstwem, to musiałabym wypytać o to Lokiego, a znając go nie powie mi nic. 
  Z rozmachem otwarłam drzwi do swojego pokoju, kierując się w stronę szafy. Te drzwi także otwarły się z zawrotną prędkością ukazując swe zapchane wnętrze. Z wieszaka zabrałam ciepły, wełniany sweter w czarne kropki, a z szafki obok dżinsowe spodnie. Do tego wysokie, skórzane buty.
- Sir - Niemal uderzyłam głową w Ghost'a, który latał dookoła mnie. - Hol opuszczał Innocent, kiedy Pani była nieprzytomna. Sześć godzin temu jego auto opuszczało organizację, a razem z nim niejaki Pan Thomas. 
  Dwa razy nie musiałam myśleć. Od razu pognałam w stronę schodów, które zaprowadziły mnie do salonu. Potem szybko przemknęłam przez korytarz i wymknęłam się przez główne drzwi, mając w nadziei, że nic złego mnie nie spotka. Obok mnie dreptał Soul, który chyba pierwszy raz w życiu nie przejmował się deszczem. Czasami miałam wrażenie, że lis przyzwyczaił się do mojej osoby, aż nader i teraz nie da mi spokoju. Nawet, kiedy czekała nas ciężka wyprawa. 
- Podaj mi dokładną lokalizację Thomasa. - Nakazałam stanowczo AI. Kiedy urządzenie ustalało najszybszą trasę, ja szukałam pojazdu, który mógłby mnie tam zawieść. Przemknąwszy obok garażu dostrzegłam, że jego drzwi są uchylone. Cofnęłam się o krok i z chytrym uśmiechem wpakowałam się do najnowszego, czarnego BMW i8. 


****

- Sir zalecałbym zwolnić...
- A zalecaj sobie ile chcesz - Parsknęłam śmiechem. Licznik wskazywał ponad sto na godzinę i biorąc pod uwagę to, że autostrada była niemal pusta, docisnęłam pedał gazu. Nie miałam zamiaru pozwolić Lokiemu na robienie to czego sobie zapragnął. Nawet jeśli w grę wchodziło życie Thomasa. I może nie znałam go za dobrze, to wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, sumienie będzie mnie męczyło do końca życia. 
  Miejsce aktualnego pobytu Tom'a znajdowało się niedaleko opuszczonej fabryki, która stała zbyt blisko miasteczka WildStone. Niegdyś wykonywałam tam misję, więc miałam niemałe pojęcie co mogło mnie tam czekać. Pomimo, iż obywatele tej mieściny z pozoru wyglądali na normalnych, to w rzeczywistości była zgoła inaczej. Straszni, bezwzględni, tajemniczy i groźni. Te wszystkie określenia trafiały w samo sedno piekła na ziemi, którym było miasteczko WildStone.   Zatrzymawszy samochód, pognałam w stronę uchylonych drzwi fabryki, przez które padała jasna poświata. Deszcz spłynął z nieba niczym wodospad, mocząc moje włosy i ubrania. Zimno wsiąknęło w moją skórę, wywołując gęsią skórkę i dreszcze. Mimowolnie zadrżałam, lecz nie zaprzestałam morderczego biegu. 
- Soul zostań tu. - Poleciłam lisowi, który nie koniecznie w tym momencie chciał wykonać moje polecenie. - Jesteś utrapieniem. Wielkim, gównianym utrapieniem mój kochany. 
  Pogłaskałam lisa po głowie. Skierowałam się w stronę wejścia do fabryki, dostrzegając zarys czyjejś postaci stojącej na środku.  
- Jesteś pewny? - Z lewej strony usłyszałam stukot obcasów. Kobieta? 
  Weszłam niespostrzeżenie do środka, kryjąc się za stertą sztachet. Uklękłam i wychyliłam lekko głowę, aby z bezpiecznej odległości móc obserwować co się dzieje. Według Ghost'a to właśnie tutaj znajdował się Tom, lecz będąc w środku miałam co do tego pewne wątpliwości. Mimo tego, że AI nigdy się nie myliło, akurat w tym momencie mogło nawalić i wskazać mi złą drogę. A co za tym idzie? Mogłam wpaść w niezłe kłopoty i nie wykaraskać się z nich tak łatwo. 
- Ależ oczywiście moja droga. - Znad palet dostrzegłam piękną kobietę, która miała dłuższe, za ramiona blond włosy, jasne, dżinsowe spodnie, czarną bluzkę z długim rękawem i skórzaną kurtkę. Stukot jej butów na lekkim obcasie poniósł się echem po fabryce. - Gdybym nie był pewny, nigdy bym nie pomógł Lokiemu. 
  Lokiemu? Dobrze usłyszałam? Wychyliłam się jeszcze bardziej, aby zobaczyć kim był mężczyzna. Jego klatka była obnażona, natomiast nogi zakrywał kawał postrzępionej szaty. W jego ręce połyskiwała katana. 
- Nie wątpię, ale... To nie jest dobry pomysł Navarogu. - Kobieta obeszła go, kierując się niebezpiecznie w moją stronę. Widziałam jak jej szare oczy kontrolują pomieszczenie i zatrzymują się.... zatrzymują się na mnie. 
  Wstrzymałam oddech, uspokajając kołaczące w piersi serce, które zaraz mogło przebić się przez moje żebra. Jej wzrok spoczął na mnie, jednak żadne słowa nie opuściły jej ust. Zdziwiłam się. Dlaczego nie wszczyna żadnego alarmu, albo nie powie kolesiowi obok, że w fabryce jest ktoś jeszcze? W głębi ducha modliłam się o cud. 
- Justine, gdybyś mogła sprawdzić co u więźnia, byłbym wdzięczny. - Navarog ewakuował się z fabryki, obdarzając kobietę zaufanym spojrzeniem. Ta natomiast uśmiechnęła się do mnie i zwróciła w drugim kierunku. 
  Miałam naprawdę niewiele czasu, aby upewnić się o co tutaj chodzi. Wyskoczyłam zza palet i pognałam w stronę kolejnych drzwi, które udało mi się dostrzec podczas ukrywania. Szarpnęłam za klamkę, która ustąpiła od razu, po czym zbiegłam schodami na dół. Czerwone lampki, które połyskiwały na betonowej ścianie mrugały nieprzyjemnie, przywodząc mi na myśl wijące się w dół schody, które prowadziły do pomieszczenia, gdzie większość bohaterów kończyła swój żywot.
  Przełknęłam głośno ślinę, prosząc, aby nie było to prawdą, a jedynie wytworem mojej kreatywnej wyobraźni. Złapawszy kolejną klamkę w dłonie, nacisnęłam ją wbiegając do jasnego pomieszczenia o białych ścianach, w którym, na środku stało krzesło i metalowy stół.
- Thomas! - Krzyknęłam podbiegając do siedzącego na meblu mężczyźnie, którego głowa zwisała w dół. Uniosłam jego twarz do góry, dostrzegając siniaki i zadrapania. - Boże co oni ci zrobili. To moja wina... Nie powinnam w ogóle przyjmować twojej pomocy...
- Każdy... - Usłyszałam jego cichy szept. To znacz, że żył. - ... powinien dostać... drugą szansę. 
  Tom uchylił powieki. Jego niebieskie oczy błysnęły, a ja poczułam nadzieję, że uda mi się go stąd wyciągnąć. Spojrzałam na jego ręce czy przypadkiem nie były uwięzione w kajdankach. Nie dostrzegając jednak owych wynalazków chwyciłam go pod ramionami i postawiłam na równe nogi. Nie minęła jednak chwila, a poczułam jak Tom znacznie przechyla się w drugą stronę. Przełożyłam jego ramię przez moją szyję i oparłam ciężar ciała na swoim, tak, aby móc w jakiś sensowny sposób go stąd wydostać. 
  Nagle dostrzegłam rudą kitkę, która niespokojnie zaczęła wydawać z siebie piszczące odgłosy. Kiedy pierwszy raz usłyszałam jaki dźwięk wydają lisy, nie mogłam przestać się śmiać. Teraz jednak do śmiechu mi nie było, bo Soul tak ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem. Uniosłam wzrok do góry. Przed naszą trójką, jak z ziemi wyrosła blond włosa kobieta. Jej szare oczy znów spoczęły na mnie, świdrując dziurę w mojej głowie. Tajemniczy uśmiech wkradł się na jej twarz. 
- Jeśli masz zamiar mnie zbić, to wiedz, że ci się to nie uda. - Powiedziałam hardo, "poprawiając" Toma, który lekko opadł na bok. Nie ukrywam, ale był ciężki. Chodź może to ja byłam za słaba. 
- Dlaczego tu jesteś? - Spytała kobieta, a jej wzrok padł na niezbyt funkcjonalnego Thomasa.
- A nie widać. Zabieram go stąd. 
- Nie możesz.
- Dlaczego?
  Kobieta podeszła do mnie i złapała Toma za drugie ramię. 
- Ponieważ jeśli on opuści to miejsce, to ty na tym najbardziej ucierpisz. - Powiedziała, a jej twarz spoważniała. - A tego bym nie chciała. 
  Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Przez kolejne pięć minut wpatrywałam się w jej oczy, chcąc wywnioskować co się właśnie działo. Nie szło mi to jednak najlepiej, więc dałam za wygraną.
- Nie chcesz mnie zabić? - Spytałam z nadzieją w głosie. 
- Nie - Odparła, kierując wzrok na drzwi. 
- Kim jesteś?
  Nie odpowiedziała, tylko ruszyła przed siebie w stronę następnych drzwi, których musiałam wcześniej nie zauważyć. Kobieta pchnęła je i razem weszłyśmy do środka. Zapaliwszy światło ujrzałam zwykły pokój z łóżkiem, stolikiem, umywalką i toaletą. 
- Połóżmy go. Musi odpocząć. - Poleciła, a ja starając się, aby Tom nie wypadł mi z rąk, ułożyłam go delikatnie na łóżku. Raz jeszcze spojrzałam na jego siną i zadrapaną twarz. Zrobiło mi się go szkoda. 
- Nazywam się Justine. - Odezwała się po chwili blondynka, przykrywając Toma puszystą pościelą. 
  Spojrzałam na jej twarz. Zobaczyłam troskę i współczucie. 
- Luna - Odparłam niepewnie, cały czas się jej przypatrując. 
- Zapewne chciałabyś zapytać co się tu dzieje? - Zaraz na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech. Widząc jak przytakuję, kontynuowała: - To Hol przywiózł tu Toma i kazał się nim zająć Navarogowi. 
- To był ten mężczyzna z mieczem? - Upewniłam się
- Tak i lepiej z nim nie zadzierać. Ale przechodząc do rzeczy, Loki to skurwysyn, który zrobi wszystko, aby przejąć władzę nad ludźmi. Dlatego powstało Innocent, aby wyeliminować trudne jednostki, które sprawują władze. Loki nie chce brudzić sobie rąk, dlatego wysyła was na misje i każe zabijać. Navarog jest jego giermkiem, który stawi się na każde jego zawołanie. 
  Kiedy między nami zaległa cisza, Justine skierowała się w stronę wyjścia. Podążyłam za nią, po drodze zgarniając Soula, który wskoczył mi na ręce. Pogłaskałam go po głowie uspokajająco. 
- Dlaczego nie chciałaś mnie zabić? - Spytałam, kiedy byłyśmy już w głównej części budynku. - I dlaczego Tom ma tu zostać? I czemu współpracujesz z tymi dupkami?
- Spokojnie kochanie. - Powiedziała, uśmiechając się. Zaczerwieniłam się po sam czubek uszu, odwracając wzrok. Chyba jej spojrzenie zaczęło mnie onieśmielać. - Wszystko ci wytłumaczę, ale nie dziś. Loki może się zorientować, że nie ma cię w rezydencji. 
  Justine położyła dłoń na moich plecach, podążając razem ze mną do wyjścia. 
- Nie martw się o tego mężczyznę, zaopiekuję się nim. 
  Nim weszłam do samochodu, obróciłam się i z powagą w głosie spytałam:
- Mogę ci ufać?
- Tak.


No to na tyle :D Komentujcie i oceniajcie :D 
















  
  



















































wtorek, 24 marca 2015

Lisia Kaplica

  Siemaczeko drodzy blogowicze :D Dzisiaj był (jak dla mnie) wspaniały dzień. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, ciepło leje się z nieba XD
  Próbny ustny angol zdany i ku zadowoleniu mojemu i mojej nauczycielki, poszło lepiej niż myślałam. Weszłam, pobełkotałam i zdałam :D Zasłużyłam na piąteczkę :D Jutro oczywiście wolne, bo ileż można tych matur.
  Ale matury maturami. Już w następny piąteczek, 3 kwietnia w Lisiej Kaplicy pojawi się zdjęcie mojego nowego tatuażu. Wyjaśnię dlaczego akurat ten i co mnie zainspirowało :d Mam nadzieję, że wam się spodoba tak samo jak mnie :D
  Szczęścia w tym pięknym dniu.

poniedziałek, 23 marca 2015

Lisia Kaplica

  Witam w pierwszym, oficjalnym poście. Dziś zamierzam przekazać wam przebieg z próbnej matury ustnej z języka polskiego. Bałam się i to cholernie. Po wyjściu z autobusu, którym zwykle jeżdżę do szkoły, nogi miałam jak z waty, a serce waliło mi w piersi jak młot.
  Miałam jednam wsparcie jednej z koleżanek, która wchodziła po mnie do sali. Będąc już przed ową salą, byłam już bardzo, ale to bardzo zdenerwowana. W dłoniach obracałam pustą butelkę po soku jabłkowym. Głowę miałam pełną złych myśli: "Nie zdam", "Zrobię z siebie idiotkę", ale koniec końców kiedy nadeszła moja kolej, weszłam.
  Przed sobą na stoliku zauważyłam porozrzucane kartki, które na drugiej stronie miały numerek. Wylosowałam 9. Nie wiem czemu akurat tak, ale przeważnie zawsze brałam swoją szczęśliwą liczbę 7. Po otrzymaniu zestawu usiadłam do stolika i się zaczęło.
  Motyw "Vanitas..." widniał na plakacie. Oczywiście pierwsze skojarzenie śmierć. Opisałam to co widzę na plakacie, wyjaśniłam i dobrałam własny przykład, którym była "Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią". Cały temat mi siadł, ale gdy usiadłam przed dwoma Paniami, które były w komisji, zdawało się się, że po prostu dukałam. Myślałam, że mówiłam tylko parę minut, nie dziesięć. W rzeczywistości okazało się, że siedziałam tam dobre pół godziny.
  Było w miarę dobrze. Zdałam jako jedyna na dziesięć osób w mojej grupie.
  Jutro angol i powiem wam, że boję się chyba tak samo jak na polski :D
  A wy jakie macie doświadczenia z maturami, starsze roczniki? Pochwalcie się

Na koniec chciałabym dodać, iż założyłam stronę na Facebooku. :D

https://www.facebook.com/ladykiitsune?ref=aymt_homepage_panel

piątek, 20 marca 2015

Vampire - Rose XIII

  Siemaneczko :D Lisek ma dla was kilka nowinek.
1. Wreszcie ( jakiś czas temu ) zakupiłam Dying Light i teraz rozwalał głowy jak leci :D Zombie wymiatają. 
2. Z racji tego, iż w pon. i wt. mam matury ustne ( Panie błogosław mnie, abym siary sobie nie zrobiła i to zdała ), zrobiłam jakiś czas temu mały zapasik ( parę rozdziałów 2-3 ). Będę wam je udostępniać 
3. Na urodzinki od Ekipy ( kumpele ) dostałam fajniutkiego misiaczka. Zwie się Edward :D 
4. Jeśli chcecie ze mną popisać ( forma list ), to piszcie na nr. gg 32948452 . Chętnie bym pogawędziła o Alusiu itp. :D 








  Blake zabawiał się z Lykanem czyli pół wilkołakiem, pół człowiekiem. Nie dając się dosięgnąć ostrym jak brzytwa pazurom bestii, przeskakiwał zwinnie z jednego miejsca w drugie, aby odciągnąć zwierze od dwójki towarzyszy. Spod jasnego płaszcza wyciągnął pistolet, który błysnął niebezpiecznie i wypuścił z siebie serię srebrnych naboi. Odgłos wystrzału z początku zdezorientował Lykana, lecz nie na długo. Już po chwili bestia rzuciła się przed siebie wymachując w powietrzu łapami, by chodź raz dosięgnąć atakiem wroga.
- Słaby jesteś wiesz? - Zakpił Blake. Uskoczył przed kolejnym, wymierzony w jego osobę atakiem, po czym wycelował i trafił prosto w głowę, powalając Lykana  na ziemię. Nie odczekał nawet sekundy, kiedy ponownie musiał uchylać się przed łapami bestii. - Słaby, ale zadziorny.
  Lykan zawył ze złości. Nie działały na nie zwykłe naboje, więc Blake musiał się porządnie zastanowić co zrobić, aby wilkołak już nigdy nie stwarzał zagrożenia. Obejrzał się za siebie, dostrzegając łopoczące poły czerwonego płaszcza. Nie miał wątpliwości, że Alucard załatwi bestię jednym machnięciem ręki, ale pragnął się dowiedzieć skąd właściwie wzięła się owa rasa Lykanów.
- Nie radzisz sobie? - Chytry uśmiech zawitał na twarzy starszego wampira, który już dobywał swoich pistoletów. - A może jesteś za słaby na jednego, marnego Lykana?
  Nieoczekiwanie wilkołak znalazł się zbyt blisko wampira, który zdezorientowany nie wiedział, że zaraz jego klata zostanie przebita przez jeden ze szponów bestii. Krew trysnęła na boki, barwiąc białą koszulę Alucarda i jasny płaszcz Blake'a, na co ten drugi zareagował niezbyt przyjemnie. Szybko znalazł się przy wilkołaku i wymierzył mu solidnego kopniaka z pół obrotu.
- Lubiłem ten płaszcz. - Jego oczy zapłonęły czerwienią, dłonie zacisnęły się w pięści, a kły błysnęły. - Tego ci nie wybaczę.
  Kiedy pierś bestii została przebita srebrnym ostrzem, wampiry spojrzały po sobie, a potem na dziewczynę, która stała na grzbiecie Lykana. Jej uśmiech świadczył o tym, że już z nią w porządku, lecz chwiejne kroki, które stawiała po sekundzie nie zwiastowały nic dobrego. Czarna woda, którą wypiła zregenerowała jej ciało i pozwoliła na w miarę niewyczerpujące poruszanie. To co ona zrobiła przechodziło ich oczekiwania względem trunku.
- Czy ona nie powinna leżeć tam - Blake wskazał spróchniały konar - pod drzewem i umierać z bólu?
  Alucard posłał mu mordercze spojrzenie w stylu " Zamknij się, albo kolejnego Lykana nakarmię tobą". Podszedł do dziewczyny, która wyminęła go bez większego wysiłku.
- W porządku? - Spytał, chodź widział, że tak nie było. Złapał Lilith za ramiona i obrócił w swoją stronę, by zaraz dostrzec jej mętny wzrok utkwiony gdzieś daleko.
- Coś ty jej dał? - Blake także podszedł do dziewczyny i pomachał jej ręką przed oczami. Nie reagowała. - Narkotyki?
- Nie idioto - Warknął wampir - Wypiła czarną wodę, ale coś jest nie tak.
  Alucard potrząsnął dziewczynę, by ta wybudziła się z amoku, lecz ona zamknęła oczy i straciła świadomość. Jej ciało stało się bezwładne i nad wyraz lekkie. Blake zdziwiony, nie wiedział co powiedzieć.
- A ty jeszcze pijesz jej krew - Krzyknął po chwili zbulwersowany.
- Zamknij się idioto - Odparł spokojnie starszy, wziąwszy dziewczynę na ręce. Skierował swoje kroki w stronę zaparkowanego auta, usiłując nie grzmotnąć partnera w pusty łeb.
- Jak możesz? Przecież wiesz co jej jest. Próbujesz zgrywać tego złego? A może nie zależy ci na...
- Jeszcze jedno słowo, a obiecuję, że sam przyprowadzę tu Lykana, uprzednio przywiązując cię do drzewa.
  Oczy Alucarda zapłonęły ze wściekłości, co dało znać młodszemu, że pora się zamknąć i nie wszczynać żadnej kłótni oraz nie tykać tematu tabu czyli przeszłości wiekowego wampira. Z grymasem wymalowanym na twarzy otworzył niechętnie drzwi czarnebo BMW, by Alucard mógł ułożyć dziewczynę w środku. Sam zaś zajął miejsce za kierownicą i odpalił silnik.
- Srebrne naboje na niego nie działają - Odparł po dziesięciu minutach jazdy. Nie odzywał się dotąd myśląc jak można stawić czoła bestii, która odporna jest na zwykłe naboje. Nie dawało mu też spokoju to, że Lilith zabiła Lykana zwykłym mieczem. Sprzeczne myśli nie doprowadzą go donikąd, dopóki sam nie weźmie sprawy w swoje ręce i nie zacznie grzebać w stertach starych papierów lub książkach, które są ukryte pod grubą warstwą kurzu.
- Cóż za spostrzegawczość. - Odparł Alucard, kompletnie olewając swojego partnera. Krajobraz na oknem był o niebo ciekawszy od Blake'a.
- Lilith zabiła go mieczem, a nasze naboje nie. - Drążył cały czas. Jeśli Blake coś sobie postanowi, to trudno go od tego odciągnąć. Szczególnie jeśli sprawa jest nad wyraz interesująca i porywająca.
  Alucard skrzywił się wiedziony myślą, iż jego przypuszczenia mogą okazać się prawdziwe lub co gorsza będą mieć odwrotne skutki. Czarna woda została stworzona przez ojca Integry, więc chyba musiał wiedzieć co robi i jakie owa woda może mieć działania uboczne. Wiele lat testował specyfik i żaden ze szczurów doświadczalnych nie przejawiał oznak zagrożenia życia lub czegoś podobnego.
- A może to wszystko ma związek z jej pochodzeniem? - Spytał Blake, skręcając na autostradę.
- Pochodzeniem? - Zdziwił się Alucard. Właśnie, nie pomyślał o tym. Wszakże Lilith wywodzi się od zmiennokształtnych, lecz nie to nie powinno mieć na nic wpływu, a jednak. Może przeoczył jakiś drobiazg grzebiąc w jej przeszłości. Jej matka chorowała,a to właśnie mógłby być czynnik zapalający. Chociaż u Lilith nie było widocznych oznak pogorszenia zdrowia. Może zemdlała z przemęczenia? Ale w takim razie skąd miała siły na zabicie Lykana? I tak właściwie jak go zabiła, skoro ich naboje zostały wytworzone z tego samego materiału co miecz dziewczyny?

****

  Siedziałam na ławce w ogrodzie z twarzą schowaną w szaliku wdychając zapach lawendy, który mnie uspokajał. Nikłe promienie słońca prześwitywały przez gęste, deszczowe chmury, a wiatr lekko targał moje włosy. Liście przybrały rdzawe kolory i szykowały się do opuszczenia rodzinnej gałęzi. Tylko czekały, aż mocniejszy zefir targnie ich nikłą posturą. Przyjrzałam się dokładniej staremu dębowi, który okalał większość ogrodu i przykrywał swoimi wielkimi gałęziami obraz innych, pomniejszych krzewów. 
  Schowałam ręce do kieszeni czując jak zaczynają mi marznąć. Z moich ust ulotniła się para unosząc się wysoko do góry i po chwili znikając. To nie był chłodny dzień, ale też nie za ciepły. W miarę przyjęłam do wiadomości, że zaczyna się jesień. Owszem nie lubiłam zimna, ale upały to było coś czego w ogóle nie mogłam znieść. Kiedy byłam młodsza i mieszkałam przez pewien czas u babci, cały czas przesiadywałam w cieniu rozłożystych drzew, kryjąc się przed promieniami słońca. 
  Raptownie poczułam ciepło. Otworzyłam wcześniej zamknięte oczy i spostrzegłam, że obok na ławce siedzi ktoś jeszcze.
- Puszczaj - Wyrwałam dłoń z uścisku Alucarda. Spojrzałam na niego wrogo, a on wyszczerzył kły. Przesunęłam się na drugi koniec ławki.
  Wampir oparł lewą rękę o oparcie, zakładając jedną nogę na drugą i mierząc mnie spojrzeniem.
- Jak się czujesz? - Spytał niby z troską, lecz ja wyczułam powinność.
- Ujdzie - Prychnęła, odwracając wzrok. Powili zaczynał mnie denerwować. Szczególnie jego dziwne spojrzenie. - Bywało lepiej.
  Ukryłam twarz w szaliku. Co ja mówiłam? Było źle. Spaliłam na całej linii, winiąc się za to, że tak łatwo dałam się pokonać. Wcześniej byłaby to dla mnie pestka, lecz teraz przyznawałam sama przed sobą, że coś się działo. Nie chodzi już o moje umiejętności, a o to co działo się wewnątrz mnie. Od paru dni nie czułam się najlepiej, ale kiedy usłyszałam, że mogę się stąd wyrwać zepchnęłam wszelkie dolegliwości na bok. Byłam zbyt podekscytowana, aby przejmować się drobiazgami.
- Na pewno? - Spytał Alucard. Pochwycił w dłoń kosmyk mych włosów. - Bo wydaje mi się, że coś ci dolega.
  Jego uśmiech onieśmielił mnie i rozpalił moje policzki. Z jednej strony wampir budził we mnie pozytywne emocje. Był przystojny i zgodziłam się sama ze sobą, że nawet mnie pociąga. Z drugiej zaś strony był mroczny i tajemniczy i nie zawahałby się rozerwać mojego gardła na strzępy. Już nie raz, kiedy pił moją krew widziałam rządzę w jego oczach. Więc czy tak naprawdę zależało mi na jego zaufaniu, czy na przetrwaniu?
- Zdaje ci się - Odparłam cicho.
- Powiedz - Naciskał, utrzymując spokojny ton głosu.
  Odwróciłam głowę w jego stronę. Czerwone, jarzące się oczy od razu pochwyciły me spojrzenie. Starałam się utrzymać kontakt wzrokowy i pokazać wampirowi, że wcale nie jestem słaba. Alucard może i miał swoje tajemnice, które niekoniecznie chciałyby ujrzeć światło dzienne, lecz teraz usilnie próbowałam wyciągnąć z niego chodź jedną.
- Jesteś śmieszna wiesz? - Powiedział chichocząc. Jego pewność siebie doprowadzała mnie do białej gorączki. Odrzuciłam chęć wbicia mu w szyję jakiegoś ostrego przedmiotu, biorąc parę głębokich oddechów.
- Spróbuj być poważny w sytuacji, kiedy zawaliłeś na całej linii. - Warknęłam. - Nie, czekaj. Ty zawsze jesteś poważny, opanowany i do tego cyniczny.
  Wstałam gwałtownie i swoje kroki skierowałam w stronę schodów, które widziałam na horyzoncie. Żeby wejść do ogrodu, który znajdował się na tyłach  rezydencji, musiałam zejść owymi schodkami. uprzednio krocząc przez labirynt krzewów i drzew. W tym okresie drzewa zaczynały odstraszać sterczącymi gałęziami, które wyglądały niczym szpony bestii,  natomiast w nocy to szelest nieopadłych dotąd liści przywodził na myśl duchy.
- Sądzisz, że jestem cyniczny? - Alucard zmaterializował się przy mnie, obejmując ramieniem. Szybko wyrwałam się z uchwytu i podreptałam do przodu chcąc znaleźć się w bezpiecznej odległości od jego posępnych łap.
- Cyniczny, arogancki, podstępny i... - Zamyśliłam się teatralnie kładąc palec na brodzie i unosząc głowę do góry, gdzie zobaczyłam nadchodzące czarne chmury. - ... i manipulujesz ludźmi.
  Wampir sposępniał, a na jego twarzy wymalował się grymas niezadowolenia. Zamknąwszy oczy, otwarł je na powrót, aby zgromić mnie czerwonymi tęczówkami. Udałam, że tego nie zauważyłam. Mając w pamięci słowa Waltera, że wampir nienawidzi ludzi, którzy manipulują  innych, w głowie szybko szukałam jakiegoś innego tematu do rozmowy.
- Gardzę manipulacją - Odezwał się po chwili, a jego głos przeszył mnie na wskroś. Gdyby wiał wiatr, to na niego zwaliłabym wywołanie na moim ciele ciarek. Poczułam jak atmosfera staje się ciężka i z każdą sekundą mnie przytłacza.
- Mówisz o gardzeniu manipulacją, a sam postępujesz tak samo - Gdy to powiedziałam wyczułam w moim głosie smutek i rozczarowanie.
  Odwróciłam się do niego przodem stając na drugim stopniu schodków. Patrzyłam na niego z góry. Czułam się pewniej, lecz pod jego wzrokiem w środku byłam małą, skuloną osóbką, która pragnie się stąd wydostać. Nagle straciłam całą pewność siebie, która uleciała ze mnie niczym powietrze. Mogłam tylko patrzeć jak wampir zbliża do mnie swoją twarz z chytrym uśmieszkiem i zatrzymuje kilka centymetrów przed zetknięciem się skóry.
- Owszem. Ja mam w tym szlachetny cel, za to ludzie manipulują innymi dla własnych zachcianek. - Powiedział, cały czas patrząc mi głęboko w oczy.
- Chyba kpisz - Zrobiłam poważną minę. - Wiele ludzi manipuluje innymi dlatego, że nie można inaczej. Może to być na przykład kłamstwo. Kłamiesz, aby pomóc.
- Tak sądzisz?
- Oczywiście - Skrzyżowałam ręce na piersi - Powiedziałbyś umierającemu, że umiera czy trzymałbyś go w nadziei na lepsze jutro? Albo: powiedziałbyś dziecku, że ma raka?
  Alucard uśmiechnął się. Dla niego ta sytuacja wydawała się zabawna, dla mnie nie.
- Ludzie są interesujący, lecz na ogół głupi. - Wampir postąpił krok do przodu, wchodząc na pierwszy stopień. - Okłamujecie siebie samych. Wierzycie w coś, co nie ma prawa bytu. Staracie się być optymistami, a popadacie w depresję. Starasz się dorównać wampirowi, a zawalasz misje. Wszyscy jesteście tacy sami. Dajecie się wykorzystać innym, a potem narzekacie, że wam źle. Jest takie przysłowie: Nie rób innemu dobrze, a nie będzie ci...
  Wymierzyłam mu siarczystego policzka. Jego słowa zabolały. Wbiły się boleśnie w serce. Kiedy spoglądałam na niego myślałam, iż wiekowy wampir zrozumie wady tego świata i postara się je zmienić, lecz tak nie było. Alucard okazał się dupkiem i zakłamanym chamem, a wytykając mi błąd, który był czystym przypadkiem zraził mnie do siebie.
  Dopiero po chwili poczułam jak po moim policzku spływa łza. Otrząsnęłam się z letargu, widząc zdezorientowanego wampira, który nie wierzył w to co zrobiłam. W rzeczywistości ja sama także temu nie dowierzałam. Uderzyłam Alucarda poniżając go? A może znalazłam się na przegranej pozycji, jeśli chodzi o zdobycie jego zaufania? Jedno i drugie założenie było prawdziwe.
- Tak... - Jego słowa były ciche. - Chyba zasłużyłem.
  Alucard włożył ręce do kieszeni płaszcz i wyminął mnie. Stałam otępiała nie wiedząc co robić. Przeprosić? Nie, przecież sam mnie obraził. Ale... ale mogłam zastosować słowną kontrę. Chyba zaczynały mnie dręczyć wyrzuty sumienia.
- Gdy ochłoniesz - Zatrzymał się u szczytu schodów, będąc zwróconym do mnie plecami. - Przyjdź do mojego gabinetu.

****

  Będąc w stanie prawie podobnym do wybuchu bomby atomowej, wparowałam do pokoju. Drzwi o mało nie wyleciały z zawiasów, a przeciąg jaki się zrobił z grubsza oznaczał wyrwanie okna. Moja głowa pękała, a policzki płonęły. Miałam ochotę się na czymś wyżyć, a tym czymś była poduszka, która narobi mniej szkód niż wazon, który mi upodobał od razu, kiedy tu weszłam. Szybko porwałam jasiek w ręce i z całej siły rzuciłam nim o drzwi. Huk temu towarzyszący - nie mały - pozwolił mi trochę ochłonąć. Chodź nie całkiem, to w końcu zaczęłam się uspokajać. Zrobiłam jeszcze kilka okrążeń i przystanąwszy odetchnęłam głęboko. 
  Bezczelny wampir, pomyślałam. Nic sobie robił z tego, iż go uderzyłam, ale to chyba lepiej. Nie wyżył się na mnie. Albo co gorsza nie zabił. 
- Kurwa Alucard! - Krzyknęłam.
  Piekło mnie w piersi. Dosłownie czułam jak płomień rozpiera mnie od środka, próbując wydostać się na zewnątrz. Upadłam na kolana, obejmując się rękoma. Zacisnęłam powieki, błagając, aby ból ustał. Moje serce kołatało jak szalone uderzając o żebra. Strach zwęził mi źrenice i odebrał oddech. Machinalnie wymachiwałam rękoma, czując jak świadomość mnie opuszcza. Nie miałam pojęcia co się ze mną działo. 
  Płomień zaczął krążyć w moich żyłach burząc krew i przyspieszając akcję serca. Myśli wirowały nie chcąc zebrać się w całość. Nie była to złość. Nie gniew. Więc co? Nieprzyjemne uczucie rozrywało mą pierś. Głowa płonęła jakby miała zaraz wybuchnąć. Plecami oparłam się o łóżko ciężko oddychając. Moje powieki były ciężkie i zmagał mnie sen. Nie! To nie był sen. Słabłam. Czułam jak świat wiruje, a widok przede mną się rozmazuje. Barwy zmieniły się w olejny obraz.
- S-szlak by to... - Chwyciłam się krawędzi łóżka i podniosłam się do góry. Wtaczając się na łóżko, nacisk na moją głowę się zwiększył. Bolały mnie mięśnie i kości, a szczególnie kość ogonowa, która jakby wzięta w uścisk pękała.
  Chwyciłam się za głowę. Czułam jakoby ktoś uwięził ją w imadle i próbował zmiażdżyć. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje. I chodź byłam niemalże pewna, że ból będzie trwał wieki, to w mgnieniu oka pulsowanie i pieczenie ustało. Spojrzałam na swe dłonie, które niczym się nie wyróżniały. Spokojnie wzięłam kilka głębokich oddechów i przymknęłam oczy. Odliczyłam w myślach do dziesięciu i na powrót uchyliłam powieki.
  Błyskawicznie wcisnęłam się w poduszki za mną, prawie uderzając głową o wezgłowie łóżka. Na przeciwległej ścianie wisiało lustro, a w nim odbijałam się ja, tyle, że... to nie byłam ja.
- Co jest? - Powiedziałam głosem cichszym od szeptu. Wyciągnęłam przed siebie rękę i dotknęłam płaskiej powierzchni lustra. Opuszki palców nakreśliły niezidentyfikowany wzór.
  Nie mogłam spojrzeć wyżej. Nie chciałam. Bałam się tego co zobaczę. Myślałam, iż to tylko wytwór mojej wyobraźni lub jakieś halucynacje, lecz nie. To było prawdziwe. Odkąd tylko przekroczyłam próg tego domu, moje życie się zmieniło. Ja się zmieniłam. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. A wskazywały na to wilcze uszy i ogon.


Zamieszczam zdjęcie Lykanów. 
Aha. Z racji tego, że nie umiem dokładnie opisywać różnych odczuć, musicie mi to wybaczyć.























czwartek, 12 marca 2015

Lisia Kaplica

  Co? Jak? Gdzie?
Lisia Kaplica. Normalnie. Tutaj.

  Witam was drodzy czytelnicy. Otóż podczas sprzątania - tak biorę czynny udział w porządkach domowych - wpadłam na pomysł stworzenia Lisiej Kaplicy czyli miejsca gdzie będę mogła się swobodnie wypowiedzieć na jakiś temat.
  Wy także możecie brać udział w dyskusji. Lisia Kaplica jest miejscem monologów, retrospekcji i wielu innych rzeczy.
 

  Zaczynając od początku, chcę wam podziękować za wsparcie w pisaniu, jak i krytykę, która także przyczyniła się do polepszenia mojego stylu pisania. Pragnę też z góry przeprosić za to, że czasami wstrzymuję pracę bloga i nie dodaję żadnych postów oraz, że czasami w ogóle nie komentuję waszych blogów. Czasami z braku czasu, czasami z lenistwa, albo z tego, że nie wiem co napisać, bo mam pustkę w głowie.
  Nom to tak na wstępie :D Mam nadzieję, że będziecie chcieli rozmawiać ze mną na różne tematy :D Rzucajcie pomysłami
Pozdrawiam LadyKiitsune


wtorek, 10 marca 2015

Vampire - Rose XII


Dobry, dobry w tę późną godzinę. Udostępniam wam rozdział i oznajmiam, że robię zapasy nowych :D 
Chciałbym także pochwalić się tym co zrobiłam z nudów.
Jako, że wspominałam, że we wstępach dobra nie jestem, czytajcie :D 








 Godzina przeobrażała się w niemiłosierną wieczność, która odciskała na mnie piętno. Siedziałam w kuchni zmęczona czekaniem i wkurwiona tykaniem zegara. Teraz dopiero zrozumiałam, że owe tykanie zegara jest, aż tak denerwujące. Spojrzałam w górę. Moje oczu utkwione były w martwym punkcie gdzieś na suficie.
  Westchnąwszy przeciągle podniosłam się z krzesła i sięgnęłam do szafki po szklankę, aby nalać sobie trochę wody dla orzeźwienia. Suche gardło dawało o sobie znać dopiero, kiedy myślami powróciłam do rzeczywistości. Upiłam sporego łyka i odetchnęłam z ulgą. Obróciłam się i oparłam o blat, po czym poczułam jak szklanka wymyka mi się z dłoni. Szkło rozpadło się na milion kawałków. Spojrzałam na to wszystko bez większego przekonania.
  Niechętnie schyliłam się i pozbierałam większe kawałki, nie chcący tnąc się jednym z nich. Syknęłam z bólu, który zaraz ugościł mnie nieznośnym pieczeniem. Spojrzałam na krew, która ciekła spomiędzy moich palców. Pięknie, pomyślałam. Wstałam i chwiejnym krokiem zaczęłam przeczesywać każdą szafkę w poszukiwaniu bandażu. Po pięciu minutach bezowocnego szukania zdecydowałam, że pójdę do Waltera. 
  Korytarz, który wcześniej pokonywałam w przeciągu paru minut, teraz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Stanęłam na przeciwko drzwi, za którymi krył się pokój lokaja. Zapukałam cicho, a wrota niemal od razu się otworzyły. 
- Przepraszam, że przeszkadzam ale... - Zabrakło mi słów, a wzrok powędrował gdzieś indziej. 
- Pokaż dłoń - Nakazał i wyciągnął przed siebie rękę. 
  Niechętnie spełniłam tę prośbę.
- Nie jest źle. To tylko małe zadrapanie. - Powiedziałam, siląc się na uśmiech.
  Walter dokładnie obejrzał ranę, kiwając bez aprobaty głową. Wciągnął mnie do pokoju zatrzaskując za mną drzwi. Usiadłam na skraju jego łóżka.
- Mogłaś dostać jakiegoś zakażenia - Powiedział, idąc do mnie z małą skrzyneczką w ręku. Usiadł obok na łóżku i wyjął z owego pudełeczka bandaż i wodę utlenioną. - Chociaż nie wygląda na poważną ranę, to lepiej dmuchać na zimne. 
  Walter wydawał się być aniołem stróżem tego domu, a zarazem prawie dziadkiem, który jeszcze się trzyma. Był miły i uprzejmy. Przyjmował każdy zakres obowiązków i wszystko robił sam, bez niczyjej pomocy. 
- Co Alucard sądzi o ludziach? - Wypaliłam.
  Przeszły mnie ciarki, kiedy Walter na mnie spojrzał. Myślałam, że będzie zdenerwowany, zgryźliwy, albo, że mnie spławi. Ku mojemu zaskoczeniu obdarzył mnie nikłym uśmiechem. 
- Hrabia jest dość specyficzny. - Lokaj zabrał się za bandażowanie mojej ręki. Rana nadal szczypała, lecz nie tak bardzo jak na początku. - Wydaję się oschły, zimny i bezczelny, ale jeśli poznasz go od innej strony stwierdzisz, że nie jest nawet taki zły, jakby się mogło wydawać. Jego zaufanie jest na wagę złota i trudno je zdobyć. Jeśli natomiast chodzi o ludzi to uważa, że są zbędni. Nienawidzi także tych, którzy dają się wykorzystywać innym, po przez manipulację. 
- Czyli wybiera sobie tych, którym chce ufać? - Zamyśliłam się. Tak jak powiedział Walter, Alucard był specyficzny w swoim sposobie bycia. Raz miły, raz zły i wkurzający. Nawet czasami zastanawiałam się czy wampir w ogóle posiadał jakiekolwiek uczucia, ale ktoś kto wybierał sobie ludzi, aby im ufać owych uczuć nie powinien posiadać.
  Skrzywiłam się momentalnie, kiedy zacisnęłam dłoń w pięść. Byłam jednak ucieszona, że trafiło na lewą, a nie a prawą. Inaczej nie mogłabym posługiwać się mieczem. A wtedy mogłoby być naprawdę gorąco.
- W porządku? - Spytał z troską Walter, odkładając pudełko do szuflady.
- Tak... chyba tak. - Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Wskazówka zaraz miała wybić oczekiwaną przeze mnie godzinę.
- Nie przejmuj się - Walter położył ciepłą dłoń na mojej głowie. W tym momencie miałam stu procentową rację, że przypominał mi dziadka. - Na niego musisz brać poprawkę.

****

  Dobre dwie godziny jechaliśmy do celu, mijając po drodze ludzi, którzy z opuszczonymi głowami wracali do domu. Ciemne chmury zakryły nikłe promienie słońca. Deszcz wielkimi kroplami zaczął stukać o szybę czarnego BMW, które prowadził Alucard. Spojrzawszy na niego dostrzegłam jedynie zwykłego mężczyznę. Nie wydawał się być groźny czy zły, a tylko znużony i niezainteresowany monologiem, który prowadził Blake. Ja wyłączyłam się po dziesięciu minutach jazdy, wkładając do uszu słuchawki i rozkładając się wygodnie na tylnym siedzeniu. 
  Pogoda pogorszyła się, co niechybnie wpłynęło na nasz nastrój. Zawsze tek było i będzie. 
- Boisz się? - Usłyszałam głos Alucarda, który nadal patrzył przed siebie. Wsparł się na lewej ręce ziewając. Potem zerknął na mnie z ukosa, a jego oczy błysnęły. Czy on mógł mi ufać? 
- Nie mam powodu do bania się. - Odparłam wyłączając muzykę i zdejmując słuchawki. Poprawiłam swój szal wdychając zapach lawendy. - To jest moja praca, jako Łowcy. Gdybym się bała, nie mogłabym wykonywać pracy wampirze. 
  Alucard wyszczerzył kły w chytrym uśmiechu. Zatrzymał auto, a ja zauważyłam rozpościerające się przed nami pole, na którym, na środku stał pokaźny dom. Na jego tyłach udało mi się dostrzec zarys płotu okalającego pewną część pola. Nałożyłam na głowę kaptur bluzy i podążyłam z wolna za Alucardem. 
- Blake zajmuje się piwnicą, a ty ogrodem. - Powiedział wampir, poprawiając płaszcz. - Możesz też przeczesać las, chodź nie wydaje mi się, abyś coś tam znalazła.
- A tak w ogóle czego szukamy? - Spytał Blake, spoglądając na starszego. 
  Przeszłam kilka kroków, uważnie przyglądając się domostwu. Wybite szyby i porozwalane meble ogrodowe, wskazywały na to, że ktoś musiał czegoś tu szukać lub wdał się w bijatykę z gospodarzem. 
- Matki oczywiście. Naoczni świadkowie mówili, że widzieli jak zgraja ghuli kręci się koło tego domu. 
- Kim byli ci świadkowie? - Spytałam
- Nastolatkami, ale mówili prawdę. 
  Nie wiem skąd Alucard to wiedział, chodź mogłam przypuszczać, że to sprawka jego mocy.
- A ty gdzie pójdziesz? - Zwróciłam się w jego stronę, napotykając parę zaintrygowanych tęczówek. 
- Na piętro.
- Oke. - Potwierdziłam skinieniem głowy i ruszyłam na tyły. Deszcz z każdą minutą tracił na sile, aż w końcu zmienił się w mżawkę. 
  Kopnięciem otworzyłam drewnianą furkę i weszłam na ogrodzony teren rozglądając się dookoła. Na podwórku dosłownie nie było nic. Pustka. Jedynie meble ogrodowe i zardzewiała huśtawka. Podeszłam do niej i dotknęłam pokrytej rdzą stali. Rudawy kolor pokrył moje palce, które od razu wytarłam do spodni. 
  Czego ja tu miałam szukać? Śladów ghuli, których nie było? Spojrzałam za siebie. Być może dostrzegłabym w oknie Alucarda lub Blake'a, ale nie posiadając umiejętności takich jak te wampiry, nie mogłam być pewna tego, że zauważyłam uśmiech starego wampira. Obróciłam się i skierowałam w stronę furki, by móc udać się do lasu. Przedzierając się przez gęstwinę zarośli i poskręcane konary drzew, wyszłam na niewielką polankę. Głucha cisza dotarła do moich uszu, więc nie zwlekając dłużej ruszyłam przed siebie.
  Alucard wybiera sobie ludzi, którym chce zaufać - czy było to prawdą, czy raczej stwierdzeniem rzeczywistości. Sama już nie wiedziałam. Może wampir po prostu bał się ufać, bo kiedyś został zdradzony lub upokorzony. Zbyt bezpiecznie poczuł się w czyimś towarzystwie i został zmanipulowany i ośmieszony. A może kogoś pokochał i ta osoba go zdradziła? Wszystkie te opcje mogły mieć swój udział w przeszłości Alucarda, lecz nie byłam pewna czy, aby na pewno tak było. Wszystko mogło się stać. I biorąc pod uwagę to ile ludzi otacza wampira, mogłabym rzec, że stwierdzenie, iż się boi jest prawdą. 
  Niespodziewanie usłyszałam jakiś szelest lub trzask. Spojrzałam pod nogi i niemal nie upadłam. Na ziemi leżała ręka obdarta do połowy ze skóry i odziana w porwany rękaw. Usilnie walczyłam z odruchem wymiotnym i po pewnym czasie udało się powstrzymać mój rozklekotany żołądek. Uklękłam, aby dokładnie przyjrzeć się znalezisku. Czy do tej pory byłam kiedykolwiek świadkiem tego, że ghule pożerały ludzi niczym kanibale? Chyba raczej nie. Bynajmniej było to bardzo dziwne i niespotykane, ale ten świat lubił płatać ludziom niespodzianki. 
  W kilki susach przeszłam kolejną część lasu, by zbadać czy, aby na pewno nie ma tu więcej walających się części ciała. Wdrapałam się na sporych rozmiarów głaz i zaniemówiłam na widok tego, co działo się przede mną. 
  Na ziemi, która pokryła się szkarłatną posoką, klęczało coś co z daleka przypominało wielkiego psa. Jednak gdy się temu przyjrzeć z bliska, okazywało się bestią, która mierzyła co najmniej metr dziewięćdziesiąt. Jej łapy były zakończone ostrymi jak brzytwa pazurami, a w otwartym pysku połyskiwał rząd białych kłów. Ciało stwora było zgarbione i wychudzone, na co wskazywały widoczne żebra. 
- Jasna cholera... - Zabrakło mi tchu, aby powiedzieć coś więcej. Moje ciało zostało sparaliżowane i nie chciało się mnie słuchać. Nim zdążyłam się zorientować, że stwór mnie dostrzegł, leżałam na ziemi przygnieciona jego ciałem. 
  Moje oczy rozszerzyły się ze strachu, a w piersi zabrakło wdechu. Ból przeszył moje prawe ramię, gdzie bestia wbiła swoje pazury. Jej pysk był coraz bliżej mojej szyi, a nieprzyjemny odór dotarł do moich nozdrzy, drażniąc je. Metaliczny posmak w moich ustach przeszkadzał. 
- Alu... - Pisnęłam, zamykając oczy i kuląc się, aby znaleźć się jak najdalej od szczęki bestii wysadzanej ostrymi kłami. Jej złote oczy błysnęły. Poczułam jak jej ciężar maleje, aż w końcu odsunęła się na pewną odległość i zamachnęła się łapa. 
  Położyłam dłoń na klatce wyczuwając rozdarcie na bluzie. Podniosłam lekko głowę do góry i dostrzegłam, że spomiędzy moich palców przecieka krew. Zwinęłam się w kłębek i przewróciłam na drugą stronę, aby się podnieść, lecz udało mi się tylko pozostać w klęczącej pozie. Z oczu popłynęły mi słone łzy. Moje myśli tworzyły jedną wielką rozszalałą burzę, która powiększała się z każdą, minioną sekundą. Nie miałam pojęcia co robić. Nie chciałam nawet myśleć co mogłoby się stać, gdyby zamknęła oczy. Gdybym straciła oddech, a obraz stałby się płótnem olejnym. I w końcu przechyliłabym się na bok i...
- Nie zasypiaj - Do moich uszu, niczym przez mgłę dotarł głos Alucarda. Jego silne ręce podtrzymały mnie za ramiona i nie pozwoliły upaść. 
  Uchyliłam ciężkie powieki, prostując się z wielkim bólem. Za plecami wampira dostrzegłam Blake'a, który stał zwrócony do nas tyłem. Nie patrzyłam Alucardowi w oczy. Nie chciałam. Nie miałam zamiaru spotykać się z jego wyrazem rozczarowania. 
  Poczułam jak wampir wyciąga coś z mojej kieszeni bluzy. Czarna woda, pomyślałam, widząc jak wyciąga korek z fiolki i wlewa mi płyn do gardła. Siłą udało mi się przełknąć gęstą ciecz, która rozlała się po moim organizmie. 
- Zaraz powinnaś poczuć się lepiej.
  Wiedziałam, że przeżyję, ale byłam na siebie zła, że nie mogłam nic zrobić. Zawaliłam na całej linii, jako Łowca. Jako wyszkolony Łowca. 






















poniedziałek, 2 marca 2015

Vampire - Rose XI


Tu macie linka do obrazka, który przedstawia mieczyk Lilith --> Lilith
Chciałbym ogłosić wszem i wobec, że będę mieć drugi tatuaż. Niektórym przydanie on - mam nadzieję - do gustu, ale tego dowiedzie się dopiero 3 kwietnia, bo wtedy jestem zapisana. Chyba, że wynegocjuje wcześniejszy termin, ale tego nie wiem. Jako, iż w takich pogadankach nie jestem dobra, oddaje waszym paczadłom rozdział Vampirka :D 

Song --> Sally's Song - Amy lee








  Mój tymczasowy pobyt w rezydencji Alucarda przedłużył się, co niechybnie wpłynęło na moje samopoczucie. Codziennie chodziłam ospała i przybita, olewając każdego na swojej drodze do jadalni i z powrotem do łóżka. Ciepła i miękka pościel stała się moją ostoją, kiedy na dworze padał deszcz. Wielkie krople wody stukały nieznośnie o parapet, lecz moje myśli błądziły wokół wspomnień, przez co nie zwracałam najmniejszej uwagi na przytłaczający hałas. W nocy ciężkie kotary pozostawały odsłonięte, abym mogła spoglądać na tarczę srebrnego księżyca oraz migoczące gwiazdy.
  W tym wszystkim zastanawiał mnie jeden fakt. Jeśli moja matka była zmiennokształtna, to czy nie powinnam odziedziczyć po niej jakiś cech? Czy może akurat ominął mnie zaszczyt posiadania puszystego ogona i uszu. Chociaż z drugiej strony wydawało się to do przyjęcia, ponieważ nie chciałam latać na akcje i wyglądać jak polujący pies. Gdybym chciała dowiedzieć się więcej na temat swojej matki, musiałabym spytać o to Richarda, a jak na razie jakakolwiek chęć zamienienia z kimś słowa nie przychodziła mi łatwo.
  Kiedy zegarek w mojej komórce wybił dziesiątą w nocy, przewróciłam się na drugi bok, usilnie próbując zasnąć. Nigdy dotąd nie dręczyła mnie bezsenność, lecz teraz była ona wręcz niepożądana.
  Głowa pulsowała mi tępym bólem, a organizm domagał się snu. Nie miałam do wyboru wiele, więc postawiłam na jakieś tabletki, które może uda mi się znaleźć w kuchni. Szybko wygrzebałam się spod ciepłej pościeli i potruchtałam do szafy, wyciągając z niej długą, szarą bluzę. Miałam na sobie jedynie krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach, więc nałożywszy na siebie kolejną warstwę ubrania poczułam się, jakbym miała na sobie wielki worek.
  Otworzywszy drzwi wyszłam na korytarz, uprzednio rozglądając się na boki czy, aby na pewno nie śledzi mnie jeden, stary i chamski wampir z przerośniętym ego niczym wieża Babel. Zrobiłam kilka kroków zachowując czujność, po czym biegiem skierowałam się w stronę kuchni. Ze schodów praktycznie spadłam i gdyby nie poręcz, zaliczyłabym bolesny upadek. Ponownie rozejrzałam się dookoła mając w nadziei, że Alucarda nie ma w domu.
- Witaj Panienko - Niemal podskoczyłam ze strachu, słysząc na sobą czyiś głos. Obróciłam się na pięcie dostrzegając Waltera, którego zdążyłam poznać kilka dni temu. - Czy coś się stało? Dlaczego Panienka jeszcze nie śpi?
  Naprawdę w tamtym momencie dziękowałam w duchu, że to nie był Alucard.
- Nie mogę zasnąć. - Odparłam bez przekonania.
  Mężczyzna uśmiechnął się miło, po czym skinął na mnie ręką, abym poszła za nim. Będąc już w kuchni Walter zajrzał do kilku szafek zabierając z nich tabletki. Następnie nalał do szklanki letniej wody i oddał w moje ręce.
- Po tym na pewno będziesz mogła zaznać spokojnego snu.
- Na pewno? - Spytałam z podejrzeniem.
- Na pewno. - Potwierdził
  Dziękując lokajowi za pomoc udałam się do swojego tymczasowego pokoju. Zasiadłam na łóżku, od razu połykając dwie tabletki, które prawdopodobnie pomogą mi zasnąć. W między czasie zapaliłam małą lampkę stojącą na szafce nocnej obok łóżka. Z szuflady wyjęłam książkę, którą pożyczyłam z biblioteki wampira, po czym zabrałam się za jej czytanie. Jednak im dłużej zagłębiałam się w fantastyczny świat lektury, tym trudniej było mi zasnąć. Miałam pewne wątpliwości co do działania tych tabletek. Nie mogłam się na nie uodpornić, ponieważ nigdy nie miałam z nimi styczności.
  Spojrzałam na wyświetlacz komórki, który wskazywał równą północ. Byłam już lekko podirytowana tym wszystkim. Nie chciałam jednak nic mówi Walterowi, ponieważ lokaj dbał o cały dom sam i teraz zapewne odsypia. Mogłam też poprosić o pomoc Alucarda, który...
- Nie. - Odparłam głośno, kręcąc przecząco głową. - Nie poproszę o pomoc tego starego dziada. Za żadne skarby.
  Musiałam jakoś przetrwać tę noc bez pomocy jego i tabletek nasennych. Usilnie próbowałam skupić się na lekturze i poczekać, aż sen sam nadejdzie, jednak z upływem czasu przestałam mieć jakąkolwiek nadzieję. Z grymasem bólu wymalowanym na twarzy postanowiłam udać się do pokoju ojca w celu wypytania go o parę szczegółów dotyczących matki. Jeśli będzie spał, najzwyczajniej w świecie wrócę do łóżka, a jeśli nie...
  Wstałam i przebierając szybko nogami, pobiegłam do Richarda. Co chwila zerkałam czy wampir za mną nie podąża, jednak nie wyczuwając jego obecności postawiłam na tym, iż może przebywać poza rezydencją. Naprawdę nie chciałam go spotkać. I teraz stojąc przed drzwiami ojca miałam nadzieję, że nie zastanę Alucarda w środku.
  Zapukałam cicho, jednak nie słysząc żadnej odpowiedzi nacisnęłam klamkę, która cicho kliknęła. Wchodząc do środka uderzyło mnie zimne powietrze wywołane przeciągiem. Poczułam jak przez moje ciało przechodzą ciarki i gęsia skórka. Mimowolnie się wzdrygnęłam, przedzierając się przez opór powietrza.
- Lilith - Zaskoczony głos Richarda rozbrzmiał po mojej lewej. Siedząc w fotelu, trzymał w ręku książkę, lecz kiedy mnie zobaczył natychmiast ją zamknął. Podeszłam w jego stronę, próbując dojrzeć tytuł owej lektury. - Stało się coś? Dlaczego nie śpisz?
- Nie mogłam zasnąć, więc przyszłam do ciebie. - Usiadłam w fotelu na przeciwko. - Mam parę pytań.
  Ojciec wyraźnie powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
- Wyglądasz jak detektyw z tą twoją miną. - Parsknął, a ja zrobiłam naburmuszoną minę, jak dziecko, które nie dostało zabawki. - Pytaj.
  Kierując się w stronę pokoju Richarda myślałam o co go zapytać. Czy byłoby to niegrzeczne z mojej strony, gdybym od razu przeszła do sedna? A może ojciec właśnie czekał na tą rozmowę, bo wydawał się zaintrygowany moim celem przybycia tutaj.
- Chodzi o Aman... mamę - Poprawiłam się szybko. Wspomnienie zmarłej matki wywołało smutek na mej twarzy. - Ona była zmiennokształtna, więc... - Nie wiem czemu, ale pytanie o jej pochodzenie i dziedziczone geny nie chciało mi przejść przez gardło.
- Amanda także należała do Krwistych - Richard od razu wiedział o co chciałam zapytać i nie owijając w bawełnę wyjaśniał mi wszystko po kolei. - Gdy miałem dwadzieścia lat opuściłem rodzinne miasto, wiedziony instynktem. Chciałem zabłysnąć jako łowca, polować na wampiry i wieść spokojne życie na starość. Jednak, kiedy nie przeszedłem eliminacji, załamałem się. Wtedy też poznałem Amandę, która rozwiała moje smutki. Była miła, uczynna i pomocna. Kiedy tylko zobaczyłem blask w jej oczach od razu wiedziałem, że to będzie ta jedyna. Od tego momentu moje życie z każdą chwilą nabierało barw. Przestałem zamartwiać się faktem, iż nie dostałem się w szeregi Łowców. Dwa lata później urodziłaś się ty. Byłaś kolejnym szczęściem, które spotkało mnie w życiu. Ponownie poczułem napływającą radość. Chciałem, aby te chwile z wami trwały wieczność. Ale to nie mogło tak wyglądać. Kiedy razem z Amandą wybraliśmy się na wieczorny spacer, zaatakowały nas dzikie wampiry. Broniłem twojej matki, ale ich było za dużo. Gdyby nie to, że była chorowitą osobą, rozerwałaby ich wszystkich na strzępy.
- Czyli nie tylko beta blokery były przyczyną mojego osłabienia. Mama była chora. - Zaintrygowało mnie to, że Richard wcześniej nie wspomniał o jej chorobie.
- Tak - Richard spuścił głowę - Amanda miała białaczkę szpikową. Anemia, niedobór płytek krwi, osłabienia i bóle w kościach. Jednak pomimo tego... - Nagle jakby się ożywił. Podniósł głowę, a na jego twarzy zawitał słaby uśmiech. - ... pomimo tego zawsze chodziła uśmiechnięta.
  Uniosłam się lekko na fotelu z zapartym tchem.
- A co z genami. Skoro była zmiennokształtna, to dlaczego ja nie mam ogona? - Spytałam, niecierpliwiąc się.
- Beta blokery musiały zadziałać niezgodnie z przeznaczeniem. - Richard zamyślił się. Wydawał się całkowicie pochłonięty myśleniem. - Po pogrzebie Amandy zdecydowałem, że lepiej będzie, gdybyś zamieszkała u kogoś kto by się tobą zaopiekował. Wypadło no mojego starego przyjaciela.
  Wiedziałam o kim mówi Richard.
- Wprawdzie blokery nie powinny oddziaływać na geny, ale wszystko jest możliwe. - Ojciec wstał i podszedł do biurka. Włożył szybko książkę do szuflady, po czym zwrócił się do mnie. - Nawet to, że pod wpływem jakiś impulsów wyrośnie ci ogon.
  Zszokowała mnie wypowiedź Richarda. Czy on w ogóle rozumiał moje uczucia i zmartwienia? Bałam się.
- Ale tak nie musi się stać. - Zaraz jego głos zmienił się. Ukląkł przed mną i położył dłonie na kolanach. - Wierzę, że dasz sobie radę kochanie.

****

  Wiosna miała się ku końcowi. Ciemne i zimne noce zwiastowały zimę, a pierwsze obfite deszcze nieubłaganie malowały każdy dzień. Szarość i monotonia wkradły się w moje życie, szybciej, niż bym się tego spodziewała. Alucarda nie widziałam od paru dni, co wyszło mi na dobre. W końcu nabrałam koloru i wigoru przez co mogłam trenować w specjalnej sali, którą pokazał mi Walter. 
  Razem z Richardem codziennie o ósmej schodziliśmy do wyznaczonego nam pomieszczenia i trenowaliśmy. Ciężka praca popłaca, a ja nie miałam zamiaru dać kolejnych forów Michael'owi. Chciałam mu pokazać, że nie jestem już dzieckiem i nie potrzebuję opieki. 
  Kiedy po godzinach ciężkiej pracy moje kończyny odmówiły dalszych ruchów, do sali wszedł Walter niosąc ze sobą mój telefon, który niemiłosiernie nie przestawał dzwonić. 
- Panienko, Hrabia dzwoni. - Oznajmił lokaj, podając mi telefon.
  Alucard? To nie wróżyło niczego dobrego. Zabrałam telefon i odebrałam.
- Słucham? - Odeszłam od dwójki mężczyzn, rozmawiając ściszonym głosem. 
~ Widzę, że już pewniej czujesz się w moim domu. - W jego tonie wyczułam lekką ironię - Mam dla ciebie pracę. Jeśli tylko chcesz możesz mi pomóc, jeśli nie...
- Zgadzam się - Prawie krzyknęłam z radości. W końcu miałam możliwość wyrwać się z tego domu i zaczerpnąć świeżego powietrza. Byłam niemalże pewna, że płaczę ze szczęścia.
- Dobrze. Za godzinę czekaj na mnie przed główną bramą. - Nim zdążyłam zapytać gdzie to jest, Alucard powiedział: - Walter cię zaprowadzi. - Powiedział, rozłączywszy się.
  Przez kilka kolejnych chwil spoglądałam na ekran komórki. W środku cała się gotowałam i już wiedziałam, że nie usiedzę w jednym miejscu dłużej niż jedną sekundę. Naprawdę marzyłam o wyrwaniu się z tego miejsca jak najszybciej.
- Lilith - Głos Richarda wyrwał mnie z zamyślenia, a jego machanie zwróciło moją uwagę. Podeszłam szybko do niego wyjaśniając całą sytuacje z wielkim uśmiechem. Oczywiście nie obeszło się bez sprzeciwów ze strony Richarda, lecz gdy postawiłam na swoim, on ustępował.
  Korytarze wielkiej rezydencji minęłam niczym strzała wystrzelona z procy. Szybko, nie oglądając się za siebie pokonałam schody i weszłam do pokoju. W wyborze ubrań nie miałam problemu. Nie wierząc w to, iż Alucard o to zadbał, chwyciłam luźne dżinsy i ciepły sweter, narzucając jeszcze skórzaną kurtkę. Spojrzałam na szafkę wyżej, gdzie leżał mój szalik, który był bliski memu sercu. Nie zastanawiając się zgarnęłam go i owinęłam wokół szyi, wdychając przyjemny zapach lawendy. Jednak... to nie był jedyny zapach jaki wyczułam. Było coś jeszcze. Coś co przyciągało, coś słodkiego i kuszącego. Znałam ten zapach. I szybko uświadamiając sobie skąd go kojarzę, potrząsnęłam głową.
- Panienko? - Nie usłyszałam wcześniej otwieranych drzwi do pokoju. W progu stał Walter, a w dłoni dzierżył srebrną walizkę.
- Tak? - Odwróciłam głowę w jego stronę z wyraźną ciekawością.
- Hrabia przekazuje podarek. - Mężczyzna podszedł do łóżka i położył na nim walizkę, otwierając ją. W środku na czerwonym materiale połyskiwała srebrna klinga miecza. Jego rękojeść była owalna, a cały miecz sprawiał wrażenie idealnie wyważonego. - Został wykonany z reliktów, które Alucard pożyczył z Katedry św. Anny.
- Pożyczył? - Uniosłam jedną brew do góry.
- Zabrał - Sprostował Walter, zbywając mnie uśmiechem.
  Wyciągnąwszy z walizki srebrzyste cudo, uśmiechnęłam się. Pomimo tego, że specjalizowała się w broni dalekiego zasięgu, chciałam także spróbować walki mieczem. A najszybciej nauczę się tego na polowaniu.
- To jeszcze nie wszystko Panienko. - Mężczyzna wyciągnął drugą walizkę. Zdziwiłam się, bo przyniósł tylko jedną. Zastanawiałam się gdzie mógł schować drugą. - Hrabia zadbał także o Pani bezpieczeństwo w związku z bliższym kontaktem.
  Walter odpiął zaczepy mniejszej walizki, w której leżała fiolka z czarny płynem. Przyjrzałam się jej dokładnie i wziąwszy do ręki odkręciłam.
- To jest czarna woda. - Oznajmił Walter. - Służy regeneracji.
- To w ogóle możliwe? - Spojrzałam na niego pytająco. - Znaczy wiesz, dostanę kulkę, napiję się jej i będę żyć.
  Mężczyzna pokiwał głową, a ja wiedziałam, że wampiry jeszcze nie raz mnie zaskoczą.