niedziela, 31 maja 2015

Amnesia - rozdział 3

Rozdział wyszedł jaki wyszedł. Napisany dawno, a teraz nie miałam sił, by go poprawiać. Mam nadzieje, że się wam spodoba. Przepraszam was, że ostatnio nękałam was swoimi problemami, ale już nie miałam siły trzymać tego w sobie. Dziękuję jeszcze raz za zrozumienie zwaszej strony. Szczerze powiem, że naprawdę nigdy niespotkalam takich ludzi jak wy. Nigdy was nie oddam.  :-)


 Stanęłam równo na nogi po tym jak Loki przeteleportował nasze dusze z powrotem do ciał. Mur, który nas otaczał powoli słabł i znikał. Czułam, że jednak nie byłam gotowa, aby ujarzmić wilka, lecz  stanowczy uścisk dłoni maga na moim ramieniu mnie wzmocnił. W momencie, gdy ściana całkowicie znikła, czarne zwierzę unoszący się w powietrzu za nią zaczął szybować w naszą stronę. Poczułam nacisk przerażającej aury, gdy jego łapy raz po raz masakrowały powietrze. Mogłam niemalże zobaczyć jak jego czarne płomienie kaleczą każdą strukturę eteru.
  Wyciągnęłam przed siebie dłoń, jakbym chciała uścisnąć inną.
- Nie chcę walczyć - Powiedziałam głośno tak, aby wilk mnie usłyszał. Z każdą sekundą jednak traciłam nadzieję. Bestia wcale nie zwalniał, a jej złote tęczówki jarzyły się niebezpiecznie. Ryk jaki wydobył się z jego gardła sparaliżował mnie i gdyby nie ponowna pomoc Lokiego, szpony wilka zatopiłyby się w moim ciele i najprawdopodobniej zabiły by mnie.
- Na co ty czekasz? - Krzyknął zdenerwowany mag. Żyłka na jego czole niebezpiecznie pulsowała.
- Na nic idioto. Próbuje go okiełznać, ale on jakby tego nie chciał. - Warknęłam na niego.
  Loki złapał mnie za głowę i pociągnął w dół. Gdy bestia wylądowała na ziemi, machnęła łapami.
- A TO WSZYSTKO TWOJA WINA!!! - Przekrzyczałam gada. - Gdyby nie to, że chciałeś walczyć, to teraz nie musielibyśmy walczyć z nim!
- Gdyby nie to, że nie umiesz władać magią, to wszystko poszłoby gładko.
- Jesteś idiotą. - Wstałam i skrzyżowałam ręce na piersi, całkowicie olewając przeciwnika za mną.
- A ty nie umiesz czarować, chociaż jesteś magiem. Widać jednak, że wybrakowanym.
- I mówi to ten, któremu ograniczyli moc.
- CHOCIAŻ JĄ POSIADAM!!!
  Za moimi plecami znów rozległ się ryk. Wilk stał stanowczo za blisko mnie, a łapa którą zaczął unosić do góry, powędrowała w moim kierunku.
- Kurwa - Syknął Loki, tworząc przede mną tarczę, w którą uderzyła bestia. Iskry, które posypały się z jej konstrukcji, opadły na ziemię.
- Nie rób mu krzywdy. - Zawołałam na niego.
  Mag zamachnął się w powietrzu, a z tarczy ulotniła się chmura dymu, która zablokowała ruchy wilka.
- Nic mu nie zrobię, ale jeśli tobie stanie się krzywda, to okiełznanie go nie będzie już takie łatwe.
  Spojrzałam na jego zdeterminowaną twarz. Pomimo tego, że znaliśmy się dopiero kilka godzin, on zdawał się być bardzo zaangażowany w tą akcje. Uskoczyłam w bok, kiedy wilk po raz kolejny zaatakował. Moją szansą była ta chwila, kiedy Loki skutecznie blokował jego pole widzenia. Dym był tak gęsty, że ja sama ledwo co widziała.
- Postaram się utrzymać tarczę wokół ciebie, abyś mogła podejść na tyle blisko ile możesz! - Krzyknął Loki.
  Zacisnęłam dłonie w pięści i weszłam w gęstą chmurę dymu. Kiedy zobaczyłam białe szczęki, cofnęłam się.
- Nie mogę się bać. Muszę pokazać, że jestem odważna.
  Drżącymi dłońmi ujęłam pysk zwierzęcia. Serce waliło mi jak młotem, a krople potu spływały mi po czole. Czułam jak wszystko podchodzi mi do gardła. Otworzyłam szeroko oczy, gdy spojrzenie dwóch, złotych tęczówek przeszyło mnie na wskroś.
- Ty mała... - Warknął wilk. Mocniej zacieśniłam dłonie na jego pysku.
- Nie chcę mieć cię za wroga.
- A skąd pewność, że ja będę podlegał tobie? - Zwierze uderzyło pyskiem w moją stronę, napotykając na drodze barierę Lokiego.
- Jesteś synem Fenrira. - Rzekłam cicho.
  Oczy wilka rozszerzyły się w zdziwieniu. Jego oddech przyspieszył i owiał moją twarz. Nagle poczułam jak jego straszna aura maleje i rozwiewa się, ustępując światłości i spokoju.
- Sol! - Jak zza mgły usłyszałam wołanie Lokiego. Jego tarcz dawno opadła i teraz stałam bezbronna na przeciwko wielkiego wilka, który chyba nie miał już zamiaru mnie zabić. Otworzyłam oczy i spojrzałam na jego, zielone.
- Czy teraz zgodzisz się być po mojej stronie? - Spytałam z nadzieją.

****

  Coraz więcej czasu zaczęłam spędzać z Lokim na naukach i poznawaniu magi, która dopiero się we mnie rozwijała. Dowiedziałam się, że była uśpiona do czasu, aż nie będę gotowa jej użyć. Mimo, że sama praktyka była trudna, teorię przyjęłam ze spokojem. Wilk, którego wcześniej nieumyślnie przyzwałam teraz leżał na łóżku obok poduszki. Cieszyłam się z faktu, że może zmieniać swoją wielkość, i że jak na razie nikt o nim nie wiedział. Byłoby to szokiem dla Avengersów, widzieć takie zwierzę w moim pokoju. 
  Ivar - wilk, który jest synem Fenrira orzekł, że jak tylko mu się spodoba, to sam się odwoła i zniknie, lecz na razie pozostanie w tym świcie i odpocznie. Nie byłam temu przeciwna, ale z każdą godziną siedzenia tu w pokoju, reszta ekipy nabierała podejrzeń. Do tego dochodził Loki, który zadomowił się w tym pomieszczeniu. Wokół łóżka leżało tyle zwojów i książek, że mogłabym otworzyć sklep ze starociami, jednak po usłyszeniu mojego pomysłu, mag zmarszczył czoło i lekko się zezłościł, mówiąc, że kolekcjonował te wszystkie pisma latami. 
- Na sam początek spróbuj narysować Fehu* - Polecił Loki, opierając głowę na ręce, a ją na kolanie. Przyglądał mi się ze spokojem, przez co mogłam stwierdzić, że jest dobrym nauczycielem. Jeszcze na mnie nie nakrzyczał. Jeszcze. 
  Wyciągnęłam dłoń przed siebie i w powietrzu nakreśliłam runę, która błysnęła i zniknęła. Poczułam jak po moim ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, a ból głowy znika. Działalność tej runy była niesamowita. 
- Widzisz? - Spytał, obserwując moje poczynania. 
- A dlaczego ty nie musisz kreślić run? 
- Lata praktyki i nauk. Jeśli dalej będziesz ćwiczyć, to kiedyś będziesz mogła posługiwać się magią bez kreślenia wzorów. 
  Loki zawinął jeden ze zwojów i odłożył go na łóżko. 
- Spróbuj teraz Ansuz'a**
  Kątem oka spojrzałam na księgę, gdzie widniały wszystkie runy. Jeszcze wszystkich nie pamiętałam, ale powoli dążyłam do celu. Małymi kroczkami uda mi się zapamiętać je wszystkie. Kreśląc runę poczułam jak powietrze wokół nas zawibrowało i się ochłodziło. Następnie zrobiło się duszno, więc przerwałam czynność. 
- Na dzisiaj koniec. Naucz się tych run, a jutro przećwiczymy ataki. - Nakazał mag, wstając i kierując się w stronę drzwi. Dopiero dźwięk, kiedy je zamknął przywrócił mnie do tego świata. 
  Sama nie wiem, ale polubiłam Lokiego. Nie postrzegałam go jako złoczyńcę, ani kłamcę czy też mordercę. Widziałam w nim nauczyciela, który mi pomaga. Ci, którzy postrzegali go przez pryzmat zbrodni, nie znali drugiej strony tego medalu, gdzie pokazywał jak jego serce jest dobre.
- Zastanawiam się właśnie dlaczego Fenrir właśnie ciebie wziął pod swoje skrzydła. Nie umiesz czarować, przebywasz w świecie śmiertelników i jesteś słaba.
  Jego słowa mnie zabolały. Owszem miał rację, ale to nie znaczy, że nic nie umiałam.
- Ale to nie znaczy, że nic nie potrafisz. - Odezwał się jakby czytając mi w myślach. - Przyzwałaś mnie, chociaż nie wiedziałaś jak nade mną panować. Trzeba nie lada odwagi dziewczyno.
  Wilk przeciągnął się i wstał podchodząc do mnie. Jego pysk spoczął na moich udach. Czułam jak zwierze wydaje z siebie przyjemne ciepło.
- A teraz mnie podrap.
  Jego prośba wydała mi się śmieszna, ale wykonałam ją i powoli przesunęłam ręką po głowie wilka, który cicho zamruczał. Jego sierść była miękka i puszysta, a kilka piórek za jego głową wślizgnęło mi się pomiędzy palce. Przeczesałam je delikatnie.
  Kiedy Ivar wytłumaczył mnie i Lokiemu na czym polega wezwanie chowańca, zdumiałam się. Było to nad wyraz łatwe, ale wymagało skupienia i powiązania ze zwierzęciem, którego chciało się przyzwać. Tak jak Fenrir mówił, wszystkie wilki były jego dziećmi. To właśnie te słowa spowodowały nagłą zmianę zwierzęcia.
- Czy... - Zastanowiłam się nad pytaniem - Jest was dużo? Znaczy, tu na ziemi?
- Nie pochodzimy z ziemi. - Ivar podniósł łeb i spojrzał na mnie. - Jesteśmy mieszkańcami Asgardu jak ty. Możesz nas przywołać za pomocą magii, jeżeli zechcesz. Nie tyczy się to oczywiście ludzi. Magiczne zwierzęta są inaczej zbudowane... znaczy... - Ivar wstał i usiadł - Chodzi o to, że różnimy się cząsteczkami, które są ukryte głęboko w naszym ciele. My posiadamy ich mniej i dlatego łatwiej możemy podróżować miedzy światami. Wy używanie teleportów lub nośników, jak na przykład kopuła, której strzeże Heimdall.
- Znasz Heimdalla? - Zdziwiłam się. Z tego co słyszałam wiele wilków nie zgodziło się na rozejm z ludźmi, ale może Ivar był tym, który przystąpił na pokojowe rozwiązanie.
- Tak, kiedyś wyświadczałem mu przysługę, ale to stare czasy...
  Nagle drzwi do mojego pokoju się otwarły. Loki stał w progu opierając obie ręce o framugi. Był zdyszany, jakby przebiegł maraton. Mojej uwadze nie uszła także wizyta Del'am który gdzieś mi się zapodział przed treningiem z Lokim. Chociaż akcję, która miała miejsce w sali nie można było nazwać treningiem, tylko walką o życie.
- Mówiłem ci już, że jestem genialny? - Wypalił, wchodząc do środka i zamykając drzwi. Delsin od razu podbiegł do wilka, który od niechcenia podniósł na niego swe złote ślepia. Myślała, że psiak doskoczy to niego z zębami, jednak widok Del'a radośnie machającego ogonem mnie rozbawił i zdziwił za razem.
- Twój kolega jest strasznie miły - Oznajmił Ivar, nie spuszczając wzroku z psa.
- Miły?
- Tak.
- W sensie?
- Powiedział mi to.
- Umiesz z nim rozmawiać? - Wypaliłam jak głupia z oczami wielkimi jak orbity. Nachyliłam się w stronę wilka i wlepiłam w niego zaciekawione spojrzenie. - Co jeszcze ci powiedział?
- Że masz przestać zachowywać się jak idiotka. - Mogłabym przysiąc, że sarkastyczny głos Ivara mi się tylko wydawał, ale rozbawione iskierki w jego oczach mówiły coś innego. Prychnęłam na wilka i skrzyżowałam ręce na piersi oburzona.
- Czuję się ignorowany - Szepnął Loki.
- I dobrze. W tej chwili umiejętność Ivara jest ważniejsza. - Zaśmiałam się krótko, zwracając do maga, który rozsiadł się w skórzanym fotelu. - Czego chcesz?
- Musisz mi pomóc...
- Nie. - Odparłam od razu, wspominając dzisiejszy dzień.
- Ale...
- Powiedziałam nie! - Wstałam i podeszłam do regału obok biurka. Zabrałam do ręki jedną z wcześniej zaczętych książek i ułożyłam się wygodnie na łóżku.
- Czujesz się skonsternowany? - Spytał Ivar. Spojrzałam ukradkiem na Lokiego, którego mina pozostawiała wiele do życzenia. Wyglądał jak naburmuszone dziecko z karą na słodycze.
- Poczuł się zignorowany - Zachichotałam, chowając twarz w książce. - I....auuu, hej za to co?
  Rozmasowałam sobie bok uda. Spojrzałam w tamtą stronę, zauważając znikający czarny dym.
- Za nieuwagę. - Mag wstał i zaraz usiadł obok mnie. - Musisz mi pomóc. Znalazłem sposób na ominięcie barier Odyna jeśli chodzi o moją magię.
- Oszalałeś? - Spytałam, odkładając książkę. - Mam ci pomóc w czymś co na pewno doprowadzi mnie do zdrady?
- Ależ tam od razu zdrada. - Loki machnął ręką. - Nikt się nie dowie.
- Owszem dowie się. Odyn. Przecież on od razu wyczuje, że coś jest nie tak z pieczęcią. - Mój wzrok dosłownie mógłby mu wypalić dziurę w głowie. - A Heimdall? On nas obserwuje. Ciebie... twoje poczynania. Nie ma mowy. - Skrzyżowałam ręce na piersi.
  Loki nagle doskoczył do mnie, chwycił za nadgarstki i przygwoździł do łóżka. Reakcja Ivara także była natychmiastowa. Zwierze wbiło swoje kły w jego rękę, a mag jak oparzony odskoczył do tyłu.
- Jeszcze raz jej dotkniesz, a obiecuję, że wygryzę ci flaki. - Warknął, pokazując szereg ostrych kłów. Jego sierść najeżyła się, kiedy wyczuł zamiary Lokiego. Ręka maga została pochłonięta przez czarne płomienie. Oczy Ivara błysnęły.
- HEJ!!! - Złapałam go za sierść. - Spokój, obydwoje. Loki wynoś się stąd, a ty Ivar uspokój swoje rozszalałe hormony.
  Obydwoje spojrzeli na mnie, jakbym była duchem albo czymś w tym rodzaju. Loki parsknął śmiechem, schował dłonie do kieszeni i wyszedł z obrażoną miną. Ivar natomiast zamachał ogonem i ułożył się w nogach łóżka i jak gdyby nigdy nic, zasnął. 
- No dobraaaa - Zamruczałam przeciągle, ponownie układając się w łóżku z książką.

****

  Loki leżał na łóżku zaciskając jedną dłoń na materialne pościeli, drugą podpierając głowę. Jemu także sufit wydał się, aż nadto interesujący, chociaż jego myśli były zajęte czymś innym. Miał doskonały plan, który polegał na zdjęciu ograniczeń, a ta mała, podstępna dziewczyna nie chciała mu w tym pomóc. Dlaczego? Przecież zaczął jej uczyć magi, a to zobowiązuje. Ona wręcz zmuszona była mu pomóc. 
- Cholerne pieczęcie! - Warknął, uderzając ręką, którą ówcześnie zaciskał na pościeli, w ścianę. Przeszył go ostry ból, a po chwili dłoń zaczęła pulsować. Przez ograniczenia nie mógł kontrolować jej umysły, a co za tym idzie - nie mógł zmusić jej do współpracy. 
  Drzwi do jego pokoju się otworzyły, a w progu stanął Thor ubrany w Midgardzkie ciuchy. Czerwona, luźna koszulka i ciemne dżinsy otulały jego ciało.
- Witaj bracie. - Rzekł wesoło, wchodząc do środka.
  Loki skwitował to grymasem niezadowolenia i leniwie podniósł się do siadu.
- Jeśli masz zamiar prawić mi kazania na temat moralności, to daruj sobie. - Warknął, patrząc na niego wrogo. 
  Thor całkowicie zignorował brata i przysiadł, krzyżując ramiona i robiąc dziwną minę.
- Nad czym się zastanawiasz? - Spytał od niechcenia mag. 
- Chyba pierwszy raz jestem skłony przyjąć od ciebie pomoc. - Loki zdziwił się na słowa brata i o mało nie wybuchnął śmiechem. Zakrył usta dłonią i wbił w Thora swe zielone tęczówki. 
- Czy ja kiedykolwiek powiedziałem, że ofiaruję ci ową pomoc? 
- Nie, ale jak na mojego brata przystało mógłbyś okazać chodź cień zainteresowania tym co się dzieje wokół ciebie.
  Loki prychnął urażony.
- Wybacz Thorze, ale ja cały czas wiem co się wokół mnie dzieje. Gorzej z tobą - Ostatnie zdanie wypowiedział niemalże szeptem. Loki wstał i podszedł do okna, opierając się ramieniem o ścianę i w zaskakująco szybkim tempie podejmując temat. - Co się stało?
- Muszę wrócić do Asgardu i chciałbym cię prosić, abyś zajął się Sol. Naucz ją magi. 
  Loki obrócił się w jego stronę skonsternowany. A co on do tej pory robił?! 
- Dlaczego miałbym mieć na uwadze dobro szczeniaka? - Spytał z pogardą, odsuwając się od okna. - Czy mną ktoś się opiekował. Otóż drogi braciszku nie. Sam się wszystkiego nauczyłem i z nią będzie tak samo.
- Loki! - Thor wstał. Wyraźnie górował nad bratem. - Wszechojciec dał ci ultimatum. Sprawuj się dobrze, a cześć twojej magi zostanie odblokowana. Na razie nie naciskam, abyś się nią zajął, lecz proszę. Wiesz, że Avengersi nic nie wiedzą o naszych naukach i magii.
- Oni najmniej mnie teraz obchodzą! - Warknął Loki, opierając dłonie na biodrach.
- A powinni - Thor wskazał na niego palcem. - To oni przyjęli cię pod swój własny dach.  Mogłeś skończyć w celi, a tak możesz swobodnie się poruszać. Uszanuj ich dobroć.
  Zdawać by się mogło, że Loki zaraz eksploduje, lecz żyłka na jego czole powoli zanikała. Zielone tęczówki jeszcze przez chwilę gniewnie płonęły, po czym straciły blask. 
- Dla twojej wiadomości już dawno zacząłem ją uczyć. 
- I jak?! - Thor od razu się rozpromienił, nie ukrywając zdziwienia. 
  Loki przez chwilę przetwarzał informację czy powiedzieć bratu, że dziewczyna ma potencjał i już przywołała chowańca, czy orzec, że jest do bani.
  Zdecydował.
- Totalne dno.
  Thorowi ręce opadły wzdłuż ciała, a szczęka prawie dotykała ziemi. Nie spodziewał się takiej opinii. Mógł przysiąc, że z opowiadań Sif usłyszał, że Sol ma w sobie wielką moc. Sama towarzyszyła zespołowi medyków, kiedy badali jej ciało. 
- Żartujesz? - Spytał Thor
- A wyglądam jakbym żartował? - Loki opuścił pomieszczenie. Musiał się przewietrzyć. 



























sobota, 30 maja 2015

Lisia Kaplica

Kiedy weszłam na bloga ( teraz za to mam problemy z netem ) byłam zapłakana. Nie miałam pojęcia, że mam takich świetnych czytelników, którzy nawet w trudnych chwilach mogą mnie pocieszyć. Dziękuję wam. Naprawdę dziękuję.
Ale to nie wszystko. Wiem, że osób tolerancyjnych w Polsce jest naprawdę mało, ale już nie umiem trzymać tego w tajemnicy przed wami. Tak, tak lisek jest homo i ta akcja ostatnio to przez pewną kobietę. Jesteście zdziwieni?

czwartek, 28 maja 2015

Lisia Kaplica

  Przepraszam, że tak teraz wyszło, ale muszę nie stety zawiesić bloga. Jestem w totalnej rozsypce i prawie się dziś nie rozpłakałam przez pewną osobę. No cóż, lisek też ma uczucia. Zostałam całkowicie zignorowana. Tak bywa, szczególnie w miłości. Nic na to nie poradzimy.
  Jeszcze raz was przepraszam, bo wy na tym najbardziej ucierpicie. Nie będziecie na razie mogli śledzić dalszych losów naszych bohaterów. Przepraszam.

piątek, 22 maja 2015

Lisia Kaplica

Nioh, nioh, nioh mój lisi nosek wyczuł wasze nie zaspokojone żądze.
Zapewne spodziewaliście się nowego rozdziału, lecz niestety będę was musiała rozczarować. Nie ma go. Dlaczego lisku? Dlaczego? 
Primo: Lisek przeżywa w swoim życiu miłosny kryzys. Jak się wszystko ułoży dobrze to was powiem o co chodzi, jak nie, to trudno się mówi. W sumie i tak się kiedyś dowiecie, a jak już wiecie nie krępujcie się tego powiedzieć w komie.
Secundo: Lisek chciała się uczyć na ustną maturę z polaka, a wyszło, że jeździła po Czechach i Karvinie na rowerze, śmiejąc się.
Zdałam polaka na 65% oł jeeee bejbe.
Tetrio: Lisek też się miał uczyć do angola, ale stwierdził, że da sobie radę, to Pani z angola powiedziała, że lisek ma być czarnym koniem. 
Otóż angol zdany na 80 % :D 

No to tym akcentem żegnam was na ten czas.

niedziela, 17 maja 2015

Lisia Kaplica

  Witam was drodzy czytelnicy. Dziś miała miejsce nietypowa z mojej strony akcja ratunkowa. Otóż, idąc ze spaceru mój pies coś zauważył. Tym "czymś" okazało się jedno z czterech piskląt kosa. Nora zauważyła małego na drodze, gdzie znad przeciwka jechało auto. Pisklak natomiast się nie przestraszył, a otworzył dzióbek, bo był głodny. Zabrałam szybko ptaka z drogi i zaniosłam na łąkę obok, gdzie jak się okazało była matka i reszta radosnej gromadki z otwartymi dziobami.
  Wielkim zaskoczeniem było dla mnie to, że gdy odchodziłam od nich, radosna gromadka puściła się za mną wężykiem z otwartymi dziobaki, które wołały "daj jeść". Teraz w większych odstępach czasowych patroluję gniazdo "pod krzakiem", które - jak ironicznie - znajduje się zaraz za moim płotem :D
  Zamieszczam wam zdjęcie tego uroczego ptaszka, którego uratowałam przed kołami samochodu.



piątek, 15 maja 2015

Vampire Rose XVI

  Kiedy uchyliłam ciężkie powieki na dworze panowała ciemność. Jedynie nikłe światło sierpa księżyca padało prostą linią na dywan. Wielkie, czarne kotary zostały rozsunięte i teraz w całości mogła oglądać nocne niebo, a na nim milion migoczących gwiazd. Przez chwilę nie wiedziałam co się stało i gdzie byłam, lecz czując pod sobą coś miękkiego stwierdziłam, że leżę w łóżku. Było mi wygodnie i ciepło, więc jak na razie nie miałam zamiaru się stąd ruszać.
  Poruszyłam ręką i naglę poczułam ukłucie wewnątrz dłoni. Zamrugałam kilkakrotnie. Dopiero, gdy moja świadomość całkowicie powróciła zdałam sobie sprawę, że coś pika. A tym czymś okazała się kroplówka stojąca obok łóżka. Raz jeszcze przeniosłam wzrok na zewnętrzną stronę dłoni. 
- Welfron...? - Szepnęłam, jakby nie pewna tego co czuję pod palcami. - Co się stało?
  Przetarłam wolną ręką zmęczoną twarz. W mojej głowie panował istny chaos, a wspomnienia pokrywała czarna płachta, uniemożliwiająca mi przypomnienie sobie czegokolwiek. Nie byłam wstanie wyobrazić sobie niczego sprzed przebudzenia. Coś usilnie blokowało moją pamięć. Ale czy tak naprawdę chciałam wiedzieć co się stało? Dlaczego leżę pod kroplówką? I dlaczego Richard i Blake śpią na fotelach na przeciwko mnie?
  Mój wzrok padł na dwójkę mężczyzn smacznie śpiących na przyniesionych przez siebie meblach. Richard mruczał coś pod nosem, a założone wcześniej na piersi ręce opadły mu wzdłuż ciała. Blake miał przekrzywioną głową, a obok niego na podłodze leżała sterta książek i jakiś papierów. Obaj panowie widocznie mieli dobre i mocne sny, bo głośne pikanie kroplówki jeszcze ich  nie obudziło. Uśmiechnęłam się lekko. Wyglądali tak niewinnie. 
- Jesteś głupią, nierozważną i nawiną kobietą Lilith. - Znajomy głos rozproszył ciszę. Westchnęłam zrezygnowana. Czy wampir nigdy nie ustąpi? Nie odpuści i nie odejdzie z mojego życia. O wiele lepiej było mi bez niego. Niech go szlak trafi. 
- Wręcz przeciwnie drogi Alucardzie. - Zmrużyłam oczy, by odnaleźć jego sylwetkę w egipskich ciemnościach. - Nie jestem naiwna. Ani głupia. Ani też nierozważna.
  Nagle jego twarz była zbyt blisko mojej, a oczy zabłysły. Lodowaty podmuch powietrza owinął się wokół mojej szyi, wywołując gęsią skórkę. Nie bałam się. Idąc tokiem rozumowania prawdziwego łowcy, powinnam go nawet wyśmiać. Wyśmiać jego sposób myślenia. Alucard dobrze wiedział, że w tym momencie się go nie boję, a pałam niechęcią do jego osoby.
- Ty jesteś naiwny. - Odparłam, uśmiechając się zwycięsko. Udało mi się wywołać na twarzy wampira oczekiwany grymas niezadowolenia. - Myślisz, że teraz będę po twojej stronie? Grubo się mylisz.
  Za żadne skarby tego świata nie wybaczę mu tego co zrobił. Mimo, iż Ruben nie postępował tak jak ja tego chciałam, to nadal był moim przyjacielem. Był. Zagryzłam mocno wargę przebijając skórę. Nie mogłam pozwolić sobie na płacz, w szczególności w obecności wampira. Uznałby mnie za słabą. Chociaż czasami dawałam mu do tego powody, to teraz było inaczej. Moje dłonie zacisnęły się w pięści, a kostki zbielały.
- Ja nigdy się nie mylę. - Powiedział stanowczo cichym głosem. Spojrzałam przez jego ramię. Mówił tak cicho, by nie obudzić pozostałych, lecz ja wiedziała, że gdyby ich tu nie było to krzyczałby tak, aż moje uszy by nie wytrzymały.
  Wytrzymałam jego spojrzenie. Nie ugięłam się nawet, kiedy jego lodowate palce dotknęły mojej wargi, po której spływała stróżka krwi. Wampir przejechał kciukiem po moich ustach, po czym zbliżył się i zlizał krew. Otworzyłam szeroko oczy.
~ Zawsze będziesz po mojej stronie - Jego głos przywrócił mi trzeźwość myślenia. Złapałam Alucarda za koszulę i zbierając w sobie wszystkie siły popchałam do przodu. Welfron, który był przyklejony do zewnętrznej części mojej dłoni urwał się, ciągnąc za sobą całą kroplówkę. Maszyna z hukiem upadła na ziemię budząc przy tym dwóch mężczyzn. Ich obecność wcale mi nie przeszkadzała, ale wampira już tak. Pochylałam się nad nim z żądzą mordu i chęcią wbicia mu czegoś w serce. Zastanawiałam się także nad pozbawieniem go ust, by już nigdy nie wypowiedział żadnego sarkastycznego zdania czy obelgi skierowanej do mnie.
- Lilith - Krzyknął Richard. Słyszałam go jak przez gęstą mgłę. Moją uwaga w stu procentach skupiona była na roześmianym Alucardzie. - Co ty robisz?
- Nie widać? - Warknęłam, cały czas mierząc się wzrokiem z wampirem. Oczywistym było, że gdyby Alucard tylko chciał, mógłby mnie powalić, albo coś w tym stylu. Nie negowałam jego siły i umiejętności, lecz krew, która się we mnie gotowała pobudzała mnie do działania. Przestałam myśleć i pozwoliłam działać ciału.
  Zacisnęłam dłoń w pięść tak mocno, że paznokcie przebiły skórę. Kropelki krwi spłynęły po mojej ręce, zatrzymując się na białej pościeli lub mojej koszulce.
- Panowie raczą opuścić ten pokój. Nasza kochana... - Wampir nie dokończył zdania. Cios jaki mu wymierzyłam skutecznie go uciszył. Czerwony ślad wymalował mu się na policzku.
  Może zadziałało, może nie. Nie byłam pewna. Ale wiedziałam, że Alucard mi tego nie odpuści. Cholera wie co teraz zrobi. Byłam zbyt zdenerwowana, by myśleć o konsekwencjach. Krew szumiała mi w uszach, a klatka piersiowa unosiła się w zastraszającym tempie. Czułam dziwne konwulsje i ucisk w klatce, kiedy spróbowałam nabrać pełnego oddechu.
- Lilith! - Kolejny krzyk należał do Blake'a. Posłałam mu płonące spojrzenie, na co on cofnął się o krok.
- Wypad. - Cichy głos Alucarda opuścił jego gardło.
- Ale... - Richard zbliżył się do łóżka, a ja zobaczyłam w jego oczach niezadowolenie.
- Rób co powiedziałem. - Cień Alucarda zmaterializował się na środku pokoju przybierając kształt wielkiego psa. Jego warczenie było jednoznaczne. Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym skinęli głową i powoli skierowali się do wyjścia. Zdziwiłam się, że tak łatwo się poddali. Obyło się bez słownej potyczki i protestów. - No dobra.
  Czułam jak wampir się podnosi. Momentalnie mój wzrok padł na dwa cienie wyłaniające się zza jego pleców. Widmo pomknęło przed siebie i dopadło moich rąk, oplatając się wokół nadgarstków. Chwilę potem poczułam jak moje ciało unosi się lekko do góry, a potem opada na materac. Cienie unieruchomiły moje ręce nad głową, zajmując się także nogami.
- Nasza kochana łowczyni ma chyba zły dzień... a raczej noc. - Alucard patrzył na okno, przez które na nas dwoje padał blask księżyca. - Chociaż raz mogłabyś być spokojna i dać sobie coś wytłumaczyć.
  Nie słuchałam go, olewając kolejne słowa, które opuściły jego usta. Nabrałam pełnego wdechu i szarpnęłam całym ciałem. Cienie związały moje ręce jeszcze mocniej.
- Nie szarp się. Pogorszysz tylko swoją sytuację. - Prychnął wyniośle. Jedna z jego dłoni powędrowała na mój brzuch. Ciarki przeszły mnie niemal od razu, kiedy jego skóra spotkała się z moją. Zimny dotyk wywołał u mnie jęk. Alucard pochylił się i zlizał kolejne kropelki krwi, które wylewały się z rany na wierzchu dłoni. Czarne włosy wampira łaskotały mnie nie przyjemnie.
- Jeśli mnie nie puścisz to...
- To co? - Wtrącił się, podnosząc do siadu. Czerwone tęczówki od razu pochwyciły moje przerażone spojrzenie.
  Alucard ujął mój podbródek i lekko uniósł do góry.
- Co może mi zrobić taki marny łowca jak ty? Przecież w waszej naturze leży likwidacja wampirów. Spodziewałem się po tobie czegoś innego.
  Krew zawibrowała mi w żyłach. Oczy rozszerzyły się, a puls przyśpieszył.
- Stąpasz po cienkiej linii wampirze. - Odparłam zagryzając zęby. - Daj mi broń, to zobaczysz co potrafi łowca, gdy wampir zabije jego najlepszego przyjaciela.
  Na twarzy Alucarda wymalowała się dosłowna radość. Nie wiem czy mu ulżyło, czy stało się coś innego, ale teraz mogłam usłyszeć jego spokojny śmiech. Nie wychwyciłam drwiny, ani ironii. Wampir usiadł na mnie okrakiem i oparł dłonie na moich nadgarstkach, zbliżając twarz do mojej.
- Naprawdę myślisz, że go zabiłem? - Poczułam się jak rażona prądem. Wstrzymałam oddech na krótką chwilę, nim spytałam:
- Co mu zrobiłeś?
- Poturbowałem, ale nie zabiłem. Myślisz, że marnowałbym czas na kogoś takiego jak on?
  Nikt teraz nie mógł widzieć jak mi ulżyło. Poczułam się lekka jak piórko unoszone na wietrze, jak opadający z drzewa liść. Cienie puściły moje nadgarstki. Przycisnęłam ręce do siebie i wybuchnęłam płaczem. Nie był to smutek, a szczęście.
- A tak po za tym... - Zaczął wampir. - Chcesz mi o czymś powiedzieć?
  Spojrzałam na niego nie pewna o co mu chodzi. Jego wzrok błądził w okolicach mojej twarzy.
- Nie rozumiem. - Odparłam.
  Alucard oddalił swoją twarz od mojej
- Uszy Lilith. Uszy.
  Szybko podniosłam ręce do góry, dotykając głowy. Pod palcami wyczułam miękkie i gładkie futro. Moje tętno przyspieszyło.

****

  Wytłumaczyłam Alucardowi wszystko od pieprzonego początku, kiedy to moje ciało doznało silnych bólów, a potem zorientowałam się, że wyrosły mi uszy i ogon. Wampir słuchał wszystkiego w ciszy i spokoju, kiwając czasami głową na znak, że rozumie. Byłam przytłoczona. Ja sama nie wiedziałam co się działo.
- Rozumiem - Odparł wampir prawie znudzonym głosem. Ziewnął kilka razy i przeciągnął się.
  Spojrzałam przez okno, gdzie robiło się coraz jaśniej. No tak, wampiry w ciągu dnia muszą się przespać. Ale, Alucard ostatnimi dniami był aktywny, więc stwierdziłam, że jest na tyle wytrzymały, że daje rade działać za dnia. 
- Masz jakiś pomysł? - Spytałam z nadzieją, iż znajdzie jakiekolwiek rozwiązanie.
- Na razie musisz przestać być tak agresywna. Kiedy się złościsz, to twoje moce się uaktywniają. Jednak nie mam pojęcie co się stanie, kiedy inne emocje przejmą twoje ciało. - Wyjaśnił wstając. Podążyłam za nim wzrokiem.
- Gdzie idziesz? - Spytałam bez zastanowienia. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja poczułam dreszcze.
- Spać. Wiesz wampiry muszą odpoczywać inaczej... - Posłał mi uwodzicielskie spojrzenie - ... nikt nie będzie wstanie cię bronić.
  Zrobiłam naburmuszoną minę i pokazałam mu język, czując jak moje emocje się uspokajają. Uszy i ogon zniknęły, więc mogłam zacząć poszukiwania odpowiedzi na własną rękę. Jae-Ha powinien mi pomóc. Nie wydawał się zły. Działał razem z Rubenem, a on także nie był mi przeciwny.
  Z tymi przemyśleniami ubrałam się w zastraszającym tempie i opuściłam swój pokój. Jeśli naprawdę miałam się czegoś dowiedzieć, to Jae-Ha powinien mi pomóc. Problem, jednak był jeden. Nie wiedziałam gdzie go szukać. Facet mógł być wszędzie.
- Chodź - Ktoś pociągnął mnie za rękę. Rozejrzałam się, a przed oczami mignął mi czarny płaszcz.
- Richard? - Zdziwiłam się jego obecnością tutaj. Mężczyzna pociągnął mnie za sobą w stronę wyjścia z rezydencji. Drogę do wielkiego garażu na tyłach domu pokonaliśmy w kilka sekund. Richard z kieszeni płaszcza wyjął kluczyki i otworzył drzwi. W środku dojrzałam błysk czarnego lakieru.
- Uświadom mnie co chcesz zrobić? - Spytałam w końcu.
  Mężczyzna nie odpowiedział. Podszedł do motocyklu i usiadł na nim, odpalając silnik. Potem założył kask i poklepał zachęcająco miejsce za sobą.
- Pojedziesz ze mną - Odparł
- Niby gdzie?
- Chciałaś się czegoś dowiedzieć tak? - Przejrzał mnie? - To wsiadaj i jedziemy.
  Popatrzyłam na niego, jak na ducha. Moje ciało przeszły dreszcz i dziwne zimno.
- Czy ty...
- Lilith... - Zaczął Richard znudzonym głosem - Wiem co się stało. Kiedy naskoczyłaś na Alucarda dałaś upust emocjom i wtedy... - Jego twarz musiała posmutnieć, bo spuścił głowę w dół. - Tak bardzo przypominasz matkę.
  Bez dalszych słów wsiadłam na motocykl za Richardem i objęłam go rękoma w pasie. Mężczyzna uruchomił silnik i razem wyruszyliśmy szukać prawdy.

****

  Z wolna sączyłam kupiony wcześniej sok owocowy, który orzeźwił i ostudził moje narastające emocje. Od godziny razem z Richardem szukaliśmy jakiś poszlak Rubena i Jae-Ha i jak już prawie coś złapaliśmy, trop się urywał i znikał. Owinęłam szczelniej wokół szyi szalik babci i westchnęłam, chowając w nim twarz. Pogoda była jak pod psem. Wkraczając w zimną i deszczową jesień, myślałam, że chodź na chwilę ujrzę jeszcze jasny zachód czy wschód słońca, jednak natura była wredna i zrobiła nam psikusa. Dwudziesty piąty września okazał się kurewskim dniem. 
- Nie masz numeru do Rubena? - Spytał Richard, kręcąc głową w pośpiechu, jakby myślał, że to pomorze mu obejrzeć każdą rzecz z wystawy. Zaplątana ulica Promieni była jedną ciągnącą się aleją sklepów, kawiarenek i stoisk, które teraz w mniej nim dwudziestu procentach były otwarte. 
  Nie zdziwiłam się także, kiedy wielu ludzi spoglądało na naszą dwójkę dziwnym wzrokiem. Nie wiedziałam, że wszystkie pary oczu skupiają się na Richardzie, dopóki nie rozpiął on swojego płaszcza i nie pokazał sutanny pastora. Spytałam go czy nie mógł się chociaż przebrać w garnitur, ale on odparł, że to by była ujma na jego honorze. Pozostawiłam to bez komentarza.
- Chyba mam, ale.... - Wyciągnęłam telefon i przekopałam wszystkie kontakty w poszukiwaniu tego jednego. Nic nie znalazłam, ale gdy ujrzałam znajome imię, na mojej twarzy zagościł chytry uśmiech pomieszany z rezygnacją. 
- Ale? - Ponaglił mnie Richard, zaglądając na wyświetlacz przez ramię.
- Jae-Ha... - Odparłam i nacisnęłam przycisk zielonej słuchawki. Odczekawszy kilka sekund, rozpoznałam jego głos.
- Wiedziałem, że do mnie zadzwonisz kotku. - Radość tryskała z niego niczym z fontanny.
- Słuchaj - Warknęłam na niego. - Nie mam ani ochoty, ani czasu na twoje głupie żarty. Potrzebuję pomocy.
- Od wroga?
- Kto tak uważa?
- Twój kochanek
  Złość we mnie rosła i gdy poczułam na głowie coś ciężkiego od razu się uspokoiłam. Ręka Richarda delikatnie gładziła mnie po głowie. 
- On nie jest moim.... kochankiem. - Zamknęłam oczy czując jak narasta we mnie wstyd. - Słuchaj kundlu, twoim zadaniem jest mi pomóc, inaczej zawiśniesz nad kominkiem mojego.... nad kominkiem Alucarda. 
- Obróć się złotko. 
  Druga strona rozłączyła się. Spojrzałam dziwnie na komórkę, po czym niepewnie się obróciłam. Z każdą chwilą mój gniew narastał, więc Richard nakrył mnie swoim płaszczem, który ukrył pojawiające się uszy i ogon. 
  Jae-Ha i jego uśmiechnięta twarz tworzyły jakąś dziwną sytuację, którą chciałam wykorzystać. Ciekawe jakby wyglądał, gdybym naprawdę powiesiła go nad kominkiem, albo chociaż zrobiła z niego dywan. Czarnowłosy zmierzał w naszą stronę, a jego dziwny strój zaczął falować, kiedy zawiał silniejszy wiatr. 
- Czego ci trzeba cukiereczku? - Mężczyzna spojrzał najpierw na mnie, potem na Richarda, który, aż dziwo, był spokojny. 
- Lilith ma problem z mocą. - Odezwał się Richard. - Jeśli nic z tym nie zrobimy, to przy każdym jej wyskoku, jej uszy i ogon się pojawią. 
  Super tatusiu. Powiedz mu wszystko, kiedy stoimy po środku ulicy, a obok nas przechodząc miliony ludzi. Brawo.
  Jae-Ha zaczął się śmiać.
- No proszę. 


















środa, 6 maja 2015

Kuroshitsuji oneshot

  Z racji tego, że matma była - za przeproszeniem - chujowa, wcześniej napisałam małego oneshota z Kuroshitsuji. Mam nadzieję, że większość czytelników zna te postacie i wie mniej więcej o co chodzi.
Na razie mam jutro rozszerzonego polaka do napisania i ustne w przyszłym tygodniu (znaczy od 18 się zaczynają) i piszę sobie na zapas kilka rozdziałów Amnesii, może jeszcze coś pokminię z vampirkami. :D
Wybaczcie za błędy, już mi się nie chciało ich poprawiać.

   Pierwsze promienie słońca wpadły do sypialni Ciela szybciej, niż on by się tego spodziewał. Mimo nadchodzących burzowych chmur,  blask żółtej kuli nie dawał za wygraną i dzielnie utrzymywał się na swojej pozycji.
  Ciel przyciągnął się leniwie. Obudził się przed przyjściem Sebastiana, co należało do jego prywatnych zwycięstw. Przeważnie chłopak do późnej nocy siedział przy piętrzących się stosach dokumentów i potem swoje odsypiał. A sen był nieubłagalny i trzymał młodego panicza w swoich piaskowych łapskach tak długo, aż mroczny kamerdyner nie przekroczył progu jego pokoju.
- Paniczu czas... - Sebastian zatrzymał się w pół kroku, śledząc zasypane spojrzenie chłopaka. Jego powieki raz po raz opadały, jakby gotowe były ponownie zamknąć się na kilka godzin. - Już nie śpisz. - Zauważył z uśmiechem na twarzy.
  Kamerdyner podszedł do okna i chcąc wpuścić do pokoju odrobinę więcej światła, chwycił za kotary.
- Nie - Słowa protestu Ciela zatrzymały jego rękę w martwym punkcie - Nie odsłaniaj.
  Zdziwiony Sebastian spojrzał przez ramię na chłopca, który w przydużej koszuli prezentował się, aż nazbyt uroczo. A gdyby tak powoli zacząć rozpinać jej guziki? Tak niewinnie dotknąć opuszkami palców bladej, gładkiej skóry. Rozchylić językiem nieco jego usta i zasmakować prawdziwej rozkoszy.
- Sebastianie. - Donośniejszy głos chłopaka wyrwał go z zamyślenia. No tak, znów śnił na jawie. Ot co, demony też mogą pomarzyć.
- Tak panie? - Ukłonił się lekko.
  Ciel wyglądał na skonsternowanego. Prawdopodobnie toczył wewnętrzną walkę ze swoimi myślami. Był zamyślony? Nie. To nie było to, zauważył Sebastian. Na twarzy jego panicza pojawił się rumienic, który odznaczał się na jego bladej skórze. Demon nie mógł obejść się bez uśmiechu.
- Miałem koszmar.... - Zaczął niewinnie panicz. Jego głos był cichy i nie pewny. - Widziałem ojca... i matkę... i Madame Red... znaczy ciotkę. - Ciel poczuł jak po jego policzku spływa jedna, zaginiona, słona łza. Skrawkiem koszuli szybka ją otarł. - Rezydencja stała w płomieniach, a zza moich pleców słyszałem śmiech. Nie widziałem jego twarzy, była rozmazana.
  Chłopak wtulił głowę w ramię Sebastiana, kiedy ten ukląkł przy łóżku. Kamerdyner gładził jego plecy, by chodź odrobinę uspokoić rozdygotanego panicza.
- To był tylko sen. - Powiedział cicho demon. Odciągnął od siebie chłopaka na odległość ramion i spojrzał w głąb jego oczu. - Nie masz się czego bać, Paniczu. Jestem tu.
  Dlaczego tak trudno wychodziło mu powstrzymanie się przed dotknięciem jego odkrytej skróty? Wystarczy tylko lekki ruch ręki. Kilka centymetrów, milimetrów. Jeszcze odrobinę.
  Ciel nakrył wargi Sebastiana zbyt szybko, by ten mógł się odsunąć i coś zrobić. Jednak, ku zdziwieniu chłopca, kamerdyner przyciągnął go mocniej do siebie. Ciel smakował niewinnością i dezorientacją. Jego ciało drgnęło, gdy ręce demona pogładziły delikatna skórę, kreśląc na niej różne wzory. Cichy jęk opuścił usta panicza.
  Sebastian lekko go pchnął i oboje wylądowali na miękkim materacu pośród aksamitnej pościeli i miękkich poduszek.
- Sebastianie.... - Tylko tyle udało się powiedzieć Ciel'owi. Jego oddech znacznie przyspieszył, a słowa coraz trudniej opuszczały jego usta.
- Nie zaprzeczasz. Nie protestujesz. Chcesz tego.
  Sebastian zawisnął nad nim wpatrując się w dwukolorowe oczy. Gdyby tylko Ciel chciał, wydałby mu rozkaz. Jeżeli jeszcze tego nie zrobił, to znaczy, że albo jego myśli są nie poukładane, albo pragnie tego samego co demon.
- Przestań! - Krzyknął chłopak, z całych sił prostując ramiona i oddychając lokaja. Sebastian jednak się nie poddał. Ściągnął z Ciel'a koszulę i rzucił gdzieś na podłogę. Jego oczom ukazał się piękny widok młodego ciała.
  Koniuszkiem palca demon zaznaczył swoją obecność na brzuchu chłopaka. Jego pocałunki przeniosły się z szyi na obojczyk i tors. Gdzieś pomiędzy westchnięciami i jękami zdołał usłyszeć protesty, ale zbyt pochłonięty badaniem ciała Ciel'a, zignorował to.
  Sebastian wpełzł na łóżko, zdejmując z siebie garnitur. Jego ruchy były szybsze i dokładniejsze, aż mógł usłyszeć głośne bicie serca panicza.
- Demony nie pragną tylko dusz. Rozkosz. Pragnę rozkoszy i smaku twych ust.
- Seb.... - Ciel jęknął, kiedy ręką demona znalazła się na jego męskości. - Przestań.
- Twoje ciało chce więcej. Nie protestuje.
- Przestań. To.... to rozkaz.
  Sebastian zamarł w miejscu. Jego oczy rozszerzyły się znacznie i lekko zmieniły barwę. Złość powoli zaczynała go rozpalać.
- Cofnij swój rozkaz, Paniczu. - Powiedział z dozą grozy w głosie. Jak on mógł. Wpierw sam wymusił na nim pocałunek, a teraz to przerwa? - Nie chcesz bym przestał.
- Owszem - Ciel spojrzał na niego. Jego wzrok ciskały sztyletami. - Chce, abyś stąd wyszedł i nie pokazywał mi się na oczy.
  Sebastian wstał zabierając z ziemi swoją marynarkę. Jeszcze przez chwilę patrzył na panicza i jego ciało, nim zdecydował się podejść do niego o złożyć delikatny pocałunek na jego ustach.