wtorek, 22 marca 2016

Ptakiem Hermesa.... - rozdział 1

Byłam, jestem i będę!!!

Znaczy tak tytułem wstępu, bo wracam do was z dawką wampirków. Ilekroć zabierałam się za Lokiego, kolejne zdania spotykały się z usunięciem, a ja zmęczona odchodziłam od klawiatury. Nie mam weny na Lokiego, więc na razie go nie będzie. Oczywiście go skończę, ale nie teraz. Cały czas po głowie chodzą mi wampiry, więc...no...zostaję na razie przy nich :D

Sprawdzałam i błędów nie powinno być, ale ja to ja :D





Razem z moim szefem – gościem o zmiennym charakterze i burzy brązowych loków – przekraczaliśmy właśnie próg biura Pani Hellsing, która jako jedyna zgodziła się z nami negocjować warunki umowy o neutralność wobec Watykanu. 
Oddział, do którego należałam trudził się w ochronie naszego niezdecydowanego, nieodpowiedzialnego, impulsywnego oraz naiwnego szefa o imieniu Vincent. Nigdy bym nie przypuszczała, że po dołączeniu do elitarnego oddziału watykańskiego, trafię na takiego gościa, który – co gorsza – miał słabość do kobiet. Lubiłam go, ale czasami miewał huśtawki nastrojów co skutkowało tym, że przeważnie nasze misje diabli wzięli. 
- Proszę usiądźcie – Hellsing gestem dłoni wskazała krzesło naprzeciwko jej wielkiego biurka zawalonego toną papierów i cygaretkami. Widać, że upodobała sobie to miejsce jako to, w którym mogłaby egzystować przez kolejne stulecia.
Vincent posłusznie zajął jeden z foteli, ja natomiast – jak na ochroniarza przystało – ustawiłam się za jego plecami, w każdej chwili gotowa do obrony lub ataku.
- Maxwell zawczasu wytłumaczył mi czego ode mnie oczekujecie – zapaliła cygaro – mam nadzieję, że propozycja jaką mi przedstawicie będzie dla mnie na tyle korzystna, że przystanę na wasze warunki.
- Proszę się nie martwić na zapas Panno Hellsing – Vincent zdobył się na jeden ze swoich przekonujących uśmieszków. - W naszej intencji leży dobro o ludzi jak i o naszych sprzymierzeńców. Biskup Maxwell oferuje wam działania neutralne ze strony Watykanu, ale też uprasza o to samo. Nie chcemy przecież kolejnej rzezi, w której mogłyby paść miliony, prawda?
- Oczywiście - odparła szybko blondynka i spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem znad okularów. Musiałam przyznać, jej chłodne spojrzenie niebieskich oczu przyprawiło mnie o dreszcze, a z reguły nie byłam strachliwą osobą.
Zrobiłam hardą minę i wyprostowałam się, odwracają wzrok. Biuro Hellsing było przestronne i dobrze naświetlone – promienie zachodzącego słońca idealnie oplatały wszystkie meble i nadawały im nutki tajemniczości. 
- Prosimy także was o pomoc w związku z atakami ghouli niedaleko małych wiosek w Watykanie – Vincent wyprostował się, splótł dłonie i spojrzał wyczekująco na kobietę.
Miałam przeczucie, że jednak odrzuci naszą ofertę, a misja kolejny raz zakończy się fiaskiem, lecz, gdy blondynka śmiało kiwnęła głową, zdziwiłam się. 
- Jeśli tylko przestaniecie nas bezpodstawnie obwiniać o wszystkie sprawy dotyczące tych potworów, to mogę przystać na waszą propozycję.
Nie wiedziałam o jakie potwory chodzi, ale to, że Hellsing zgodziła się na tą umowę było już sukcesem. 
- Przekażę wszystko górze. Nie musi się już pani martwić tym, że jakiś klecha zdepcze Pani trawnik – Vincent kochał żartować na temat księży. Nie był jednym z nich, jedynie posłannikiem, ale i tak miał z nimi dobry kontakt.
Kobieta w odpowiedzi zaśmiała się i wstała zza biurka, by odprowadzić nas do wyjścia. Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch za jej plecami, więc zwiększyłam swoją czujność i na wszelki wypadek oparłam dłoń na rękojeści miecza przy pasie. Jeśli cokolwiek stałoby się Vincentowi, to mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że nie dożyłabym kolejnego dnia.
Uniosłam głowę do góry i spojrzałam na plecy bruneta. Był inteligenty, ale zarazem głupi. Nigdy nie wiedziałam co myśli ani co nim kieruje. Był dla mnie wielką zagadką i chociaż do oddziału należałam już kilka ładnych lat, to nadal nie mogłam go odszyfrować. 
Nagle poczułam przenikliwe zimno na mojej głowie. Zwinnie obróciłam się w drugą stronę, wyciągając miecz i oceniając sytuację, w której się znalazłam. Za moimi plecami dostrzegłam tylko ciemność w korytarzu. Czułam jak mój puls przyśpieszył. 
- Nat? - Vincent spojrzał na mnie dziwnie, a Integra zaśmiała się krótko. - Wszystko w porządku…
Nim brunet skończył mówić, przez ścianę przeniknęła czyjaś ręka odziana w białą rękawiczkę. 
- Witamy w skromnych progach Hellsing – ciężki i tajemniczy głos przerwał panującą ciszę.
Niespodziewanie w dłoni nieznajomego zmaterializował się pistolet, który wystrzelił z siebie serię trzech naboi. Dwa z nich zdążyłam odbić mieczem, lecz trzeci drasnął mój policzek i wbił się w ścianę za mną. 
- Co do….
Stanęłam równo na nogach uginając je lekko w kolanach. Zza czarnych cieni wystrzeliła macka, którą skontrowałam, by nie dopuścić jej do szefa. Uderzenie jakie na siebie przyjęłam było silne, przez co zrobiłam kilka kroków do tyłu, lecz nadal pozostawałam nieugięta. 
- Kim jesteś? - syknęłam, lecz nie dostałam żadnej odpowiedzi. Jedyne co przerywało tą męczącą ciszę, był cichy śmiech Hellsing.
- Przestań się z nimi bawić – powiedziała.
Zdezorientowana jej słowami patrzyłam jak z cienia wyłania się wysoka sylwetka mężczyzny w czerwonym płaszczu. Jego ciemne włosy zakołysały się pod wpływem ruchu i opadły  na ramiona. Nie mogłam stwierdzić kim był nieznajomy, bo pierwszy raz widziałam go na oczy. 
- Pamiętasz Vincencie? - spytała Integra podchodząc do szefa.
- Tak – odparł lekko zdenerwowany. - Pamiętam.
Nie wiedziałam o co chodzi. Byłam w lekkim szoku. Z wysoko uniesionym mieczem cofnęłam się do tyłu. 
- Wyjaśnisz? - poprosiłam, kątem oka łypiąc na bruneta.
- Tajna broń Hellsing'a, najstarszy, najsilniejszy, niepokonany Nosferatu – powiedział szybko, jakby bojąc się, że zaraz mogłoby mu coś przerwać.
- W sensie… wampir? - moim oczom ukazała się pełna sylweta mężczyzny. Jego czerwone, wręcz jarzące się oczy wpatrywały się we mnie jakbym była ofiarą.
- Opuść broń moja droga – Integra oparła swoją dłoń na mojej.
Z ociąganiem schowałam miecz do pochwy, lecz na wszelki wypadek trzymałam na niej rękę. Nigdy nie mogłoby się być w stu procentach pewnym co się stanie za kilka sekund, a sytuacja sprzed chwili uświadomiła mi, że w obecności wampira mam być cały czas w pogotowiu. 
- Nie znudziło ci się jeszcze? - Integra pytanie skierowała do wampira stojącego w korytarzu.
- Nie – skwitował szybko, uśmiechając się.
Hellsing zwróciła się w naszą stronę.
- Wybaczcie jego dziecinne zachowanie. Pozwólcie, że Walter odprowadzi was do drzwi – kobieta wezwała swojego lokaja gestem dłoni.
Cała przesiąkłam podejrzliwością uśmiechającego się wyniośle wampira. Nie spuszczałam go z oczu, dopóki nie zniknął za ścianą korytarza. Był dziwny i emanował jakąś dziwną energią.
- Skąd go znasz? - spytałam szefa, kiedy wsiadaliśmy do samochodu. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i zapaliłam silnik.
- Swego czasu Alucard był bardzo sławny – Vincent wyciągnął się w siedzeniu i zapatrzył przez okno. - Walczył razem z naszymi w Warszawie i chodź wtedy nasze stosunki były dość pogmatwane, to udało się nam pokonać Milenium.
- A – powiedziałam przeciągle, przypominając sobie o czym mówi szef. - Ten major.
- Właśnie.
Zanim dołączyłam do oddziału, spędziłam kilka lat pod opieką Alexandra, który opowiedział mi wszystko co powinnam wiedzieć o walce z wampirami, ghulami lub wilkołakami. Był miłym i cierpliwym nauczycielem, ale nie wiem dlaczego nie wspomniał mi o Alucardzie skoro ten wampir był, aż tak sławny. 
Zostawiając za sobą mury rezydencji Hellsing, obiecałam sobie, że o wszystko wypytam Alex'a jak wrócimy. 

1 komentarz:

  1. . <- kropka obecności, a komentarz chyba niepotrzebny, skoro czytałam wattpadowe ^^

    OdpowiedzUsuń