niedziela, 13 września 2015

Vampire - Rose XXI

 Ja pikole, coś mnie zaraz strzeli. Dałam wam rozdział 22, a nie dałam 21. XD Zabijcie mnie.


  Kiedy nastał wieczór, wiatr się zmógł i księżyc wkroczył na podniebną ścieżkę, otworzyłam oczy. Leżałam na plecach z rękoma ponad głową. Blask sierpa pana nocy wkradł się przez poły na wpół zasłaniających duże okno zasłon. Gwiazdy zaczęły mu wtórować dopiero później, kiedy wszyscy prawdopodobnie już spali.
  Skrzyp drzwi zwrócił moją uwagę. W progu stał Richard z Michael'em, Blake'm i Tamarą, a za ich plecami czaił się Walter z wielką tacą, na której równiuteńko stały filiżanki z kawą i herbatą. Przyjęłam ten gest z uśmiechem, podniosłam się do siadu ciężko stękając i opierając się plecami o ramę łóżka. W całym towarzystwie brakowało mi tylko wampira.
  Tamara spojrzała na mnie porozumiewawczo, co odebrałam za odpowiedź o co chodziło z naradą. Richard trzymał w ręku składany stolik, a Blake kłopotał się z papierami.
- Pozwolisz młoda, że zajmiemy ci dłuższą chwilę. - Uśmiechnął się Michael, wchodząc jako pierwszy. Przysunął sobie fotel do mojego łóżka i rozłożył się na nim wygodnie, natomiast reszta rozłożyła stolik i porozkładała na nim papiery. Tamara siadła w nogach mojego łóżka, nawet na mnie nie patrząc. Jej uwaga w całości skupiła się na Blake'u, który zaczął coś mówić. Walter także zajął miejsce na fotelu, obok Michel'a.
- Spodziewamy się otwartego ataku ze strony Lykanów i Dunala. Gość jest szalony, nieobliczalny i ma kilkadziesiąt nakładów tych bestii. - Wytłumaczył Richard, spoglądając wpierw na mnie, a potem na zebranych. - Z pewnych źródeł wiem, że atak przypuszczą na rezydencję Alucarda.
- Mamy sprzęt i umiemy się bronić. - Wtrąciła niecierpliwie Tamara. Jej niebieskie oczy zapłonęły. Wiedziałam, że dziewczyna rwie się do akcji i chce jak najszybciej wykorzystać swoje umiejętności. Oczywiście nikt nie miał prawa jej tego zabronić, ale Tamara miała tylko szesnaście lat. Jeszcze tylu rzeczy mogła doświadczyć.
- Lilith? - Z zamyśleń wyrwał mnie głos Richarda, który ściskał moją dłoń. Spojrzałam głęboko w jego oczy doszukując się czegoś co pozwoliłoby mi jakoś poradzić sobie z obecną sytuacją.
- Tak? - Spytałam po chwili milczenia.
- Im chodzi o ciebie.
- Zdążyłam zauważy. - Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. - Ale nie będę siedzieć z założonymi rękoma i czekać na cud.
- Lilith... - Zaczął zmęczonym głosem Michael, jednak stanowczo mu przerwałam.
- NIE! - Zacisnęłam dłonie w pięści. Teraz była okazja, aby pokazać wszystkim, że nie jestem taka słaba na jaką wyglądam. Miałam dość siedzenia bezczynnie w miejscu, przegrywania i manipulowania moją osobą. Chciałam wszystkim pokazać, że jednak umiem o siebie zadbać, że nie trzeba się mną opiekować, że ja też potrafię walczyć i wygrywać.
  Odrzuciłam kołdrę na bok, ignorując zlęknione i zdziwione spojrzenia zebranych. Wstałam o własnych siłach. Postawiłam stopy na zimnej podłodze, gdzie nawet jej zimno nie wzbudziło we mnie żadnych emocji.
- Nie będzie więcej rozkazów. - Poczułam jak ogon i uszy się materializują. Moje zmysły nagle się wyostrzyły. - Potrafię o siebie zadbać i razem z wami pokonam Lykanów  i .... - Rubena? Tego właśnie chciałam? Aby Ruben przepadł, zginął. Przecież nie był sobą, więc dlaczego tak bardzo upierałam się przy fakcie, że jeszcze można go uratować.
- Zostaniesz tutaj. Jesteś chora i nie dasz rady podnieść nawet miecza, a co dopiero walczyć. - Richard zrobił groźną minę, lecz na mnie ona nie podziałała. Byłam zbyt zdeterminowana, aby ulec.
- Nie! - Podniosłam głos, moje oczy błysnęły. Poczułam jak oddech Richarda też przyspiesza. - Nie jesteś.... Nie możesz mi rozkazywać.
- Owszem, mogę. - Richard złapał mnie za ramiona. - Jesteś moją córką, kocham cię, tak jak kochałem Amandę i nie pozwolę, aby ktoś cię skrzywdził. Wszyscy są tu po to, aby cię chronić.
  Spojrzałam na każdego z osobna. Ich skinienie było jednoznaczne. Zacisnęłam mocno powieki i pięści. Czy hardość ducha właśnie mnie opuszczała, czy znowu zostałam zmanipulowana?
- Atak ma nadejść dziś w nocy. - Oznajmił Blake ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. - Jeśli tutaj zostaniesz będziesz łatwym celem.
- To prawda. - Richard wyprostował się, patrząc w stronę wampira. - Musimy ją ukryć.
  Wszyscy zgodnie kiwnęli głowami.
  Zacisnęłam dłonie w pięści, aż kostki mi zbielały, zgrzytnęłam zębami. Oni wszyscy za mnie decydują, wszyscy podejmują za mnie decyzję bez mojej zgody, rozkazują i traktują jak przedmiot, który można przenosić z miejsca na miejsce. Dość!
  Podeszłam do okna, otwierając go i wyglądając na zewnątrz. Ziemia nie była, aż tak bardzo w dole, więc używając wilczych zdolności powinnam bezpiecznie wylądować.
- Macie tu coś w postaci lochów? - Spytała Tamara.
  Ona też przeciwko mnie?!
  Walter odchrząknął, patrząc na mnie. Wiedział?
- Tak, Alucard przetrzymuje tam trumny. - Powiedział, nieśpiesznie.
- Znakomicie. - Richard wydał się najbardziej zaangażowany w moje ukrycie.
  Zacisnęłam dłonie na parapecie, obróciłam lekko głowę i spojrzałam na zebranych. Zwróciłam się do nich przodem i oparłam o okno.
- Nie śpieszno mi do trumny. - Powiedziałam, przechylając się do tyłu. Zdążyłam jeszcze zauważyć jak Michael, Richard i Blake zrywają się ze swoich miejsc i pędzą ku mnie.
  Zimne powietrze owinęło się wokół mnie, a krople deszczu podrażniły skórę. Musiałam się obrócić, by nie uderzyć plecami o bruk, a to było nader łatwe, gdyż wilcze umiejętności poprawiły moją akrobatykę.
  Wylądowawszy lekko na ziemi, od razu wybiłam się z palców i popędziłam ku ogrodowi, gdzie ukryłam się między drzewami. Serce biło mi jak oszalałe. Przyłożyłam rękę do piersi, nasłuchując czy nikt za mną nie biegnie.
- Sama potrafię podejmować decyzje. - Ruszyłam przed siebie w głąb ciemnego lasu okalającego ogród. Wiatr szarpał moimi włosami i wkradał się co rusz pod moje ubranie, przez co z czasem zaczynało mi być coraz bardziej zimno. Objęłam się ramionami, dygocząc. Gdyby deszcz choć na chwilę ustał, to nie byłabym mokra, aż do suchej nitki. - Jasna cholera.
Zrobiłam kilka kroków i oparłam się o drzewo, opadając na ziemię. Podkuliłam pod siebie nogi i ukryłam w kolanach głowę. Powieki mnie piekły, a łzy spływały po policzkach, mieszając się z deszczem.
- Dlaczego opuściłaś pokój? - Głos Alucarda był blisko. Za blisko.
  Uniosłam zapłakany wzrok do góry. Teraz moje czerwone oczy konkurowały z jego. Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami w głuchej ciszy, przerywanej jedynie stukotem wielkich kropel deszczu o liście drzew. Widziałam jak kącik ust wampira drgał nerwowo.
  Odwróciłam mętny wzrok i wbiłam go w ławkę niedaleko.
- Wiesz, że oni po ciebie przyjdą. - Oznajmił cierpko.
  Skinęłam w ciszy głową, dalej mierząc ławkę spojrzeniem.
- Dlatego wszyscy....
- .... nie obchodzą mnie wszyscy. - Wstałam przecierając oczy rękawem za dużej koszuli, która sięgała mi do ud. Alucard znów musiał mnie przebierać, gdy byłam nieprzytomna. - Sama decyduję o swoim losie, wampirze. Dostosuj się do tego.
  Oczy Alucarda zapłonęły gniewnie, zmrużył oczy i lekko poruszył ręką.
- Chcesz coś udowodnić? - Spytał ironicznie, wykrzywiając usta w grymasie. - Jesteś naiwna, dziecinna i narwana, Lilith.
  Oho, jeśli Alucard zwracał się do mnie w gniewie po imieniu, znaczy, że stąpam po bardzo cienkiej linii dzielącej mnie od poważnych kłopotów. Ale.... ale to wszystko naprawdę mnie już denerwowało.
- Tak. - Powiedziałam stanowczo, wlepiając w niego poważne spojrzenie. Stałam prosto z wysoko uniesioną głową, na wprost Nosferatu.
  Alucard wyszczerzył się apatycznie, co skrywało też nutkę zdenerwowania i chłodu. W mgnieniu oka czułam na plecach szorstkość kory drzewa, do którego przyszpilił mnie wampir.
- Słuchaj, bo dwa razy nie będę powtarzał. - Pierwszy raz widziałam u niego taką determinację i nienawiść. - Lykanie to nie przelewki. Wiem co potrafią, bo nie raz zetknąłem się z tego typu potworami.
- Potworem jesteś ty. - Warknęłam, przerywając mu.
  Alucard nie zważał na mój stan umysłu i ciała. Złapał mnie za gardło i ścisnął. Tlen ulotnił się tak szybko, że nie zdążyłam nawet zareagować i nabrać powietrza w płuca. Zaczęłam usilnie walczyć o oddech, gdy w oczach wampira rozgrywała się prawdziwa wojna.
- Alu... - Złapałam jego nadgarstek, próbując go odciągnąć. - .... boli... ugh.
  Wampir zwolnił nagle swój uścisk i poleciał w bok.
- Co ty robisz? - Rozzłoszczony Richard dosłownie tonął w czarnych płomieniach. Jego płaszcz powiewał na wietrze, a nogi już kierowały się w stronę leżącego na ziemi wampira. - Chciałeś ją zabić?
- Nie. - Odparł cierpko wampir.
  Obserwowałam całą sytuację, kuląc się pod drzewem ze łzami. Kaszlałam, a gardło dosłownie mnie paliło, gdy nabierałam kolejne wdechy.
- Tak bardzo chcesz ją chronić, że nie zauważyłeś, że robisz jej krzywdę.
  Richard złapał Alucarda za koszulę i podniósł do góry. Teraz Nosferatu wydawał się słaby i bezbronny, gdy czarne płomienie ojca lizały jego osobę. Był bierny.
- To... nie tak. - Podciągnęłam się do góry.
- A jak?! - Krzyknął Richard, patrząc na mnie. - Teraz go bronisz? Nie zauważyłaś, że jeszcze przed chwilą cię dusił? Lilith otrząśnij się!!!
  Moje oczy rozszerzyły się. Richard chyba pierwszy raz na mnie krzyczał.
- Przestań. - Powiedział spokojnie wampir. Nagle zniknął i pojawił się za mną. Obróciłam szybko głowę, dostrzegając na jego policzku rozcięcie, z którego ciekła krew.
- Odsuń się od niej. - Richard wyciągnął przed siebie dłoń, wokół której powietrze zaczęło falować i materializować coś dziwnego. Czarne płomienie owinęły się wokół niego, podrywając krzyż, zwisający mu na rzemyku.
- Nie chcę jej krzywdy. - Alucard położył mi dłonie na ramionach, a ja mimowolnie się spięłam i wzdrygnęłam. Po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz.
- Czy ty się w ogóle słyszysz? - Richard pokręcił głową. - Jesteś potworem.
  Alucard dotknął nosem mojej szyi. Mój puls przyśpieszył, a wampir się uśmiechnął obnażając kły.
- Odejdź od niej. - Czarne płomienie przyjęły kształt długiego i ostrego ostrza. - Powtarzam po raz ostatni.
- Chciałbym, ale... - Poczułam na skórze lekkie ukłucie. Potem świat przed oczami mi zawirował, poczerniał, a grunt spod nóg uciekł za szybko. - ... muszę cie schować.
  Odepchnęłam od siebie wampira. Zrobiłam kilka kroków do tyłu, potykając się o coś długiego i twardego. Upadek nie był bolesny, bo nie osiadłam na ziemi, a na.... trumnie?
- Chodź. - Powiedział stanowczo wampir, krocząc ku jakimś dziwnym drzwiom. Klamka ustąpiła pod jego naciskiem, a ze środka buchnęło zimne powietrze.
- Jeśli myślisz, że tam wejdę, to grubo się mylisz. Alucard jesteś niepoważny. - Zacisnęłam dłonie na brzegu trumny.
  Nagle wampir zmaterializował się przede mną i wziął mnie na ręce, ignorując wszelkie protesty, wyzwiska, wiązki przekleństw i bicie w klatkę. Kiedy wszedł do ciemnego pokoju, postawił mnie na ziemi. Pochodnie zawieszone na ścianie zapłonęły szybko, buchający ogień od razu ocieplił mały pokoik. W pomieszczeniu stało łóżko i mała szafka, na której zauważyłam wielki dzban z wodą i kubek.
- Jak wszystko się skończy - Zaczął Alucard, obracając się do mnie plecami. - Przyjdę po ciebie.
- Stój. - Nakazałam stanowczo i szybko. Nie miałam zamiaru spędzić tutaj wieczności, kiedy przyjaciele nadstawiali za mnie karku. To także była moja bitwa, którą musiałam wygrać. Musiałam pomóc Rubenowi. - Ja tu nie zostanę, dobrze o tym wiesz.
- Zostaniesz. - Wampir spojrzał na mnie kątem oka.
- Nie. - Musiałam jak najszybciej coś wymyślić. - Też chcę walczyć, chcę pomóc Rubenowi.
  Alucard obrócił się w moją stronę, jego płaszcz zafalował, coś błysnęło.
- Nie rozumiesz jednego, prostego polecenia? - W jego głosie słyszałam złość. Wampir podszedł do mnie i nachylił się, aby moje oczy były na wysokości jego. To była moja szansa.
- Nie.
  Złapałam go za płaszcz i przyciągnęłam do siebie. Jego usta były zimne i cierpkie, smakował winem i krwią. Wampir całkowicie zdezorientowany chwilę tkwił w bezruchu, aż w końcu wyprostował się, obejmując mnie rękoma.
  Puściłam jego płaszcz i zjechałam w dół, tam gdzie trzymał pistolety. Wystarczył tylko jeden ruch, odskok, wymierzenie i pociągnięcie za spust.
- Przepraszam. - Jedna łza spłynęła po moim policzku. - Ale muszę tam iść.
  Alucard mętnym wzrokiem spojrzał na moją twarz. Zachwiał się niebezpiecznie, oparł o ścianę i podtrzymał za brzuch, skąd ciekła krew. Chwilę potem zjechał po murze, zostawiając na niej czerwoną smugę.
  Wybiegłam z pomieszczenia tak szybko jak tylko mogłam, nie oglądając się za siebie, ścierając łzy płynące po policzku, pociągając nosem. Było mi źle, ponieważ skrzywdziłam kogoś mi bliskiego. Kogoś, kto uratował mi życie i się mną zajął.
  Poszukałam wzrokiem wyjścia, potem pchnęłam mosiężne drzwi i wyszłam na korytarz, który kończył się schodami prowadzącymi w górę. Przeskakując po dwa stopnie, znalazłam się na parterze w mniej niż minutę. Kolejny raz natrafiłam na drzwi, z którymi musiałam się już trochę namęczyć.
  Z oddali dobiegły mnie jakieś dziwne dźwięki, jakby brzdęk stali? Wyjrzałam prze okno, wmurowane w ścianę zaraz obok drzwi wejściowych. Na placu przed rezydencją rozgrywało się totalne piekło. Lykanów była ponad setka, a na ich czele Dunall, drąc się w niebo głosy.
  Jeśli miałam stanąć przeciwko jego armii, musiałam mieć broń, a ona jeśli dobrze pamiętam leży w moim pokoju w szafie. Tę odległość pokonałam naprawdę szybko, lecz kiedy weszłam do pokoju, zastał mnie niecodzienny widok. Obok mojego łóżka stał Walter, zaś przy jego boku leżało moje ubranie i broń.
  Lokaj uśmiechnął się tajemniczo.
- Walter? - Spytałam.
- Hrabia kazał ci to przekazać. - Mężczyzna podał mi ubranie. Czarne spodnie, biała koszula na to płaszcz, buty za kostkę i rękawiczki. - Wiedział, że go nie posłuchasz. Ale w sposób jaki to pokazałaś, był nieco....
- Gwałtowny.
- Tak - Zgodził się i stanął w progu.
  Zaniemówiłam, patrząc na ubranie i miecz. Wiedział.
- Pani przyjaciele już się rozgrzewają. Jeśli naprawdę czuję się Pani na siłach, proszę do nich iść.
  Obejrzałam się, lecz drzwi już się zamknęły, pozostawiając mnie samą w pokoju. Nagle dopadła mnie chęć rozpłakania się i wrzeszczenia na całe gardło. Upadłam na kolana, przyciskając ubrania do piersi. Zamknęłam oczy i zawyłam.
- Naprawdę. - Śmiech Alucarda sprowadził mnie na ziemię. - Aż tak się o mnie martwisz?
  Uniosłam szybko wzrok do góry, napotykając wesoło tańczące ogniki w czerwonych tęczówkach. Dosłownie wpadłam wampirowi w ramiona. Przylgnęłam do niego całym ciałem, łzami mocząc jego białą koszulę. Poczułam jak jego ręce opadają na moje ramiona, potem na biodra i przyciągają do siebie. Alucard był zimny, ale teraz sprawiał wrażenie rozgrzanego.
- Przepraszam. - Zaszlochałam głośno. - Ja... naprawdę.
  Wampir położył dłoń na moje głowie, gładząc ją delikatnie, niemalże czule.
- Nie złoszczę się. Wiedziałem, że nie będę mógł cię schować. Jednak - Chwila przerwy, wdech, wydech. - Nie spodziewałem się takiej reakcji.
  Spojrzałam w jego czerwone oczy. Jak długo jeszcze mogłam powstrzymać się przed faktem dokonanym? Jak długo mogłam obojętnie obchodzić się z jego pieszczotami? Jak długo będę sobie wmawiać kłamstwa?
  Pociągnęłam Alucarda za krawat i pocałowałam go namiętnie.
~ Doskonały moment. - Szepnął w moje myśli.
- Zamknij się. - Mruknęłam, uśmiechając się.
  Tak długo, jak będę stąpać po tej ziemi, nie przestanę darzyć uczuciem tego wampira.


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz