czwartek, 22 października 2015

Vampire - Rose XXV

  Kilka informacji. Otóż: w zakładce SPAM pozmieniałam co nieco, za nie długo też planuję zmienić wygląd bloga.
  W środę zaczynam pracę - dwanaście godzin przez dwa dni, potem wolne, więc nie wiem jak to teraz wypadnie z opowiadaniami. Nie wiem czy znajdę chęci i czas, aby coś napisać, jednak się postaram.
  Poszukuję też osoby uzdolnionej graficznie, znaczy, żeby persona potrafiła mi tworzyć projekt tatuażu. Jeśli ktoś jest chętny zapraszam na priv na Facebooka.
  To chyba wszystko :)


  Richard trzymał mnie kurczowo za rękę, bym nie próbowała się wyrwać. Uciekliśmy Lykanom przy pomocy jego czarnych płomieni i szybkiej teleportacji Blake'a. Wampir nie odzywał się ani słowem tak samo jak ojciec. Patrzyli tylko na mnie w milczeniu, na moje czerwone, zapuchnięte oczy, zaschnięte łzy i spuszczony wzrok.
  Pozwoliłam, by Alucard zginął. Pozwoliłam mu umrzeć. Obwiniałam się za swoją słabość, całą drogę moje myśli były zajęte tylko obrazami, które coraz częściej mnie nawiedzały. Nie mogła minąć spokojna sekunda bez tłoczącego się w głowie pisku Alucarda. Kiedy tylko te wspomnienie ożyło w moich myślach, dreszcze, płacz i wstrząsy ogarnęły mnie na nowo. Nie pomógł nawet ciepły płaszcz Blake'a.
- Co z ostatnim gniazdem? - Spytał nagle Richard.
  Blake zamyślił się na chwilę. Wydawało się, że szuka jakiś odpowiednich słów, lecz jego odpowiedź była szybka.
- Odprowadzimy Lilith do rezydencji i wrócimy tam.... - Spojrzał na mnie przelotnie. - Zniszczymy gniazdo.
  Stanęliśmy przed drzwiami wielkiego domu. Richard z Blake'em zatrzymali się u podnóży schodów i spojrzeli na mnie smutnym wzrokiem. Cóż, nie mogłam się im dziwić. Wyglądałam jak wrak człowieka: blada z pustym wzrokiem i chodem zombie, a czułam się jeszcze gorzej.
- Zajmę się nią. - Mojego ramienia dotknęła czyjaś dłoń. Nie obróciłam się, by zobaczyć kto za mną stoi, było mi to obojętne, tak samo jak to co się teraz stanie. - Chodź Lilith.
  Drzwi zamknęły się za nami, a Integra poprowadziła mnie do pokoju, w którym wcześniej nie byłam. Skrzydła wrót pokazały mi wielkie łóżko z baldachimem, puszysty, ciemnobrązowy dywan, wielką komodę na wprost łoża i ogromne drzwi balkonowe na wprost mnie.
- Jesteś głodna? Chcesz coś pić? - Spytała kobieta, stojąc w progu.
  Nie miałam nawet siły, by jej odpowiedzieć. Wpatrzona w ciemny krajobraz malujący się za oknem, podeszłam do niego i delikatnie dotknęłam tafli szyby. Była zimna i gładka. Przyłożyłam do niej ciepłe czoło i przez chwilę rozkoszowałam się jej zimnem.
  Jasny księżyc wyłonił się zza kotar ciężkich stalowoszarych chmur i oświetlił delikatnie okolicę. Ogród za rezydencją przypomniał mi chwilę, kiedy razem z Alucardem siedzieliśmy na ławce.
  Powstrzymałam łzy i zagryzłam wargę.
- Wiem, że jesteś smutna, ale mój sługa tak łatwo nie opuści tego świata. - Głos Integry wyrwał mnie z przemyśleń. Leniwie obróciłam się w jej stronę.
- Co? - Wykrztusiłam z siebie, przełykając gulę, która naraz urosła w moim gardle. - Jak to?!
- Tak to. - Kobieta zamknęła za sobą drzwi, gestem każąc mi usiąść na łóżku obok siebie.
  Zachwiałam się w miejscu, lecz postąpiłam kilka kroków do przodu i usiadłam. Wzięłam do rąk ciepłą herbatę i przegryzłam kilka kanapek, nim blondynka zaczęła mi wszystko tłumaczyć.
- Alucard jest nieśmiertelny, ma w sobie tysiąc żyć i nie łatwo go zabić. Musisz poczekać, aż zregeneruje swoje siły i powróci. Tak było niegdyś, kiedy walczył ze swoim nemezis Alexandrem Andersonem. Ksiądz nieźle się trzymał jak na swój wiek, lecz w rezultacie przegrał z Alucardem. Wampir przywołał do siebie prawie wszystkie wygasłe życia, a klecha i tak walczył do upadłego. Co to były za czasy. - Kobieta westchnęła i odchyliła się do tyłu, opierając się o drewnianą belkę.
- Powiedz mi... - Zagadnęłam po głębszym przemyśleniu kilku spraw, które otrzeźwił mój umysł. - Czy my już kiedyś się spotkałyśmy?
  Integra zaśmiała się.
- Kidy byłaś mała twoi rodzicie uczestniczyli w spotkaniu rady Hellsing, na którą zabrali także ciebie. Byłaś mała i pozostawienie cię samej w domu byłoby czymś nierozważnym. O jakim tym byłaś niegrzecznym dzieckiem. Wszędzie cię było pełno. - Ponownie się zaśmiała. - Ale wracając do tematu, tak spotkałyśmy się owego feralnego dnia, kiedy odbył się pogrzeb twojej matki. Kiedy nie mogłaś dłużej patrzeć na otwartą trumnę, uciekłaś i zagubiłaś się w ogrodzie pełnym róż, w którym stałam ja. Obserwowałam pogrzeb z daleka, bo nie lubiłam się mieszać w większe zgromadzenie. Jako, iż byłaś dzieckiem to lubiłaś dotykać wszystkiego co wydawało ci się interesujące. Dotknęłaś kolca róży, a ja zrobiłam to samo, tyle że wcześniej. Reszty możesz się domyślić.
  No czyli moje pytanie priorytetowe dostało odpowiedź, jednak dalej nie wydawałam się przekonana co do rzekomej śmierci Alucarda. Jeśli to co mówiła Integra było prawdą, to nie muszę martwić się, że bliska mi osoba odeszła. Ale pozostawało tylko jedno pytanie.
  Kiedy?


****

  Richard razem z Blake'em wbiegli po schodach do rezydencji prawie wyważając drzwi wejściowe. Tamara, która obecnie siedziała w kuchni z Walterem, wyjrzała na korytarz dostrzegając tylko zarys dwóch falujących płaszczów. Nim skrzydła się zamknęły dziewczyna dojrzała coś jeszcze.

****

- Mamy kłopoty i to poważne. - Blake wparował do pokoju Integry tak gwałtownie, że wcześniej otwarte przeze mnie okna trzasnęły o ścianę. Wzdrygnęłam się, kiedy zimny wiatr dotknął mojej skóry. 
- Zniszczyliśmy ostatnie gniazdo, ale Dunall razem z wielkim Lykanem właśnie kierują się na rezydencję. Ten stwór jest większy od pozostałych. 
  Wielki Lykan?
- Ruben! - Zerwałam się z łóżka i pobiegłam korytarzem do drzwi. Schody pokonałam w niecałą sekundę, a kiedy znalazłam się na zewnątrz przytłoczyła mnie mroczna aura. 
  Z daleka dostrzegłam zarys małej postaci - Dunall oraz coś o wiele, wiele większego. Ryk potwora rozciął powietrze i wkradł się do moich uszu. 
- Lilith. - Richard złapał mnie za ramię, ciągnąc do środka. - Wracaj. W tym stanie nie damy mu rady. 
- Ja mogę mu pomóc. - Szarpnęłam ręką, wyrywając się. Zbiegłam ze schodów i stanęłam w niewielkiej odległości od Dunalla. 
  Mężczyzna trzymał ręce z tyłu, a na jego twarz wypłynął wyniosły uśmiech. Gestem ręki nakazał Lykanowi, aby się zatrzymał. 
- I znów się spotykamy.






















czwartek, 15 października 2015

Vampire - Rose XXIV

Nadrabiam, nadrabiam kochani moi. Cały dzień haruję nad rozdziałami i dziś wyszło mi takie coś, dzielę te rozdziały, aby było ich jeszcze dużo, ale w związku z tym są krótkie i treściwe. Dziś może trochę melancholijnie, ale wiecie jak kocham pisać, kiedy za oknem buro i szaro :D
Do rozdzialiku daję też dwie pioseneczki, przy których swobodniej mi się pisało. Kolejność dowolna, jednak do drugiej części rozdziału, który został oddzielony tym czymś (*), zaleca się słuchać ich dwóch, bo mi spasiły :D

Ale bez długiego wstępu, który i tak zajął mi sporo czasu ( aha, na pewno Kii, tak sobie tłumacz. Po prostu nie chcesz, aby czytelnicy dotarli do przełomowego momentu w opowiadaniu.... ups. Za dużo mielenia ozorem XD ).

Ale wiecie co, nie chcę jeszcze kończyć mojego przemyślenia, które właśnie stworzyłam w głowie. Ci, którzy oglądali Hellsing Ultimate widzieli tą scenę, umieszczoną na obrazku poniżej. Trafiłam na pewien opis, który dosadnie mną wstrząsnął i poruszył tak bardzo, że przypomniałam sobie jak bardzo płakałam na tej scenie.





for some reason when i saw alucarda made this face, I felt all these different emotions for the first time
I couldn't figure out why.
Then i realized something.
This was the first tome.
The first time that Alucard showed the emotions of true sadness, grief and...
defeat.
Alucard looked truly helpless and sad for first time ever, so helpless and sad that this emotions spread to me.

( ten opis zamieścił użytkownik  TheAwesomePossumArt )
Kiseijuu OP

Parasyte OST - Next To You


- Mamy zniszczyć tylko gniazda? - Spytałam.
  Razem z naprawdę zamyślonym Alucardem zmierzaliśmy na północ, gdzie kryło się jedno z wielu gniazd Lykanów. Miałam nadzieję, że wampir nie wparuje tam na pełnym gazie, a przystąpi do obmyślenia jakiegoś planu, abyśmy nie zostali wykryci. Dużo bym dała, by tym razem wyjść ze starcia bez szwanku. I chodź wiedziałam, że to niemożliwe, miałam wielką nadzieję.
- Hmm... tak. - Odparł po chwili. Jego wzrok błądził dookoła, jakby czegoś szukając. Wszystko co umknęło moim oczom, Alucard od razu komentował w dość szorstki sposób.
- Powiesz mi w końcu co się z tobą dzieje? - Stanęłam przed nim z zaciśniętymi pięściami, które oparłam na biodrach. - Jesteś nieobecny i widzę, że usilnie próbujesz powstrzymać się od wygarnięcia mi kilku błahostek.
  Wampir spojrzał na mnie zaciekawiony i lekko zdezorientowany. Czyżby sam nie wiedział co mu chodzi po głowie.
- Wszystko jest w porządku, łowczyni. - Pierwszy raz od bardzo dawna nazwał mnie łowczynią, co trochę zabolało.
  Spuściłam wzrok i wbiłam go w ziemię. Moje ręce zaczynały powoli drżeć co zwaliłam tylko i wyłącznie na ogarniające mnie zimno.
- Nie wierzę ci. - Powiedziałam z goryczą. Co się ze mną działo? Przed chwilą poczułam coś dziwnego, jakbym zaczynała zamieniać się w jakąś zazdrosną, pustą laleczkę. Zagryzłam wargę.
- Posłuchaj Lilith. - Zaczął zmęczonym tonem. - Wieść o powrocie Integry była dla mnie szokiem. Przez naprawdę długi okres czasu była dla mnie Mistrzem. Rozmawiałem z nią, dzieliłem się swoimi sekretami i historiami z odległych lat. Kiedy była smutna pocieszałem ją. Razem naprawdę dużo przeszliśmy i...
- Kochasz ją? - Policzki zaczęły mnie piec, a z oczu popłynęła łza. Widząc wahanie na twarzy wampira, zaśmiałam się bezsilnie i odwróciłam wzrok. - Nie ważne. Idziemy.
- Lilith! - Alucard złapał mnie za ramię.
  Stanęłam, ale się nie odwróciłam. Jedyne czego teraz potrzebowałam, to jego wsparcia, lecz w tej chwili nie mogłam liczyć na nic więcej, niż jeżeli sama jego obecność, której tak bardzo pragnęłam, a zarazem chciałam się jej pozbyć.
- Nasze relacje nie polegały na takiej miłości. - Zacisnął rękę na moim ramieniu.
  Z trudem powstrzymując kolejne cisnące się do oczu łzy, obróciłam się ku niemu.
- Integra była i jest dla mnie ważna, ponieważ to dzięki niej się narodziłem. Odzyskałem utracone życie.
  Wpatrywałam się w niego przez dobre kilkadziesiąt sekund, kiedy to wiatr targał moimi włosami i wkradał się pod moje ciepłe ubranie. Dreszcze przeszły mnie po plecach, kiedy wampir chwycił moją dłoń i splótł nasze palce. Mimowolnie opuściłam wzrok.
- Teraz jesteś ty. - To brzmiało tak banalnie, a zarazem tak dziwnie. Słysząc te słowa z ust krwiożerczego wampira, pomyślałam, że nagle znalazłam się w Zmierzchu. Tak, tani i tandetny film, pomyślałam z przekąsem.
  Zapłakana wpadłam w jego ramiona, łapiąc się czarnego płaszcza. Wampir otoczył mnie ramionami i oparł brodę na mojej głowie.
  Po dłuższej chwili z moje piersi wyrwał się chichot. Wampir spojrzał na mnie dziwnie.
- To dziwne. - Powiedziałam.
- Co? - Spytał, nie wiedząc o co mi chodzi.
- To, że łowca wampirów egzystuje obok wampira. - Ponownie się zaśmiałam i zaraz usłyszałam lekki śmiech Alucarda.
- Przeciwieństwa się przyciągają. - Zacisnął wokół mnie ramiona, po chwili nagle się prostując.
  Poczułam jak szarpie za moją rękę i ciągnie mnie do tyłu. Szybko otrząsnęłam się ze zdziwienia.
- Czego chcesz? - Warknął złośliwie Alucard. W jego dłoni błysnęła lufa pistoletu.
  Jae-Ha stał na przeciwko nas, trzymając się za krwawiące ramię. Dostrzegłam rozerwany materiał jego ubrania i trzy głębokie rany.
- Miłe powitanie. - Chłopak skulił się i upadł na kolana. Chciałam do niego podbiec, lecz chwyt wampira pociągnął mnie do tyłu.
- Co ty robisz? - Wyrzuciłam w jego stronę. - Trzeba mu pomóc, jest ranny.
- Chcesz pomagać wrogowi? - Oczy wampira błysnęły niebezpiecznie.
  Jae-Ha zakaszlał, a z jego ust pociekła krew,
- Chwila.... jaki tam wróg. Chce wam pomóc.
  Szarpnęłam rękę i wyrwałam się z uścisku wampira. Podbiegłam do rannego chłopaka, spoglądając na jego żałosny wygląd. Jego ubranie prawie w całości było podarte, a na ciele dostrzegłam jeszcze kilka dodatkowych ran i zadrapań. Jego niegdyś długie, czarne włosy były teraz postrzępione i klejące się.
- Co się stało? - Spytałam troskliwie, biorąc go pod ramię. Posadziłam go na ziemi obok naburmuszonego Alucarda.
- Dunall.... on mnie zdradził, a raczej pozbył się mnie w dość radykalny... sposób. - Wytłumaczył wolno czarnowłosy.
- Co z nim zrobimy? - Uniosłam głowę do góry.
- Zabijemy.
  Spojrzałam gniewnie prosto w oczy wampira.
- Nie możemy go tak tu zostawić. - Odgarnęłam czarne kosmyki z twarzy Jae-Ha. - Boże jak ty żałośnie wyglądasz.
  Chłopak uśmiechnął się słabo.
- Dzięki za komplement.
  Alucard ukląkł obok nas i złapał mnie za dłoń, ściskając ją znacznie.
- Teleportacji nie przeżyje, a samej cię z nim nie puszczę. Mógłbym go zanieść do Waltera, ale musisz iść ze mną.
- Przecież mogę iść...
- Idziesz ze mną! - Wrogość w głosie Alucarda czasami mnie przerażała.
  Wampir zmienił się w wielkiego, czarnego psa, a na swój grzbiet przyjął Jae-Ha, któremu musiałam pomóc wsiąść. Ja zajęłam miejsce za nim, przytrzymując go w pasie, aby nie spadł.
- Bóg wam to w dzieciach wynagrodzi, dobrzy ludzie. - Powiedział nagle czarnowłosy.
  Alucard obrócił pysk w naszą stronę, kiedy ja w tym czasie robiłam wielkie oczy, wybuchając następnie śmiechem.
~ Mogę go z siebie zrzucić? - Wampir wysłał mi mentalną myśl, w której było wiele oburzenia. ~ Działa mi na ner...
  Wampir nie dokończył. Nagle jego łapy ugięły się, a pyskiem zarył o ziemię, skomląc i piszcząc.
Jae-ha przechylił się na bok lądując obok psa, a ja poleciałam do tyłu. Jednak, kiedy poczułam na sobie ciężar zaraz otworzyłam wcześniej zamknięte oczy.
- Jesteście naiwni. - Jae-Ha zaśmiał się szaleńczo. W jego dłoni, która była niebezpiecznie blisko mojej ręki, dostrzegłam na wpół pełną strzykawkę. - A ty najbardziej.
  Rany chłopaka nagle zagoiły się, a po nich nie została nawet blizna.
- Co jest? - Zaczęłam się wyrywać. Chciałam także kopać, ale siedzący na moich biodrach chłopak uniemożliwiał mi to. - Co robisz?
~ LILITH!!! - Alucard wbił się w mój mózg, krzycząc jak opętany. Słyszałam jego skomlenie jako psa, co jeszcze bardziej mnie dobiło. Nigdy nie umiałam przejść obojętnie obok cierpiącego zwierzęcia, a tu jeszcze to.
  Moje serce zaczęło bić szybko i nieregularnie, a ja poczułam jak w środku płonę.
- No to najlepsi zostali wyeliminowani. - Powiedział zwycięsko Jae-Ha schodząc ze mnie.
  Chciałam poruszyć nogą czy rękę, lecz nie czułam nic. Moje kończyny w ogóle mnie nie słuchały.
Obróciłam głowę w bok, aby widzieć Alucarda. Nad nim stał czarnowłosy, głupio się uśmiechając.
- Skoro obydwoje umieracie mogę wyjawić wam nasz plan. - Jae-Ha kopnął wampira w brzuch, a ja musiałam zamknąć oczy, by nie widzieć wyrazu bólu na jego pysku. Wokół psiego ciała Alucarda owinęły się jakieś srebrne nitki, które powoli wbijały się w jego ciało. - Dunall chciał się was pozbyć jako pierwszych, dlatego wysłał mnie, abym skrócił wasz żywot. Jak widać, udało się bez większego wysiłku. Teraz mam za zadanie rozprawić się z resztą, gdy Lykanie i sam Dunall przejmą zamek królowej, a potem staruszka zabiją. Wszystkie organizacje, a potem cały świat będą się nam kłaniać.
  Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się dziwnie mroczki, kiedy Jae-Ha odchodził. Nie mogłam dłużej walczyć z ogarniającą mnie ciemnością.
  Dałam za wygraną, kiedy usłyszałam ostatni psisk wampira.

****

  Uchyliłam ciężkie powieki. Przede mną rozpostarł się zamazany obraz lasu, ziemi i unoszącego się kurzu. Powietrze wokół mnie zaczęło wibrować i zmieniać się w coś dziwnego. 
  Poruszyłam lekko ręką, aby sprawdzić czy w ogóle mogę coś zrobić. Kiedy dotarło do mnie, że kończyna jest mi posłuszna, wysłałam myśli do nóg. Po chwili klęczałam z pustym wzrokiem wbitym w coś czarnego leżącego przede mną, a wokół czego wiły się srebrne łańcuchy. 
 Czarna plama unosiła się i opadała, jakby oddychała?
  W jednej sekundzie odzyskałam jasność umysłu. 
- ALUCARD!!! - Zerwałam się na równe nogi, ignorując objawy kolejnego omdlenia i kręcenia się w głowie. Dopadłam do wampira i szybko obróciłam go ku sobie, sycząc gdy moja skóra dotknęła srebrnych pnączy. Odskoczyłam oparzona do tyłu.
- Boże co ja mam robić? - Złapałam się za głowę. Mój wzrok błądził od wygasłych oczu wampira, przez srebro otaczające jego ciało, na wszystko wokół skończywszy. - Flara.
  Zreflektowałam się szybko. Z kieszeni bluzy wyrwałam pistolet sygnałowy, który dał mi Walter. Mieliśmy go użyć w tylko ekstremalnej sytuacji. Nigdy bym nie pomyślała, że będę zmuszona zrobić to, kiedy obok był Alucard.
  Uniosłam rękę do góry i pociągnęłam za spust, a czerwony pocisk rozbłysnął na tle granatowego nieboskłonu. 
- To moja wina. - Głos mi się załamał. - Gdybym tylko nie była taka naiwna. 
  Czarny pies przeniósł na mnie swoje marne spojrzenie, a ja poczułam jak uścisk w moim sercu się nasila. Zrobiłam coś złego, co poskutkowało, tym że najbliższa mi osoba cierpi. 
- Przepraszam. - Oparłam czoło o głowę psa, tam gdzie srebrne pnącza jeszcze go nie dosięgły. Z oczu spłynęły mi łzy. - Jestem naiwna, głupia i.... i.... - Pociągnęłam nosem. - I kocham cię. 
~ Uciekaj stąd. - Nagle otworzyłam wcześniej zamknięte oczy, podniosłam szybko głowę i spojrzałam na wampira. 
- Co?!
~ Oni... tu idą. Uciekaj.
- Nie. - Szarpnęłam się w jego stronę. - Nie zostawię cię. 
  Pies warknął, a potem wydał z siebie przeciągły pisk.
~ Jeśli tu zostaniesz... też umrzesz. 
- Alucard! - Wbiłam paznokcie w skórę. Jeśli tylko udałoby mi się zdjąć z niego te srebrne łańcuchy, to ucieklibyśmy razem. 
  Z daleka dobiegły mnie odgłosy łap uderzających o ziemię.
  Musiałam się pośpieszyć. 
  Złapałam pierwszy łańcuch w obie dłonie i spróbowałam go rozerwać. Ze wszystkich sił próbowałam nie krzyczeć z bólu, jaki towarzyszył mi kiedy dotykałam tego srebra. Nie wiedziałam dlaczego na mnie działało to tak samo jak na wampira. 
~ Uciekaj głupia! - Alucard wrzasnął. Wiedziałam, że musiał się wysilić, aby chociaż wysłać do mnie jedną, małą myśl.
- Nie zostawię cię. - Ryki Lykanów były coraz bliżej. Ich grupa liczyła zapewne ponad dwudziestu osobników, z którymi sama sobie nie poradzę. - Nie zostawię cię. - Powtarzałam jak mantrę. Łzy całkowicie przysłoniły mi widoczność i teraz zamglone kształty nakładały się na siebie. 
- Lilith! - Teraz głos Alucarda był prawdziwy, był tym poza myślami, który zawsze słyszałam, kiedy mnie ochrzaniał, kiedy mówił jaka jestem naiwna i głupia. 
- NIE ZOSTAWIĘ CIĘ!!! - Krzyknęłam na całe gardło.
  Poczułam jak obecność Lykanów wypełnia całą okolicę. Obróciłam głowę w ich stronę i otworzyłam szeroko oczy. Potworów była ponad setka, jak nie więcej. Pieczenie w dłoniach zeszło na dalsze tory. 
  Jeśli nie mogłam uratować go w ten sposób, to chociaż powstrzymam Lykanów przed dotarciem do niego. 
  Bestie zawyły złowrogo, a ich ryk zmusił mnie do zatkania sobie uszu. Ta grupa Lykanów zapewne przybyła z gniazda, które mieliśmy rozwalić. 
~ Proszę....uciekaj.
  Poczułam jak moje ciało wypełnia ciepło, a wibracje towarzyszące znanemu mi już uczuciu ogarniają całe moje ciało. Wiedziałam, że wilcza moc we mnie już się aktywowała. 
- Nie mam zamiaru pozwolić, aby kolejna bliska mi osoba zginęła. 
  Zacisnęłam dłonie w pięści i na moment przymknęłam oczy, by na powrót otworzyć je z złotym blaskiem. 
  Zrobiłam krok w przód i nagle poczułam uścisk wokół talii. Czarne płomienie wystrzeliły przede mnie, tworząc wielką ścianę, przez którą prześwitywały zamglone sylwetki Lykanów. Poczułam jak silne ramię ciągnie mnie do tyłu. Kątek oka dostrzegłam jak minęliśmy leżącego wciąż na ziemi Alucarda. Miał zamknięte oczy, a jego klaka piersiowa w ułamku sekundy opadła i więcej się nie podniosła. 
- Nie, nie, nie, ALUCARD!!! - Richard mocniej mnie ścisnął, czując jak chce się wyrwać. - Puść mnie. Musimy go ratować.
- Nie, Lilith. - Krzyknął stanowczo ojciec. - Nie mamy czasu. Jeśli zostaniemy tu dłużej, to Lykanie nas zabiją.
  A Alucard? Przecież jego też zabiją.
~ Uciekaj moja kochana łowczyni...
  Łzy płynęły po moim gorących policzkach, a serce z każdą sekundą przyśpieszało. Czułam jak moje wnętrze wypełnia żal i smutek, jak napady histerii miotały moim ciałem. W tamtym momencie czas zwolnił. Wszystko dookoła pozostało w bezruchu, a cisza zawisła między rzeczywistością, a mylnym wyobrażeniem, że zdołam go uratować. Ilekroć próbowałam biec do przodu, coś ciągnęło mnie do tyłu. Czarna ściana odgrodziła mnie od wampira, grodząc także drogę Lykanów, lecz nie na długo. Po kilku długich minutach widziałam, jak mur rozpryskuje się na boki, jak czarna kurtyna opada ukazując najgorszy widok. Lykanie dopadli leżącego na ziemi wampira, który cicho popiskiwał i skomlał uwięziony w srebrzystych szponach. 
  Nie stracił oddechu, nie umarł, ale jego koniec był bliski. Kiedy jedna z łap wyposażona w ostre pazury przecięła więzy, krew trysnęła na boki, a pisk Alucarda był ostatnim dźwiękiem, który w tamtym momencie na zawsze pozostał w moim sercu. 





























poniedziałek, 12 października 2015

Lisia Kaplica

Wiem, że miał być rozdział, ale jest informacja.
Osoby, które mieszkają w Jastrzębiu Zdroju lub okolicach (Zebrzydowice itp ) - szukam ludzi do założenia grupy tanecznej. Osoby zainteresowane proszone są o kontakt ze mną na Facebook'u

https://www.facebook.com/natalia.slazyk.7

Serdecznie zaprasza. Nie gryzę XD

Ależ oczywiście lisek nie podał szczegółów.
Grupa taneczna będzie się skupiać na nauce choreografii tańców, które prezentują MMD ( Miku Miku Dance ), stroje będą do każdego tańca inne, jednak stawiamy na image związany z Five nights at freddy's. Postać Foxyego jest już zajęta, jednak inne nadal są wolne. 

poniedziałek, 5 października 2015

Amnesia - Rozdział 7

  Jak mniemam ucieszycie się z kolejnego rozdział Amnesii. :D Cóż w tym tygodniu będzie chyba tylko jeden rozdział ze względu na to, że muszę się uczyć do testów na prawko. W sobotę mam egzamin wewnętrzny, a znając mnie wypadnie on źle, bo albo się nie pouczę, albo coś zawalę.
  Tak w ogóle Cana cały czas zasypia mi na kolanach gdy siedzę przy komputerze, przez co moja tylna część ciała drętwieje i nie dopływa do niej krew xD
  Ale bez zbędnych info, zapraszam do rozdziału.




Wybiegliśmy z Lokim na wielki taras, a przed naszymi twarzami - dosłownie brakowało kilku centymetrów - wylądowały kolejne szczątki DoomBot'a. Zielony materiał jego szaty wkręcił się w dziwne wirniki na plecach, przez co teraz one niebezpiecznie się dymiły.
- Nie daj się zauważyć. - Powiedział Loki, chwytając moją dłoń.
  Nie wiem co zamierzał zrobić, ale kiedy podszedł niebezpiecznie blisko barierki oddzielającej nas od przepaści między budynkami, zatrzymałam się. Strach sparaliżował moje ciało, tak, że nie potrafiłam nawet pokręcić głową.
- Co ty chcesz... - I nim zdążyłam zakończyć, Loki chwycił mnie w pasie i odchylił się do tyłu. Momentalnie wtuliłam się w niego, czując na skórze powiew zimnego powietrza, który kamuflował mój krzyk. Natomiast ze strony maga słyszałam tylko śmiech.
  Idiota, idiota, idiota, przeklinałam w myślach. Loki skoczył z tarasu, ciągnąc mnie za sobą.
- Jesteś idiotą! - Krzyknęłam na tyle głośno, żeby mnie usłyszał.
  Kiedy "lot" się zakończył, spostrzegłam, że stoję już na twardej, ukochanej ziemi, którą od teraz będę czcić i wielbić.
- Streszczaj się. - Loki szarpną mnie za ramię. Schowaliśmy się w jakimś wąskim zaułku, gdzie kosze na śmieci i kartony stanowiły dziewięćdziesiąt procent tła. Oparłam się plecami o szorstką, marmurową ścianę, która schłodziła moje plecy. DoomBoty latały tam i z powrotem wabiąc za sobą Avengersów. Gdzieś nawet zauważyłam biegnącego Rogersa, ale był tak szybki, że tylko mignął mi przed oczyma.
  Kątem oka dostrzegłam, jak Loki mi się przygląda, a skupienie na jego twarzy wyrażało to, że usilnie się nad czymś zastanawiał lub może planował kolejny krok.
- Kokietowałaś go dla zabawy? - Spytał nagle, a ja utkwiłam w jego twarzy zdziwiony wzrok.
- Słucham? - Spytałam tak dla zasady, bo naprawdę nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam.
  Coś niedaleko nas runęło na ziemię. Otuliłam się szczelniej bluza, którą wcześniej niemalże porwałam z pokoju, kiedy Loki w trybie natychmiastowym chciał mnie wyciągnąć z wieży.
- Nie udawaj głupie. - Loki machnął ręką. - Zabawiałaś się uczuciami Kapitana.
  Zazdrość?
- O czym ty mówisz? - Zebrałam się w sobie. - Nigdy nie bawiłam się niczyimi uczuciami. Prędzej ty byś był to tego zdolny.
  Loki zrobił dziwną minę, z której nie umiałam nic wyczytać. Ponownie machnął ręką, kończąc temat.
  Podążyłam w ślad za nim, kiedy ruszył przed siebie. Mag wystawił głowę z zaułka i obejrzał dokładnie okolicę. Gdy droga była pusta i bezpieczna pobiegliśmy prosto przez jezdnię, uważając także na czujne oczy Avengersów.
- Dlaczego tak w ogóle o to pytałeś? - Zaczęłam ponownie. Jakoś nie dawało mi to spokoju, a jeśli to Loki zaczął temat, to niech go skończy, idiota jeden. - Loki! - Zawołałam za nim, lecz nie reagował na moje prośby.
  Dalej biegł przed siebie.
- Jasna cholera, Loki! - Dogoniłam go i chwyciłam za ramię tak mocno, że musiał się obrócić w moją stronę. - Odpowiedz.
- Czemu cię to interesuje? - Spytał, a jego wyraz twarzy nagle stał się chłodny.
- Ja... - No własnie. Czego chciałam się dowiedzieć? Co chciałam wywnioskować z jego odpowiedzi? - Po prostu chcę wiedzieć.
- Przykro mi, ale muszę cię zmartwić. - Zbliżył się do mnie i oparł dłonie na barkach. Stałam wyprostowana jak struna, a ciarki przeszły mi po plecach. Jakiś dziwny supeł związał mi żołądek.
  Twarz Lokiego była coraz bliżej mojej...
  Nagle pociągnął mnie w dól i razem opadliśmy na stos gazet. Nad naszymi głowami przeleciało ramię robota Dooma. Oddychałam szybko, wpatrzona w jeden punkt na ścianie gdzie stalowe ramię zrobiło wielką dziurę. Potem z przestrachem spojrzałam na Lokiego, który się głupkowato śmiał.
- Palant. - Walnęłam go w pierś i wstałam.
- Uratowałem ci właśnie życie. - Mag wstał i otrzepał się z kurzu. No na pewno nie ukryje tych plam na spodniach przed Avengersami.
- Pal licho. - Machnęłam ręką i ruszyłam przed siebie, jednak po kilku krokach się zatrzymałam i wróciłam do Lokiego. - Co robimy? - Oparłam ręce na biodrach.
- Ratujemy tyłki mścicieli.
  Mag wyminął mnie.
- Ty chcesz kogoś ratować? Ratujesz coś, co nie jest twoim własnym tyłkiem? - No dobra byłam zdziwiona i to na maksa. Loki wyrwał się do przodu jak jakiś bohater i chciał ratować z ukrycia Avengersów. - Jesteś może chory? - Spytałam z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Moja mina była jedyna.
- Nie, dlaczego? - Wydał się zdziwiony moim pytaniem.
- Chcesz. Ratować. Avengersów. - Powiedziałam ze znacznym naciskiem na każde słowo. - Czy ty się słyszysz?
- Uważasz, że jestem ułomny?
- Skądże.
- Więc o co ci chodzi?
- O nic. Znaczy... - Westchnęłam, spuszczając głowę w dół. O nic mi tak naprawdę nie chodziło, ale Loki chciał ratować Avegersów i to było najdziwniejsze. - Idziemy.


****

- No to co, na dzisiaj koniec? Idziemy na Shawarme? - Tony zdjął swój hełm zbroi i odetchnął głęboko. W powietrzu unosiły się zapachy spalenizny, dymu i czegoś jeszcze, czego Stark nie potrafił zidentyfikować. 
- No w sumie. - Powiedział Clint. - Zrobiłem się głodny.
  Avengersi skierowali się zgodnie w stronę ocalałej knajpy, gdzie Tony był już stałym klientem. Jedynie Natasha stała w miejscu ze skrzyżowanymi ramionami, patrząc gdzieś w dal, gdzie rozwijał się obraz pobojowiska. Jej czujnemu wzrokowi nie umknęło kilka szczegółów: coś co przypominało wielkiego, szarego, pierzastego psa i dwójkę ludzi umykających w jakąś alejkę.
- Tasha, nie idziesz? - Kapitan położył jej dłoń na ramieniu, patrząc w tę samą stronę co ona. 
  Dziewczyna uśmiechnęła się słabo i podziękowała.
- Jak chcesz.
  Natasha odprowadziła Rogersa wzrokiem, aż nie zniknął z jej pola widzenia, następnie sama udała się na rekonesans okolicy, zmierzając w kierunku dziwnych osób i psa. Tak psa. 
  Przeskoczyła kolejne rozwalony DoomBoty, przedostała się bez problemu przez rozwalone auta, płonące dziwne części i wylądowała po drugiej stronie ulicy. Skądś, z jakiegoś miejsca dobiegły ją strzępki rozmów. Wyjrzała zza rogu i.... 























sobota, 3 października 2015

Lisia Kaplica

  Hej kochani. Wiem, że spodziewaliście się rozdziału Amnesii lub Vampków, ale not jet.
Przybyłam do was z wieściami o imieniu kotka. Na pewno wiele z was się tym nie zainteresuje, ale czułam potrzebę podzielenia się z wami tą informacją.
  Otóż kotka ma na imię Cana. Czemu? Przechadzałam się po pokoju i pewnego razu natrafiłam na moją półkę z książkami. Zabrałam do łapek jedną z nich i zaczęłam sobie tak ją przeglądać. Chodzi mi o Trylogię Czarnego Maga, trylogię, która wyzwoliła u mnie pozytywne emocje. Książki Trudi Canavan były pierwszymi moimi lekturami, na których płakałam :D Naprawdę.
Canavan - Cana. Stąd wzięło się imię. Moja ukochana autorka :D