I kolejny rozdziałek :D Mam nadzieję, że się wam spodoba :D
Otworzyłam szybko oczy, kiedy poczułam chłód otaczający moje ciało. Mój wzrok długo przyzwyczajał się do jaśniejącego otoczenia i nim zdążyłam nabrać powietrza, moje ciało oderwało się od ziemi. W pierwszej chwili spanikowałam i znieruchomiałam, ale zaraz potem zaczęłam się wyrywać.
- Jesteś zbyt porywcza – głos poznałam od razu, ale chwilę zajęło mi zorientowanie się co się właśnie działo. - Co ty w ogóle sobie myślałaś, porywając się na tyle ghuli?
- Że wygram – szepnęłam. Nagle znów ogarnęło mnie zmęczenie. Chciałam jak najszybciej dogryźć wampirowi, że go nie było, bo na pewno urządził sobie uroczą wycieczkę po lesie, ale w tamtym momencie stracił wszelkie chęci na docinki.
- Głupia – warknął poirytowany.
Nie wiem co mną wtedy kierowało. Zemsta? Jedyne sensowne wytłumaczenie, bo jej pragnęłam od kiedy ukończyłam trzynaście lat. Owego feralnego dnia, podczas moich urodzin do domu nagle wpadł jakiś mężczyzna. Darł się wniebogłosy, wykrzykując coś o tym, że jest wampirem i chce krwi. Tata wyszedł mu na spotkanie, uspokajając mnie i mamę, ale kiedy szaleniec go dostrzegł, wgryzł się z impetem w jego szyję. Razem z rodzicielką uciekłyśmy do innego pokoju na piętrze, gdzie schowała mnie w szafie, samej oczekując na włamywacza.
Drzwi mebla nie domykały się do końca przez co mogłam dostrzec rozwój wydarzeń, które na zawsze zapadły mi w pamięci. Włamywacz wdarł się do pokoju, wywarzając drzwi, zaatakował mamę, a później wyrzucił ją przez okno. Żeby nie krzyknąć musiałam zatkać sobie usta dłonią, lecz i to nie pomogło, bo za chwilę moim ciałem wstrząsnął silny dreszcz, a zaraz potem wybuchłam płaczem.
Szaleniec z rozmachem otworzył drzwi szafy i wyciągnął mnie z niej siłą, rzucając na podłogę jak szmacianą lalkę. Ręce skrępował sznurem i przewrócił mnie na plecy. Kiedy sięgnął po pasek moich spodni, do pokoju wbiegła zakrwawiona i poobijana mama. Rzucając się na mężczyznę z nożem, dźgnęła go w pierś, a potem zadała jeszcze kilka ciosów w szyję i klatkę. Kiedy już myślałyśmy, że jest po wszystkim, jego ciało nagle się podniosło, a on sam wydał z siebie nienaturalne dźwięki.
Mama zasłoniła mnie własnym ciałem, przyjmując na siebie atak mężczyzny, który w odwecie na krzywdę wbił jej nóż prosto w brzuch. Krzyknęłam przerażona, stając na równe nogi i porywając się do biegu w stronę drzwi, jednak kiedy tylko znalazłam się w ich progu, drogę zablokował mi ktoś inny.
Nie do końca pamiętam jak wyglądał kolejny włamywacz. On jedyne wyminął mnie i zabrał się za mężczyznę, który jako tarczę użył mojej – jeszcze żywej – matki. Nowo przybyły wcale nie przejmował się tym, że kobietę można było jeszcze uratować. Przebił ją na wylot otwartą dłonią, raniąc także szaleńca, który po chwili zamienił się w proch i zniknął.
- To była zemsta – warknęłam. Złapałam ręce wampira i odsunęłam od siebie, tak bym mogła swobodnie opaść na ziemię nie robiąc sobie przy tym żadnej krzywdy. Nie mogłam znieść jego dotyku. O dziwo puścił mnie bez żadnych konfrontacji.
- Do wesela się zagoi – opadłam na twarde łóżko, spoglądając na sufit.
- Za godzinę wzejdzie słońce – powiedział wolno – matka wróci do gniazda, a …..
- … a ja ci się już do niczego nie przydam – przerwałam mu. Widać było, że nie spodziewał się po mnie takich słów, lecz uśmiechnął się lekko. - Nie pochlebiaj sobie egoistyczny dupku – ponownie wlepiłam spojrzenie w sufit.
- Masz charakterek.
- Owszem.
Między nami zaległa głucha cisza. Wampirowi chyba ona nie przeszkadzała, ale mnie zaczęła ciążyć, bo zaczynałam się czuć dość niezręcznie. Zmęczenie minęło i teraz zaczynałam się troszkę denerwować.
- Pytaj o co chcesz – wypalił nagle.
Spojrzałam na niego dziwnie, a on na mnie.
- Widzę po twojej minie, że coś cię trapi.
Zastanowiłam się przez chwilę. Miałam okazję zadać mu parę pytań dotyczących organizacji Hellsing lub prywatnego życia, albo nawet mogłabym napomknąć o jego przeszłości. Fakty w późniejszym czasie wykorzystałabym przeciwko niemu.
- Jak to się stało, że jesteś teraz wampirem? - spytałam bez ogródek. Kiedyś nieco czytałam na temat Vlada Palovnika i innych, ale nigdzie nie mogłam doszukać się informacji na temat jego przemiany.
- Wypiłem krew, która zalegała w miejscu mojej dekapitacji – powiedział patrząc przed siebie beznamiętnym wzrokiem.
- Czyli…. Vlad Palovnik…. - wybałuszyłam na niego oczy. Moje przypuszczenia w końcu się potwierdził, ale teraz zaczynałam czuć się trochę nieswojo.
- Tak – zwrócił się w moją stronę, będąc coraz bliżej.
Szybko usiadłam, ignorując ból w nodze. Chodź rana w pełni się nie zagoiła, krew nadal brudziła wszystko dookoła.
- Aha – sięgnęłam powoli po swój miecz, który miał wisieć przy moim pasie, lecz szybko przypomniałam sobie, że walczyłam nim z ghulami i broń została w innym pokoju.
Moje serce znacznie przyśpieszyło, spróbowałam ukryć także urwany oddech i drżenie rąk, lecz wampir zauważył to wszystko i uśmiechnął się lubieżnie, obnażając ostre jak brzytwa, śnieżnobiałe kły. Nie miałam broni, więc nie mogłam się obronić przed jego atakiem, chodź…. On nie mógł mnie skrzywdzić, bo wtedy złamałby warunki naszego porozumienia.
Uspokoiłam się, lecz tylko na chwilę. Wampir sięgnął dłonią do mojej rany, z której ściągnął przemoczony, prowizoryczny opatrunek. Zacisnęłam zęby z bólu, kiedy dotknął rozerwanej skóry.
- Możemy coś na to zaradzić – szepnął ledwie słyszalnie, a ja miałam ochotę, by go kopnąć. - Wrócisz do walki….
- Spadaj! - pisnęłam i wyrwałam się z jego lekkiego uścisku. Wampir spojrzał na mnie zdezorientowany.
Nie przejrzał mnie, nie przejrzał.
- Kolejne pytanie – powiedziałam nieco odważniej, poprawiając się, jednak żaden dźwięk nie wydobył się z mojej piersi. Minuty mijały, a ja milczałam, wpatrzona w wampira.
- No – ponaglił mnie – słucham?
Poczerwieniałam po twarzy.
- Czy jesteś tak silni, jak inni mówią? Że nie można cię zabić i posiadasz w sobie miele milionów żyć?
Alucard zastanowił się przez chwilę, błądząc wzrokiem po mojej twarzy, jakby chcąc wyczytać z niej wszystko co pomogłoby mu mnie rozgryźć.
- Hmm, a jak inni mówią?
- Nie ważne jak, odpowiadaj!
Wampir skrzywił się, a jego oczy błysnęły niebezpiecznie czerwienią.
- A kimże jesteś, by mi rozkazywać? - nachylił się w moją stronę. Przestraszyłam się, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie rozkazuję ci – wytłumaczyłam szybko – tylko ponagliłam, a to dwie różne rzeczy.
- Oczywiście – wrócił na swoje miejsce. - Cóż, mogę ci tylko powiedzieć, że tak łatwo nie zginę, jakbyś chciała.
Zmieszałam się.
- Telepatia też posiada swoje plusy i minusy, zależy jak zostanie wykorzystana, a moja okazała się całkiem przydatna.
Spojrzałam na niego z zapytaniem, bo nie do końca wiedziałam o co mu mogło chodzić. Czy posunął się, aż tak daleko i zajrzał do mojej głowy, by prześledzić moją zdruzgotaną i znienawidzoną przeszłość? Jeśli tak, to z pewnością wykorzysta je przeciwko mnie, a na to nie mogłam mu pozwolić.
- Jak daleko się posunąłeś? - syknęłam na niego wrogo.
- Oho – zaśmiał się krótko, wstając i opierając się o ścianę naprzeciwko łóżka. W pokoju nagle zapadł mrok, przez który mój wzrok nie potrafił się przebić i mimo, że na dworze już świtało, to tutaj panowały egipskie ciemności. - Natalie, mała, niewinna Natalie. Straciła ojca, później matkę, która obroniła ją własnym ciałem. Później wylądowała na ulicy: żebrała i kradła, by tylko dotrwać kolejnego dnia. W wieku trzynastu lat dorabiałaś sobie jako….
- PRZESTAŃ! - krzyknęłam ze łzami w oczach.
Nie mogłam już tego słuchać. Jego słowa były niczym ostrza, które powoli wbijały się w moje ciało, a trucizna jego głosu wysysała ze mnie wszystko. Zasłoniłam twarz dłońmi, choć drżały nieziemsko. Zachłysnęłam się powietrzem, nie umiejąc złapać oddechu, bo kolejne fale szlochu nadchodziły zbyt szybko.
- Bezwzględny….chamski...próżny i egoistyczny wampir! - wyrzuciłam z siebie.
Wstałam z łóżka, chcąc opuścić ten pokój jak najszybciej, bo nie mogłam wytrzymać jego obecności. Sama myśl, że przeżyłam z nim wiele misji, przyprawiała mnie o mdłości i chęć jak najszybszej jego śmierci.
- Ale to nie koniec – złapał mnie za ramię, zatrzymując i obracając ku sobie. Widziałam w jego oczach podniecenie.
- CO? - spojrzałam na niego ze strachem.
- Byłaś zwykłą dziwką – powiedział ze spokojem, a chamski uśmiech nie schodził mu z twarzy – zabawką za pieniądze, która zrobiła wszystko o co ją proszono. Zgadzałaś się na wszystko! – jego uścisk momentalnie się zwiększył, gdy wyczuł jak próbowałam się wyrwać. - Bicie, wykorzystywanie…. A miałaś zaledwie trzynaście lat – zaśmiał się krótko, a ja poczułam nagły ucisk w piersi. - W tak młodym wieku stracić dziewictwo.
Walnęłam Alucarda otwartą dłonią w policzek, tak mocno, że został na nim czerwony ślad. Oddychałam ciężko, nie umiejąc powstrzymać fali goryczy, która zawładnęła moim ciałem, które co chwila przechodziły dreszcze i ciarki. Nie potrafiłam dojść do siebie.
- Myślisz…. - zachłysnęłam się nagle powietrzem – że to...że ja tego chciałam? Nie robiłam tego z własnej woli.
Obróciłam się na pięcie i wybiegłam z pokoju, kulejąc gdzieś przed siebie. Nagle przestało mnie to wszystko obchodzić: misja, pakty pokojowe, a szczególnie ten wampir. Wampir, który powinien smażyć się w piekle.
Wyszłam przed budynek, gdzie powitało mnie rześkie powietrze nadchodzącego, nowego dnia. Rękawem płaszcza otarłam łzy i zaczęłam wzrokiem przeczesywać okolicę w poszukiwaniu samochodu, którym tu przyjechałam. W drodze do pojazdu stojącego po drugiej stronie drogi, zaczęłam przeszukiwać kieszenie w celu znalezienia kluczyków, lecz kiedy je znalazłam mój ratunek przepadł w studzience kanalizacyjnej.
Spojrzałam na nią wściekle, a łzy ponownie przysłoniły mi widoczność. Upadłam na kolana, waląc pięścią oponę.
- Kurwa! - zaklęłam siarczyście i głośno.
- No wiesz – nad sobą usłyszałam Alucarda.
Szybko wróciłam do pozycji pionowej i zaciskając mocno dłoń w pięść, rzuciłam się na wampira, jednak będąc kilka centymetrów przed nim, zatrzymałam się. Szybko utraciłam wszystkie siły i padłam jak długa na ziemię, zamykając oczy. Ciemność spowiła mnie od razu, a ostatnim co zauważyłam, były ręce Alucarda wyciągnięte w moją stronę.
niedziela, 24 kwietnia 2016
piątek, 22 kwietnia 2016
Amnesia - rozdział 12
No dobra, coś z czegoś skleiłam i wyszło to. Mam nadzieję, że uda mi się skończyć Amnesię. Wybaczcie jeżeli fabuła się chwilowo nie klei, ale po tak długiej przerwie miałam taki mętlik, że masakra :D Znów muszę się wrobić :)
- To była jedynie projekcja - Loki potarł nerwowo dłonie, lecz nie za bardzo mu to wyszło, bo dwie, duże stalowe obręcze na jego nadgarstkach skutecznie to uniemożliwiały. - Udało mi się przebić przez jej barierę i wszedłem do jej głowy, potem było z górki, bo dziewczyna w ogóle nie miała pojęcia jak posługiwać się magią.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Heimdall nie wyglądał na zdenerwowanego, wręcz przeciwnie – był wielkim kłębkiem puszystego spokoju jaki do tej pory widziałam.
Oparłam się o srebrne żerdzie przytwierdzone do ściany, przymknęłam na chwilę oczy i znów je otworzyłam, by spojrzeć przez weneckie lustro na niewzruszoną twarz Lokiego. Było mi go trochę żal. Po incydencie z zdjęciem ograniczeń maga, opowiedziałam wszystko Avemgersom, którzy przyjęli to z wielkim spokojem, ale teraz patrząc na Lokiego, szalała we mnie burza niepokoju i zdenerwowania.
- Pod tą kamienną maską, jest zwykłym mężczyzną, którego bolą popełnione błędy – Thor dotknął mojego ramienia, spojrzałam na niego. - On tego nie pokazuje, ale ja wiem. Znam go na tyle długo, by wiedzieć, że od tak nie pokaże swoich uczuć, bo się ich boi. Arogancja, ignorancja, egoizm – to wszystko co pokazuje.
- Wiem – przyznałam ze smutkiem. Naprawdę było mi go żal. - Wiele przeszedł prawda?
- Owszem moja droga. Dowiedział się strasznej prawdy, a potem się mścił – gromowładny także oparł się o barierki. - Nie winię go, tak jak ojciec, ale…
- … czasami mógłby po prostu się uspokoić? - dokończyłam za niego, a Thor potaknął skinieniem głowy.
- Nie raz próbowałem do niego dotrzeć, ale Loki zamyka się w sobie i odchodzi.
Poczułam, że muszę coś z tym zrobić, ale po tym czego się dowiedziałam czy mogłam coś zdziałać? Czy znajdę w sobie nowe pokłady zrozumienia dla tego człowieka i czy… uda mi się obdarzyć jakimkolwiek zaufaniem. Nie, choć może coś na to wskazywało, jak na razie będę trzymać na wodzy swoje emocje i wszystko z tym związane.
- Jeśli jest jakiś… sposób – mruknęłam, myśląc – postaram się go odnaleźć w sobie. Spróbuję dotrzeć do jego prawdziwego „ja”.
- Nie wiem czy mamy na to czas – Wdowa zmaterializowała się przy nas. - Z tego co nam powiedziałaś, możemy spodziewać się czegoś gorszego niż najazd chitauri.
- Ale… Loki powiedział, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem – zaoponowałam.
- Sol – Thor zwrócił się ku mnie z poważną mina. - Kiedy byłaś w śpiączce, byłem w Asgardzie i na własne oczy widziałem dziwne stworzenia, które mogą zaatakować złote królestwo.
- Ale Fenrir i Fafnir…. - mój głos się załamał.
- Oni nie żyją – przyznał z bólem i widać było, że ledwo może to z siebie wydusić. - Ale te stworzenia, to, to… nie wiem co to, ale wiem, że na pewno nie mają przyjaznych zamiarów. Nasi zwiadowcy dowiedzieli się, że nie tylko Asgard jest ich celem.
- Oczywiście, że nie – Loki stanął za mną. - Znają tajemne przejścia do innych światów, a nie tylko mi zależy na ich zniszczeniu.
- Co ty planujesz bracie? - Thor stanął między nami i zmierzył maga wrogim spojrzeniem. - Dlaczego tak bardzo zależy ci na zemście, skoro za każdym razem ponosisz klęskę.
Loki zaśmiał się pod nosem. Jego oczy płonęły wściekle, a ja próbowałam uniknąć z nimi kontaktu.
- Pamiętasz Czarodziejkę? Piękna i mądra – spojrzał na mnie. - nie jest naiwna.
Thor milczał.
- Otóż nie tylko my możemy posługiwać się magią.
- Zdradzasz nam swój plan – wtrąciła Natasha – jakże rozważnie.
- Nie – warknął. - Ja tylko was ostrzegam, bo kolejne dni mogą być dla was nieprzyjemne.
- Loki! - Wrzasnął Thor, a mag odskoczył do tyłu robiąc tajemniczą minę.
Powietrze wokół nas zafalowało, dookoła Lokiego zaczęły migotać zielone światełka, a postać jego samego z sekundy na sekundę zaczęła się rozpływać. Wszyscy staliśmy wpatrzeni w to dziwne zjawisko, nie umiejąc ruszyć się z miejsca. Dosłownie wmurowało nas w ziemię, bo wiedzieliśmy, że kajdany potrafiły w stu procentach zniwelować działanie magii Lokiego.
- Jak? - zdążyłam szepnąć, ale nagle czarne kropki zaczęły migotać mi przed oczyma. Straciłam przytomność.
Kiedy się obudziłam, nie mogłam ruszać rękami ani nogami. Otworzyłam, więc powoli oczy, a ciemność wypełniająca pomieszczenie, w którym leżałam, pomogła mi szybko przyzwyczaić oczy. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając, że jestem przykuta do wielkiego łóżka. Szarpnęłam się raz, drugi, ale to nic nie pomogło, więc gorączkowo zaczęłam obmyślać jakikolwiek plan działania lub ucieczki.
- Moment – szepnęłam, kiedy dotarły do mnie wcześniejsze wspomnienia.
Loki dziwnym trafem użył swoich mocy i zniknął…
- …. a ty razem ze mną, droga Sol – do pokoju wszedł domniemany sprawca.
Spojrzałam na niego z wrogością.
- Oj nie dąsaj się. - Podszedł do łóżka i oparł dłonie na jego oparciu. - Złość piękności szkodzi, a twoja uroda jest wprost zniewalająca, ale… przejdźmy do rzeczy. Kiedy pomogłaś mi zdjąć te głupie ograniczenia….
- Nie kłam! - weszłam mu ostro w zdanie.
- Kłamię? - zdziwił się, a ja poczułam się zmieszana. - Gdyby moja magia nadal była ograniczona, to nie uwolniłbym się od tej bandy debili, których nazywasz rodziną. Przejrzyj w końcu na oczy! Znienawidzili cię tak samo jak mnie!
- CO? - szarpnęłam się, bo nagle zagotowała się we mnie wściekłość. - Dalej kłamiesz.
Loki stanowczym krokiem podszedł w moją stronę.
- Skłamałem w sprawie Fenrira i Fafnira – oni nie żyją, ale na Asgard dalej planowany jest atak, potem przyjdzie kolej na Midgard. Zginiecie, wszyscy.
Zaniemówiłam. Jak on mógł mówić o takich rzeczach z taką powagą. Przez moment przeszły mnie dreszcze, potem poczułam strach. Jeśli plan Lokiego się powiedzie, to nic z nas nie zostanie. Ktoś musiał mu w tym przeszkodzić.
- To była jedynie projekcja - Loki potarł nerwowo dłonie, lecz nie za bardzo mu to wyszło, bo dwie, duże stalowe obręcze na jego nadgarstkach skutecznie to uniemożliwiały. - Udało mi się przebić przez jej barierę i wszedłem do jej głowy, potem było z górki, bo dziewczyna w ogóle nie miała pojęcia jak posługiwać się magią.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Heimdall nie wyglądał na zdenerwowanego, wręcz przeciwnie – był wielkim kłębkiem puszystego spokoju jaki do tej pory widziałam.
Oparłam się o srebrne żerdzie przytwierdzone do ściany, przymknęłam na chwilę oczy i znów je otworzyłam, by spojrzeć przez weneckie lustro na niewzruszoną twarz Lokiego. Było mi go trochę żal. Po incydencie z zdjęciem ograniczeń maga, opowiedziałam wszystko Avemgersom, którzy przyjęli to z wielkim spokojem, ale teraz patrząc na Lokiego, szalała we mnie burza niepokoju i zdenerwowania.
- Pod tą kamienną maską, jest zwykłym mężczyzną, którego bolą popełnione błędy – Thor dotknął mojego ramienia, spojrzałam na niego. - On tego nie pokazuje, ale ja wiem. Znam go na tyle długo, by wiedzieć, że od tak nie pokaże swoich uczuć, bo się ich boi. Arogancja, ignorancja, egoizm – to wszystko co pokazuje.
- Wiem – przyznałam ze smutkiem. Naprawdę było mi go żal. - Wiele przeszedł prawda?
- Owszem moja droga. Dowiedział się strasznej prawdy, a potem się mścił – gromowładny także oparł się o barierki. - Nie winię go, tak jak ojciec, ale…
- … czasami mógłby po prostu się uspokoić? - dokończyłam za niego, a Thor potaknął skinieniem głowy.
- Nie raz próbowałem do niego dotrzeć, ale Loki zamyka się w sobie i odchodzi.
Poczułam, że muszę coś z tym zrobić, ale po tym czego się dowiedziałam czy mogłam coś zdziałać? Czy znajdę w sobie nowe pokłady zrozumienia dla tego człowieka i czy… uda mi się obdarzyć jakimkolwiek zaufaniem. Nie, choć może coś na to wskazywało, jak na razie będę trzymać na wodzy swoje emocje i wszystko z tym związane.
- Jeśli jest jakiś… sposób – mruknęłam, myśląc – postaram się go odnaleźć w sobie. Spróbuję dotrzeć do jego prawdziwego „ja”.
- Nie wiem czy mamy na to czas – Wdowa zmaterializowała się przy nas. - Z tego co nam powiedziałaś, możemy spodziewać się czegoś gorszego niż najazd chitauri.
- Ale… Loki powiedział, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem – zaoponowałam.
- Sol – Thor zwrócił się ku mnie z poważną mina. - Kiedy byłaś w śpiączce, byłem w Asgardzie i na własne oczy widziałem dziwne stworzenia, które mogą zaatakować złote królestwo.
- Ale Fenrir i Fafnir…. - mój głos się załamał.
- Oni nie żyją – przyznał z bólem i widać było, że ledwo może to z siebie wydusić. - Ale te stworzenia, to, to… nie wiem co to, ale wiem, że na pewno nie mają przyjaznych zamiarów. Nasi zwiadowcy dowiedzieli się, że nie tylko Asgard jest ich celem.
- Oczywiście, że nie – Loki stanął za mną. - Znają tajemne przejścia do innych światów, a nie tylko mi zależy na ich zniszczeniu.
- Co ty planujesz bracie? - Thor stanął między nami i zmierzył maga wrogim spojrzeniem. - Dlaczego tak bardzo zależy ci na zemście, skoro za każdym razem ponosisz klęskę.
Loki zaśmiał się pod nosem. Jego oczy płonęły wściekle, a ja próbowałam uniknąć z nimi kontaktu.
- Pamiętasz Czarodziejkę? Piękna i mądra – spojrzał na mnie. - nie jest naiwna.
Thor milczał.
- Otóż nie tylko my możemy posługiwać się magią.
- Zdradzasz nam swój plan – wtrąciła Natasha – jakże rozważnie.
- Nie – warknął. - Ja tylko was ostrzegam, bo kolejne dni mogą być dla was nieprzyjemne.
- Loki! - Wrzasnął Thor, a mag odskoczył do tyłu robiąc tajemniczą minę.
Powietrze wokół nas zafalowało, dookoła Lokiego zaczęły migotać zielone światełka, a postać jego samego z sekundy na sekundę zaczęła się rozpływać. Wszyscy staliśmy wpatrzeni w to dziwne zjawisko, nie umiejąc ruszyć się z miejsca. Dosłownie wmurowało nas w ziemię, bo wiedzieliśmy, że kajdany potrafiły w stu procentach zniwelować działanie magii Lokiego.
- Jak? - zdążyłam szepnąć, ale nagle czarne kropki zaczęły migotać mi przed oczyma. Straciłam przytomność.
Kiedy się obudziłam, nie mogłam ruszać rękami ani nogami. Otworzyłam, więc powoli oczy, a ciemność wypełniająca pomieszczenie, w którym leżałam, pomogła mi szybko przyzwyczaić oczy. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając, że jestem przykuta do wielkiego łóżka. Szarpnęłam się raz, drugi, ale to nic nie pomogło, więc gorączkowo zaczęłam obmyślać jakikolwiek plan działania lub ucieczki.
- Moment – szepnęłam, kiedy dotarły do mnie wcześniejsze wspomnienia.
Loki dziwnym trafem użył swoich mocy i zniknął…
- …. a ty razem ze mną, droga Sol – do pokoju wszedł domniemany sprawca.
Spojrzałam na niego z wrogością.
- Oj nie dąsaj się. - Podszedł do łóżka i oparł dłonie na jego oparciu. - Złość piękności szkodzi, a twoja uroda jest wprost zniewalająca, ale… przejdźmy do rzeczy. Kiedy pomogłaś mi zdjąć te głupie ograniczenia….
- Nie kłam! - weszłam mu ostro w zdanie.
- Kłamię? - zdziwił się, a ja poczułam się zmieszana. - Gdyby moja magia nadal była ograniczona, to nie uwolniłbym się od tej bandy debili, których nazywasz rodziną. Przejrzyj w końcu na oczy! Znienawidzili cię tak samo jak mnie!
- CO? - szarpnęłam się, bo nagle zagotowała się we mnie wściekłość. - Dalej kłamiesz.
Loki stanowczym krokiem podszedł w moją stronę.
- Skłamałem w sprawie Fenrira i Fafnira – oni nie żyją, ale na Asgard dalej planowany jest atak, potem przyjdzie kolej na Midgard. Zginiecie, wszyscy.
Zaniemówiłam. Jak on mógł mówić o takich rzeczach z taką powagą. Przez moment przeszły mnie dreszcze, potem poczułam strach. Jeśli plan Lokiego się powiedzie, to nic z nas nie zostanie. Ktoś musiał mu w tym przeszkodzić.
niedziela, 17 kwietnia 2016
Hermes we mnie trwa - rozdział 4
Rozpieszczam was, a przynajmniej tych, którzy utknęli tu ze mną na Hellusiu :D Naprawdę was przepraszam, że nie ma Lokiego, ale obiecuję, jak tylko dorwę wenę, to wycisnę z niej wszystko XD
Teraz wrzucam wam czwarty rozdział, kiedy ogółem mam zaczęty dwunasty, więc odstęp wynosi - 8 rozdziałów. Jak dla mnie, nawet zadowalający wynik i mam nadzieję, że mniej więcej taki utrzymam. "D
Wrzucam wam Franka. Frank to lisek.
Aha, przyznam, że przeczytałam to tylko do połowy, bo jest 23:06 i oczy mnie zawodzą, kiedy chcę poprawić tekst D
Do domu wróciłam po północy, zmęczona, spragniona i głodna, więc pierwsze co zrobiłam po przekroczeniu progu, to przywitałam się z moim przyjacielem numer jeden: lodówką.
- Pokaż kotku co masz w środku – uśmiechnęłam się, widząc, że Kat zostawiła dla mnie mały prezent w postaci dwóch, pysznych kanapeczek. Szybko je skonsumowałam, popijając sokiem pomarańczowym.
Zamknęłam cicho lodówkę i udałam się do swojego pokoju na piętrze. Zmuszając obolałe nogi do marszu, weszłam do łazienki, gdzie pozbyłam się odzienia i dokładnie obejrzałam okaleczone ciało. Miałam kilka siniaków, zadrapań i jedną, głębszą ranę na przedramieniu, którą po kąpieli wysmarowałam specjalną maścią i owinęłam bandażem.
Na koniec fatalnego dnia położyłam się w końcu spać: wymęczona, poobijana i wkurzona. Ten pies Hellsing'a naprawdę mnie wkurzył i tylko raz ''przez przypadek'' cięłam go mieczem.
- Kochane łóżeczko – powiedziałam, zamykając oczy.
- Mam rozumieć, że przez przypadek prawie nie rozerwałeś jej gardła? - wrzasnęła podirytowana Integra, kiedy wampir zdał jej raport z ubiegłej misji.
Kobieta liczyła, że ta noc okaże się spokojniejsza, ale mając na smyczy najstarszego wampira na świecie pożegnała się ze spokojem już dawno.
- Prawie…
- Prawie robi wielką różnicę – blondynka wstała, ominęła szybko wielkie biurko i zawisła nad zatopionym w fotelu wampirem. - Mam ci przypomnieć, że obecnie jesteśmy w pokojowych warunkach z Watykanem? Jeżeli tej dziewczynie spadłby chociaż jeden włos z głowy, to możemy pożegnać się ze spokojem i pieniędzmi.
- Przecież nikomu nic się nie stało – wampir przechylił głowę na bok, zerkając na wschodzący księżyc.
- Jeszcze – Integra zgasiła małą lampkę, która stała na biurku, po czym żwawym krokiem opuściła biuro. - Pamiętaj o tej umowie.
- Tak, tak – wampir odprowadził ją wzrokiem, dopóki ciężkie drzwi nie zaskoczyły i nie pogrążyły biura Integry w zimnym mroku. Dopiero wtedy Alucard odetchnął.
- Tyle lat minęło – wstał i podszedł do okna, chwytając skrawek białej zasłony – a ja wciąż nie przyzwyczaiłem się do humorów kobiet. Chociaż, może i dobrze. Tak jest zabawniej.
Kolejne misje nie przychodziły mi wcale łatwo. Za każdym razem musiałam znosić sarkastyczne obelgi pod moim nazwiskiem i wyśmiewanie się z moich sprawdzonych metod. Miałam po dziurki w nosie tego panoszącego się wszędzie dupka, który sprawia wrażenie, że pozjadał wszystkie rozumy. Co z tego, że miał pięćset lat na karku, skoro zachowywał się jak dzieciak.
Kopnęłam pustą i zardzewiałą puszkę, która z brzdękiem stoczyła się po dość długich i stromych schodach. Wzdrygnęłam się, kiedy uderzyła o ziemię. Opuszczony psychiatryk wcale nie napawał mnie optymizmem, a dochodzące do tego fakty, że było tu pełno ghuli, sprawiały, że w pewnych momentach przechodziły mnie ciarki. Od dzisiaj Włochy stały się dla mnie symbolem strasznych misji.
- Streszczaj się – Alucard wyminął mnie i wdrapał się po kolejnych schodach na wyższe piętro. - Nie mamy całej nocy, nim matka wróci musimy oczyścić gniazdo.
- Przecież wiem – fuknęłam i poprawiłam miecz. Doszło nawet do tego, że czasami, zaznaczam ''czasami'' słuchałam tego co mówił wampir, bo chcąc nie chcąc, on zna się na tej robocie najlepiej, a ja jestem tylko na doczepkę. Jak zawsze.
- Żyjesz? - przede mną zmaterializowała się dłoń odziana w białą rękawiczkę.
Otrząsnęłam się szybko.
- W przeciwieństwie do ciebie – zaśmiałam się krótko. Co jak co, ale nie przestanę mu dogryzać.
Na końcu schodów czekał nas długi, ciemny i zimny korytarz, w którym roiło się od drzwi i ukrytych za nimi ghulami. Wyciągnęłam swój miecz, tak samo jak wampir pistolety. Spojrzałam w lewo gdzie było jedno z wielu okien. Księżyc był w pełni, co oznaczało dopiero początek nocy, a my musieliśmy czekać, aż do świtu, kiedy matka wróci do gniazda. Wtedy wpadnie na mnie….na nas i będzie po sprawie.
- Szykuj się – powiedział cicho wampir.
Uniosłam miecz gotowa do ataku. Alucard otworzył pierwsze drzwi i wystrzelił salwę nabojów w ukryte w pokoju ghule, które z niewyraźnym jękiem osunęły się na ziemię, a potem zmieniły w proch. Spojrzałam na wampira, który jedynie zbył mnie uśmiechem i znikł za drzwiami.
Zacisnęłam zęby.
- Trzy zero dla mnie.
Już ja mu pokaże.
Wybiegłam na korytarz. Alucard stał oparty o ścianę i patrzył jak znikam w kolejnym pokoju, w którym rozpętałam dosłowne piekło. Ghule ginęły od jednego, celnego cięcia mieczem. W tych sprawach miałam wprawę, więc zabicie, aż czterdziestu zeszło mi całkiem szybko. Kiedy, jednak zamierzałam się na ostatniego w przedostatnim pokoju, coś się stało.
Ghul trzymał w ręce młotek, którym oberwałam w tył głowy. Uderzenie nie było mocne, ale powaliło mnie i przez dłuższą chwilę leżałam w bezruchu próbując zarejestrować, to co działo się dookoła mnie. Obraz przed moimi oczami stał się niewyraźny i zlał się w jedność z panującym tu półmrokiem. Gdy spróbowałam się podnieść, opierając dłoń na starym krześle, poślizgnęłam się na mokrej i klejącej od krwi ziemi. Uderzyłam głową o ziemię co spowodowało odruch wymiotny. Szybko chwyciłam się za żołądek, jednak nie umiejąc wytrzymać z bólu, złapałam się za głowę.
Moje krzyki w mgnieniu oka zwróciły uwagę kolejnych ghuli w ostatnim pokoju. Jak przez mgłę słyszałam ich szybkie kroki i dziwne pomruki, krzyki. Zachłysnęłam się powietrzem, zamykając usta, a z mojej piersi wydobył się głuchy dźwięk. Otworzyłam szeroko oczy, gdy ujrzałam dwa ghule stojące w progu. Mimo, że nie bałam się ich kiedy walczyłam, to teraz strach sparaliżował mnie całą, związał zimnymi łańcuchami.
Alucard był w drugim skrzydle, więc zdana byłam tylko na swoje umiejętności, które teraz szlag trafił, bo leżałam prawie nieprzytomna na ziemi skąpana w krwi ghuli, które szybko zorientowały co się dzieje. Jeden z nich porzucił pomysł zaatakowania mnie młotkiem i szybko do mnie podszedł, opadając na kolana.
Ich twarze z bliska wywołały u mnie po raz kolejny odruch wymiotny. Ostatkiem sił powstrzymałam się od zwymiotowania i nie patrzenia na ich poobcierane ze skóry twarze, pokryte gnijącym mięsem i mięśniami. Oczy potworów ledwo trzymały się kupy.
Jasna cholera. Taka śmierć nie przystoi członkowi Iscariot.
Ghul złapał moją nogę i wgryzł się w nią boleśnie. Ból w głowie jeszcze mnie nie opuścił, a nowy, mocniejszy wywołał u mnie głośny krzyk. Z moich oczu popłynęły zły, natomiast z nogi trysnęła krew.
- Ratu…. Rat.. - rozpłakałam się.
Drugi ghul dorwał się do mojej szyi wyczuwając przyśpieszone tętno. Chwyciłam jego głowę rękoma i spróbowałam ją przekręcić w drugą stronę, ale ledwo co udało mi się ja utrzymać, bo potwór szybko ją wyrwał.
Nie chcę przeżywać tego piekła po raz drugi.
Zebrałam w sobie wszystkie siły i sięgnęłam po miecz leżący za mną. Odchyliłam się do tyłu, by siłą rozpędu wstać. Zamachnęłam się szybko i ucięłam ghulom głowy, które poturlały się wprost do kałuży mojej, jak i ich krwi.
- Smażcie się w piekle! - wyrzuciłam z siebie wściekle.
Nie słysząc na razie niczyich kroków, opadłam na ziemię pod ścianą. Od długiej, czarnej bokserki oderwałam spory kawałek materiału, którym obwiązałam nogę.
- Gdy wrócę, będę musiała się tym zająć.
Krew szybko przesiąkła ciemny materiał, ale teraz – przynajmniej na tę chwilę – nie groziło mi wykrwawienie się na śmierć.
Odetchnęłam i zerknęłam za siebie, gdzie niebo nadal pozostawało ciemną plamą.
- Do świtu jeszcze daleko…. - westchnęłam. - Może uda mi się chwilę odpocząć.
Moja ciężka głowa opadła w dół, a ja powoli zamknęłam oczy.
Teraz wrzucam wam czwarty rozdział, kiedy ogółem mam zaczęty dwunasty, więc odstęp wynosi - 8 rozdziałów. Jak dla mnie, nawet zadowalający wynik i mam nadzieję, że mniej więcej taki utrzymam. "D
Wrzucam wam Franka. Frank to lisek.
Aha, przyznam, że przeczytałam to tylko do połowy, bo jest 23:06 i oczy mnie zawodzą, kiedy chcę poprawić tekst D
Do domu wróciłam po północy, zmęczona, spragniona i głodna, więc pierwsze co zrobiłam po przekroczeniu progu, to przywitałam się z moim przyjacielem numer jeden: lodówką.
- Pokaż kotku co masz w środku – uśmiechnęłam się, widząc, że Kat zostawiła dla mnie mały prezent w postaci dwóch, pysznych kanapeczek. Szybko je skonsumowałam, popijając sokiem pomarańczowym.
Zamknęłam cicho lodówkę i udałam się do swojego pokoju na piętrze. Zmuszając obolałe nogi do marszu, weszłam do łazienki, gdzie pozbyłam się odzienia i dokładnie obejrzałam okaleczone ciało. Miałam kilka siniaków, zadrapań i jedną, głębszą ranę na przedramieniu, którą po kąpieli wysmarowałam specjalną maścią i owinęłam bandażem.
Na koniec fatalnego dnia położyłam się w końcu spać: wymęczona, poobijana i wkurzona. Ten pies Hellsing'a naprawdę mnie wkurzył i tylko raz ''przez przypadek'' cięłam go mieczem.
- Kochane łóżeczko – powiedziałam, zamykając oczy.
- Mam rozumieć, że przez przypadek prawie nie rozerwałeś jej gardła? - wrzasnęła podirytowana Integra, kiedy wampir zdał jej raport z ubiegłej misji.
Kobieta liczyła, że ta noc okaże się spokojniejsza, ale mając na smyczy najstarszego wampira na świecie pożegnała się ze spokojem już dawno.
- Prawie…
- Prawie robi wielką różnicę – blondynka wstała, ominęła szybko wielkie biurko i zawisła nad zatopionym w fotelu wampirem. - Mam ci przypomnieć, że obecnie jesteśmy w pokojowych warunkach z Watykanem? Jeżeli tej dziewczynie spadłby chociaż jeden włos z głowy, to możemy pożegnać się ze spokojem i pieniędzmi.
- Przecież nikomu nic się nie stało – wampir przechylił głowę na bok, zerkając na wschodzący księżyc.
- Jeszcze – Integra zgasiła małą lampkę, która stała na biurku, po czym żwawym krokiem opuściła biuro. - Pamiętaj o tej umowie.
- Tak, tak – wampir odprowadził ją wzrokiem, dopóki ciężkie drzwi nie zaskoczyły i nie pogrążyły biura Integry w zimnym mroku. Dopiero wtedy Alucard odetchnął.
- Tyle lat minęło – wstał i podszedł do okna, chwytając skrawek białej zasłony – a ja wciąż nie przyzwyczaiłem się do humorów kobiet. Chociaż, może i dobrze. Tak jest zabawniej.
Kolejne misje nie przychodziły mi wcale łatwo. Za każdym razem musiałam znosić sarkastyczne obelgi pod moim nazwiskiem i wyśmiewanie się z moich sprawdzonych metod. Miałam po dziurki w nosie tego panoszącego się wszędzie dupka, który sprawia wrażenie, że pozjadał wszystkie rozumy. Co z tego, że miał pięćset lat na karku, skoro zachowywał się jak dzieciak.
Kopnęłam pustą i zardzewiałą puszkę, która z brzdękiem stoczyła się po dość długich i stromych schodach. Wzdrygnęłam się, kiedy uderzyła o ziemię. Opuszczony psychiatryk wcale nie napawał mnie optymizmem, a dochodzące do tego fakty, że było tu pełno ghuli, sprawiały, że w pewnych momentach przechodziły mnie ciarki. Od dzisiaj Włochy stały się dla mnie symbolem strasznych misji.
- Streszczaj się – Alucard wyminął mnie i wdrapał się po kolejnych schodach na wyższe piętro. - Nie mamy całej nocy, nim matka wróci musimy oczyścić gniazdo.
- Przecież wiem – fuknęłam i poprawiłam miecz. Doszło nawet do tego, że czasami, zaznaczam ''czasami'' słuchałam tego co mówił wampir, bo chcąc nie chcąc, on zna się na tej robocie najlepiej, a ja jestem tylko na doczepkę. Jak zawsze.
- Żyjesz? - przede mną zmaterializowała się dłoń odziana w białą rękawiczkę.
Otrząsnęłam się szybko.
- W przeciwieństwie do ciebie – zaśmiałam się krótko. Co jak co, ale nie przestanę mu dogryzać.
Na końcu schodów czekał nas długi, ciemny i zimny korytarz, w którym roiło się od drzwi i ukrytych za nimi ghulami. Wyciągnęłam swój miecz, tak samo jak wampir pistolety. Spojrzałam w lewo gdzie było jedno z wielu okien. Księżyc był w pełni, co oznaczało dopiero początek nocy, a my musieliśmy czekać, aż do świtu, kiedy matka wróci do gniazda. Wtedy wpadnie na mnie….na nas i będzie po sprawie.
- Szykuj się – powiedział cicho wampir.
Uniosłam miecz gotowa do ataku. Alucard otworzył pierwsze drzwi i wystrzelił salwę nabojów w ukryte w pokoju ghule, które z niewyraźnym jękiem osunęły się na ziemię, a potem zmieniły w proch. Spojrzałam na wampira, który jedynie zbył mnie uśmiechem i znikł za drzwiami.
Zacisnęłam zęby.
- Trzy zero dla mnie.
Już ja mu pokaże.
Wybiegłam na korytarz. Alucard stał oparty o ścianę i patrzył jak znikam w kolejnym pokoju, w którym rozpętałam dosłowne piekło. Ghule ginęły od jednego, celnego cięcia mieczem. W tych sprawach miałam wprawę, więc zabicie, aż czterdziestu zeszło mi całkiem szybko. Kiedy, jednak zamierzałam się na ostatniego w przedostatnim pokoju, coś się stało.
Ghul trzymał w ręce młotek, którym oberwałam w tył głowy. Uderzenie nie było mocne, ale powaliło mnie i przez dłuższą chwilę leżałam w bezruchu próbując zarejestrować, to co działo się dookoła mnie. Obraz przed moimi oczami stał się niewyraźny i zlał się w jedność z panującym tu półmrokiem. Gdy spróbowałam się podnieść, opierając dłoń na starym krześle, poślizgnęłam się na mokrej i klejącej od krwi ziemi. Uderzyłam głową o ziemię co spowodowało odruch wymiotny. Szybko chwyciłam się za żołądek, jednak nie umiejąc wytrzymać z bólu, złapałam się za głowę.
Moje krzyki w mgnieniu oka zwróciły uwagę kolejnych ghuli w ostatnim pokoju. Jak przez mgłę słyszałam ich szybkie kroki i dziwne pomruki, krzyki. Zachłysnęłam się powietrzem, zamykając usta, a z mojej piersi wydobył się głuchy dźwięk. Otworzyłam szeroko oczy, gdy ujrzałam dwa ghule stojące w progu. Mimo, że nie bałam się ich kiedy walczyłam, to teraz strach sparaliżował mnie całą, związał zimnymi łańcuchami.
Alucard był w drugim skrzydle, więc zdana byłam tylko na swoje umiejętności, które teraz szlag trafił, bo leżałam prawie nieprzytomna na ziemi skąpana w krwi ghuli, które szybko zorientowały co się dzieje. Jeden z nich porzucił pomysł zaatakowania mnie młotkiem i szybko do mnie podszedł, opadając na kolana.
Ich twarze z bliska wywołały u mnie po raz kolejny odruch wymiotny. Ostatkiem sił powstrzymałam się od zwymiotowania i nie patrzenia na ich poobcierane ze skóry twarze, pokryte gnijącym mięsem i mięśniami. Oczy potworów ledwo trzymały się kupy.
Jasna cholera. Taka śmierć nie przystoi członkowi Iscariot.
Ghul złapał moją nogę i wgryzł się w nią boleśnie. Ból w głowie jeszcze mnie nie opuścił, a nowy, mocniejszy wywołał u mnie głośny krzyk. Z moich oczu popłynęły zły, natomiast z nogi trysnęła krew.
- Ratu…. Rat.. - rozpłakałam się.
Drugi ghul dorwał się do mojej szyi wyczuwając przyśpieszone tętno. Chwyciłam jego głowę rękoma i spróbowałam ją przekręcić w drugą stronę, ale ledwo co udało mi się ja utrzymać, bo potwór szybko ją wyrwał.
Nie chcę przeżywać tego piekła po raz drugi.
Zebrałam w sobie wszystkie siły i sięgnęłam po miecz leżący za mną. Odchyliłam się do tyłu, by siłą rozpędu wstać. Zamachnęłam się szybko i ucięłam ghulom głowy, które poturlały się wprost do kałuży mojej, jak i ich krwi.
- Smażcie się w piekle! - wyrzuciłam z siebie wściekle.
Nie słysząc na razie niczyich kroków, opadłam na ziemię pod ścianą. Od długiej, czarnej bokserki oderwałam spory kawałek materiału, którym obwiązałam nogę.
- Gdy wrócę, będę musiała się tym zająć.
Krew szybko przesiąkła ciemny materiał, ale teraz – przynajmniej na tę chwilę – nie groziło mi wykrwawienie się na śmierć.
Odetchnęłam i zerknęłam za siebie, gdzie niebo nadal pozostawało ciemną plamą.
- Do świtu jeszcze daleko…. - westchnęłam. - Może uda mi się chwilę odpocząć.
Moja ciężka głowa opadła w dół, a ja powoli zamknęłam oczy.
niedziela, 10 kwietnia 2016
Hermes to ja - rozdział 3
Hejeczka, piąteczka - szybko wstawiam rozdział i idę spać XD
- Nat wstawaj, bo się spóźnisz!
Poczułam jak ktoś mną szarpie, a jego głos dochodzi do mnie ze zdwojoną siłą. Usilnie próbowałam odgonić od siebie napastnika, lecz on okazał się silniejszy i koniec końców poniosłam klęskę. Uchyliłam ciężkie powieki i spojrzałam na dziewczynę, która siedziała na moich biodrach okrakiem. Niesforna blond grzywka opadła jej na prawe oko i teraz wyglądała jak cyklop.
- Kat…. - jęknęłam, przewracając się na drugi bok. - Daj mi spokój, chcę pospać.
- Nie możesz! - krzyknęła, a ja myślałam, że zaraz rozwali mi bębenki. Jej głos do najsłodszych nie należał. - Przecież dziś idziesz na misję i musisz się przygotować.
Kątem oka spojrzałam na telefon, który spokojnie leżał sobie na szafce obok łóżka. Zmusiłam się, by po niego sięgnąć i zobaczyć która godzina. Dochodziła dziesiąta. Okna w moim pokoju wpuszczały do środka ogromną ilość jasnego światła, przez co szybko przewróciłam się na drugi bok i nakryłam kołdrą po sam czubek głowy.
- Jeśli zaraz nie wstaniesz to zawołam Vincenta, a on już sobie z tobą poradzi – pogroziła mi, schodząc.
Nie miałam ochoty na poranną konfrontację z Vin'em, więc zwlokłam się ciężko z łóżka i ignorując Kat weszłam do łazienki, gdzie dopełniło się moje życie: umyłam twarz i ząbki, przeczesałam włosy i spięłam je w warkocz pozostawiając kilka kosmyków, które opadły mi na twarz, na koniec ubrałam czarne spodenki i luźną, białą bluzkę na ramiączkach.
Wychodząc z łazienki odnotowałam fakt, że Kat już nie było. I dobrze, nie będzie mi niepotrzebnie zawracać głowy. Z oparcia fotela wzięłam swój biały płaszcz krótkim rękawem i z logiem Iscariote na plecach, po czym gotowa do spędzania dnia poza domem, wyszłam z pokoju kierując się do kuchni, gdzie czekało na mnie pyszne śniadanko.
- Dobry – w drzwiach jadalni przywitał mnie miły głos Vincetn'a, który w najlepsze pałaszował tosty z serem. - Kat przygotowała dla ciebie z dżemem – wskazał na talerz obok siebie.
Usiadłam do stołu i skonsumowałam trzy pierwsze kanapki. Byłam głodna jak diabli, a takim dobrym jedzeniem nie mogłam pogardzić, więc wmusiłam w siebie jeszcze dwie kanapki, a całość popiłam sokiem jabłkowym.
- Gotowa na dziś? - spytał Vin.
- Jak zawsze szefie – odparłam bez większego entuzjazmu. Nie miałam najmniejszej ochoty iść dziś na tą misję, ponieważ będzie na niej ktoś z Hellsing'a, a to przyprawiało mnie o wymioty.
- Świetnie! - wykrzyknął, prawie dławiąc się tostem. - Wiem z kim pójdziesz.
Teraz prawie ja nie zadławiłam się kanapką. Spojrzałam na szefa wielkimi oczami w oczekiwaniu na to co ma do powiedzenia.
- No? - ponagliłam go, bo uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytał, opierając brodę na splecionych dłoniach. - Wiesz, może ci to zepsuć dzień, a do ósmej jeszcze kupa czasu.
- Nie lubię żyć w niewiedzy – burknęłam, popijając sok.
Nagle Vincent wstał i odszedł od stołu zmierzając ku drzwiom.
- Jak ładnie zjesz to ci wszystko powiem.
Ósma wybiła dwie minuty temu, a ja nadal czekałam na swojego – jak to określił Vincent – ''partnera''. Kiedy dowiedziałam się kto nim jest o mało nie zaczęłam rzucać wszystkimi rzeczami w jakie była wyposażona sala gimnastyczna w naszym domu. Przez cały boży dzień chodziłam wściekła jak pszczoła – nie podchodź bez kija, ewentualnie czołgu pancernego, nie mogłam zebrać myśli, bo cały czas krążyły one wokół planu, który miał na celu w pierwszej kolejności unicestwienie mojego ''partnera''
Spojrzałam na wyświetlacz komórki, a później na ciemniejące niebo. Zamknęłam oczy, biorąc głęboki oddech – świeże powietrze wypełniło moje płuca przyjemną bryzą. Odepchnęłam się od ściany, o którą opierałam się plecami i zeszłam po małych schodkach opuszczonego budynku. Przez chwilę zastanawiałam się dlaczego ''matki'' wybierają sobie takie miejsca na kryjówkę, lecz szybko doszedł do mnie fakt, że tu w spokoju mogą tworzyć ghule - wstrętne stworzenia, które przenigdy nie powinny postawić nogi na ziemi. Gdyby nie wampiry, które łakną krwi, to ghule w ogóle nie powstałyby do życia.
- Dobry wieczór – podskoczyłam na dźwięk niskiego głosu, który rozległ się niespodziewanie za moimi plecami.
Obróciłam się spokojnie na pięcie, by nie pokazać jak bardzo w tamtym momencie moje serce prawie przebijało się przez żebra. Spojrzałam na właściciela tajemniczego głosu i czerwonych oczu, stwierdzając, że jak wypowie do mnie więcej niż dziesięć słów, to poślę go w piach.
Wampir poprawił swój czerwony płaszcz, który dosłownie płynął na wietrze, po czym wyciągnął z niego jeden, srebrny pistolet.
- Idziemy? - spytał, patrząc na mnie kątem oka.
Wyminęłam go, robiąc naburmuszoną minę. Że też przypadło mi iść na misję z tym kołkiem, który ów rzeczą winien być przebity.
- To nie działa – odezwał się, kiedy wkraczaliśmy do budynku. - Wierzysz w takie brednie?
- Zamknij się – warknęłam, pędząc przed siebie. Nie miałam zamiaru go słuchać, oglądać i tym bardziej z nim rozmawiać. Teraz miałam gdzieś nasze porozumienie. Chciałam jak najszybciej to zakończyć, wrócić do domu i położyć się spać.
- Masz charakterek – zaśmiał się, a ja powoli traciłam cierpliwość. Jeszcze chwilą, a wytępię tego gnoja, a nie ghule. - Ostro!
Przystanęłam, gwałtownie zwracając się ku niemu. Moje oczy gniewnie płonęły, a dłonie zacisnęłam w pieści, by tylko nie sięgnąć po miecz, którym chętnie bym go przebiła.
- Zamknij się! - wrzasnęłam na tyle głośno, że chyba wyjawiłam naszą obecność, bo już chwilę potem usłyszałam tupot czyiś kroków i szmery. - Muszę tu z tobą być, bo szefostwo tak chciało. Gdyby ode mnie zależała ta cała misja, ty poszedłbyś pierwszy do odstrzału.
Wampir spojrzał na mnie marszcząc brwi. Nie wiem czy dotarły do niego moje słowa, bo nagle wyciągnął pistolet i wymierzył go we mnie. Przez chwilę straciłam oddech wpatrzona w lufę pistoletu, z którego wystrzelił pocisk. Zamknęłam gwałtownie oczy, piszcząc.
- Gdyby ode mnie zależała ta misja, to już dawno robiłabyś za woreczek krwi – powiedział sarkastycznie.
Żyłam.
Spojrzałam za siebie, gdzie w proch obracało się właśnie ciało jednego z miliona ghuli w tym budynku.
- Ty…
Wampir wyminął mnie obojętnie.
- Nie będę więcej ratował twojej dupy, więc łaskawie zabierz się do roboty.
Nie wiedziałam co robić ani co myśleć. Zezłościć się i wyprawić mu kolejne kazanie czy…
- Idziesz? - spytał po raz drugi tego wieczoru.
Subskrybuj:
Posty (Atom)