niedziela, 10 kwietnia 2016

Hermes to ja - rozdział 3




Hejeczka, piąteczka - szybko wstawiam rozdział i idę spać XD
















- Nat wstawaj, bo się spóźnisz!
Poczułam jak ktoś mną szarpie, a jego głos dochodzi do mnie ze zdwojoną siłą. Usilnie próbowałam odgonić od siebie napastnika, lecz on okazał się silniejszy i koniec końców poniosłam klęskę. Uchyliłam ciężkie powieki i spojrzałam na dziewczynę, która siedziała na moich biodrach okrakiem. Niesforna blond grzywka opadła jej na prawe oko i teraz wyglądała jak cyklop.
- Kat…. - jęknęłam, przewracając się na drugi bok. - Daj mi spokój, chcę pospać.
- Nie możesz! - krzyknęła, a ja myślałam, że zaraz rozwali mi bębenki. Jej głos do najsłodszych nie należał. - Przecież dziś idziesz na misję i musisz się przygotować.
Kątem oka spojrzałam na telefon, który spokojnie leżał sobie na szafce obok łóżka. Zmusiłam się, by po niego sięgnąć i zobaczyć która godzina. Dochodziła dziesiąta. Okna w moim pokoju wpuszczały do środka ogromną ilość jasnego światła, przez co szybko przewróciłam się na drugi bok i nakryłam kołdrą po sam czubek głowy.
- Jeśli zaraz nie wstaniesz to zawołam Vincenta, a on już sobie z tobą poradzi – pogroziła mi, schodząc.
Nie miałam ochoty na poranną konfrontację z Vin'em, więc zwlokłam się ciężko z łóżka i ignorując Kat weszłam do łazienki, gdzie dopełniło się moje życie: umyłam twarz i ząbki, przeczesałam włosy i spięłam je w warkocz pozostawiając kilka kosmyków, które opadły mi na twarz, na koniec ubrałam czarne spodenki i luźną, białą bluzkę na ramiączkach.
Wychodząc z łazienki odnotowałam fakt, że Kat już nie było. I dobrze, nie będzie mi niepotrzebnie zawracać głowy. Z oparcia fotela wzięłam swój biały płaszcz krótkim rękawem i z logiem Iscariote na plecach, po czym gotowa do spędzania dnia poza domem, wyszłam z pokoju kierując się do kuchni, gdzie czekało na mnie pyszne śniadanko.
- Dobry – w drzwiach jadalni przywitał mnie miły głos Vincetn'a, który w najlepsze pałaszował tosty z serem. - Kat przygotowała dla ciebie z dżemem – wskazał na talerz obok siebie.
Usiadłam do stołu i skonsumowałam trzy pierwsze kanapki. Byłam głodna jak diabli, a takim dobrym jedzeniem nie mogłam pogardzić, więc wmusiłam w siebie jeszcze dwie kanapki, a całość popiłam sokiem jabłkowym.
- Gotowa na dziś? - spytał Vin.
- Jak zawsze szefie – odparłam bez większego entuzjazmu. Nie miałam najmniejszej ochoty iść dziś na tą misję, ponieważ będzie na niej ktoś z Hellsing'a, a to przyprawiało mnie o wymioty.
- Świetnie! - wykrzyknął, prawie dławiąc się tostem. - Wiem z kim pójdziesz.
Teraz prawie ja nie zadławiłam się kanapką. Spojrzałam na szefa wielkimi oczami w oczekiwaniu na to co ma do powiedzenia.
- No? - ponagliłam go, bo uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytał, opierając brodę na splecionych dłoniach. - Wiesz, może ci to zepsuć dzień, a do ósmej jeszcze kupa czasu.
- Nie lubię żyć w niewiedzy – burknęłam, popijając sok.
Nagle Vincent wstał i odszedł od stołu zmierzając ku drzwiom.
- Jak ładnie zjesz to ci wszystko powiem.


Ósma wybiła dwie minuty temu, a ja nadal czekałam na swojego – jak to określił Vincent – ''partnera''. Kiedy dowiedziałam się kto nim jest o mało nie zaczęłam rzucać wszystkimi rzeczami w jakie była wyposażona sala gimnastyczna w naszym domu. Przez cały boży dzień chodziłam wściekła jak pszczoła – nie podchodź bez kija, ewentualnie czołgu pancernego, nie mogłam zebrać myśli, bo cały czas krążyły one wokół planu, który miał na celu w pierwszej kolejności unicestwienie mojego ''partnera''
Spojrzałam na wyświetlacz komórki, a później na ciemniejące niebo. Zamknęłam oczy, biorąc głęboki oddech – świeże powietrze wypełniło moje płuca przyjemną bryzą. Odepchnęłam się od ściany, o którą opierałam się plecami i zeszłam po małych schodkach opuszczonego budynku. Przez chwilę zastanawiałam się dlaczego ''matki'' wybierają sobie takie miejsca na kryjówkę, lecz szybko doszedł do mnie fakt, że tu w spokoju mogą tworzyć ghule - wstrętne stworzenia, które przenigdy nie powinny postawić nogi na ziemi. Gdyby nie wampiry, które łakną krwi, to ghule w ogóle nie powstałyby do życia.
- Dobry wieczór – podskoczyłam na dźwięk niskiego głosu, który rozległ się niespodziewanie za moimi plecami.
Obróciłam się spokojnie na pięcie, by nie pokazać jak bardzo w tamtym momencie moje serce prawie przebijało się przez żebra. Spojrzałam na właściciela tajemniczego głosu i czerwonych oczu, stwierdzając, że jak wypowie do mnie więcej niż dziesięć słów, to poślę go w piach.
Wampir poprawił swój czerwony płaszcz, który dosłownie płynął na wietrze, po czym wyciągnął z niego jeden, srebrny pistolet.
- Idziemy? - spytał, patrząc na mnie kątem oka.
Wyminęłam go, robiąc naburmuszoną minę. Że też przypadło mi iść na misję z tym kołkiem, który ów rzeczą winien być przebity.
- To nie działa – odezwał się, kiedy wkraczaliśmy do budynku. - Wierzysz w takie brednie?
- Zamknij się – warknęłam, pędząc przed siebie. Nie miałam zamiaru go słuchać, oglądać i tym bardziej z nim rozmawiać. Teraz miałam gdzieś nasze porozumienie. Chciałam jak najszybciej to zakończyć, wrócić do domu i położyć się spać.
- Masz charakterek – zaśmiał się, a ja powoli traciłam cierpliwość. Jeszcze chwilą, a wytępię tego gnoja, a nie ghule. - Ostro!
Przystanęłam, gwałtownie zwracając się ku niemu. Moje oczy gniewnie płonęły, a dłonie zacisnęłam w pieści, by tylko nie sięgnąć po miecz, którym chętnie bym go przebiła.
- Zamknij się! - wrzasnęłam na tyle głośno, że chyba wyjawiłam naszą obecność, bo już chwilę potem usłyszałam tupot czyiś kroków i szmery. - Muszę tu z tobą być, bo szefostwo tak chciało. Gdyby ode mnie zależała ta cała misja, ty poszedłbyś pierwszy do odstrzału.
Wampir spojrzał na mnie marszcząc brwi. Nie wiem czy dotarły do niego moje słowa, bo nagle wyciągnął pistolet i wymierzył go we mnie. Przez chwilę straciłam oddech wpatrzona w lufę pistoletu, z którego wystrzelił pocisk. Zamknęłam gwałtownie oczy, piszcząc.
- Gdyby ode mnie zależała ta misja, to już dawno robiłabyś za woreczek krwi – powiedział sarkastycznie.
Żyłam.
Spojrzałam za siebie, gdzie w proch obracało się właśnie ciało jednego z miliona ghuli w tym budynku.
- Ty…
Wampir wyminął mnie obojętnie.
- Nie będę więcej ratował twojej dupy, więc łaskawie zabierz się do roboty.
Nie wiedziałam co robić ani co myśleć. Zezłościć się i wyprawić mu kolejne kazanie czy…
- Idziesz? - spytał po raz drugi tego wieczoru.


1 komentarz:

  1. Trochę krutki. :/ Z niecierpliwością czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń