czwartek, 30 kwietnia 2015
niedziela, 19 kwietnia 2015
Amnesia - rozdział 1
Siemaneczkooooo w ten piękny i słoneczny dzień. Dziś sobie pojadę a kręgle i będę się cieszyć. Zdałam szkołę i teraz tylko czekać na matury :D
Już w ten piątek mam zakończenie.
A wy? Jak tam szkoła?
Loki was wspiera?
(lisek dostał słowotoku przy piosence).
Publikuję tu posta, a raczej opowiadanie, które zastępuje Złodziejkę. Tak dobrze myślicie. Nie będzie złodziei, tylko to co jest tutaj :D
Zapraszam.
MISS JACKSON
Dnia siódmego października, roku 2008 do domu Tony'ego zawitał Thor. Bóg piorunów jak zawsze prezentował się znakomicie w swej boskości i powiewającej, czerwonej pelerynie, która zaraz mogłaby się wplątać w jakiś wirnik. Tony by tym nie pogardził, a nawet uśmiałby się do rozpuku. Chociaż raz chciałby zobaczyć jak ta blondwłosa kupa mięsa krzyczy o pomoc, kręcąc się w kółko w jednym z silników helicarierra. Biedny Thor, ciekawe czy podejrzewa go o takie myśli.
- Tony. - bóg odezwał się głośniej, aby jego słuchać go zauważył. Nie musiał specjalnie uważać na słowa, ponieważ Thor nie zna jeszcze ich wszystkich, ale wypadałoby go chodź raz wysłuchać do końca prawda?. - Jak mówiłem...
- A możesz powtórzyć, tak.... mniej więcej od początku. Zgubiłem się. - Tony obdarzył go sarkastycznym uśmieszkiem.
Thor westchnął, przymykając oczy.
- Ty Tony Starku zaopiekujesz się tą oto dziewczyną.
Stark powędrował wzrokiem za ręką boga, która wskazywała postać stojącą obok niego. Dopiero teraz zauważył, że stoi tu mała istota o brązowych, długich włosach i zielonych oczach. Thorowi sięgała zaledwie do brzucha, ale harde spojrzenie ostrzegało.
- Wróć. - Tony uniósł wskazujący palec do góry. - Co mam zrobić?
- Zaopiekować się nią, wychować i strzec. - Wyjaśnił pokrótce Thor, uśmiechając się. Lekko pociągnął dziewczynkę za rączkę, a ta postąpiła krok do przodu. Bóg zdjął jej kaptur z głowy. - Sol przywitaj się.
Dziewczyna podniosła wzrok do góry i spojrzała bez przekonania na wyższego od siebie mężczyznę. Zaraz cofnęła się do tyłu, zakrywając rękoma twarz.
- Wiesz, dzieci się mnie boją i...
- To nie to Tony. - Thor obrócił się i ukląkł, obejmując Sol. Przez krótką chwilę się trzęsła, lecz gdy bóg zaczął szeptać coś do jej ucha, od razu się uspokoiła. - Lady Sif uratowała ją od śmierci. Gdy wybrała się do miasta zauważyła handlarzy ludźmi, a wśród nich Sol. Mała była głodna i spragniona, a na jej ciele uzdrowiciele znaleźli wiele ran, siniaków i zadrapań. Przez trzy miesiące Sif opiekowała się nią, lecz wczoraj musiała opuścić nasze ziemie. W zamku nie znalazłem nikogo kto zaopiekowałby się Sol.
- Zawsze zostaje twój niegrzeczny braciszek.... - Thor zgromił mężczyznę ostrym spojrzeniem.
- Tony Starku proszę nie żartuj w ten sposób. - Bóg wstał, biorąc małą na ręce. - Pragnę tylko, aby się nią zaopiekował. Co może być w tym trudnego, to jeszcze dziecko.
- Właśnie. - Zauważył Tony. - Więc dlaczego ty się nią nie zajmiesz?
- Nie zabiorę dziecka na pole bitwy.
Nastała niezręczna cisza, w której Tony bił się z własnymi myślami. Czy może zaufać Thorowi i podjąć się takiego zadania? Czy on sam da radę wychować dziecko? Chociaż, ma jeszcze Pepper, więc tym nie będzie się musiał martwić. Jednego był pewien. Że jeśli dziecko wkroczy do jego domu, nie zazna już spokoju.
****
Siedem lat później.
Przeciągnęłam się leniwie, czując jak wszystkie moje mięśnie budzą się do życia. Jasne promienie słońca przebijały się przez długie, ciemne zasłony, tworząc na dywanie przeróżne wzory, a lekki wietrzyk zakradł się do mojego pokoju łaskocząc skórę. Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Miałam jedną nieodebraną wiadomość, która przyszła o drugiej w nocy. Odblokowałam wyświetlacz i przeczytałam dość długą wiadomość o Kat - zdrowo walniętej przyjaciółki, którą poznałam w jeszcze w czasach liceum. Teraz gdy obie miałyśmy po dziewiętnaście lat, mogłyśmy spokojnie stwierdzić, że razem zachowujemy się jak dzieci z podstawówki i po mimo dojrzałego wieku, byłyśmy jak wypuszczone z lasu.
Wiadomość od Kat składała się z wielu przekleństw, błagań i żalu. Od tygodnia Kat ugania się za swoim kolegą Samem, który robi najlepszą kawę na świecie. Nie daleko centrum Nowego Yourku jest kawiarnia "Gold" prowadzona przez jego rodziców, w której on pracuje. Oprócz uczęszczania na uczelnię, spędzania wielu godzin wolnego czasu na poprawianiu swojego motoru, Sam spotyka się z Kat. Idealnie do siebie pasują, ale Sam chyba zdaje się nie zauważać tego co czuje Kat.
- Moja w tym głowa, aby jej w tym pomóc. - Szepnęłam do siebie i przewróciłam na plecy, nie chcący kopiąc Delsin'a leżącego obok. Pies nie pisnął, ale podniósł łeb do góry i rozwalił się za karę na moim brzuchu. Jego ogon łaskotał mnie po gołych nogach, a język usilnie próbował dosięgnąć mojej twarzy.
- Del przestań. - Złapałam go za głowę i spojrzałam prosto w brązowe oczy, które pełne miłości spoglądały wprost na mnie. Tony nigdy nie chciał zgodzić się na zwierze w jego domu, ale gdy tupnęłam nogą i zagroziłam, że powiem o tym wszystkim Odynowi, od razu się zgodził. Rasa Border Colie nie jest zbyt wymagająca, ale co chwilę musiałam z nim wychodzić na spacery. Del uwielbiał wielką przestrzeń i podmuchy wiatru, które szarpały jego długą czarno-białą sierścią. - Wiesz co kolego? Dziś idziemy na spacer do Gold. Spotykam się tam z Kat i mam nadzieję, że będziesz grzeczny?
Całe szczęście, że kawiarnia państwa Blackfort miała swój własny mały ogródek na tyłach, aby goście mogli uciec od porannego zgiełku, trąbiących aut i całego tego nowojorskiego harmidru. Del radośnie zamerdał ogonem i w końcu polizał mnie po twarzy. Następnie zszedł ze mnie i podszedł pod drzwi. Koniec końców musiałam zebrać się z tego łóżka i ruszyć w świat.
Kiedy byłam mała, Tony nie pozwalał mi za dużo wychodzić z domu. Wiedziałam, że chodzi mu o moje pochodzenie i o to jaka byłam , jak się zachowywałam. Nie byłam stuprocentowym człowiekiem jak Tony czy Pepper, ale oni zawsze traktowali mnie na równi z innymi. Nigdy nie pozwalali mi myśleć, że jestem gorsza od innych dzieci. Przez ich słowa, motywację i opiekę wyrosłam na normalną nastolatkę. Pamiętałam jednak czasy, kiedy jako dziecko byłam w niewoli. Czasami pragnęłam usunąć te wspomnienia z pamięci, jednak one powracały i budziły we mnie koszmary, które nawiedzały mnie we śnie.
Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się nieprzyjemnych myśli. Te czasy mam za sobą. Teraz liczy się to co jest i będzie. A będzie tylko lepiej.
- Sol! - Z korytarza dobiegł mnie głos Tony'ego. Szybko podbiegłam do drzwi i otwierając je, wyszłam z pokoju. Delsin wybiegł przede mnie niczym torpeda. Aż dziwiłam się, że nie ślizga się po tych kafelkach. Uśmiechnęłam się, gdy Tony przeklął kilka razy.
- Stało się coś? - Spytałam, wchodząc do salonu, gdzie zauważyłam Pepper, która popijała poranną kawę. Jej złote włosy były w nieładzie i wyglądała jakby dopiero co wstała, natomiast Tony był pełen energii. Jego mocowanie się z psem uważałam za komiczne. Del także jego próbował polizać po twarzy, jednak on się nie dał.
- Tak. - Sapnął. - Zabierz ode mnie Del'a.
Zawołałam psa, który od razu do mnie podbiegł. Machając radośnie ogonem, wyszczerzył kły, jakby się uśmiechał.
- Przypomnijcie mi dlaczego zgodziłem się na tego pchlarza? - Tony rozłożył się na kanapie i objął ramieniem Pepper. Obydwoje wyglądali niczym wyjęci z obrazka.
- Kochanie, przypominam ci, że zrobiłeś to, bo bałeś się konsekwencji Odyna - Odparła Pepper, obdarzając nas wszystkich szczerym i pięknym uśmiechem.
- Tego starego dziada? - Tony zaśmiał się sarkastycznie. - Wybacz kochanie, ale rozwieję twoje wątpliwości co to tego czy się go boję, czy nie.
- A tak nie jest? - Wtrąciłam się? Czasami po prostu kochałam się z nim droczyć.
- Nie, tak nie jest moja droga. A tak po za tym... nie miałaś czasem gdzieś wychodzić?
Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Była ósma czterdzieści, a o dziewiątej miałam zaplanowane spotkanie z Kat.
- Jasna cholerka. - Poderwałam się do góry i pobiegłam do swojego pokoju, poczynając przygotowania do wyjścia. Poranną toaletę zaliczyłam w mniej niż dziesięć minut, co było moim rekordem. Następnie dorwałam ciuchy, które mówiły " jestem spóźniona i nie miałam czasu na pokaz mody". Do tego dobrałam parę srebrnych kolczyków i torebkę. Po drodze założyłam jeszcze tenisówki i zabrałam smycz Del'a.
Pędziłam przez zatłoczone miasto, które akurat teraz musiało dowalić mi milionem ludzi na chodniku i paroma czerwonymi światłami. Kiedy Kat w końcu się do mnie dodzwoniła, powiedziałam jej, że za chwilę będę. Przez ten cały hałas nie mogłam usłyszeć wesołej melodyjki oznajmiającej, że ktoś się do mnie dobija. Przebiegając kolejne ulice, natrafiłam w końcu wzrokiem na wielki szyld "Gold". Gdzieś w tłumie wypatrzyłam burzę czarnych loków Kat. W torebce ponownie odezwał się mój telefon.
- Sol gdzieś ty jest?. - Jej ton wcale nie wskazywał na to, że wszystko było w porządku. - Czekam na ciebie od dziesięciu minut. Muszę pamiętać, że trzeba cię budzić co najmniej dwie godziny przed czasem.
Zaraz pojawiłam się obok przyjaciółki.
- Jestem - Powiedziałam radośnie.
Kat spojrzała na mnie, a potem na telefon. Rozłączyła się i zrobiła dziwną minę, przez którą nie umiałam powstrzymać uśmiechu. Wyglądała jak rozzłoszczony kot, którego ktoś oblał wodą.
- Powinnaś się smażyć w piekle. - Razem przeszłyśmy przez kawiarenkę, siadając na dworze z drugiej strony. - Jak mogłaś mnie zostawić na całe dziesięć minut. Wiesz jakie mamy czasy. A jeśli ktoś chciałby mnie zgwałcić?
- Tak, na pewno ktoś chciałby to zrobić w biały dzień, przed kawiarenką pełną ludzi, gdzie jesteś na widoku przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. - Postukałam jej palcem po czole. - Przestań dramatyzować.
Ukryłam twarz w menu, gdzie odnalazłam swoją ulubioną kawę expresso macchiato.
- Tak, chyba masz rację. - Powiedziała prawie zawiedziona. - Ale ty się nie musisz martwić. Przecież cały czas masz stałą ochronę.
Podniosłam wzrok do góry, obdarzając Kat ostrym spojrzeniem.
- To nie moja wina, że Tony jest nadopiekuńczy. Pepper się tak nie martwi, ale on tak.
- Clint czy Natasha? - Spytała, a ja zerknęłam za siebie, mając nadzieję, że gdzieś wypatrzę domowego assassyna.
- Nie wiem - Wzruszyłam ramionami.
Kat była moją przyjaciółką i jako jedyna wiedziała o istnieniu innych światów. Na początku nie mogła w to uwierzyć, ale z czasem się przyzwyczaiła i zaakceptowała to, że jestem inna. Jednak z biegiem czasu zapominała o moim pochodzeniu. Ja natomiast miałam złe przeczucia co do tego wszystkiego. Przecież życie nie może być, aż tak piękne prawda? Czasami zapraszałam Kat do domu, kiedy Thor akurat był na ziemi i razem rozmawialiśmy o planetach, galaktykach i różnych światach, o których nie miałam jeszcze pojęcia. Mimo, iż pochodziłam z Asgardu, to nigdy tak naprawdę nie zwiedziłam go całego. Było tam jeszcze tyle nieodkrytych przeze mnie miejsc, że nawet w tym momencie mogłabym się tam udać.
- Masz jakieś plany na wieczór? - Usłyszałam męski głos zaraz obok siebie. Zamrugałam kilka razy, aby obeznać się w sytuacji. Przy stoliku stał Sam z menu i notesikiem w ręce. - Kończę o piątej, więc możemy gdzieś razem pójść.
- Randka - Szepnęłam, uśmiechając się szatańsko.
Twarz Kat poczerwieniała, a Sam uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Zaśmiałam się. No oni po prostu musieli być razem.
- Chyba mam wolne. - Odparła Kat, patrząc na mnie pytająco. Posłałam jej porozumiewawcze spojrzenie, które mówiło"Spokojnie. Idź i się baw". - Tak, mam wolne. To co o piątej?
- Nie ma sprawy. - Chłopak przyjął nasze zamówienia i wtopił się w tłum ludzi.
Spojrzałam radośnie na Kat, która chyba się zamyśliła, bo jej wzrok błądził między innymi personami. Pomachałam jej ręką przed oczyma, aby zwrócić jej uwagę. Nie podziałało. Chwyciłam Kat za ramię i mocno potrząsnęłam. To sprawiło, że moja przyjaciółka w końcu zwróciła na mnie uwagę.
- Co? - Spytała zdezorientowana.
- Co się tak zamyśliłaś?
- Nic takiego... - Jej głos był jakiś dziwny. Jakby dalej była nieobecna, a zbywała mnie tylko słowami. Spojrzałam za siebie. Nie zauważyłam nikogo podejrzanego, ani niczego dziwnego co odstawałoby od rzeczywistości.
Nagle moja komórka zadzwoniła. Szybko przeszukałam torebkę, na którą Kat mówiła "czarna dziura" i wyciągnęłam z niej aparat. Natychmiast odebrałam, nawet nie patrząc na numer.
- Sol? - Znajomy głos Clinta jakby się upewniał czy to, aby na pewno ja. - Weź Del'a, Kat i spływajcie stamtąd.
Szybko rozejrzałam się dookoła. Clint gdzieś tu musiał być, więc chyba nic mi nie groziło prawda?
- Co się stało? - Spytałam lekko poddenerwowana. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Clint się rozłączył.
- Kat - Spojrzałam na koleżankę - Musimy spadać i to już.
- Co, ale.... - Szybko wstałam od stolika, sięgnęłam po smycz Del'a i złapałam Kat za przedramię, ciągnąc w stronę wyjścia - Ale.... co się dzieje, Sol?! Nasza kawa.
Gdzieś w tłumie dostrzegłam pytającą minę Sama. Szybko wybiegłyśmy na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła i nie minęła nawet sekunda, a mój telefon znów zadzwonił.
- Sol czy ty mnie słuchasz? - Kat zaczęła wymachiwać teatralnie rękoma - Co się dzieje? Dlaczego stoimy na ulicy, a nie siedzimy w kawiarni, gdzie czeka na mnie mój men?
Uciszyłam ją dłonią, zatykając usta. Przez jej krzyki nie mogłam usłyszeć słów, które wypowiadał do mnie Clint.
- Powtórz jeszcze raz...
- .... spadaj stamtąd!!! - Jego krzyk był jednoznaczny.
Ciągnąc za sobą zdezorientowaną Kat, pognałyśmy wzdłuż WhiteStreet. Sznur ludzi i gęstego tłumu rósł przed nami jak drzewa. Przepychając się rękami, torowałam sobie drogę. Trudno było mi się poruszać z jedną dłonią wyciągnięta do przodu, w której trzymałam smycz i z drugą wykręconą do tyłu, trzymając Kat, by mi się nie zgubiła. Maniakalnie przeczesywałam wzrokiem okolicę, aby wyszukać czegoś lub kogoś kto stanowi dla mnie zagrożenie. Rozumiałam, że Tony się martwi, ale kto normalny chciałby okraść taką dziewczynę jak ja? Byłam normalna, niczym się nie wyróżniałam. Prostota sama w sobie.
- Możesz zwolnić. - Usłyszałam zasapany głos Kat gdzieś z tyłu. - Nie mam już siły.
Przystanęłam, oglądając się za siebie. Chyba miałyśmy chwilę, aby odetchnąć. Gdzieś w oddali usłyszałam pisk opon i wrzask przerażonych ludzi i dzieci.
- Jasna cholerka! - Głos Kat wypełnił moją głowę. Pociągnęłam ją za sobą, puszczając w tym samym momencie smycz Del'a, który gdzieś odskoczył. Czarne BMW pojawiło się na horyzoncie zbyt szybko, bym mogła dostrzec kto go prowadzi. Auto zaparkowało z piskiem zaraz obok nas. Drzwi się otworzyły, a ze środka wyłoniła się dłoń odziana w czarną rękawiczkę. Poczułam wstrząs i dreszcze, a potem jakąś siłę, którą wciągnęła mnie do pojazdu.
Kiedy już miałam się drzeć, żeby mnie wypuścili, zobaczyłam roześmianą twarz Kat, która spoglądała gdzieś nade mną.Powędrowałam za jej wzrokiem natrafiając na bujne, rude loki Natashy.
- Ja pierdole - Powiedziałam bez przekonania w głosie. Serce biło mi jak oszalałe, jakby chciało wyskoczyć z klatki. - Nie mogliście uprzedzić, że chcecie mnie porwać? Chociaż bym się przygotowała.
Natasha zbyła moje pytanie i spojrzała do przodu, gdzie za kierownicą siedział Clint.
- Jedziemy do domu.
- Sol gdzieś ty jest?. - Jej ton wcale nie wskazywał na to, że wszystko było w porządku. - Czekam na ciebie od dziesięciu minut. Muszę pamiętać, że trzeba cię budzić co najmniej dwie godziny przed czasem.
Zaraz pojawiłam się obok przyjaciółki.
- Jestem - Powiedziałam radośnie.
Kat spojrzała na mnie, a potem na telefon. Rozłączyła się i zrobiła dziwną minę, przez którą nie umiałam powstrzymać uśmiechu. Wyglądała jak rozzłoszczony kot, którego ktoś oblał wodą.
- Powinnaś się smażyć w piekle. - Razem przeszłyśmy przez kawiarenkę, siadając na dworze z drugiej strony. - Jak mogłaś mnie zostawić na całe dziesięć minut. Wiesz jakie mamy czasy. A jeśli ktoś chciałby mnie zgwałcić?
- Tak, na pewno ktoś chciałby to zrobić w biały dzień, przed kawiarenką pełną ludzi, gdzie jesteś na widoku przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. - Postukałam jej palcem po czole. - Przestań dramatyzować.
Ukryłam twarz w menu, gdzie odnalazłam swoją ulubioną kawę expresso macchiato.
- Tak, chyba masz rację. - Powiedziała prawie zawiedziona. - Ale ty się nie musisz martwić. Przecież cały czas masz stałą ochronę.
Podniosłam wzrok do góry, obdarzając Kat ostrym spojrzeniem.
- To nie moja wina, że Tony jest nadopiekuńczy. Pepper się tak nie martwi, ale on tak.
- Clint czy Natasha? - Spytała, a ja zerknęłam za siebie, mając nadzieję, że gdzieś wypatrzę domowego assassyna.
- Nie wiem - Wzruszyłam ramionami.
Kat była moją przyjaciółką i jako jedyna wiedziała o istnieniu innych światów. Na początku nie mogła w to uwierzyć, ale z czasem się przyzwyczaiła i zaakceptowała to, że jestem inna. Jednak z biegiem czasu zapominała o moim pochodzeniu. Ja natomiast miałam złe przeczucia co do tego wszystkiego. Przecież życie nie może być, aż tak piękne prawda? Czasami zapraszałam Kat do domu, kiedy Thor akurat był na ziemi i razem rozmawialiśmy o planetach, galaktykach i różnych światach, o których nie miałam jeszcze pojęcia. Mimo, iż pochodziłam z Asgardu, to nigdy tak naprawdę nie zwiedziłam go całego. Było tam jeszcze tyle nieodkrytych przeze mnie miejsc, że nawet w tym momencie mogłabym się tam udać.
- Masz jakieś plany na wieczór? - Usłyszałam męski głos zaraz obok siebie. Zamrugałam kilka razy, aby obeznać się w sytuacji. Przy stoliku stał Sam z menu i notesikiem w ręce. - Kończę o piątej, więc możemy gdzieś razem pójść.
- Randka - Szepnęłam, uśmiechając się szatańsko.
Twarz Kat poczerwieniała, a Sam uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Zaśmiałam się. No oni po prostu musieli być razem.
- Chyba mam wolne. - Odparła Kat, patrząc na mnie pytająco. Posłałam jej porozumiewawcze spojrzenie, które mówiło"Spokojnie. Idź i się baw". - Tak, mam wolne. To co o piątej?
- Nie ma sprawy. - Chłopak przyjął nasze zamówienia i wtopił się w tłum ludzi.
Spojrzałam radośnie na Kat, która chyba się zamyśliła, bo jej wzrok błądził między innymi personami. Pomachałam jej ręką przed oczyma, aby zwrócić jej uwagę. Nie podziałało. Chwyciłam Kat za ramię i mocno potrząsnęłam. To sprawiło, że moja przyjaciółka w końcu zwróciła na mnie uwagę.
- Co? - Spytała zdezorientowana.
- Co się tak zamyśliłaś?
- Nic takiego... - Jej głos był jakiś dziwny. Jakby dalej była nieobecna, a zbywała mnie tylko słowami. Spojrzałam za siebie. Nie zauważyłam nikogo podejrzanego, ani niczego dziwnego co odstawałoby od rzeczywistości.
Nagle moja komórka zadzwoniła. Szybko przeszukałam torebkę, na którą Kat mówiła "czarna dziura" i wyciągnęłam z niej aparat. Natychmiast odebrałam, nawet nie patrząc na numer.
- Sol? - Znajomy głos Clinta jakby się upewniał czy to, aby na pewno ja. - Weź Del'a, Kat i spływajcie stamtąd.
Szybko rozejrzałam się dookoła. Clint gdzieś tu musiał być, więc chyba nic mi nie groziło prawda?
- Co się stało? - Spytałam lekko poddenerwowana. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Clint się rozłączył.
- Kat - Spojrzałam na koleżankę - Musimy spadać i to już.
- Co, ale.... - Szybko wstałam od stolika, sięgnęłam po smycz Del'a i złapałam Kat za przedramię, ciągnąc w stronę wyjścia - Ale.... co się dzieje, Sol?! Nasza kawa.
Gdzieś w tłumie dostrzegłam pytającą minę Sama. Szybko wybiegłyśmy na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła i nie minęła nawet sekunda, a mój telefon znów zadzwonił.
- Sol czy ty mnie słuchasz? - Kat zaczęła wymachiwać teatralnie rękoma - Co się dzieje? Dlaczego stoimy na ulicy, a nie siedzimy w kawiarni, gdzie czeka na mnie mój men?
Uciszyłam ją dłonią, zatykając usta. Przez jej krzyki nie mogłam usłyszeć słów, które wypowiadał do mnie Clint.
- Powtórz jeszcze raz...
- .... spadaj stamtąd!!! - Jego krzyk był jednoznaczny.
Ciągnąc za sobą zdezorientowaną Kat, pognałyśmy wzdłuż WhiteStreet. Sznur ludzi i gęstego tłumu rósł przed nami jak drzewa. Przepychając się rękami, torowałam sobie drogę. Trudno było mi się poruszać z jedną dłonią wyciągnięta do przodu, w której trzymałam smycz i z drugą wykręconą do tyłu, trzymając Kat, by mi się nie zgubiła. Maniakalnie przeczesywałam wzrokiem okolicę, aby wyszukać czegoś lub kogoś kto stanowi dla mnie zagrożenie. Rozumiałam, że Tony się martwi, ale kto normalny chciałby okraść taką dziewczynę jak ja? Byłam normalna, niczym się nie wyróżniałam. Prostota sama w sobie.
- Możesz zwolnić. - Usłyszałam zasapany głos Kat gdzieś z tyłu. - Nie mam już siły.
Przystanęłam, oglądając się za siebie. Chyba miałyśmy chwilę, aby odetchnąć. Gdzieś w oddali usłyszałam pisk opon i wrzask przerażonych ludzi i dzieci.
- Jasna cholerka! - Głos Kat wypełnił moją głowę. Pociągnęłam ją za sobą, puszczając w tym samym momencie smycz Del'a, który gdzieś odskoczył. Czarne BMW pojawiło się na horyzoncie zbyt szybko, bym mogła dostrzec kto go prowadzi. Auto zaparkowało z piskiem zaraz obok nas. Drzwi się otworzyły, a ze środka wyłoniła się dłoń odziana w czarną rękawiczkę. Poczułam wstrząs i dreszcze, a potem jakąś siłę, którą wciągnęła mnie do pojazdu.
Kiedy już miałam się drzeć, żeby mnie wypuścili, zobaczyłam roześmianą twarz Kat, która spoglądała gdzieś nade mną.Powędrowałam za jej wzrokiem natrafiając na bujne, rude loki Natashy.
- Ja pierdole - Powiedziałam bez przekonania w głosie. Serce biło mi jak oszalałe, jakby chciało wyskoczyć z klatki. - Nie mogliście uprzedzić, że chcecie mnie porwać? Chociaż bym się przygotowała.
Natasha zbyła moje pytanie i spojrzała do przodu, gdzie za kierownicą siedział Clint.
- Jedziemy do domu.
****
Stark Tower wydawało się olbrzymią konstrukcją, gdy patrzyło się na wieżę od dołu, jednak gdy już wjechało się na wyższe piętra, pokoje były niemalże tak wielkie jak park w centrum. Mocno oświetlone korytarze, białe ściany i olbrzymi salon, gdzie teraz siedziała cała ekipa Avengers, na czele z Nicki'em Fury. Mężczyzna z przepaską na oku sączył z wolna drinka, w drugiej ręce trzymając jakąś teczkę z dokumentami. Na jej przodzie widniał jakiś tłusty napis, lecz nie potrafiłam go dostrzec.
- Thorze czy decyzja twojego ojca jest jednoznaczna? - Spytał, podchodząc do boga piorunów. Ten spojrzał na niego z góry i pokiwał głową. - Wiesz, że spoczywa na mnie obowiązek ochrony tego miasta i jego obywateli? Dlaczego mam się zgodzić na wasze warunki, skoro stało się to co się stało?
Nie byłam w temacie i nie orientowałam się o czym oni rozmawiają. Miałam tylko nadzieję, że to nie było nic złego, co mogło zagrozić naszej małej rodzince.
- Spokojnie, mam nadzieję, że Sol będzie miała na niego dobry wpływ, skoro są z tej samej planety powinni się dogadać.
Tony poderwał się do góry, powstrzymując ręką też wstającą Pepper, na której twarzy wymalowało się zaniepokojenie.
- Poczekaj, bo chyba nie do końca zrozumiałem. - Stark podszedł do Thora. - Chyba nie myślisz, że ją na to narazimy.
Poczułam się skonsternowana. Czy wypadałoby mi się wtrącić do tej rozmowy i dowiedzieć o co chodzi? A może musiałam poczekać i zobaczyć jak rozwinie się scenariusz tej sytuacji.
- Czy mogę wiedzieć o co chodzi? - Spytałam, wstając z oparcia fotelu, na którym siedział także Banner.
Drzwi do salonu otworzyły się. Wszyscy zerknęli w tamtym kierunku, a po ich twarzach można było stwierdzić, że nie są zbyt zadowoleni. Obróciłam się. Głos mi uwiązł w gardle.
czwartek, 16 kwietnia 2015
Vampire Rose XV
<-- Strój Jae-Ha -->
Ohayo minna. Genki desu ka?
- Jasna cholera, kurwa mać. Zabije. Obiecuje zabije sierściucha. Wypcham go trocinami i postawię obok kominka. Albo nawet w kominku.
Ruben zastrzygł uszami, po czym zmienił się w wilka. W tej postaci pozostanie niezauważony i będzie mógł przedostać się na terytorium wroga, bez szansy na wykrycie.
- Ale potem i tak go zabije.
Jae-Ha poszedł i Ruben miał nie mały problem. Nie ustalili żadnego planu. Oczywiście wiadomym było, że któryś z nich musi przekonać Lilith do tego, aby z nimi poszła, ale problemem był fakt, że to Jae-Ha poszedł, nie on. Lilith nie zna czarnowłosego, protagonisty, który tylko czeka, aż niewiasta zaśnie i dobierze się do niej. Miał tylko nadzieję, że Japończyk nie zrobi czegoś tak głupiego i, że będzie się zachowywać stosownie jak na swój wiek, i nie zaciągnie Lilith do łóżka przy pierwszej lepszej okazji.
Ruben zwinnie przeskoczył rozrosły żywopłot. Bycie zmiennokształtnym miało swoje plusy: szybkie przemieszczanie się z punktu A do punktu B, możliwość natychmiastowej ewakuacji i oczywiście genialny słuch oraz węch.
- Wampir powinien zauważyć moją obecność po kilku minutach. Jae-Ha potrafi ukryć swoją aurę, ale to wymaga wyćwiczomych umiejętności, czego mi brakuje. - Ruben parsknął śmiechem. Ten facet wszystko przemyślał. Był za cwany i chytry, by równać się ze zwykłym zmiennokształtnym, jakim był młodszy chłopak. On nigdy nie doświadczył okrutnych badać i ekspertów, jakie zaoferowali Jae-Ha. Mógł tylko się domyślać jak bardzo jego kolega musiał cierpieć. Jae-Ha należał kiedyś do klanu, który rygorystycznie przestrzegał swoich zasad. Czarnowłosy był zmuszony, aby do nich dołączyć. W przeciwnym razie jego rodzina byłaby zagrożona. Chociaż z tego co usłyszał Ruben, podsłuchując starszych, Jae-Ha został zmuszony do zamordowania swoich krewnych. Tego wymagali podczas rytuału przejścia. W ten sposób stał się mężczyzna i pełnoprawnym członkiem klanu.
Ruben zastrzygł uszami, po czym zmienił się w wilka. W tej postaci pozostanie niezauważony i będzie mógł przedostać się na terytorium wroga, bez szansy na wykrycie.
- Ale potem i tak go zabije.
Jae-Ha poszedł i Ruben miał nie mały problem. Nie ustalili żadnego planu. Oczywiście wiadomym było, że któryś z nich musi przekonać Lilith do tego, aby z nimi poszła, ale problemem był fakt, że to Jae-Ha poszedł, nie on. Lilith nie zna czarnowłosego, protagonisty, który tylko czeka, aż niewiasta zaśnie i dobierze się do niej. Miał tylko nadzieję, że Japończyk nie zrobi czegoś tak głupiego i, że będzie się zachowywać stosownie jak na swój wiek, i nie zaciągnie Lilith do łóżka przy pierwszej lepszej okazji.
Ruben zwinnie przeskoczył rozrosły żywopłot. Bycie zmiennokształtnym miało swoje plusy: szybkie przemieszczanie się z punktu A do punktu B, możliwość natychmiastowej ewakuacji i oczywiście genialny słuch oraz węch.
- Wampir powinien zauważyć moją obecność po kilku minutach. Jae-Ha potrafi ukryć swoją aurę, ale to wymaga wyćwiczomych umiejętności, czego mi brakuje. - Ruben parsknął śmiechem. Ten facet wszystko przemyślał. Był za cwany i chytry, by równać się ze zwykłym zmiennokształtnym, jakim był młodszy chłopak. On nigdy nie doświadczył okrutnych badać i ekspertów, jakie zaoferowali Jae-Ha. Mógł tylko się domyślać jak bardzo jego kolega musiał cierpieć. Jae-Ha należał kiedyś do klanu, który rygorystycznie przestrzegał swoich zasad. Czarnowłosy był zmuszony, aby do nich dołączyć. W przeciwnym razie jego rodzina byłaby zagrożona. Chociaż z tego co usłyszał Ruben, podsłuchując starszych, Jae-Ha został zmuszony do zamordowania swoich krewnych. Tego wymagali podczas rytuału przejścia. W ten sposób stał się mężczyzna i pełnoprawnym członkiem klanu.
****
Deszcz nie przestawał padać. Ciężkie krople wody dudniły o parapet, zakłócając upiorną ciszę panującą w ciemnym pokoju. Szare chmury zakryły większą część nieba. Czy naprawdę wolałam obserwować jak zmienia się krajobraz? Czy wolałam patrzeć jak ptaki przeskakują z gałęzi na gałąź? Dlaczego tak trudno było mi się skupić na nękającym mnie pytaniu?
- Szlak by to. - Cisnęłam trzymaną w ręku poduszką o ścianę. Ta odbiła się od niej i upadła na podłogę i pozostała tam przez kolejne dziesięć minut, nim zawzięłam się i po nią poszłam.
Blask małej lampki stojącej ba biurku padał kołem na ziemię obok mnie. Zdziwiłam się, widząc jak jakiś cień przemyka w tamtym miejscu. Powoli skierowałam wzrok na drzwi balkonowe. Czyżby moja wyobraźnia płatała mi figle? A może to zmęczenie? Podeszłam bliżej i wykazałam na zewnątrz. W tym momencie niebo przecieła jasna poświata. Piorun uderzył gdzieś daleko, jednak huk jaki temu towarzyszył, przeraził mnie na tyle, że cofnęłam się do tyłu uderzając plecami o coś twardego.
Serce podskoczyło mi do gardła. Otwarłam szeroko oczy. To na pewno był Alucard. Tylko on mógł mnie tak nastraszyć. Ale gdyby to był wampir, to wyczułabym jego ciemną aurę. Więc jeśli to nie był Alucard, to kto? Tajemniczy gość wszedł do tego pokoju bezszelestnie, wiec Walter odpada. Jedyną opcją był Richard.
Obróciłam się z uśmiechem na twarzy i zaraz zamarłam.
- Witaj. To ty musisz być Lilith tak?
Dłoń mężczyzny spoczęła na moim ramieniu. Jego uścisk był delikatny i ciepły. Po mimo tego, że miałam na sobie bluzkę z krótkim rękawem, mogłam poczuć bijąc od niego żar.
- Kim jesteś? - Odsunęłam się od niego skracają jego rękę. Mężczyzna zniknął, pozostawiając za sobą chmurę dymu. Zadrżałam, kiedy jego ręce oplotły moje biodra. Stanowczym chwytem przyciągnął mnie do siebie. Przylgnęłam plecami do jego piersi. Palce mężczyzny przesunęły się po moim policzku i dolnej wardze.
- Nazywam się Jae-Ha. - Odparł. Mogłam przysłać, że na jego twarzy malował się chytry uśmiech.
Spróbowałam się wyrwać, lecz jego uścisk był zbyt mocny. Jak imadło, które raz zakleszczone nie podda się tak szybko. Przełknęłam głośno ślinę, czując jak krew huczy mi w uszach.
- No dobra. - Musiałam grać za zwłokę. Albo wymyślę jakiś plan, albo poczekam na Alucarda, który może z drugiej strony kompletnie olać to co tu się dzieje. Znając go na pewno przesiaduje teraz w swoim pokoju i popija wino. - Czego ode mnie chcesz? Pieniędzy? Informacji? A może cnoty? Nie, to ostatnie odpada.
Jae-Ha zaśmiał się, a ja nie wyczułam w jego głosie niczego podejrzanego czy też czegoś co za chwile mogłoby się przyczynić do mojej śmierci. Wzięłam kilka głębokich wdechów, jednakowoż łypiąc wzrokiem na rękę mężczyzny, która zaczęła przesuwać się po mojej talii, poczułam jak nogi uginają się pode mną.
- Mam propozycję. - Jae-Ha złapał mnie za ramiona i obrócił w swoją stronę. Na jego twarzy dostrzegłam zadziorny uśmiech. W świetle małej lampki nie do końca mogłam stwierdzić, jak on wyglądał. Czarne, długie włosy związane w kucyk opadły mu na lewe ramię. Tego samego koloru oczy pochłaniały mnie cała. Ich głębia była niczym iluzją, która wciągają mnie do środka. Wydatne kości policzkowe i zawarty nos.
Westchnęłam ze zrezygnowania. Tak, pomimo tego, że Jae-Ha poznałam zaledwie kilka minut temu, mogłam z czystym sercem rzec, że był przystojny. Przystojny i zły. Bo jaki normalny mężczyzna zakrada się do sypialni młodej kobiety i zachodzi ją od tyłu? Okej, mogłam wymienić kilka przykładów wliczając stojącego przede mną mężczyznę.
- Wiem co się z tobą dzieje. - Jego uśmiech się poszerzył, prezentując garnitur białych zębów. Na samą myśl o tym, że on mógł okazać się normalny przeszły mnie dreszcze. Jednak zastanawiałam się o co mogło mu chodzić? Owszem działy się ze mną różne rzeczy, ale czy ten mężczyzna mógł być świadomy o co dokładnie chodzi? - Zmieniasz się.
Zatkało mnie. Głos z przerażenia uwiązł mi w gardle. Sama nawet nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Byłam pewna tylko tego, że on wiedział. Wiedział o mojej małej tajemnicy.
- Skąd ty...?
Jae-Ha znów krótko się zaśmiał. Jego głos był niemalże podobny do głosu Alucard. Na samo wspomnienie o tym jaki śmiech wampira był łagodny zadrżałam.
- Też jestem zmiennokształtnym.
Jae-Ha postąpił krok do tyłu. Czarny dym lewitujący na wysokości jego klatki piersiowej rozstąpił się oplatając głowę i biodra, a potem pochłaniając go całego, niczym ciemność chcąca zabrać jego duszę.
Ja także zrobiłam krok do tyłu, uderzając o łóżko. Podtrzymałam się go, by nie upaść.
- Widzisz? - Jego ton głosu był wesoły. Cieszył się jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Kiedy cienisty obłok zniknął, rozpływając się w powietrzu, Jae-Ha wystąpił do przodu. Od razu uniosłam wzrok do góry i zauważywszy wilcze uszy opadłam na miękki materac. - Jesteś taka jak ja.
- Taka jak ty? - Powtórzyłam bez przekonania, głosem pozbawiony cienia emocji. Nie mogłam przestać mierzyć go wzrokiem. Teraz wydawał się większy i potężniejszy. Wiedziałam, że to tylko reakcja na coś co od pewnego czasu stało się mi bliskie, ale gdy patrzyłam na Jae-Ha, czułam się jak zahipnotyzowana.
Czarnowłosy podszedł do mnie na tyle blisko, że nasze twarze dzieliły zaledwie milimetry. Czułam jego zimny oddech, który owinął się wokół mej szyi i sprawił, że nie umiałam wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Pomijając westchnienie ulgi, które towarzyszyło mi kiedy Jae-Ha dotknął mojego policzka. Paraliż objął całe moje ciało i nim się spostrzegłam leżałam już pod nim.
- Dlaczego mi się nie pokażesz? - Zmysłowy głos czarnowłosego dotarł do moich uszy. Uciekłam wzrokiem w bok, czując, że się czerwienie. - Lilith, jesteś zmiennokształtną. Chce się zobaczyć.
Byłam skłonna wykonać jego prośbę. Problemem było to, że nie miałam zielonego pojęcia jak się zmienić. Kiedy to się stało byłam zła. Chociaż to mało powiedziane. Byłam pełna furii, która rozgrywała moją pierś. Palący ogień huczał mi w żyłach, a serce biło z zaskakującą prędkością. Ale... ale Jae-Ha kiedy się zmieniał był spokojny. Nie widziałam, aby zawładnęły nim negatywne emocje.
- Ja... ja nie wiem jak. - Odparłam zmieszana. Zamknęłam na chwilę oczy. Pod powiekami czułam palący ból. Dlaczego?
- Hej, spokojnie. - Jego czuły dotyk nieco mnie uspokoił. Odetchnęłam głęboko, podnosząc się na łokciach. - Pomogę ci. - Jae-Ha chwycił moja dłoń i przyłożył do swojej piersi. - Uspokój oddech i swoje wnętrze. Zamknij oczy, skupiając się na miłych rzeczach. Wokół dobrych wspomnień stwórz mur, który będzie odgradzał je o tych złych, negatywnych.
Z każdą chwilą czułam jak mój puls wraca do normy, a serce nie chce już przebić żeber i wyskoczyć z piersi. Teraz spokojny, lekko tlący się ogień, żar tlił się w moim wnętrzu.
- Dobra dziewczynka. Tak, dokładnie.
Jego głos był kojący. Niczym chłodny wietrzyk w upalny dzień. Chłonęłam jego słowa. Każde polecenie wykonywałam ze stu procentową dokładnością.
- Teraz otwórz oczy. - Spojrzałam w jego czarne, ciepłe oczy, które przypominały mi o utraconych wartościach. O spokoju ducha i o tym, że muszę się uspokoić. - Przemiana nie jest trudna. Na początku może stwarzać pewne problemy, lecz z czasem przywykniesz. - Pogładził mnie po głowie, mierzwiąc włosy. - Teraz wyobraź sobie, jak materializują się twoje uszy i ogon. Jak wypełnia cię spokój.
- Kiedy pierwszy raz to się stało... to ... to. - Westchnęłam. Znów przypomniałam sobie jak bardzo ta przemiana bolała. Czułam rozdzielający ból w kościach. Jakby ktoś je łamał, wyrywał. Chwyciłam się za głowę. Przywołane wspomnienia obudziły we mnie ten sam ból co wcześniej. Ale... ale po chwili poczułam jak błogie ciepło rozlewa się po moim ciele.
- Uspokój się. Nie będzie bolało.
Otwarłam oczy.
- Nie?
- Nie. Nie możesz się tego obawiać.
Postąpiłam zgodnie z jego poleceniem. Skupiłam się i po chwili wiedziałam, że się udało. Uradowana otworzyłam oczy. Widok rozradowanego Jae-Ha był błogosławieństwem. Był to znak, że się udało.
- Udało się. - Szepnęłam. Uśmiech zawitał na mojej twarzy.
Jae-Ha przybliżył się i złożył na moich ustach pocałunek. Zesztywniałam. Moje ręce opadły wzdłuż ciała, a z piersi wydobył się cichy jęk. Prawa dłoń czarnowłosego podtrzymała mnie za bok, natomiast lewa objęła moja szyję przyciągając bliżej i pogłębiając pocałunek.
Kiedy w końcu uzyskałam kontrolę nad ciałem, oparłam dłonie na jego klatce i odepchnęłam. Ciężko oddychając z czerwonymi policzkami i zaszklonymi oczyma, otarłam wargi rękawem. Mężczyzna jednak nic sobie z tego robił. Ujął moje dłonie i zamknął je w silnym uścisku, napierając na mnie. Musiałam ustąpić pod jego naporem. Opadłam na plecy znów znajdując się pod mężczyzną.
- Puść mnie.
Jae-Ha przesunął dłoni po moim obojczyku, ustami znacząc wzory na mojej skórze. Poczułam zagrożenie. Musiałam coś z tym zrobić. Mimo, że Jae-Ha objawił mi się w dobrym świetle, nie znaczyło to, że może robić takie rzeczy. Zastrzygłam ostrzegawczo uszami i podkuliłam nogi przyciskając kolana do piersi. Jednym ruchem zepchnęłam z siebie czarnowłosego. Zerwałam się z łóżka jak opatrzona, ciężko oddychając.
- Co ty robisz? - Jęknęłam.
Jae-Ha podniósł się z podłogi, na której wcześniej wylądował i spojrzał na mnie z góry. Jego czarne oczy błysnęły, a twarz wykrzywiła w chytrym uśmieszku. Jego kroki zaczęły dudnić mi w uszach. Ale... jakim cudem skoro Jae-Ha stał w miejscu?
Drzwi do pokoju otworzyły się z rozmachem, a ja zamarłam w miejscu nie wiedząc co robić. W progu stał Alucard z do połowy rozpietą koszulą i potarganymi włosami.
- Wiedziałem, że wyczułem wilka. - Wampir zaśmiał się krótko, po czym spojrzał na mnie. Jego zdziwienie było bezcenne, a późniejszy zawód utwierdził w przekonaniu, że nie tego się spodziewał. - Lilith...
W pomieszczeniu rozległo się warczenie. Obok mnie stał sporych rozmiarów, czarny wilk. Pisnęłam przestraszona, cofając się do tyłu za Alucarda.
Nagle ciemność przecieła jasna poświata. Piorun musiał uderzyć blisko, bo huk był niesamowicie głośny. Światło lampki zamrugało kilka razy i zgasło, pozostawiając nasz trójkę w kompletnej ciemności. Skuliłam się jeszcze bardziej, zaciskając dłonie na koszuli wampira. Strach wypełnił mnie tak nagle, że przestałam świadomie myśleć. Kolejny raz słyszałam bicie serca i szybki, urwany oddech. Czułam jak przestrzeń wokół mnie się zamyka i opłata moje ciało. Pęta je cieniami i rozrywa skórę, dobierając się do duszy.
- LILITH!!! - Zamrugałam kilka razy i kiedy obraz stał się wyraźny spojrzałam na stojącego na przeciwko mnie Alucarda. Świdrował mnie czerwonymi tęczówkami, które w mroku stały się jeszcze bardziej wyraziste. - Uspokój się.
Łatwo ci mówić wampirze. Ty nie
odczuwałeś tego strachu, który sparaliżował mój umysł.
- Ale dotarłem do ciebie. - Cień uśmiechu przemknął po jego twarzy. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że cały czas mówisz.
Racja. Musiałam się zapomnieć. Podniosłam wzrok, kierując go prosto na czarną bestię stojąca przy drzwiach balkonowych.
- Alucard... to jest Jae-Ha.
- Wiem kim on jest. - Ton wampira wcale nie był przyjemny. Był wręcz jak ostra stal, która przetnie wszystko.
- Mój partner chyba nie wykonał swojego zadania. - Jęk zawodu opuścił pierś Jae-Ha. Wilk spuścił głowę i spojrzał wprost na mnie. - Chciałem ci tylko pomóc. Wampiry nie mają pojęcia o zmiennokształtnych. Nie rozumieją i natury i zachowań.
- Jesteś śmieszny - Alucard w odpowiedzi zaśmiał się ironicznie. Widziałam jak patrzy na wilka. To był morderczy wzrok. Wzrok łowcy, drapieżnika, a przede wszystkim pana.
- Jae-Ha... - Zaczęłam. Powstrzymała mnie ręką wampira. Uścisk był silny. Skrzywiłam się z bólu.
- Nie podchodź do niego.
- Ale....
- Zrozumiałaś!?
Alucard pociągnął mnie w swoją stronę. Zahwiałam się tracą grunt pod nogami. Przed upadkiem powstrzymała mnie ręką Alucarda. Wampir nie patrzył na mnie. Jego wzrok był utkwiony w postaci na przeciwko.
- Nie przyszedłem tu, aby walczyć. Nie jestem Rubenem.
Zamarłam z ręką skierowaną w stronę ramienia wampira. Ruben?
- Ruben tu jest? - Czułam jak do oczu napłynęły mi łzy. Przecież on miał siedzieć w siedzibie Krwistych. Tata go tam zabrał. Tak zrobił prawda?
- Nie daj mu się omamić. - Słowa Alucarda odbiły się echem w mojej głowie. Spojrzałam na niego. Mój przestraszony wzrok błądził po jego twarzy w poszukiwaniu jakiś uczuć. Cóż, wampir świetnie umiał je ukrywać.
- Ale... Ruben tu jest. Prawda? - Z pytaniem zwróciłam się do Jae-Ha. Wyrwałam się z żelaznego uścisku i pobiegłam w stronę wilka. Ten wodząc za mną wzrokiem, westchnął.
- Miał odciągnąć od ciebie wampira, abym ja mógł się tobą zajac. I miało to zabrzmieć jakbym się o ciebie troszczył. - Roześmiał się. - Co z nim zrobiłeś?
Wampir sięgnął za plecy i wyciągnął czarnego Jackala. Skierował go na wilka i wycelował w głowę. Jego palec zatrzymał się na spuście.
- To samo co zrobię z tobą. - Odparł bez emocji, śmiejąc się cicho pod nosem.
- Zabiłeś go? - Przeszły mnie ciarki. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens słów Alucarda. Teraz wydawał się mi bezwzględnym mordercą, istotą wypraną z uczuć i przede wszystkim wrogiem. Wrogiem, przed którym musiałam się bronić, uciekać, być może, z ktorym nawet przyjdzie mi walczyć. Stanęłam pomiędzy wilkiem, a wampirem. - Zrobiłeś to? - Poczułam żar rozpalający moje ciało. Łzy moczyły moja koszulkę. Drżały mi dłonie, a nogi chciały ustąpić ciężarowi ciała.
- Tego nie powiedziałem. - Jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Oczy przestały błyszczeć i teraz widziałam w nich tylko ciemną otchłań.
- ZROBIŁEŚ TO? - Krzyknęłam. Żal mnie dusił.
- Szlak by to. - Cisnęłam trzymaną w ręku poduszką o ścianę. Ta odbiła się od niej i upadła na podłogę i pozostała tam przez kolejne dziesięć minut, nim zawzięłam się i po nią poszłam.
Blask małej lampki stojącej ba biurku padał kołem na ziemię obok mnie. Zdziwiłam się, widząc jak jakiś cień przemyka w tamtym miejscu. Powoli skierowałam wzrok na drzwi balkonowe. Czyżby moja wyobraźnia płatała mi figle? A może to zmęczenie? Podeszłam bliżej i wykazałam na zewnątrz. W tym momencie niebo przecieła jasna poświata. Piorun uderzył gdzieś daleko, jednak huk jaki temu towarzyszył, przeraził mnie na tyle, że cofnęłam się do tyłu uderzając plecami o coś twardego.
Serce podskoczyło mi do gardła. Otwarłam szeroko oczy. To na pewno był Alucard. Tylko on mógł mnie tak nastraszyć. Ale gdyby to był wampir, to wyczułabym jego ciemną aurę. Więc jeśli to nie był Alucard, to kto? Tajemniczy gość wszedł do tego pokoju bezszelestnie, wiec Walter odpada. Jedyną opcją był Richard.
Obróciłam się z uśmiechem na twarzy i zaraz zamarłam.
- Witaj. To ty musisz być Lilith tak?
Dłoń mężczyzny spoczęła na moim ramieniu. Jego uścisk był delikatny i ciepły. Po mimo tego, że miałam na sobie bluzkę z krótkim rękawem, mogłam poczuć bijąc od niego żar.
- Kim jesteś? - Odsunęłam się od niego skracają jego rękę. Mężczyzna zniknął, pozostawiając za sobą chmurę dymu. Zadrżałam, kiedy jego ręce oplotły moje biodra. Stanowczym chwytem przyciągnął mnie do siebie. Przylgnęłam plecami do jego piersi. Palce mężczyzny przesunęły się po moim policzku i dolnej wardze.
- Nazywam się Jae-Ha. - Odparł. Mogłam przysłać, że na jego twarzy malował się chytry uśmiech.
Spróbowałam się wyrwać, lecz jego uścisk był zbyt mocny. Jak imadło, które raz zakleszczone nie podda się tak szybko. Przełknęłam głośno ślinę, czując jak krew huczy mi w uszach.
- No dobra. - Musiałam grać za zwłokę. Albo wymyślę jakiś plan, albo poczekam na Alucarda, który może z drugiej strony kompletnie olać to co tu się dzieje. Znając go na pewno przesiaduje teraz w swoim pokoju i popija wino. - Czego ode mnie chcesz? Pieniędzy? Informacji? A może cnoty? Nie, to ostatnie odpada.
Jae-Ha zaśmiał się, a ja nie wyczułam w jego głosie niczego podejrzanego czy też czegoś co za chwile mogłoby się przyczynić do mojej śmierci. Wzięłam kilka głębokich wdechów, jednakowoż łypiąc wzrokiem na rękę mężczyzny, która zaczęła przesuwać się po mojej talii, poczułam jak nogi uginają się pode mną.
- Mam propozycję. - Jae-Ha złapał mnie za ramiona i obrócił w swoją stronę. Na jego twarzy dostrzegłam zadziorny uśmiech. W świetle małej lampki nie do końca mogłam stwierdzić, jak on wyglądał. Czarne, długie włosy związane w kucyk opadły mu na lewe ramię. Tego samego koloru oczy pochłaniały mnie cała. Ich głębia była niczym iluzją, która wciągają mnie do środka. Wydatne kości policzkowe i zawarty nos.
Westchnęłam ze zrezygnowania. Tak, pomimo tego, że Jae-Ha poznałam zaledwie kilka minut temu, mogłam z czystym sercem rzec, że był przystojny. Przystojny i zły. Bo jaki normalny mężczyzna zakrada się do sypialni młodej kobiety i zachodzi ją od tyłu? Okej, mogłam wymienić kilka przykładów wliczając stojącego przede mną mężczyznę.
- Wiem co się z tobą dzieje. - Jego uśmiech się poszerzył, prezentując garnitur białych zębów. Na samą myśl o tym, że on mógł okazać się normalny przeszły mnie dreszcze. Jednak zastanawiałam się o co mogło mu chodzić? Owszem działy się ze mną różne rzeczy, ale czy ten mężczyzna mógł być świadomy o co dokładnie chodzi? - Zmieniasz się.
Zatkało mnie. Głos z przerażenia uwiązł mi w gardle. Sama nawet nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Byłam pewna tylko tego, że on wiedział. Wiedział o mojej małej tajemnicy.
- Skąd ty...?
Jae-Ha znów krótko się zaśmiał. Jego głos był niemalże podobny do głosu Alucard. Na samo wspomnienie o tym jaki śmiech wampira był łagodny zadrżałam.
- Też jestem zmiennokształtnym.
Jae-Ha postąpił krok do tyłu. Czarny dym lewitujący na wysokości jego klatki piersiowej rozstąpił się oplatając głowę i biodra, a potem pochłaniając go całego, niczym ciemność chcąca zabrać jego duszę.
Ja także zrobiłam krok do tyłu, uderzając o łóżko. Podtrzymałam się go, by nie upaść.
- Widzisz? - Jego ton głosu był wesoły. Cieszył się jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Kiedy cienisty obłok zniknął, rozpływając się w powietrzu, Jae-Ha wystąpił do przodu. Od razu uniosłam wzrok do góry i zauważywszy wilcze uszy opadłam na miękki materac. - Jesteś taka jak ja.
- Taka jak ty? - Powtórzyłam bez przekonania, głosem pozbawiony cienia emocji. Nie mogłam przestać mierzyć go wzrokiem. Teraz wydawał się większy i potężniejszy. Wiedziałam, że to tylko reakcja na coś co od pewnego czasu stało się mi bliskie, ale gdy patrzyłam na Jae-Ha, czułam się jak zahipnotyzowana.
Czarnowłosy podszedł do mnie na tyle blisko, że nasze twarze dzieliły zaledwie milimetry. Czułam jego zimny oddech, który owinął się wokół mej szyi i sprawił, że nie umiałam wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Pomijając westchnienie ulgi, które towarzyszyło mi kiedy Jae-Ha dotknął mojego policzka. Paraliż objął całe moje ciało i nim się spostrzegłam leżałam już pod nim.
- Dlaczego mi się nie pokażesz? - Zmysłowy głos czarnowłosego dotarł do moich uszy. Uciekłam wzrokiem w bok, czując, że się czerwienie. - Lilith, jesteś zmiennokształtną. Chce się zobaczyć.
Byłam skłonna wykonać jego prośbę. Problemem było to, że nie miałam zielonego pojęcia jak się zmienić. Kiedy to się stało byłam zła. Chociaż to mało powiedziane. Byłam pełna furii, która rozgrywała moją pierś. Palący ogień huczał mi w żyłach, a serce biło z zaskakującą prędkością. Ale... ale Jae-Ha kiedy się zmieniał był spokojny. Nie widziałam, aby zawładnęły nim negatywne emocje.
- Ja... ja nie wiem jak. - Odparłam zmieszana. Zamknęłam na chwilę oczy. Pod powiekami czułam palący ból. Dlaczego?
- Hej, spokojnie. - Jego czuły dotyk nieco mnie uspokoił. Odetchnęłam głęboko, podnosząc się na łokciach. - Pomogę ci. - Jae-Ha chwycił moja dłoń i przyłożył do swojej piersi. - Uspokój oddech i swoje wnętrze. Zamknij oczy, skupiając się na miłych rzeczach. Wokół dobrych wspomnień stwórz mur, który będzie odgradzał je o tych złych, negatywnych.
Z każdą chwilą czułam jak mój puls wraca do normy, a serce nie chce już przebić żeber i wyskoczyć z piersi. Teraz spokojny, lekko tlący się ogień, żar tlił się w moim wnętrzu.
- Dobra dziewczynka. Tak, dokładnie.
Jego głos był kojący. Niczym chłodny wietrzyk w upalny dzień. Chłonęłam jego słowa. Każde polecenie wykonywałam ze stu procentową dokładnością.
- Teraz otwórz oczy. - Spojrzałam w jego czarne, ciepłe oczy, które przypominały mi o utraconych wartościach. O spokoju ducha i o tym, że muszę się uspokoić. - Przemiana nie jest trudna. Na początku może stwarzać pewne problemy, lecz z czasem przywykniesz. - Pogładził mnie po głowie, mierzwiąc włosy. - Teraz wyobraź sobie, jak materializują się twoje uszy i ogon. Jak wypełnia cię spokój.
- Kiedy pierwszy raz to się stało... to ... to. - Westchnęłam. Znów przypomniałam sobie jak bardzo ta przemiana bolała. Czułam rozdzielający ból w kościach. Jakby ktoś je łamał, wyrywał. Chwyciłam się za głowę. Przywołane wspomnienia obudziły we mnie ten sam ból co wcześniej. Ale... ale po chwili poczułam jak błogie ciepło rozlewa się po moim ciele.
- Uspokój się. Nie będzie bolało.
Otwarłam oczy.
- Nie?
- Nie. Nie możesz się tego obawiać.
Postąpiłam zgodnie z jego poleceniem. Skupiłam się i po chwili wiedziałam, że się udało. Uradowana otworzyłam oczy. Widok rozradowanego Jae-Ha był błogosławieństwem. Był to znak, że się udało.
- Udało się. - Szepnęłam. Uśmiech zawitał na mojej twarzy.
Jae-Ha przybliżył się i złożył na moich ustach pocałunek. Zesztywniałam. Moje ręce opadły wzdłuż ciała, a z piersi wydobył się cichy jęk. Prawa dłoń czarnowłosego podtrzymała mnie za bok, natomiast lewa objęła moja szyję przyciągając bliżej i pogłębiając pocałunek.
Kiedy w końcu uzyskałam kontrolę nad ciałem, oparłam dłonie na jego klatce i odepchnęłam. Ciężko oddychając z czerwonymi policzkami i zaszklonymi oczyma, otarłam wargi rękawem. Mężczyzna jednak nic sobie z tego robił. Ujął moje dłonie i zamknął je w silnym uścisku, napierając na mnie. Musiałam ustąpić pod jego naporem. Opadłam na plecy znów znajdując się pod mężczyzną.
- Puść mnie.
Jae-Ha przesunął dłoni po moim obojczyku, ustami znacząc wzory na mojej skórze. Poczułam zagrożenie. Musiałam coś z tym zrobić. Mimo, że Jae-Ha objawił mi się w dobrym świetle, nie znaczyło to, że może robić takie rzeczy. Zastrzygłam ostrzegawczo uszami i podkuliłam nogi przyciskając kolana do piersi. Jednym ruchem zepchnęłam z siebie czarnowłosego. Zerwałam się z łóżka jak opatrzona, ciężko oddychając.
- Co ty robisz? - Jęknęłam.
Jae-Ha podniósł się z podłogi, na której wcześniej wylądował i spojrzał na mnie z góry. Jego czarne oczy błysnęły, a twarz wykrzywiła w chytrym uśmieszku. Jego kroki zaczęły dudnić mi w uszach. Ale... jakim cudem skoro Jae-Ha stał w miejscu?
Drzwi do pokoju otworzyły się z rozmachem, a ja zamarłam w miejscu nie wiedząc co robić. W progu stał Alucard z do połowy rozpietą koszulą i potarganymi włosami.
- Wiedziałem, że wyczułem wilka. - Wampir zaśmiał się krótko, po czym spojrzał na mnie. Jego zdziwienie było bezcenne, a późniejszy zawód utwierdził w przekonaniu, że nie tego się spodziewał. - Lilith...
W pomieszczeniu rozległo się warczenie. Obok mnie stał sporych rozmiarów, czarny wilk. Pisnęłam przestraszona, cofając się do tyłu za Alucarda.
Nagle ciemność przecieła jasna poświata. Piorun musiał uderzyć blisko, bo huk był niesamowicie głośny. Światło lampki zamrugało kilka razy i zgasło, pozostawiając nasz trójkę w kompletnej ciemności. Skuliłam się jeszcze bardziej, zaciskając dłonie na koszuli wampira. Strach wypełnił mnie tak nagle, że przestałam świadomie myśleć. Kolejny raz słyszałam bicie serca i szybki, urwany oddech. Czułam jak przestrzeń wokół mnie się zamyka i opłata moje ciało. Pęta je cieniami i rozrywa skórę, dobierając się do duszy.
- LILITH!!! - Zamrugałam kilka razy i kiedy obraz stał się wyraźny spojrzałam na stojącego na przeciwko mnie Alucarda. Świdrował mnie czerwonymi tęczówkami, które w mroku stały się jeszcze bardziej wyraziste. - Uspokój się.
Łatwo ci mówić wampirze. Ty nie
odczuwałeś tego strachu, który sparaliżował mój umysł.
- Ale dotarłem do ciebie. - Cień uśmiechu przemknął po jego twarzy. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że cały czas mówisz.
Racja. Musiałam się zapomnieć. Podniosłam wzrok, kierując go prosto na czarną bestię stojąca przy drzwiach balkonowych.
- Alucard... to jest Jae-Ha.
- Wiem kim on jest. - Ton wampira wcale nie był przyjemny. Był wręcz jak ostra stal, która przetnie wszystko.
- Mój partner chyba nie wykonał swojego zadania. - Jęk zawodu opuścił pierś Jae-Ha. Wilk spuścił głowę i spojrzał wprost na mnie. - Chciałem ci tylko pomóc. Wampiry nie mają pojęcia o zmiennokształtnych. Nie rozumieją i natury i zachowań.
- Jesteś śmieszny - Alucard w odpowiedzi zaśmiał się ironicznie. Widziałam jak patrzy na wilka. To był morderczy wzrok. Wzrok łowcy, drapieżnika, a przede wszystkim pana.
- Jae-Ha... - Zaczęłam. Powstrzymała mnie ręką wampira. Uścisk był silny. Skrzywiłam się z bólu.
- Nie podchodź do niego.
- Ale....
- Zrozumiałaś!?
Alucard pociągnął mnie w swoją stronę. Zahwiałam się tracą grunt pod nogami. Przed upadkiem powstrzymała mnie ręką Alucarda. Wampir nie patrzył na mnie. Jego wzrok był utkwiony w postaci na przeciwko.
- Nie przyszedłem tu, aby walczyć. Nie jestem Rubenem.
Zamarłam z ręką skierowaną w stronę ramienia wampira. Ruben?
- Ruben tu jest? - Czułam jak do oczu napłynęły mi łzy. Przecież on miał siedzieć w siedzibie Krwistych. Tata go tam zabrał. Tak zrobił prawda?
- Nie daj mu się omamić. - Słowa Alucarda odbiły się echem w mojej głowie. Spojrzałam na niego. Mój przestraszony wzrok błądził po jego twarzy w poszukiwaniu jakiś uczuć. Cóż, wampir świetnie umiał je ukrywać.
- Ale... Ruben tu jest. Prawda? - Z pytaniem zwróciłam się do Jae-Ha. Wyrwałam się z żelaznego uścisku i pobiegłam w stronę wilka. Ten wodząc za mną wzrokiem, westchnął.
- Miał odciągnąć od ciebie wampira, abym ja mógł się tobą zajac. I miało to zabrzmieć jakbym się o ciebie troszczył. - Roześmiał się. - Co z nim zrobiłeś?
Wampir sięgnął za plecy i wyciągnął czarnego Jackala. Skierował go na wilka i wycelował w głowę. Jego palec zatrzymał się na spuście.
- To samo co zrobię z tobą. - Odparł bez emocji, śmiejąc się cicho pod nosem.
- Zabiłeś go? - Przeszły mnie ciarki. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens słów Alucarda. Teraz wydawał się mi bezwzględnym mordercą, istotą wypraną z uczuć i przede wszystkim wrogiem. Wrogiem, przed którym musiałam się bronić, uciekać, być może, z ktorym nawet przyjdzie mi walczyć. Stanęłam pomiędzy wilkiem, a wampirem. - Zrobiłeś to? - Poczułam żar rozpalający moje ciało. Łzy moczyły moja koszulkę. Drżały mi dłonie, a nogi chciały ustąpić ciężarowi ciała.
- Tego nie powiedziałem. - Jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Oczy przestały błyszczeć i teraz widziałam w nich tylko ciemną otchłań.
- ZROBIŁEŚ TO? - Krzyknęłam. Żal mnie dusił.
środa, 8 kwietnia 2015
Barmanka Wendy Watson
Tony, po prostu nie wieżę, że nie zawitałeś jeszcze do mojego baru. Widziałam tam już wszystkich Asgardskich bogów i Avengersów ale ciebie jak nie było tak nie ma. Zdajesz sobie sprawę ile imprez z lejącymi się litrami trunkami rodem z Asgrdu cię ominęło ?
Tony: Muszę ochrzanić Vint, że mi nie powiedziała. Cały czas siedzieliśmy w domu i pisaliśmy książkę. ( Ona pisała, ja się bawiłem XD ). Zero imprez ( oczywiście, że były, ale Vint jest domatorką, nudziarą i sztywniarą, ooo oraz jest nieśmiała. ). Kazała mi siedzieć w domu i oglądać anime, na którym jeszcze się popłakała. Ale droga koleżanko nie musisz się obawiać. Już niedługo twój bar będzie znany na całym świecie, bo ugości mnie.
Vint: Powiedz mi szczerze, ile razy wszyscy Avengers schlali się w trupa ? :P
Vint: Przestałam liczyć, kiedy obudziłam się przytulona do schabowego XD
Tony: Muszę ochrzanić Vint, że mi nie powiedziała. Cały czas siedzieliśmy w domu i pisaliśmy książkę. ( Ona pisała, ja się bawiłem XD ). Zero imprez ( oczywiście, że były, ale Vint jest domatorką, nudziarą i sztywniarą, ooo oraz jest nieśmiała. ). Kazała mi siedzieć w domu i oglądać anime, na którym jeszcze się popłakała. Ale droga koleżanko nie musisz się obawiać. Już niedługo twój bar będzie znany na całym świecie, bo ugości mnie.
Vint: Powiedz mi szczerze, ile razy wszyscy Avengers schlali się w trupa ? :P
Vint: Przestałam liczyć, kiedy obudziłam się przytulona do schabowego XD
niedziela, 5 kwietnia 2015
Vampire - Rose XIV
Hej :D
Zapraszam do czytania.
Wszystkiego najlepszego z okazji świąt wielkanocnych.
Przepraszam za krótki wstęp, ale nie mam humoru...
Uschłe gałęzie odznaczały się dziwnymi, czarnymi i wątłymi pasami na tle szarego nieba. Ciężkie, burzowe chmury nadchodziły razem z porywistym wiatrem. Słońca nie było. A może nawet było, tylko schowane ze strachu za kłębowiskiem cumulonimbusami. Zimny zefir wkradał się pod poły płaszczy każdej z trzyosobowych grup, które raźnym krokiem zmierzała w stronę pewnej rezydencji.
Na czele konwoju szedł starszy, siwiejący mężczyzna. Jego twarz pokrywały liczne szramy i zmarszczki, lecz oczy nadal tętniły pełnią życia. Rosły i wyprostowany z dumnie uniesioną głową przewodził grupie zmiennokształtnych.
- Ruben! - Zawołał Marko głośno, aby spośród tłumu wywołać młodego chłopaka o ciemnych włosach. - Chodź no tu.
Ruben wyłonił się zza pleców mężczyzny tak szybko, że ten potrzebował chwili, aby zarejestrować, iż chłopak już obok niego stoi.
- Słucham? - Młody włożył ręce do kieszeni czarnych spodni, chroniąc je przez zimnem.
- Jak ta twoja koleżanka miała na imię... - Marko zastanowił się. Starość dawała o sobie znać. I nadchodziła zbyt szybko.
- Lilith - Wtrącił Ruben, uśmiechając się.
- A tak Lilith. Powiedz. - Złote oczy spoczęły na zabłąkanym uśmieszku Rubena - Jak zamierzasz ją skłonić do tego, by do nas dołączyła. Ona ma przy sobie wampira i jeśli już zrobiła sobie z niego sługę, to możesz mieć pewien problem. A... i jeszcze.... poczekaj. - Marko usilnie próbował sobie przypomnieć o pewnej rzeczy, która zaprzątała jego głowę od czasu, kiedy opuścili organizację. - Ona nie wie, że jej przybrany ojciec nie żyje?
- Nie, jeszcze nie. - Ruben spuścił wzrok. Nagle czubki jego butów okazały się całkiem interesujące. Nie chciał mówić Lilith o śmierci swojego przybranego ojca. Byłoby to porażką na całej linii i jednym z powodów, aby dziewczyna do nich nie dołączyła. Ale z drugiej sprawy jak on może zatajać przed nią taką tajemnicę.
- I ma się nie dowiedzieć. Jeśli się tak stanie...
- Wiem co się stanie Marko.
Starzec spojrzał na niego zdziwiony. Takiego błysku w jego złotych oczach jeszcze nie widział. I może już nigdy nie zobaczy, więc lepiej się zawczasu mu przyjrzeć. Marko machnął ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, przywołując do siebie jeszcze jednego mężczyznę. Jego długie, czarne włosy związane w kucyk zakołysały się pod wpływem szybkiego ruchu, a płaszcz podwinął do góry ukazując jego tradycyjne, japońskie odzienie.
- Witaj psiaku - Jae-Ha zmierzwił włosy Rubena, na co ten zaczerwienił się, aż po czubki uszu. Jego ogon zaczął wariować, więc chłopak szybko schował go pod płaszcz. - Stało się coś?
- Tak - Odparł Marko. - Pójdziesz razem z Rubenem zwerbować nowego członka. I bez żadnych numerów Jae-Ha - Starzec pogroził mu palcem, jak dziecku, które coś zbroiło.
Ruben doskonale wiedział o czym mówił Marko. Wyskoki czarnowłosego były znane w całej organizacji i każdy wiedział, że jego ładna buźka nie jest tylko na pokaz. Jeśli na horyzoncie objawiła mu się jakaś niewiasta, on od razu zakasał rękawy swojego czerwonego Changshan'a* i biegł przed siebie. Uwodziciel z niego niezły. Potrafi w kilka sekund omamić kobietę, potem zaciągnąć ja do łóżka.
- Nie ma sprawy staruszku. - Uśmiech Jae-Ha powiększył się ukazując garnitur białych zębów razem z kłami. Zaraz jednak został zdzielony po głowie. - Au... za co to? Przecież nic jeszcze nie zrobiłem?
- Właśnie - Groźna mina Marko przywołała go do porządku - I nic nie zrobisz. Zrozumiano?
- Tak - Odparł mężczyzna, chcąc się już oddalić, jednak raz jeszcze poczuł przenikliwy ból w głowie.
- I nie jestem stary.
****
Od ponad dziesięciu minut wpatrywałam się w swoje odbicie, niezdolna do wypowiedzenia ani jednego słowa. Po czasie zapomniałam też, że wstrzymuję oddech i gdy zdałam sobie z tego sprawę krew zmroziła moje żyły. Widok odmienionej mnie całkowicie zmiękczył moje nogi. Chwyciwszy się za głowę, przypadkowo dotknęłam wilczego ucha. Zatrzymałam rękę w martwym punkcie, lustrując moje poczynania w lustrze.
- Chyba żartujesz... - Szepnęłam, niepewna czy będzie mnie stać na coś więcej, niżeli westchnięcie. Odsunęłam się od lustra skonsternowana i zaczęłam krążyć po pokoju. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach, a kątem oka co chwilę dostrzegałam jak mój ogon chodził w lewo i prawo. Powoli moja koncentracja nad myślą: jak to się stało, ulatywała niczym liść na wietrze. Totalnie nie potrafiłam się skupić. Dlaczego to się stało? W jakim celu? Jak? Może to był wytwór mojej wyobraźni? Miałam omamy? Z niewyspania czy z przemęczenia? Może nadal śnię?
Moje dziwne i zniekształcone przez kreatywność myśli przerwał szczęk zamka i dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę, widząc jak czyjaś ręka zaciska się na wrotach. Spanikowana zaczęłam wzrokiem przeszukiwać pokój. Gdzie mogłabym się ukryć? Czy zdążę? Czy mam szansę zatuszować, to co się ze mną stało?
- Lilith - Znajomy głos dotarł do moich uszu. Alucard już wchodził do pokoju, kiedy ja w tym samym czasie dostrzegłam drzwi łazienki. W ekspresowym tempie dopadłam klamki i weszłam do środka. - Miałaś przyjść...
- Tak, wiem - Odparłam szybko. Moje serce biło jak oszalałe. O mały włos. - Biorę prysznic i wpadnę do ciebie za dwadzieścia minut. - Przysięgłabym, że słyszałam jego cichy śmiech.
- Może mógłbym ci pomóc. - Nacisk na drzwi zwiększył się, kiedy wampir oparł się o nie plecami.
Spuściłam dłonie wzdłuż ciała przyciskając je do zimnych kafelek. Bałam się tego, że odkryje co się ze mną stało. Czy będzie zły? Na pewno będzie chciał się dowiedzieć jak to się stało. Jednak na to pytanie nawet ja nie umiałam odpowiedzieć.
- Nie! - Zaprzeczyłam stanowczo. - Poradzę sobie sama, zboczeńcu. - Na wszelki wypadek zamknęłam drzwi na zamek, jednak ręka Alucarda była szybsza. Uścisk na moim nadgarstku był mocny i zimny, a szarpiąc się, pomagałam mu tylko wejść do środka. Całkowicie zapomniałam o zdolnościach wampira. - Alucard puszczaj. Natychmiast!
Siła z jaką przeniknął przez drzwi dosłownie odrzuciła mnie do tyłu. Oparłam się plecami o kabinę prysznicową, czując jej zimno. Czerwone oczy wampira błyszczały niebezpiecznie, jakby ktoś je podpalił.
- Nie rozkazuj mi - Warknął z ponurą miną. Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. W tym momencie Alucard wydawał mi się szaleńcem, którego czynów nie można przewidzieć. Był jak bestia, która może zaatakować w każdej chwili. Dopadnie cię, zanurzy kły w szyi, a ostre pazury rozetną skórę. Krew będzie wszędzie.
- Ja...ja... - Jąkałam się, nie wiedząc co powiedzieć. Kątem oka dostrzegłam lustro wiszące nad umywalką. To co w nim zobaczyłam zdziwiło mnie jeszcze bardziej, niż wampir, który niebezpiecznie się do mnie zbliżał. Czując jego zimny oddech, orzeźwiłam się nieco powracając do rzeczywistości. Wyrwałam swoją rękę z jego żelaznego uścisku i oparłam dłonie na umywalce, przyglądając się dokładnie swojej postaci. - Nie ma? - Dotknęłam ręką głowy, by przekonać się, że moje przypuszczenia były prawdziwe. I jak się okazało, wcale się nie myliłam.
- Stało się coś? - Spytał skonsternowany Alucard. Jego twarz wyrażała zainteresowanie tym co właśnie robiłam.
Odetchnęłam z ulgą, czując jak kamień spada mi z serca. Jednak zaraz uczucie niepewności zasiało ziarno w mojej głowie. Czy to naprawdę były omamy? Sen? A może po prostu wyczyn mojej chorej wyobraźni?
- Nic nic się nie stało. - Zdobyłam się na cień uśmiechu odwracając się do wampira. Jego dłonie zaraz spoczęły na moich biodrach. Wampir naparł na mnie ciałem, na co ja musiałam ustąpić i cofnąć się o krok do tyłu. Zimne kafelki wywołały dreszcze na mojej skórze. Syknęłam z bólu. Jego uścisk był stanowczo za mocny.
- Pomogę ci z kąpielą.
- Lilith - Znajomy głos dotarł do moich uszu. Alucard już wchodził do pokoju, kiedy ja w tym samym czasie dostrzegłam drzwi łazienki. W ekspresowym tempie dopadłam klamki i weszłam do środka. - Miałaś przyjść...
- Tak, wiem - Odparłam szybko. Moje serce biło jak oszalałe. O mały włos. - Biorę prysznic i wpadnę do ciebie za dwadzieścia minut. - Przysięgłabym, że słyszałam jego cichy śmiech.
- Może mógłbym ci pomóc. - Nacisk na drzwi zwiększył się, kiedy wampir oparł się o nie plecami.
Spuściłam dłonie wzdłuż ciała przyciskając je do zimnych kafelek. Bałam się tego, że odkryje co się ze mną stało. Czy będzie zły? Na pewno będzie chciał się dowiedzieć jak to się stało. Jednak na to pytanie nawet ja nie umiałam odpowiedzieć.
- Nie! - Zaprzeczyłam stanowczo. - Poradzę sobie sama, zboczeńcu. - Na wszelki wypadek zamknęłam drzwi na zamek, jednak ręka Alucarda była szybsza. Uścisk na moim nadgarstku był mocny i zimny, a szarpiąc się, pomagałam mu tylko wejść do środka. Całkowicie zapomniałam o zdolnościach wampira. - Alucard puszczaj. Natychmiast!
Siła z jaką przeniknął przez drzwi dosłownie odrzuciła mnie do tyłu. Oparłam się plecami o kabinę prysznicową, czując jej zimno. Czerwone oczy wampira błyszczały niebezpiecznie, jakby ktoś je podpalił.
- Nie rozkazuj mi - Warknął z ponurą miną. Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. W tym momencie Alucard wydawał mi się szaleńcem, którego czynów nie można przewidzieć. Był jak bestia, która może zaatakować w każdej chwili. Dopadnie cię, zanurzy kły w szyi, a ostre pazury rozetną skórę. Krew będzie wszędzie.
- Ja...ja... - Jąkałam się, nie wiedząc co powiedzieć. Kątem oka dostrzegłam lustro wiszące nad umywalką. To co w nim zobaczyłam zdziwiło mnie jeszcze bardziej, niż wampir, który niebezpiecznie się do mnie zbliżał. Czując jego zimny oddech, orzeźwiłam się nieco powracając do rzeczywistości. Wyrwałam swoją rękę z jego żelaznego uścisku i oparłam dłonie na umywalce, przyglądając się dokładnie swojej postaci. - Nie ma? - Dotknęłam ręką głowy, by przekonać się, że moje przypuszczenia były prawdziwe. I jak się okazało, wcale się nie myliłam.
- Stało się coś? - Spytał skonsternowany Alucard. Jego twarz wyrażała zainteresowanie tym co właśnie robiłam.
Odetchnęłam z ulgą, czując jak kamień spada mi z serca. Jednak zaraz uczucie niepewności zasiało ziarno w mojej głowie. Czy to naprawdę były omamy? Sen? A może po prostu wyczyn mojej chorej wyobraźni?
- Nic nic się nie stało. - Zdobyłam się na cień uśmiechu odwracając się do wampira. Jego dłonie zaraz spoczęły na moich biodrach. Wampir naparł na mnie ciałem, na co ja musiałam ustąpić i cofnąć się o krok do tyłu. Zimne kafelki wywołały dreszcze na mojej skórze. Syknęłam z bólu. Jego uścisk był stanowczo za mocny.
- Pomogę ci z kąpielą.
Nie wyobrazicie sobie jaka byłam zła, kiedy niechcący usunęłam sobie ten rozdział.
W tym wypadku, kiedy go pisałam na nowo, ucięłam kilka wątków i wstawiłam coś innego. Rozdział jest krótszy niż jego poprzednik, ale nie martwcie się, kolejne będą dłuższe :d
sobota, 4 kwietnia 2015
Lisia Kaplica
Wiem, że zapewne teraz zjecie mnie żywcem za to, że owy post nie jest nowym rozdziałem Innocent. Wchodząc na bloga chciałam go opublikować, ale patrzę, że jest jeszcze nie gotowy. No masakra. Nie jesteście źli, obiecałam wam rozdział razem z niespodzianką, ale dziś pojawi się tylko niespodzianka.
Wytłumaczenie: Tatuaż został wykonany przez Pawcia, który swoje studio tatuażu "Kamuflaż" ma w Jastrzębiu Zdroju. Udałam się tam dnia 03.04.2015. Decydując się na niego, inspirowałam się zarówno moim blogiem, jak i postacią Lokiego.
Na zdjęciu zamieszczonym poniżej widać hełm boga nordyckiego - Loczka. Chodzi tu o to, że Loki był takim, jakby moim startem. To właśnie on wyciągnął mnie z dołka, a raczej jego postać wyciągnęła mnie z depresji. Przez to, że zaczęłam interesować się nordycką mitologią i naszym kochanym bogiem, dlatego właśnie postawiłam na hełm. Jest to jego symbol, zapewne w większości przez was rozpoznawalny :D. Pisanie fanficków, dłuższych opowiadań, jak i tych krótszych mnie uszczęśliwia, i to wszystko przez Loczka
Drugą rzeczą jest napis - You are not alone - Nie jesteś sam, czyli tytuł bloga, jak i ogólna sentencja. Ma na celu podnieść mnie na duchu i pozwala przypomnieć mi ile szczęścia dał mi blog i wy, czytelnicy. Tacy, moi kochani czytelnicy :D Trochę bolało, szczególnie jak najechał na żyłę, a dziękuję mojej BEST FRIEND za to, że obracała mi kartki w katalogach :D
Ekhem pisząc tą notkę pada u mnie śnieg XD WTH SNOW w wiosnę ???? Też macie taką pogodę :D
Wytłumaczenie: Tatuaż został wykonany przez Pawcia, który swoje studio tatuażu "Kamuflaż" ma w Jastrzębiu Zdroju. Udałam się tam dnia 03.04.2015. Decydując się na niego, inspirowałam się zarówno moim blogiem, jak i postacią Lokiego.
Na zdjęciu zamieszczonym poniżej widać hełm boga nordyckiego - Loczka. Chodzi tu o to, że Loki był takim, jakby moim startem. To właśnie on wyciągnął mnie z dołka, a raczej jego postać wyciągnęła mnie z depresji. Przez to, że zaczęłam interesować się nordycką mitologią i naszym kochanym bogiem, dlatego właśnie postawiłam na hełm. Jest to jego symbol, zapewne w większości przez was rozpoznawalny :D. Pisanie fanficków, dłuższych opowiadań, jak i tych krótszych mnie uszczęśliwia, i to wszystko przez Loczka
Drugą rzeczą jest napis - You are not alone - Nie jesteś sam, czyli tytuł bloga, jak i ogólna sentencja. Ma na celu podnieść mnie na duchu i pozwala przypomnieć mi ile szczęścia dał mi blog i wy, czytelnicy. Tacy, moi kochani czytelnicy :D Trochę bolało, szczególnie jak najechał na żyłę, a dziękuję mojej BEST FRIEND za to, że obracała mi kartki w katalogach :D
Ekhem pisząc tą notkę pada u mnie śnieg XD WTH SNOW w wiosnę ???? Też macie taką pogodę :D
Za jakość obrazka przepraszam, ale mój telefon, mimo 5 pixeli, zawala na całej linii :D. Jak tatuażysta wstawi na face inne zdjęcie, to też wam podrzucę i bd mogli je zobaczyć w lepszym świetle :d
Subskrybuj:
Posty (Atom)