- Tym razem musisz mi wybaczyć, mistrzu – klepnęłam lalkę w plecy, śmiejąc się głośno. Samotny trening przyniósł mi wiele korzyści, na przykład: zapominałam o mojej słabszej ręce, która z czasem na pewno dojdzie do poprzedniego stanu użytku. Taka kontuzja w mojej dziedzinie pracy nie przyniesie nic dobrego, więc od razu, po zakończeniu rekonwalescencji, wzięłam się za siebie, jednak, żeby wyruszyć na misję, będę musiała jeszcze poczekać.
- Natalie! - zza pleców dobiegł mnie rozweselony głos Kat.
Obróciłam się w jej stronę, chowając broń do pochwy, po czym otarłam twarz lekko zwilżonym, zimnym ręcznikiem.
- Jak przyjemnie – jęknęłam, gdy poczułam przyjemny chłód. - Co tam?
Dziewczyna pomachała mi dwoma deskorolkami, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Mamy wolne, więc przejedźmy się do parku – podała mi jedną z nich. - Słońce już tak nie praży, jest przyjemny wiatr i może wyrwiemy jakiś chłopaków.
- Kat – położyłam jej dłoń na ramieniu, zaczynając mówić poważnym głosem. - Jesteś genialna. Zaraz możemy ruszać, ale muszę się jeszcze przebrać.
- Jasne, poczekam na ciebie przed domem – i wybiegła z sali jak oparzona, prawie w podskokach pokonując drogę do drzwi.
Byłam z niej dumna. Po mimo tego, że nigdy nie poznała swoich rodziców i trafiła do nas z sierocińca potrafiła pocieszyć każdego i jeszcze przy tym samej nieźle się bawiąc. Kat była naszą małą maskotką.
Nie myśląc dłużej, zebrałam się w końcu i pobiegłam do pokoju wyciągając z szafy luźne ciuchy w postaci: czarnej, męskiej bluzki z krótkim rękawkiem i niebieskich spodenek. Do tego dobrałam jeszcze sweter, by w razie czego okryć się przed silnym wiatrem. Tak ubrana ruszyłam na spotkanie z Kat, która – siedząc na schodach przed domem – bawiła się z kotem.
- Gotowa – oznajmiłam entuzjastycznie. Zabrałam deskorolkę, która leżała obok i wskoczyłam na nią, mknąc w dal.
- Hej, czekaj na mnie! - Kat z uśmiechem pobiegła za mną.
Gdyby nie ona, nigdy nie poczułabym jaka to frajda, jeździć na desce. Kiedyś dużo biegałam, ale to tylko namiastka tego, co naprawdę chciałam robić. Potem, po kilku miesiącach w szeregach Iscariot nauczyłam się wielu przydatnych rzeczy, sztuk walki czy zwykłe posługiwanie się mieczem, który już nigdy nie wyruszy ze mną na pole bitwy.
- Jedziemy do parku na lody? - zaproponowałam, wywijając różne triki, których nauczyła mnie Kat. Musiałam przyznać, że była bardzo zdolna i potrafiła przekazać swoją wiedzę innym, za co byłam jej bardzo wdzięczna.
- Jestem za – dogoniła mnie. - Już od dawna mam na nie smaka!
Ciepłe promienie słońca padały na drogę pomiędzy drzewami, tworząc różne, skomplikowane wzory. Liście zakołysały się, wydając z siebie wesołą melodię, a ptaki im zawtórowały.
- Kocham taką pogodę – powiedziała spokojnie Kat, oglądając się. Na jej twarzy zawitał prawdziwy, szczery uśmiech, że, aż miałam chęć ją przytulić. Kochałam ją jak siostrę, bo nie raz mi pomogła. Oddałabym za nią życie.
- Hmm – zamyśliłam się. Ta chwila całkowicie różniła się od tych, które spędzam z Alucardem na misjach. Sama nie wiem dlaczego akurat on wpełzł mi teraz do głowy, ale jeśli miałabym porównywać piekło do nieba, to Alucard zdecydowanie byłby tym pierwszym. Nie jestem pewna czy sam diabeł, nie byłby mu wdzięczny, jeżeli przejąłby jego pałeczkę. Cóż, chociaż nie zatruwałby mi życia.
Kiedy dotarłyśmy do parku, zatrważająca ilość ludzi nagle obległa budkę z lodami. Dzieci wrzeszczały, że już chcą jeść, a rodzice uspokajali swoje pociechy, mówiąc, że zaraz je dostaną, jeśli tylko będą cicho.
- Zajmij miejsce na ławce, a ja stanę w kolejce – zaproponowała ochoczo Kat, a ja kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. - Jaki chcesz smak?
- Może być truskawka – odparłam szybko na odchodnym i pobiegłam we wskazane przez przyjaciółkę miejsce.
Ławka stała naprzeciwko niewielkiego mostu, pod którym płynęła rzeka, a w niej wesoło pluskały się ryby. Nade mną rozciągnęła się wysoka, płacząca wierzba, odgradzając widok ciekawskim.
Odchyliłam głowę do tyłu i nabrałam w płuca dużo, świeżego powietrza. Ręka mnie już prawie wcale nie bolała: kości zrosły dobrze i szybko – przynajmniej tak mówił Makube, który nadzorował cały mój czas leczenia. Będę musiała się mu jakoś odwdzięczyć.
- Cześć koteczku - odskoczyłam jak oparzona, widząc Alucarda, który pochylał się w moją stronę. - Tęskniłaś? - wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał czerwoną różę.
- Co ty tu robisz? - syknęłam, nie przejmując się tym, że usilnie próbuje wcisnąć mi kwiatek. I tak bym go nie przyjęła. Nie od niego. - Oszalałeś?!
- Tak – uśmiechnął się zawadiacko. - Na twoim punkcie, dlatego też moja droga, przyjmij ode mnie ten skromny, niegodny twej urody, ale jakże piękny kwiat.
Wybałuszyłam na niego oczy, otwierając i zamykając usta, nie wiedząc co mam powiedzieć. Byłam w szoku.
- Zaniemówiłaś na mój widok? To oczywiste! - usiadł obok mnie.
- Na twój? - ogarnęłam w końcu swoje myśli, które szalały jak burza. - Chyba śnisz.
Wampir odwrócił głowę w moją stronę, szczerząc kły.
- O tobie, zawsze – pocałował mnie w policzek, a ja odsunęłam się jak torpeda na sam koniec ławki.
- Spadaj stąd – syknęłam jadowicie. - Nie mam czasu, żeby się z tobą użerać zboczeńcu.
Alucard wydał się tym faktem, jakże urażony.
- Kto jak kto, ale nie ja, moja droga – wyprostował nogi i rozpostarł ręce na oparciu ławki, wpatrując się w przepływające kaczki. - Jestem dżentelmenem z krwi i kości.
- Yhym – odparłam bez przekonania. - Na pewno. W ogóle – odwróciłam się gwałtownie. - Czego ode mnie chcesz? Myślałam, że ostatnia misja pokazała ci, że raczej już nie będziemy razem pracować.
- Właśnie z tego powodu tu jestem – przybliżył się i złapał moją twarz w swoje zimne dłonie. Mimowolnie się wzdrygnęłam widząc w jego oczach tą zatrważającą czerwień. - Chciałbym cię…
- …. nie przyjmę twoich przeprosin – powiedziałam chłodno, mrużąc oczy. Przenigdy, dodałam jeszcze w myślach, wiedząc, że na pewno to do niego dotarło. - Myślisz, że po tym wszystkim co mi powiedziałeś i zrobiłeś, od tak ci wybaczę?
Na twarzy Alucarda tańczyły różne emocje, co mocno mnie zdziwiło. Zawsze sarkastyczny, ironiczny, a tu proszę. Teraz nie wie co zrobić.
- Hmm – skierował wzrok ku ziemi. - No to mnie masz. Myślałem, że pójdzie łatwiej.
- Nie ma szans – pokręciłam głową, w duchu śmiejąc się do rozpuku. - Ja przeprosiłam Integrę osobiście, nikt nie musiał mnie o to prosić – skrzyżowałam ręce na piersi. - Ona natomiast wydała ci taki rozkaz.
- Skąd wiesz? - zainteresował się nagle.
- Kobieca intuicja – wstałam z ławki. - A teraz wybacz, siostra na mnie czeka.
Potruchtałam w stronę Kat, która już smakowała swojego cytrynowego loda. Wiedziałam, że wampir tak łatwo nie odpuści. On nie był z tych, którzy tak łatwo się poddają. Nasza mała wojna dopiero się rozkręcała. Od momentu, kiedy go ujrzałam, w tamtym korytarzu, wiedziałam, że będziemy wrogami, że skierujemy swoje ostrza przeciwko sobie. Już w tamtym momencie chciałam się go pozbyć.
- Proszę – Kat wręczyła mi loda, a ja z uśmiechem zaczęłam go pałaszować. - Kim był ten przystojniak, który się do ciebie dosiał?
- Pracowałam z nim – odparłam szybko.
- To…. - zrobiła wielkie oczy, a ja kiwnęłam głową.
- Sarkastyczny, egoistyczny, ironiczny i zapatrzony w siebie dupek.
- No pięknie – Kat uśmiechnęła się. - Jeśli już na kogoś takiego marnujesz więcej niż jedno określenie, to coś znaczy.
- Słucham?!
- Nie, nic – machnęła ręką. - Wracamy?