Zastanawialiście się czasami dlaczego ten blog nosi tytuł "Nie jesteś Sam"?
Leżąc dziś na łóżku, słuchając muzyki doszłam do wniosku, że chyba mogę wam przybliżyć moje myśli, które kierowały mną podczas zakładania tego bloga.
W szkole podstawowej, gdzie dzieciaki zaczynały już pomału tworzyć różne grupki, ja nie należałam do żadnej, bo byłam zbyt nieśmiała i nie ufna. Nie wiem skąd mi się to wtedy wzięło, bo miałam zaledwie... no nie wiem... młoda byłam - pierwsza klasa. Jednak... kiedy dotarło do mnie, że cały czas jestem sama, zaczęłam gadać z "członkami" mojej klasy. Nawiązywałam powoli dziwne, skomplikowane i bardzo cienkie więzi oparte jedynie na "hej", "cześć", "co tam u ciebie?". Potem było lepiej, bo zostałam "zaproszona" do dość popularnej grupki z całego naszego rocznika, klas było bodajże trzy, jak nie cztery : A,B,C,D.
Bawiliśmy się, śmialiśmy, wymienialiśmy się - wtedy - dość popularnymi karteczkami, graliśmy w jednej drużynie - i tak do czwartej klasy, gdzie wszyscy nagle zaczęli myśleć, jak dorośli. Grupki się podzieliły, zmniejszyły, powstały prawdziwie więzi przyjaźni. Muszę przyznać, że wtedy, jako jedyna nie miałam przyjaciela/ przyjaciółki. Do szkoły jeździłam sama, do domu wracałam sama, w domu zawsze byłam sama, nie licząc tych kilku godzin z rodziną.
Kochałam swój pokój, gdzie zawsze czułam się bezpiecznie. Cztery ściany były moim niezniszczalnym murem, chroniący zamek w środku, misie natomiast broniły mnie po rycersku :). Od tej czwartej klasy zrozumiałam, że lubię być sama. Nie muszę udawać przed kimś kogoś kim nie jestem, na siłę wymuszać uśmiechu, czy śmiać się, bo "wypada" - do dzisiaj mnie to denerwuje i dość często muszę tak postępować, chociaż w środku nie czuję żadnej potrzeby radości. Po prostu lubię samotność.
W następnych klasach próbowałam się wbić do grupek i kiedy już mi się to udało, to nagle ktoś inny, zazdrosny wkręcał mnie w różne sprawy i tak stałam się małą, czarną owieczką, która bogu ducha winna chciała tylko z kimś spędzić czas, porozmawiać czy nawet się pośmiać. Do dziewiętnastego roku życia nie miałam przyjaciela i nawet gdy teraz on jest, ja nie czuję żadnej wielkiej więzi. Nieświadomie odpycham od siebie ludzi, bo nie potrafię się z nimi "połączyć". Cały czas czuję, że robię to na siłę. Z jednej strony czuję, że kogoś potrzebują, a z drugiej naprawdę wolę być sama.
Róże historie zaczęłam snuć długo przed założeniem bloga, na zwykłych kartkach papieru zapisywałam wesołe przeżycia bohaterów. Kiedyś czytałam, że pisząc wesołe historyjki, opisujemy, jak naprawdę miałby wyglądać nasz wymarzony świat - czy jakoś tak. W klasie licealnej byłam typową, szarą, nie wychylającą się z tłumu myszką. W ciągu trzech lat byłam naprawdę mało brana do odpowiedzi ze względu na to, że byłam prawie niewidzialna. Siedziałam cicho i pisałam, a nauczyciele nie zwracali na mnie uwagi.
Potem powstał blog, może wcześniej, sama nie wiem kiedy, ale nadanie mu tytułu "Nie jesteś Sam" miało pokazać każdemu czytelnikowi, że nawet nigdy nie jesteśmy sami, bo zawsze ktoś obok nas jest, nawet jeśli go nie widzimy, nie słyszymy czy czujemy.
Do dzisiaj jestem stroniącym od ludzi, przestraszonym świata introwertykiem z długim okresem depresji. Może to wszystko zaczęło się w czasach gimnazjum lub trochę później. Sama stwierdziłam, że od długiego czasu przestają mnie bawić różne rzeczy, którymi cieszą się dzieci, nastolatki czy dorośli. W towarzystwie przeważnie milczę, obserwuję z ponurą miną, a potem słucham czemu się nie uśmiecham, bo "trzeba". Wtedy naprawdę czuję się słaba, bo muszę to zrobić. Nigdy nikomu nie mówiłam o strasznych myślach jakie przychodziły mi do głowy w wieku siedemnastu lat. Przeżyłam wtedy naprawdę trudny okres i naprawdę byłam zdolna do wielu "czynów", które skończyłyby się źle.
W dniu dzisiejszym nadal myślę o tych rzeczach, ale znacznie mniej, jednak one nadal się mnie trzymają. Rozważałam pójście do psychologia, psychiatry czy kogoś podobnego, ale zawsze kończyło się to tym, że przesadzam i na powrót zamykałam się w sobie, jak to miałam w zwyczaju od 8-7 lat.
Lubiłam uszczęśliwiać ludzi, nawet kiedy wiedziałam, że jestem wtedy wykorzystywana i inni się na tym wzbogacą. Może potrzebowałam wtedy być po prostu zauważona, bo miałam czasami dość mocowania się ze samotnością? Nie wiem.
W moim życiu było wiele szczęśliwych, ale przelotnych chwil, natomiast bardziej pamiętam te gorsze, które zawsze zapisywały się w mojej pamięci. Mimo, że mam dwadzieścia lat, nie czuję się jak dorosła, unikam ludzi, bo się ich boję. Boję siw być daleko od domu, bo wtedy mam wrażenie, że zostanę już tam gdzieś na zawsze, jak w klatce. Duszno mi, moje serce bije jak szalone, boję się. Nie jestem samodzielna, odpowiedzialna i twarda, za to jestem smutna, roztargniona i bardzo wrażliwa.
Tym akcentem zakończę moją chaotyczną historie życia, która była dość krótka, bo opisałam tylko szczegółowe sytuacje, a to jeszcze nawet nie wszystkie, ale kto wie. Czas pokaże czy kiedyś opiszę coś jeszcze. Dziś tego po prostu potrzebowałam i nagle poczułam ulgę.
Ja mam 15 lat i od dłuższego czasu próbuję wyjaśnić rodzicą że nie potrzebuje spotkań z przyjaciółmi; książki, mangi, anime i opowiadania w zupełności mi wystarczą... Jestem introwertykiem i nie przeszkadza mi to, szkoda tylko że oni nie chcą tego zaakceptować... Nie potrafię utrzymać przyjaźni jeśli kogoś nie widzę, po prostu urywam kontakt. A o "nieciekawych" myślach nawet nie zamierzam mówić... Nawet miło czytać o kimś z podobnymi przejściami, choć twoję są chyba gorsze..... Powodzenia w dalszym życiu -.-
OdpowiedzUsuńCzasami ludzie nie potrafią zaakceptować faktu, że tak, a nie inaczej czujemy się najlepiej. Mam pewną radę, która nie raz zadziałała - porozmawiaj na spokojnie z rodzicami, przedstaw im swoje rację - niech cię na spokojnie wysłuchają, ocenią sytuację i powiedzą co im na sercu leży. Powiedz im, że jesteś taka i jesteś szczęśliwa i jeśli miałabyś się zmienić, to nie byłabyś sobą
UsuńCiekawe, właśnie opowiedziałaś historię mojego nieszczęsnego żywota. Jedną różnicą jest, że ja miałam/mam siostrę i było komu się wyżalić.
OdpowiedzUsuńOsobiście bardzo Cię podziwiam, bo doskonale znam sytuację z serii "Umów się z koleżanką - Nie mam ochoty - Potem nie będziesz miał w ogóle przyjaciół!" I tak zawsze :/
Życzę (resztek) miłej niedzieli :)
Przeczytałam Twoją historię i może umów się do psychologa albo psychiatry. Mi co prawda psycholog niewiele pomógł, ale a nuż coś Ci poradzi, odblokuje coś w Tobie czego Ty sama nie mogłaś. Ja byłam bardzo zakompleksioną osobą, która cały czas po sobie jechała. Że jestem brzydka, głupia, nieporadna, niczego nie potrafię zrobić dobrze, nie jestem w niczym dobra. Oczywiście były też chwile, kiedy byłam bardzo wesoła, ale te negatywne emocje gdzieś tam z tyłu głowy były. Zmieniło się to dopiero na studiach i to w sumie niedawno bo na drugim roku poznałam świetnego chłopaka, który jest mega pozytywną osobą i to dzięki niemu jestem pewniejsza siebie, mniej negatywnych emocji na mnie spada bo on jak widzi, że łapię taki nastrój to od razu ciągnie mnie w górę. Życzę Ci takiego przyjaciela :) i wracając do początku mojego komentarza może warto porozmawiać ze specjalistą, który może nie zmieni, ale "podrasuje" Twoje myślenie, nastawienie i będziesz się lepiej ze sobą czuła. A może nawet zyskasz paczkę wspaniałych przyjaciół, którzy Cię będą tak wspierać i motywować jak mój :)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się :)