- Dobrze się czujesz? - spytała wyłaniająca się z ciemności Kat. Opuściłam na nią wzrok, zbywając nikłym uśmiechem.
- Oczywiście – odparłam szybko. - To tylko jakieś dziwne przeczucie.
- Stanie się coś złego? - spytała niepewnie, drżąc niepewnie od przenikliwego zimna.
Zbliżała się jesień i teraz zwykła koszula z krótkim rękawem oraz spodenki nie wystarczą. Poprawiłam płaszcz z logiem Iscariot oraz dwa sztylety przy pasie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Jesień już blisko, a co za tym idzie i moja śmierć.
- No coś ty – poczochrałam jej włosy. Kat nadal była mniejsza ode mnie. - Co może się złego stać?
- Bo ja… - zawahała się. - Słyszałam waszą rozmowę z ojcem Makube. To prawda, że ktoś nas zaatakuje.
Zrobiłam wielkie oczy, ale zachowałam spokój.
- Przecież jest z nami Alex, prawda? - spojrzałam na wychodzącego z budynku księdza, który uśmiechał się miło. Kat obejrzała się.
- To co? - spytał Alex, podchodząc do nas. - Kolacja w Macku?
- Nigdy bym nie pomyślała, że usłyszę to od ciebie.
Pogodziłam się z losem, który zaofiarował mi szybką śmierć. Może to kara za grzechy przeszłości?
Alucard otworzył oczy, prychając. Śnił bardzo rzadko, jednak kiedy już to musiało mu się przytrafić, nie mógł oponować. Wszystko przychodziło samo, a on nie miał na to wpływu. Zamachnął się, strącając ze stolika stojącego obok kieliszek z winek, które wylało się na ziemię. Skądś spłynęła krew.
- Ty tylko na kacu potrafisz śnić? - odezwał się kobiecy głos obok. Alucard jak na komendę złapał się za boląca głowę.
- Skąd wiesz? - spytał słabym głosem.
- Po pierwsze – zaczęła ochoczo kobieta, przysiadając się na łóżko, gdzieś w ciemnym kącie pomieszczenia. - Jestem twoim mistrzem, ja wiem takie rzeczy. Po drugie, kiedy śnisz, to krwawisz, jak już sam mogłeś to zauważyć.
Wampir z nadludzką szybkością dopadł ją na łóżku, przycisnął własnym ciałem do materaca, a dłonie kobiety unieruchomił po bokach głowy. Zaśmiała się, co zbiło go lekko z tropu.
- Na tym świecie żyło i żyje kilka osób, których nie potrafisz skrzywdzić – powiedziała wolno, wyłapując wzrokiem malujące się na jego twarzy różne emocje.
- Czyżby? - obnażył kły, zbliżając się do jej szyi.
- Owszem – rozluźniła się.
- Kto na przykład?
- Ja, Walter, Victoria, Mina i Natalie…
- ….pakt już nie obowiązuje, więc mogę ją nawet zabić – mruknął, przesuwając kłami po jej delikatnej skórze. - Zrobię to nawet z przyjemnością.
- Zobaczymy.
- Rzucasz mi wyzwanie, mistrzu? - podniósł na nią swoje wyblakłe, czerwone oczy. Nie było w nich iskierek zadowolenia.
- Nie, ale… - wyswobodziła się z jego uścisku - … nie dałbyś rady jej zabić.
Zastanowił się.
- Dlaczego?
- Sam sobie odpowiedz – wstała i wyszła, zostawiając wampira z natłokiem dziwnych myśli i emocji.
- Po co to wszystko? - spytałam, widząc w moim pokoju torby ze słodkościami. W sumie trochę cukru nie zaszkodzi.
- Prezenty – powiedział wesoło Vincent, stojący za nią w drzwiach. - Od wszystkich.
- Nie potrzebuję litości – spojrzała na niego z boku. - Jedynie spokoju.
- To też możemy ci zagwarantować – poklepał mnie po ramieniu i obszedł dobierając się do toreb ze słodkościami.
Podeszłam do okna, wyglądając na zewnątrz, gdzie wielkie ogrody sięgały horyzontu. Może poszłabym na spacer, potrzebuję świeżego powietrza, ciszy i spokoju, jednak przy Vincencie będzie do niemożliwe.
- Wychodzę – powiedziałam, ubierając skórzaną kurtkę i szarą arafatkę, którą obwiązałam dookoła szyi tak szczelnie, że żaden wiatr nie będzie mógł się przez nią przebić.
Vin spojrzał na mnie pałaszując w najlepsze.
- Mam tu zostać? - spytał, a ja westchnęłam, puszczając ręce.
- Jak chcesz, ale jeśli nie zostawisz mi choć jednego batonika, powiem Makube – widziałam jak zadrżał, co wywołało u mnie cień uśmiechu.
Na dworze powitał mnie powiew wiatru, który szarpnął moimi włosami. Nie chcą mieć z nimi więcej do czynienia, wyciągnęłam z kieszeni spodni gumkę i zrobiłam warkocza, który opadł na moje prawe ramię. Schowałam dłonie do kaps i ruszyłam w kierunku wejścia do ogrodu, gdzie w końcu będę mogła zaznać trochę spokoju, po ciągłej kłótni z lekarzami.
Nie mogłam dłużej słuchać, jak namawiają mnie do brania chemii, która i tak mi już nie pomoże. Jednak dzięki niektórym lekom, które przyjmowałam na każdej, comiesięcznej rutynowej kontroli, mój wygląd się nie zmienił, za co byłam ogromnie wdzięczna, bo nie musiałam chować gołej głowy pod czapką.
Weszłam do ogrodu przez małą, uchyloną furtkę, zanurzyłam się w jego głąb, gdzie większość roślin zniżała się ku ziemi i odnalazłam ławkę, na której usiadłam, wpatrując się w last naprzeciwko. Razem z Makube często chodziliśmy zbierać tam grzyby, potem robiliśmy z nich zupę, marynowaliśmy je, albo mieszaliśmy z jajecznicą. Makube był świetnym kucharzem, nie to co Vincent, który potrafi postawić wodę na herbatę bez wody.
Westchnęłam. W sumie to rak jest najlepszym sposobem na śmierć. Można pogodzić się z nieuniknionym przez długi czas. Kiedy umrę już nic nie będzie mnie interesować. W przeciwieństwie do szybkiej śmierci, rak pozostawia nam jeszcze jakiś czasu, podczas którego możemy zrobić to na co zawsze mieliśmy ochotę. Można pożegnać się z bliskimi, zastanowić nad swoimi marnym życiem, pozostawić po sobie ostatnie wiadomości, albo odwiedzić jakieś wyjątkowe miejsca. Po raz ostatni posłuchać ulubionej piosenki, poczytać ukochaną książkę.
Zaśmiałam się. Nigdy w sumie nie tańczyłam na balu, ubrana w piękną suknię z królewiczem z bajki. Uniosłam głowę do góry, patrząc jak ptaki tworzą wielki klucz, odlatując do krajów, gdzie powita je ciepło i słońce.
- Natalie? - usłyszałam znajomy i zarazem znienawidzony głos. Dłonie, które skrywałam w kapsach, zacisnęłam w pięści, zgrzytnęłam zębami.
- Czego tu chcesz? - warknęłam wściekle, nawet nie odwracając wzroku. Przeniosłam go natomiast na drzewa, na których liście już malowały się innymi kolorami.
- Porozmawiać – podszedł. Słyszałam stukot jego butów.
- Nie mamy o czy, potworze. Zniszczyłeś moje życie, to ci nie wystarczy – nie wytrzymałam. Wstałam gwałtownie z ławki i wbiłam w niego wściekłe spojrzenie. - Musisz mnie jeszcze nachodzić?
Spuścił głowę, co kompletnie mnie oszołomiło. Potwór wyraża skruchę? A to dobre. Nad naszymi głowami zebrały się szare chmury, a blade promienie słońca powoli zaczęły się chować.
- Nie rozśmieszaj mnie – przeniosłam wzrok na różę bez płatków.
- Nie mam zamiaru, po prostu długo myślałem…
- … ty?! Myślałeś?! - zaśmiałam się ironicznie. - Skończ z tymi żartami i wypad, bo zawołam Alexa.
- Może obejdziemy się bez świadków? - zrobił kilka kolejnych kroków w moją stronę, przez co ja mimowolnie się cofnęłam.
- Alucard ja nie żartuję – powiedziałam głośniej, marszcząc czoło.
- Ja też nie, dlatego porozmawiajmy jak ludzie – ponownie postąpił krok do przodu, a ja cofnęłam się, natrafiając ręką na różę pnące się w górę po białej kracie. Syknęłam, gdy zahaczyłam o ostre kolce.
- Ty nie jesteś człowiekiem, a potworem. Nie zrozumiesz co czuje smutny człowiek, który jest na skraju życia, balansujący na naprawdę cienkiej linie. - Obejrzałam krwawiącą dłoń.
- Byłem człowiekiem – on też podniósł głos. Wiatr szarpnął jego włosami, które lekko się zakołysały. - Do dziś noszę w sercu ból po utracie ukochanej. Zrozum, ja też mam jakieś uczucia.
- NIE MASZ! - krzyknęłam, zamykając oczy, z których pociekł łzy. - Inaczej byś jej nie zabił – powiedziałam ciszej, czując w sercu narastający ból.
Odpowiedziała mi cisza.
- Nie chcę mieć w tobie wroga, Natalie – widziałam czubki jego butów, falujący, czarny płaszcz, a potem poczułam jego zimny oddech.
Szybko podniosłam głowę do góry. Górując nade mną, świdrował mnie zmęczonym spojrzeniem bladych oczu. Dosłownie przez ułamek sekundy przemknęła mi przez głowę myśl, że on też cierpi, ale potem stworzyłam wokół siebie mur, który wywalił te bzdurne myśli.
- Stałeś się nim w dniu, kiedy zabiłeś mi rodzinę – szepnęłam ze smutkiem.
- Wiesz, że o tym nie wiedziałem – złapał mnie za rękę i podniósł ją do góry, spoglądając na krew, która pociekła po moim nadgarstku. - Goniłem wampira, który mógłby zabić was obie. Ty żyjesz.
- Już nie długo – uśmiechnęłam się kącikiem ust. - Mam raka.
- Wiem – zdziwiło mnie to. - Dowiedziałem się o tym, kiedy Maxwell zerwał nasz pakt.
No proszę, jak szybko rozchodzą się plotki u naszych drogich księży.
- Jeśli o tym wiesz, to zostaw mnie raz na zawsze w spokoju. Chcę chociaż umrzeć, wiedząc, że jesteś gdzieś daleko.
Jego twarz się nie zmieniła, pozostała obojętna i zimna, jak całe jego ciało.
- Nie zostawię – powiedział po chwili. - Nie będziesz sama.
- Owszem, bo mam tu rodzinę.
- Nie – rzekł zbyt szybko, co zbiło mnie jeszcze bardziej z tropu. Uniosłam brew do góry. - Nie – powtórzył wolno. - Masz mnie.
Zbliżył moją rękę do swoich ust i zlizał krew. Byłam sparaliżowana tym co się właśnie stało, nie mogłam się ruszyć.
- Kiedy Integra dobitnie uświadomiła mnie o tym, że na tym świecie żyją oraz żyły osoby, których nie mógłbym zabić, wymieniła także ciebie – otworzył oczy, w których na nowo zabłysnęły iskierki. - Biłem się z myślami, głowiłem i doszedłem do wniosku, że miała racje. Pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłam miałem ochotę cię zniszczyć, bo wiedziałem, że coś jest nie tak. Każdej kolejnej nocy zastanawiałem się co się z tobą dzieje, co się ze mną dzieje. Od czasów, kiedy żyła Mina nie pokochałem nikogo, bo uważałem, że ludzie są zwykłymi śmieciami, które trzeba usunąć z tego świata. Tak długo przyswajałem tą myśl, że była mi ona priorytetem, ale kiedy poznałem ciebie, coś się zmieniło. Nie miałem pojęcia, a nawet nie chciałem myśleć, że oprócz Miny spotkam kogoś jeszcze, kto mnie zmieni.
Słuchałam go z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. Dopuszczałam do siebie myśli, które przedstawiały mi obraz tego, że wampir kłamie, ale szybko zostały one zbite przez te dobre, które całkowicie mu współczuły z powodu śmierci ukochanej. Alucard był człowiekiem, który kochał, płakał, śmiał się i smucił. Utrata kogoś bliskiego zmieniła go diametralnie w potwora.
- Przestań – szepnęłam, zaciskając zęby i powieki. Dlaczego akurat w tym momencie zaczęły mnie nagabywać dobre myśli i wspomnienia o wampirze. Chwile, które razem spędziliśmy, misje, na których się kłóciliśmy i momenty, gdy Alucard wściekał się jak dziecko. - Zamknij się, nie chcę cię słuchać.
Chciałam, bo miał pieprzoną rację.
- Nie musisz być teraz sama.
- Nie jestem sama – szarpnęłam delikatnie ręką, którą trzymał. - Mam rodzinę, która mnie wspiera.
Zamilkł.
- Pozwól mi sobie pomóc. Nie musisz umierać.
- Po co? - spojrzałam na niego szklistym wzrokiem.
- Jesteś jeszcze dzieckiem. Niedoświadczona, naiwna i słaba. Bierzesz na siebie zbyt wiele odpowiedzialności.
- Skąd ty o tym możesz wiedzieć?
- Bo czułem to samo co ty, kiedy siedziałem ci w głowie – krzyknął. - Poznałem twój ból i smutek.
Zamurowało mnie. No tak, przecież na misji czytał moje myśli, ale skąd mogłam wiedzieć, że też może poczuć to samo co ja?
- Gdybym wtedy wiedział, jak to wszystko się skończy, to uratowałbym was. Nie musisz mi wybaczać, bo wiem, że tego nie zrobisz, ale chociaż pozwól mi sobie pomóc. Nie musisz umierać.
- Czy ty się słyszysz?! Alucard, to jest rak, na to nie ma lekarstwa. Nawet pieprzona chemia nie pomoże.
- Ona nie, ale ja tak.
- Co?
Przyciągnął mnie do siebie.
- Wiem, że nie chcesz umierać – oparł dłonie na moich ramionach, ściskając je lekko. - Zmienię cię, wtedy twój organizm sam zwalczy raka.
POBIJ GO XD
OdpowiedzUsuńAle i tak coś pominęłam, czy to jakieś sno-wizjo-omamy???
OdpowiedzUsuńTrochę się pogubiłam... a co z wcześniejszym rozdziałem??
OdpowiedzUsuń/Kadia