Do rozdziału - kilka piosenek ( nie narzucam, kolejność dowolna )
Audiomachine - Lost Generation
Position Music - Mythical Hero (Alt Piano)
Zack Hemsey - See what I´ve become
~
Oh, - Czyjeś westchnienie ulgi. -
Moja mała łowczyni.
Coś przeleciało koło mojego ucha ze świstem. Otworzyłam szeroko oczy, by zobaczyć jak Lykan z rykiem rozdzierającym powietrze cofa się do tyłu. Kurczowo ściskał swoją prawą część twarzy, z pomiędzy jego łap ciekła krew.
- Co jest?! - Krzyknął zdezorientowany Jae-Ha.
Oderwał się ode mnie i tak samo jak stwór zaczął się cofać do tyłu. Rozejrzałam się dookoła, by mieć jakiekolwiek pojęcie co się dzieje. Wszyscy zastygli w bezruchu wpatrzeni we mnie, Jae-Ha i Rubena pod postacią bestii. Nie wiedziałam co się właściwie stało, czy Blake zaczął strzelać ze swojego pistoletu, czy Walter zaatakował Lykana swoimi nićmi.
- Uciekaj Lilith! - Krzyknęła Integra, nacierając na pozostałą dwójkę wrogów, którzy tak samo jak ja nie mieli pojęcie co się dzieje.
Jej miecz przeciął powietrze między mną, a Jae-Ha, który skontrował to swoim sztyletem.
~
Lilith... - Usłyszałam głoś Alucarda, a raczej poczułam jego myśl.
- Alucard?
Integra zablokowała nadciągającego na mnie czarnowłosego. Jej miecz błysnął rozcinając krople deszczu i skontrował się z ostrzem wroga,
- Na co jeszcze czekasz! Uciekaj. - Krzyknęła, zwracając się do mnie i odpychając czarnowłosego.
Raz jeszcze spojrzałam za siebie, gdzie Ruben wił się na ziemi, kurczowo trzymając się za krwawiące oko. Następnie zwróciłam się w stronę rezydencji, przy której stała reszta. Pokuśtykałam do nich, cały czas oglądając się za Alucardem, którego nigdzie nie mogłam dostrzec.
Walter nagle wyprzedził mnie, mrugając do mnie okiem. To samo zrobiła Tamara rozciągając swoją włócznię. Na schodach zauważyłam także Michaela, który napinał swój łuk. Strzała przeleciała mi nad głową, lecąc wprost na Dunalla, który nadal walczył z tatą. Czarne płomienie muskały delikatnie powietrze i cięły jak dzikie ostrza ciało starca. Ten natomiast odpierał ataki swoim mieczem.
- Kochanie. - Michael podbiegł do mnie i chwycił w pasie, pomagając mi usiąść na jednym schodku. - W porządku? Znaczy...eeee... wiem, że boli, ale wyjdziesz z tego tak?
Zaśmiałam się krótko. Michael zawsze się o mnie martwił, dlatego uważałam go za starszego brata.
- Tak. - Odparłam. - Potrafię się regenerować, ale to wymaga czasu.
- A co z tobą? - Spytałam z troską. Chodź Michael wyglądał na zdrowego, to coś mi w tym wszystkim nie zgadzało.
Mężczyzna ukląkł na przeciwko mnie i położył mi dłoń na ramieniu. Czyli coś się stało.
- Pamiętasz jak mówiłem, że mam swój honor, i że umrę jako łowca?
Kiwnęłam głową na znak, że doskonale go rozumiem, ale moje spojrzenie wyrażało totalną dezorientację.
- No, więc... - Zawahał się i zaśmiał nerwowo.
- Zmieniłem go w wampira, inaczej, by umarł. Miał w swoim ciele truciznę. Gdybym miał ją wyssać, to umarłyby mi na rękach, a tak żyje i ma się dobrze. Na marginesie, czarna woda nie jest odtrutką na trucizny. - Obok Michael'a zmaterializował się Blake.
- Tak, właśnie kochanie. - Mężczyzna zabrał rękę i wstał. - A po za tym chcę dożyć twojego ślubu i chcę zobaczyć moje wnuki... znaczy twoje dzieci.
Zamarłam w bezruchu. Spojrzałam wpierw na Michael'a, potem na Blake'a, który strzelał do Dunalla. Przetrawiłam powoli informację, nabrałam głębokiego wdechu i wypuściłam powietrze.
- Cieszę się, że żyjesz. - Szepnęłam ze łzami w oczach.
Gdybym straciła Michael'a - przyjaciela mojego przyszywanego ojca - nie wiedziałabym co ze sobą zrobić.
Nagle za nami rozległ się potężny huk. Ściana czarnego ognia buchnęła w stronę nieba i rozdzieliła się na dwie części ukazując wycofującego się Richarda. W ślad za nim ruszył Dunall w postaci wielkiego Lykana. Zwierze szarżowało na ojca, który teraz ranny próbował uskakiwać przed jego atakami.
- Blake! - Krzyknęłam na wampira. Ten od razu ruszył do przodu, zatrzymując biegnącego potwora serią z pistoletu. Lykan zatrzymał się na krótką chwilę, w tym samym momencie Richard zdążył wycofać się na bezpieczną odległość.
Wystawił ręce przed siebie, z których trysnęła fala czarnych płomieni. Moc owinęła się wokół Dunalla, wiążąc go na tle mocno, by stwór nie mógł się ruszyć.
- Tamara! - Richard krzyknął na dziewczynę, która zareagowała od razu. Białowłosa wyskoczyła w górę, uniosła włócznię, która zajęła się czarnymi płomieniami i cisnęła ją prosto w głowę Lykana. Krew trysnęła niczym z fontanny, lecz sam poszkodowany na tym nie ucierpiał. Wydawać, by się mogło, że ten atak wcale go nie ruszył.
- Dobra. - Richard zamachnął się rękoma. Czarne płomienie utworzyły wokół niego wielki mur. - Cofnij się.
Tamara posłusznie wykonała polecenie.
- Michael! - Teraz Richard krzyknął na mężczyznę stojącego obok mnie.
Michael naciągnął cięciwę i wypuścił strzałę, która z zawrotną szybkością i impetem uderzyła w płonący na czarno mur. Wybuch był wielki i mogłam sobie dać rękę uciąć, że zabił Dunalla.
- To musiało go zabić. - Szepnął Richard, kiedy znalazł się obok nas.
Wszyscy przyjęli obronną postawę. Ja także, bowiem moja noga już całkowicie się wyleczyła.
Dym unosił się jeszcze przez chwilę, po czym opadł odsłaniając stojącego nadal Lykana.
- Kurwa! - Zaklęła Tamara, ściskając swoją włócznię. - Jak on może po tym stać, co?!
- Nie wiem. - Odparł Richard.
Przeniosłam wzrok na Integrę, która nadal ścierała się z Jae-Ha. Mężczyzna za żadne skarby nie chciał odpuścić. To samo mogłam powiedzieć o Pani Hellsing. Obydwoje toczyli zażartą walkę na śmierć i życie.
- Gdzie Ruben? - Szepnęłam do siebie, szukając wzrokiem sporych rozmiarów Lykana. Nigdzie nie umiałam go znaleźć, a przecież takie bydle byłoby widoczne nawet w nocy.
Spojrzałam na pozostałych. Byli zajęci Dunallem, co dało mi czas, aby niepostrzeżenie się przemknąć do lasu zaczynającego się za ogrodem rezydencji. Mój wyostrzony słuch i węch właśnie wyłapały sygnały Rubena.
- Gdzie ty jesteś Ruben? - Przemknęłam między drzewami, kręcąc na wszystkie strony głową.
Nagle przeszedł mnie ciąg wibracji. Stanęłam jak wryta w ziemię i przymrużyłam oczy, by dostrzec zarys postaci przed sobą, która tkwiła w miejscu pomiędzy krzakami.
Zrobiłam kilka kroków do przodu, gdy nagle usłyszałam krzyk.
- Ruben! - Poznałam go od razu.
Rzuciłam się biegiem przed siebie, ignorując znikającą z moich oczu tajemniczą postać. Nabrałam w płuca powietrze i wypuściłam je ze świstem, następnie skupił się i przyśpieszyłam. Po krótkim, lecz wymagającym biegu wkroczyłam na odsłonięty, niewielki teren. Polana była usłana kwiatami -dość dziwnie jak na rozpoczynającą się jesień, lecz teraz mnie to nie obchodziło.
Przede mną klęczał Ruben, chwytając się obiema rękami za głowę. Wzrok miał wbity w ziemię, cały się trząsł i wrzeszczał.
- RUBEN! - Zawołałam, a chłopak nagle otrzeźwiał.
Uszy miał oklapnięte, ogon podwinięty, a w jego oczach czaił się strach i przerażenie. Podbiegłam do niego tak samo roztrzęsiona i chwyciłam go za ramiona lekko potrząsając.
- Lilith? - Spytał cicho.
Przytuliłam go, położyłam dłoń na głowie i powoli zaczęłam go głaskać.
- Spokojnie. Już dobrze. - Uspokajałam go.
Ruben oddychał szybko, jego krew gotowała się w żyłach, czułam jak drży.
- Nie. - Wyrwał się i spojrzał na mnie obłąkanym wzrokiem. - Idź stąd! Uciekaj! - Zaczął wrzeszczeć, aż wreszcie wstał. - Odejdź!
- Ruben? - Zaniepokoiłam się. Co prawda nie był już Lykanem, ale to właśnie mnie najbardziej zastanawiało. - Wszystko w porządku?
Chłopak znów złapał się za głowę i spojrzał do góry. Jego przerażający krzyk poniósł się echem po okolicy.
Zza ciemnych chmur w końcu wyłonił się księżyc, deszcz przestał padać, a zimne powietrze nagle się ogrzało. Teraz doskonale widziałam zaczerwienione oczy Rubena, kilka szram na jego buzi i zaschniętą krew.
Nie miał prawego oka.
Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?
- Ruben!? - Krzyknęłam, by zwrócić jego uwagę.
Chłopak nie zareagował pozytywnie, chodź spojrzał na mnie, jego spojrzenie było puste i zimne. Opuścił ręce wzdłuż ciała, wzrok znów wbił ziemię i coś zaczął szeptać.
- Uciekaj, Lilith! Proszę.
Oczywiście, że go nie posłuchałam. Zamiast uciekać, podeszłam bliżej.
- Nie. - Stanęłam na przeciwko niego, wyciągając przed siebie dłoń, by oprzeć ją na policzku i lekko musnąć jego skórę.
Raptownie Ruben uniósł głowę do góry. Jego twarz wykrzywił szyderczy uśmiech. Prawa strona jego oblicza pozbawiona oka wyglądała okropnie, a zaschnięta dookoła oczodołu krew dodawała temu wstrętu.
- Co.... - Nie zdążyłam dokończyć. Ruben zaśmiał się głośno nie naturalnym i donośnym śmiechem.
Upadłam na ziemię przed nim, zasłaniając się rękoma. Nie mogłam znieść widoku jego przemiany, a tym bardziej wbitego we mnie wzroku błagającego o pomoc.
- Marne ścierwo... - Za sobą usłyszałam głos Jae-Ha. Mężczyzna trzymał się za krwawiący bok, a po kilku chwilach zaczął kierować się w nasza stronę. - Już nigdy więcej... nie zobaczysz swojego wampirka... umrzesz tutaj... ze mną. - W przerwach pomiędzy słowami nabierał ciężko powietrza i pluł krwią.
- Jak ty? - Szybko wstałam i cofnęłam się do tyłu, natrafiając na cielsko Lykana. - Przecież Integra...
Jae-Ha złapał mnie za gardło i uniósł do góry, odsłaniając ranny bok - był przebity na wylot, tak że mogłam zobaczyć wnętrzności.
Zemdliło mnie, dlatego szybko podniosłam wzrok na jego twarz.
- To przez was... pierdolone Hellsing, Alucarda i tą pieprzona sukę Integre. - Czarnowłosy wyjął zza paska przy boku sztylet. Ten sam, którym bronił się przed Integrą. - Przez ciebie.
Uniósł ostrze wysoko ku górze i gdy miał je wbić, nagle się zatrzymał. Uśmiech zadowolenia pojawił się na jego twarzy.
- Chodź tu. - Powiedział do Lykana, podał mu sztylet i ruchem głowy nakazał czynić swoją powinność.
Stwór był świadomy swoich czynów i dobrze wiedział co ma robić. Ruben będący w środku na pewno szalał i chciał się wyrwać z sideł ciemności, lecz ta moc była silniejsza od niego.
- Ruben to ja! - Krzyknęłam, by zwrócić uwagę chłopaka, nie bestii.
Kiedy chciałam się ruszyć, ręce Jae-Ha uniemożliwiły mi to. Mężczyzna przytrzymał mnie i zaczął coś szeptać, co wywoływało u niego coraz to większy uśmiech.
- RUBEN TO JA, LILITH!!!! - Krzyczałam jak opętana, szarpiąc się i próbując wyrwać z uścisku czarnowłosego.
- Nic ci to nie da. - Kilka kropel krwi spłynęło na mój policzek.
Lykan opadł na ziemię i zbliżył swój łeb do mojej głowy, potem podniósł sztylet i wycelował prosto w serce.
Mam stoczyć walkę ze śmiercią po raz drugi?
~
Lilith...
A z całego tego stresu znów słyszę Alucarda. Jasna cholera! Gdyby Integra miała co do niego rację, to już dawno by tu był.
Zaczęłam płakać, przestałam się szarpać, pozostałam bierna wydarzeniom, czynom Lykana - Rubena i Jae-Ha.
Bo jeśli znów chciałam go zobaczyć, to śmierć będzie najlepszym rozwiązaniem.
~ Tak myślisz?
Ja to wiedziałam.
Uścisk z moich ramion zniknął. Tak samo jak Lykan, który nade mną klęczał. Otworzyłam oczy i zaniemówiłam.
Czerwony płaszcz falował na wietrze jak fale zbrukane krwią poległych. Czarne włosy niesione przez wiatr wyglądały jak skrzydła kruka, a krwiste spojrzenie oczu wywołało u mnie ciężką nostalgię.
Jae-Ha leżał martwy na ziemi w swojej własnej krwi ze sztyletem wbitym w głowę. Ruben w swojej normalnej postaci klęczał, lecz nie długo, bo zaraz osłabł i padł na ziemię. Żył, to było najważniejsze.
A Alucard?
Stał na przeciwko mnie lekko się uśmiechając, a ja wiedziałam, że ten uśmiech był szczery. Podbiegłam do niego i dosłownie zapadłam się w jego ramionach. Przylgnęłam do niego, głowę wtuliłam w ramię obejmujące mnie mocno, a twarz ukryłam w jego koszuli. Pozwoliłam sobie na gorzki płacz pełen bólu i tęsknoty.
Pozwoliłam, aby moje łzy w końcu znalazł swoją drogę, by serce w końcu mogło zacząć szybciej bić, by ciało odetchnęło.
Księżyc był w pełni i świecił jasno nad naszymi głowami obejmując swoimi srebrzystymi ramionami okolicę dookoła. Gwiazdy wtórowały mu, będąc niczym jasny koc. Ciepły wietrzyk muskał moją skórę: dotykał rozgrzanych i mokrych od łez policzków, gładził poszarpane włosy, koił.
- Moja mała łowczyni... - Alucard szepnął mi do ucha i mocno przytulił, jakby nigdy dotąd tego nie robił.
Poczułam się bezpiecznie w jego ramionach, bo wiedziałam, że one zawsze obronią mnie przed złym światem i wrogiem.
- Nigdy więcej... mi tego... nie rób. - Powiedziałam, łapiąc co chwilę oddech. Odsunęłam się od niego i zaraz wpiłam w jego zimne usta, które nadal smakowały krwią i winem. - Kocham cię.
Alucard westchnął, a ja poczułam ja jego ciało się rozluźnia.
~
Prawdziwa miłość nigdy nie umiera, moja mała Łowczyni...
~ Pamiętaj, Nie jesteś Sam.
No to dotarliśmy do końca tej historii.
Naprawdę jestem ciekawa waszych opinii.
Co było dla was śmieszne, tragiczne, dramatyczne, piękne. Wyraźcie swoje opinie, a ja w przyszłości postaram się do nich dostosować i dalej udoskonalać swoje hobby - pisarstwo.
Historia Lilith i Alucarda jest już drugą na moim blogu opowieścią, która została doprowadzona do końca.
Mam nadzieję, że skończę pozostałe.
Historie o wampirach na moim blogu nie zostały skreślone i Rose nie jest ostatnią.