Raff
zrobił już dziesiąte z kolei kółko. Natarczywe myśli nie
chciały opuścić jego głowy tak samo jak wyobrażenie, że Ra dał
się ugryźć.
- Kurwa! - Zaklął siarczyście.
- Nie powinieneś klnąc.
Pastor uderzył w niego ostrym spojrzeniem mrożącym krew w żyłach.
- Nie odzywaj się. - Warknął.
Ra wyobraził sobie, że podobnie może warczeć wściekły Puszek.
- Dlaczego? Jak? Kiedy? - Raff dosłownie zalał pytaniami chłopaka jak tsunami, jednak ten milczał. - Gadaj!
- Kazałeś mi się nie odzywać. - Ra uniósł ręce w geście obrony.
- Nie odwracaj kota ogonem chłopcze, bo inaczej porozmawiamy. - Chwycił go za kołnierz, jednakowoż widząc ponownie zasklepione rany na jego szyi, puścił go. - Kto to był?
- Nie mogę...
- KTO?!
Ra z niechęcią spojrzał w błyszczące oczy pastora. Za żadne skarby nie może mu powiedzieć o Vladzie, inaczej Rada się o tym dowie i przypuścić atak na zamek.
Wszyscy myśleli, że budowla stoi opuszczona już od wieków, ale to Ra dowiódł, że jest inaczej i wcale nie zamierzał dzielić się z ta wiadomością z innymi.
- Nie mogę! - Łowca złapał nadgarstki Raff'a i odrzucił na bok. - Przyszedłem prosić cię o radę, o dobre słowo, namiastkę pocieszenia. A co otrzymuję? Wyrzuty. To moja sprawa co się ze mną dzieje.
- Zaprzeczasz sam sobie łowco.
- Nie nazywaj mnie tak. Tylko on tak może. - Ostatnie zdanie wypowiedział w duchu, czując narastający ból.
Nagle za plecami chłopaka rozległo się pukanie. Oboje stali w bezruchu mierząc ciekawskim, a zarazem przestraszonym spojrzeniem drzwi, za którymi stał komitet powitalny.
- Ojcze powinieneś otworzyć po dobroci. Inaczej te pięknie zdobione drzwi będę musiał usunąć siłą. - Ra znał ten głos.
- Szybko. - Raff chwycił go za poły płaszcza, ciągnąc chłopaka w stronę drugich drzwi prowadzących do ogrodu za domem. Kiedy wrota się otworzyły, do mieszkania wpadła grupka pięciu osób uzbrojonych po zęby.
- Nie ładnie z twojej strony ojcze. Powinieneś przyjąć gości z otwartymi ramionami.
Samuel godnym samego króla krokiem wszedł do domu. Miecz u jego boku zakołysał się, odbijając tlący się w kominku ogień.
Raff przysłonił młodego łowcę.
- Czego tu chcesz? - Warknął niczym zły Puszek, jak wyobraził sobie wcześniej Ra.
- Mamy interes. - Samuel dobył miecza, szybkim ruchem ręki kierując go na klatkę pastora. - Do tego chłopaczka za tobą.
Klinga lekko drasnęła jego sutannę, ale nacisk broni nasilił się, kiedy pastor nie chciał ruszyć się z miejsca.
- Przytrzymajcie go. - Nakazał swojemu oddziałowi. - Strzelać za rozkazem.
Ra spojrzał chłodnym wzrokiem na nieskazitelną twarz Samuela. Jego krótkie, blond włosy teraz zmierzwione przez wiatr opadły mu delikatnie na zaczerwienione od ciepła policzki.
- Ramael. - Powiedział z udawaną czułością. - Szukaliśmy cię tak długo. Gdzie się chłopczyku podziewałeś? Każdy się o ciebie martwił. - Samuel zbliżył się do niego, kładąc swoją zimną dłoń na policzku łowcy. - Szczególnie ja.
Ten wzdrygnął się lekko, lecz dalej nieugięcie mierzył blondyna wzrokiem. Nie podda mu się tym razem.
- Tęskniłem za tobą. - Szepnął mu cicho do ucha, przygryzając delikatnie jego płatek.
Ra zacisnął pięści. Stojący obok mężczyźni zaśmiali się, ale Samuel zgromił ich wzrokiem.
- Wyprowadźcie go. - Głową wskazał na pastora, który zaczął się szarpać i krzyczeć. - I poczekajcie na zewnątrz.
- Ale, szefie... - Jeden z łowców stanął w miejscu.
- To był rozkaz.
- Tak jest!
Ra wzrokiem odprowadził mężczyznę, aż nie zniknął z jego pola widzenia.
- No. - Samuel oddalił się na krok od chłopaka. - Powiesz mi gdzie byłeś po dobroci, czy mam zastosować wobec ciebie karę?
Ra milczał, a jego nieugięte spojrzenie wędrowało z miecza Samuela na jego twarz.
Przywódca dotknął raz jeszcze policzka młodszego, po czym z całej siły uderzył go w brzuch. Łowca zgiął się w pół, łapczywie nabierając i dławiąc się powietrzem.
- Nie ładnie chłopczyku. - Samuel odkrył kołnierz jego płaszcza, dotykając dwóch, niewielkich ran na jego szyi. - Dałeś się ugryźć, a to oznacza natychmiastowe wydalenie z oddziału. Chyba, że...- Tu zrobił pauzę, by chłopak na niego spojrzał. -... powiesz mi, gdzie jest Dracula.
Serce Ra momentalnie stanęło, by po sekundzie zacząć walić jak młotem pneumatycznym. Jego oczy otworzyły się szeroko, kiedy Samuel delikatnie ujął brodę chłopaka i uniósł do góry.
- Czekam Ramael'u.
Choćby miał zginąć i już nigdy nie zobaczyć Vlada, nigdy mu nie powie.
- Sprawdzaliśmy zamek Poenari, ale tam go nie było.
Czyli uciekł, Ra niezauważalnie wypuścił powietrze.
- Gdzie on jest. - Samuel wyciągnął z pochwy na plecach sztylet i wbił go w udo młodzieńca.
Ra krzyknął, dusząc w sobie ostatnie tchnienie. Z jego oczu spłynęła jedna łza, której nikt nie mógł zauważyć.
- Wiesz, moja cierpliwość też ma swoje granice, a ty jesteś bardzo blisko ich przekroczenia.
- Wal się. - Wysyczał chłopak przez zaciśnięte zęby.
- Nie pozostawiasz mi wyboru.
Samuel wstał i z pochwy przy pasie wyciągnął miecz. Ostrze skierował na gardło młodzieńca.
- Umrzesz.
Ra wpatrywał się w czubek ostrej jak brzytwa klingi. Przełknął głośno ślinę. Wiedział, że już nic mu nie pomoże i zginie tutaj, mając w pamięci chwile spędzone z Vladem.
Nagle okno za jego plecami rozprysnęło się na milion kawałków. Wysoki brunet wskoczył przez nie do środka od razu celując z pistoletu w ramię Samuela.
- W porządku?
- Logan! - Ra dosłownie wpadł w jego ramiona.
Uratowany.
Przybyły mężczyzna wycelował z pistoletu i oddał celny strzał prosto w ramię Samuela. Ten zatoczył się i upadł z hukiem na ziemię, krzycząc w niebo głosy.
- Zaraz zjawiają się tu pozostali. Musimy uciekać.
Logan wziął na ręce rannego łowcę i wyszedł szybko tylnym wejściem, w tym samym momencie kiedy grupka Samuela weszła do domu.
- Jak ty? Skąd wiedziałeś?
- Później ci powiem. Musimy uciekać. - Logan wybiegł na ulice gdzie przy płocie stał gniady ogier. Koń prychnął niezadowolony, gdy na jego grzebiecie usadowił się Ra razem z Loganem.
- Nie masz samochodu? Albo chociaż mogliśmy zabrać auto Samuela...
- Przebiłem im opony, na gumie daleko byśmy nie zajechali. - Wytłumaczył szybko Logan.
Ściągnął wodze i pognał konia w stronę obrzeży miasteczka.
Kiedy przed ich oczami wyłonił się obraz łąk, lasów i pól, oboje odetchnęli.
- Dzięki za ratunek. - Ra przetarł oczy. W końcu poczuł ulgę.
- Ta. Zawsze muszę cię ratować. - Logan nagle oparł się o plecy Ra. - Ra... - Zimny oddech owinął się wokół jego szyi.
Łowca mimowolnie się spiął i drgnął.
- Ty chyba nie... - Ra z trudem obrócił się w stronę swojego wybawcy, napotykając troskliwe spojrzenie czerwonych oczu.
W pierwszej chwili się przeraził, potem jego serce zwolniło i nagle przyspieszyło, a oczy zaszkliły się.
- Przecież obiecałem, że będę mieć cię na oku.
- Kurwa! - Zaklął siarczyście.
- Nie powinieneś klnąc.
Pastor uderzył w niego ostrym spojrzeniem mrożącym krew w żyłach.
- Nie odzywaj się. - Warknął.
Ra wyobraził sobie, że podobnie może warczeć wściekły Puszek.
- Dlaczego? Jak? Kiedy? - Raff dosłownie zalał pytaniami chłopaka jak tsunami, jednak ten milczał. - Gadaj!
- Kazałeś mi się nie odzywać. - Ra uniósł ręce w geście obrony.
- Nie odwracaj kota ogonem chłopcze, bo inaczej porozmawiamy. - Chwycił go za kołnierz, jednakowoż widząc ponownie zasklepione rany na jego szyi, puścił go. - Kto to był?
- Nie mogę...
- KTO?!
Ra z niechęcią spojrzał w błyszczące oczy pastora. Za żadne skarby nie może mu powiedzieć o Vladzie, inaczej Rada się o tym dowie i przypuścić atak na zamek.
Wszyscy myśleli, że budowla stoi opuszczona już od wieków, ale to Ra dowiódł, że jest inaczej i wcale nie zamierzał dzielić się z ta wiadomością z innymi.
- Nie mogę! - Łowca złapał nadgarstki Raff'a i odrzucił na bok. - Przyszedłem prosić cię o radę, o dobre słowo, namiastkę pocieszenia. A co otrzymuję? Wyrzuty. To moja sprawa co się ze mną dzieje.
- Zaprzeczasz sam sobie łowco.
- Nie nazywaj mnie tak. Tylko on tak może. - Ostatnie zdanie wypowiedział w duchu, czując narastający ból.
Nagle za plecami chłopaka rozległo się pukanie. Oboje stali w bezruchu mierząc ciekawskim, a zarazem przestraszonym spojrzeniem drzwi, za którymi stał komitet powitalny.
- Ojcze powinieneś otworzyć po dobroci. Inaczej te pięknie zdobione drzwi będę musiał usunąć siłą. - Ra znał ten głos.
- Szybko. - Raff chwycił go za poły płaszcza, ciągnąc chłopaka w stronę drugich drzwi prowadzących do ogrodu za domem. Kiedy wrota się otworzyły, do mieszkania wpadła grupka pięciu osób uzbrojonych po zęby.
- Nie ładnie z twojej strony ojcze. Powinieneś przyjąć gości z otwartymi ramionami.
Samuel godnym samego króla krokiem wszedł do domu. Miecz u jego boku zakołysał się, odbijając tlący się w kominku ogień.
Raff przysłonił młodego łowcę.
- Czego tu chcesz? - Warknął niczym zły Puszek, jak wyobraził sobie wcześniej Ra.
- Mamy interes. - Samuel dobył miecza, szybkim ruchem ręki kierując go na klatkę pastora. - Do tego chłopaczka za tobą.
Klinga lekko drasnęła jego sutannę, ale nacisk broni nasilił się, kiedy pastor nie chciał ruszyć się z miejsca.
- Przytrzymajcie go. - Nakazał swojemu oddziałowi. - Strzelać za rozkazem.
Ra spojrzał chłodnym wzrokiem na nieskazitelną twarz Samuela. Jego krótkie, blond włosy teraz zmierzwione przez wiatr opadły mu delikatnie na zaczerwienione od ciepła policzki.
- Ramael. - Powiedział z udawaną czułością. - Szukaliśmy cię tak długo. Gdzie się chłopczyku podziewałeś? Każdy się o ciebie martwił. - Samuel zbliżył się do niego, kładąc swoją zimną dłoń na policzku łowcy. - Szczególnie ja.
Ten wzdrygnął się lekko, lecz dalej nieugięcie mierzył blondyna wzrokiem. Nie podda mu się tym razem.
- Tęskniłem za tobą. - Szepnął mu cicho do ucha, przygryzając delikatnie jego płatek.
Ra zacisnął pięści. Stojący obok mężczyźni zaśmiali się, ale Samuel zgromił ich wzrokiem.
- Wyprowadźcie go. - Głową wskazał na pastora, który zaczął się szarpać i krzyczeć. - I poczekajcie na zewnątrz.
- Ale, szefie... - Jeden z łowców stanął w miejscu.
- To był rozkaz.
- Tak jest!
Ra wzrokiem odprowadził mężczyznę, aż nie zniknął z jego pola widzenia.
- No. - Samuel oddalił się na krok od chłopaka. - Powiesz mi gdzie byłeś po dobroci, czy mam zastosować wobec ciebie karę?
Ra milczał, a jego nieugięte spojrzenie wędrowało z miecza Samuela na jego twarz.
Przywódca dotknął raz jeszcze policzka młodszego, po czym z całej siły uderzył go w brzuch. Łowca zgiął się w pół, łapczywie nabierając i dławiąc się powietrzem.
- Nie ładnie chłopczyku. - Samuel odkrył kołnierz jego płaszcza, dotykając dwóch, niewielkich ran na jego szyi. - Dałeś się ugryźć, a to oznacza natychmiastowe wydalenie z oddziału. Chyba, że...- Tu zrobił pauzę, by chłopak na niego spojrzał. -... powiesz mi, gdzie jest Dracula.
Serce Ra momentalnie stanęło, by po sekundzie zacząć walić jak młotem pneumatycznym. Jego oczy otworzyły się szeroko, kiedy Samuel delikatnie ujął brodę chłopaka i uniósł do góry.
- Czekam Ramael'u.
Choćby miał zginąć i już nigdy nie zobaczyć Vlada, nigdy mu nie powie.
- Sprawdzaliśmy zamek Poenari, ale tam go nie było.
Czyli uciekł, Ra niezauważalnie wypuścił powietrze.
- Gdzie on jest. - Samuel wyciągnął z pochwy na plecach sztylet i wbił go w udo młodzieńca.
Ra krzyknął, dusząc w sobie ostatnie tchnienie. Z jego oczu spłynęła jedna łza, której nikt nie mógł zauważyć.
- Wiesz, moja cierpliwość też ma swoje granice, a ty jesteś bardzo blisko ich przekroczenia.
- Wal się. - Wysyczał chłopak przez zaciśnięte zęby.
- Nie pozostawiasz mi wyboru.
Samuel wstał i z pochwy przy pasie wyciągnął miecz. Ostrze skierował na gardło młodzieńca.
- Umrzesz.
Ra wpatrywał się w czubek ostrej jak brzytwa klingi. Przełknął głośno ślinę. Wiedział, że już nic mu nie pomoże i zginie tutaj, mając w pamięci chwile spędzone z Vladem.
Nagle okno za jego plecami rozprysnęło się na milion kawałków. Wysoki brunet wskoczył przez nie do środka od razu celując z pistoletu w ramię Samuela.
- W porządku?
- Logan! - Ra dosłownie wpadł w jego ramiona.
Uratowany.
Przybyły mężczyzna wycelował z pistoletu i oddał celny strzał prosto w ramię Samuela. Ten zatoczył się i upadł z hukiem na ziemię, krzycząc w niebo głosy.
- Zaraz zjawiają się tu pozostali. Musimy uciekać.
Logan wziął na ręce rannego łowcę i wyszedł szybko tylnym wejściem, w tym samym momencie kiedy grupka Samuela weszła do domu.
- Jak ty? Skąd wiedziałeś?
- Później ci powiem. Musimy uciekać. - Logan wybiegł na ulice gdzie przy płocie stał gniady ogier. Koń prychnął niezadowolony, gdy na jego grzebiecie usadowił się Ra razem z Loganem.
- Nie masz samochodu? Albo chociaż mogliśmy zabrać auto Samuela...
- Przebiłem im opony, na gumie daleko byśmy nie zajechali. - Wytłumaczył szybko Logan.
Ściągnął wodze i pognał konia w stronę obrzeży miasteczka.
Kiedy przed ich oczami wyłonił się obraz łąk, lasów i pól, oboje odetchnęli.
- Dzięki za ratunek. - Ra przetarł oczy. W końcu poczuł ulgę.
- Ta. Zawsze muszę cię ratować. - Logan nagle oparł się o plecy Ra. - Ra... - Zimny oddech owinął się wokół jego szyi.
Łowca mimowolnie się spiął i drgnął.
- Ty chyba nie... - Ra z trudem obrócił się w stronę swojego wybawcy, napotykając troskliwe spojrzenie czerwonych oczu.
W pierwszej chwili się przeraził, potem jego serce zwolniło i nagle przyspieszyło, a oczy zaszkliły się.
- Przecież obiecałem, że będę mieć cię na oku.