środa, 24 grudnia 2014

Vampire - Rose V

  

World On Fire




Okrucieństwo Vlada nie zna granic, jednak teraz nie o tym.
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia pragnę złożyć wam najszczersze życzenia z głębi mojego bijącego radośnie serduszka.
Dużo szczęścia, pomyślności, Lokiego i Alusia pod choinką, Nutelli i kinderek.
Żeby nigdy nie zabrakło wam weny do pisania, świetnych pomysłów i kubków z herbatą, kawą czy kakaem, gdy będziecie stukać w klawiaturę :D 
Wszystkiego dobrego życzę wam ja czyli Vinterry

Les Friction - World On Fire - song



  Nim odważyłam się zejść do salonu, gdzie ojciec razem z Michael'em omawiali jakąś ważną sprawę, minęło kilka dobrych godzin. Dokładnie osiem, ponieważ po uprzednim "wyssaniu" krwi, zasnęłam, co chwilę się przebudzając i odwracając na drugi bok. Do teraz, kiedy siedziałam na łóżku i wpatrywałam się w księżyc, nie mogłam uwierzyć, że tak podle dałam się wykorzystać jakiemuś wampirowi. Rozumiem, że dług to dług, ale żeby spłacać go w taki sposób?
  Zerwałam się z łóżka pod nagłym naporem gniewu. Omiotłam wzrokiem pokój i dostrzegając na biurku światło telefonu, podeszłam i odebrałam.
- Słucham?! - Palnęłam z wyrzutem, nawet nie wiedząc kto do mnie dzwoni.
- Tak się wita starych znajomych?
  Prychnęłam zirytowana, lecz po chwili ochłonęłam.
- Przepraszam Ruben. Mam zły dzień... - Spojrzałam na srebrną tarczę księżyca - ...noc. A tak w ogóle co cię naszło, że dzwonisz do mnie o drugiej w nocy?
  Po drugiej stronie słuchawki zapanowała głęboka cisza.
- Wyjdź na balkon i ... i postaraj się nie krzyczeć dobra?
  Wzruszyłam ramionami i zrobiłam to o co prosił. Przemierzyłam odległość dzieląca mnie od okna, przy okazji omijając wiele zbędnych rzeczy rozrzuconych po podłodze, po czym przekręciłam klamkę i wyszłam na zewnątrz. Zimne powietrze uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Mimowolnie się cofnęłam, lecz czyjaś ręka złapała mnie za ramię, a po chwili poczułam, że zostałam pocałowana w czoło. Już brałam wielki zamach, aby zdzielić nieproszonego gościa po głowie, lecz powstrzymałam się widząc złote, błyszczące tęczówki.
- Viola!! Witaj kotku. - Ruben podszedł do mnie i zamknął w swoich ramionach. - Tęskniłaś?
  Zerknęłam na niego z ukosa. Odkąd ostatni raz go widziałam, a było to kilka lat temu, zmienił się. Dłuższe, ciemne włosy sięgały mu do ramion, a kilka pasem opadało mu na czoło. Wyglądał niemalże uroczo, gdyby nie to, że poczułam coś miękkiego w dłoni.
- Ruben? - Spytałam niepewnie, jakby chcąc się upewnić czy to, aby na pewno on. - Co to jest?
  Uniosłam rękę do góry, w której spoczywał pokaźnych rozmiarów, kłębiasty, czarny ogon.
- O, a to - Zdziwił się i wyszczerzył, ukazując kły. - Wiesz miałem ci powiedzieć trochę wcześniej, ale jakoś tak zapomniałem.
  Chłopak odsunął się ode mnie, jakby wyczuwając, że zaraz mogę wybuchnąć. Moje oczy zapłonęły złością i gniewem. Miałam ochotę rzucić się na Rubena i okładać go pięściami dopóki, dopóty nie powie mi wszystkiego. Lecz biorąc pod uwagę jego tajemniczość, to i tak nie dowiem się wszystkiego, choćbym błagała go na kolanach.
- Gadaj!
  Ruben zaśmiał się, po czym chwycił mnie i podniósł do góry. Zaczęłam się wyrywać i w miarę możliwości nie krzyczeć za głośno, aby swoimi wrzaskami nie sprowadzić tutaj rodziców, ani Michaela.
- Puszczaj mnie pokrako! - Zdzeliłam go w końcu po głowie. Kiedy chciałam wyprowadzać następny atak, Ruben położył mnie na łóżku.
  Jego zimny oddech owiał moją szyję, a oczy rozszerzyły się nieznacznie, ukazując zdziwienie. Chłopak złapał mnie za ramiona i przejechał wzdłuż rąk, łapiąc za nadgarstki.
- Spokojnie kotku! - Błysk w oku trochę mnie przeraził. - Wszystko ci wytłumaczę.
- Złaź ze mnie futrzaku. - Warknęłam w jego stronę, a on posłusznie usiadł obok mnie.
  Podniosłam się do siadu i skrzyżowałam ręce na piersi, zerkając na niego wyczekująco. Miałam szczerą ochotę wyrwać mu ten przeklęty ogon, by więcej nie patrzeć jak nim słodko merda.
- Więc? - Ponagliłam go dość ostrym tonem, mrużąc oczy.
- Kiedy Krwiści zapoczątkowali niemałą wojnę z Watahą, Rada zaczęłam wcielać w swoje szeregi wielu żołnierzy. A raczej zmiennokształtnych - Poprawił się i zrobił urażoną minę - Jako, iż mój ojciec zasiada w owej Radzie, byłem pierwszy na linii ognia, który został wcielony do jednostki.
- Mówisz o nich jak o siłach wojskowych, a nie normalnej organizacji jak nasza - Przerwałam mu.
- Rada tak siebie określa - Naprostował, gestykulując - Chce mieć całkowita pewność, że ludzkie służby oraz rządy, nie będą wchodzić im w paradę. Dlatego jesteśmy nazywani żołnierzami. W gruncie rzeczy chodzi o papierkową robotę. Gdyby nie to, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, to Rada nie miałaby się o co spierać.
  Słuchałam tego wszystkiego z zainteresowaniem i pobłażaniem. Spoglądając w złote oczy Rubena, miałam pewne wątpliwości czy, aby na pewno Rada Watahy działa zgodnie z prawem. Wydawało mi się, że ich "żołnierze" są zwyczajnym mięsem armatnim, a starszyzna wykorzystuje wszystkie środki, aby postawić na swoim.
  Ruben wstał i stanął obok łóżka, unosząc głowę do góry i szukając czegoś jak pies. W gruncie rzeczy był on podobny do psa.
- Co robisz? - Spytałam, całkowicie nie mając zielonego pojęcia dlaczego jego ogon tak się nastroszył.
- Jakiś dziwny zapach - Powiedział do siebie. - Czujesz?
  Spróbowałam wyczuć coś dziwnego, lecz ja nie byłam zmiennokształtnym i niczego takiego nie wyłapałam. Spojrzałam na chłopaka. Jego wzrok był męty, jakby był w jakimś letargu. Zrzuciłam winę na to, że jest po prostu dziwny. Nagle Ruben stanął nieruchomo i powoli obrócił głowę w moją stronę.
- Lilith? - Spytał dziwnym tonem, a ja przyznam, że lekko się przestraszyłam. W ogóle nie poznawałam mojego przyjaciela sprzed kilku lat. - Czy ty masz jakieś układy z wampirami?
  Totalnie mnie zamurowało. Moje oczy zapewne przypominały teraz pięciozłotówki, a otwarta buzia pokazywała zdziwienie. Spróbowałam coś powiedzieć, jednak żadne, odpowiednie słowo nie przychodziło mi do głowy. Zaczęłam gorączkowo myśleń nad jakimś kłamstwem, ale przypominając sobie kilka informacji na temat zmiennokształtnych, zaniechałam tej czynności. Ich nie da się tak łatwo oszukać. Potrafią wyłapać nawet najdelikatniejszy zapach, co w obecnej sytuacji było dla mnie poważnym problemem.
- To...skomplikowane - Wydukałam, nie będąc pewna swego głosu. Powoli wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę drzwi.
- Lilith! - Naciskał i zaczął się zbliżaj, zaganiając mnie w kozi róg. - Kto tu był. Czuję jego zapach. To nie był jakiś podrzędny wampir. To... ktoś wyżej postawiony. - Ruben przycisnął mnie do ściany, opierając ręce po bokach mojej głowy. - Kto to jest! - Warknął, ukazując swoje kły.
- Ruben przestań.
  Spróbowałam wyszarpać nadgarstki, lecz chłopak był silniejszy.
- Lilith, jesteś łowcą wampirów. - Powiedział z wyrzutem. - Nie możesz się z nimi zadawać.
- Ty nie decydujesz o moim życiu pchlarzu. - Odchyliłam głowę do tyłu i mocno przywaliłam Rubenowi, który zatoczył się i upadł na łóżko.
  W tym czasie miałam okazję, aby dobyć swoją kuszę. Podbiegłam do szafy i otworzyłam drzwi, jednak kiedy miałam sięgnąć po broń, chłopak złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Zatoczyliśmy się do tyłu i wpadliśmy na łóżko.
- Przestań się szarpać - Unieruchomił moje ręce - Nie chcę walczyć.
  Nie byłam pewna co do jego intencji, ale nie wyczułam także wrogości. Westchnęłam przeciągle i wyswobodziłam się z jego uścisku. Wstałam z łóżka i spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Wampir uratował mi życie. - Widząc zdziwienie w jego oczach, kontynuowałam. - Kiedy razem z ojcem i Michael'em pojechaliśmy na polowanie, ja rzuciłam się w pogoń za matką, a ta wstrzyknęła mi jakąś truciznę. Gdyby nie ten wampir, to już dawno gryzłabym ziemię.
- Mogłaś tak od razu powiedzieć. - Odparł wielce obrażony i oburzony. Złapał się za nos,  z którego leciała mu krew.
  Przyglądałam się temu z lekkim uśmiechem.
- Z czego się śmiejesz?
- Z ciebie. Jesteś idiotą. Dałeś się pobić dziewczynie. - Podeszłam do szafki i wyjęłam z niej chusteczki. Następnie usiadłam obok Rubena na łóżku i cofnęłam jego rękę, aby zetrzeć krew. Coś innego, jednak przyciągnęło moją uwagę. - Rozpraszasz mnie.
  Ruben zaśmiał się.
- Rozprasza cię to? - Powtórzył, na co ja zdenerwowałam się.
- Owszem. Schowaj te uszy, bo wytargam ci ogon. - Skończywszy bawić się z jego "ranami", wstałam i podeszłam do okna. - Czego tak właściwie ode mnie chcesz?
- Czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? - Ruben wstał i podszedł do mnie, obejmując mnie w pasie. Oparłam głowę o jego tors i wciągnęłam głośno powietrze. - Pamiętasz?
- Nigdy nie dasz mi o tym zapomnieć? - Spytałam zerkając na niego z ukosa.
- Staliśmy na tarasie domu twojej babki, której nie było obecnie z nami. Księżyc świecił tak samo jak teraz, a gwiazdy przyszły mu z pomocą, aby przyozdobić granatowy nieboskłon. Byłaś młodsza, a w ręku trzymałaś kubek z herbatą. Zapytałem czy jest ci zimno. Ty jednak nie odrywałaś wzroku od srebrzystej tarczy księżyca. Podszedłem do ciebie i objąłem jak teraz. Oparłaś głowę na mojej piersi i przymknęłaś oczy. Kiedy się obróciłaś...
  Nie musiał nic więcej mówić. Obróciłam się gwałtownie i przywarłam do niego ustami. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on objął mnie w pasie. Przymknęłam oczy i pogłębiłam pocałunek, samej nie wiedząc, że to ja zaczynałam popychać go w stronę łóżka. Wplątał palce w moje włosy i lekko pociągnął moją głowę, odchylając ją do tyłu. Z pocałunkami zjechał niżej, badając szyję, obojczyk, a później zatrzymał się i spojrzał na moją twarz. Oddychałam płytko i miałam na pół przymknięte oczy. Ruben delikatnie przejechał językiem po mojej wardze, przygryzając ją. Jęknęłam z rozkoszy i znów przylgnęłam do jego ust. Teraz liczył się tylko on i jego ciepły oddech spowijający moją twarz. Z wahaniem wsadziłam rękę w jego gęste włosy. Przesypywały się między palcami, delikatnie je łaskocząc. Zadowolona przymknęłam powieki, czekając na odpowiedź mężczyzny. Ten z siłą wpił się w moje usta i już po chwili pogrążyliśmy się w namiętniejszym pocałunku. Błądziłam dłońmi po jego torsie, który opinała bawełniana koszulka. Czułam przyspieszone bicie jego serca, które idealnie komponowało się z moim własnym. W tym momencie tworzyliśmy jedność. Przestrzeń między nami wypełniały niewypowiedziane słowa i skrywana od dawna chęć działania na przekór wszystkiemu. Poczułam jak dłoń Rubena zsuwa się na moje plecy, chcąc zminimalizować pustkę między naszymi ciałami. Oplotłam rękoma jego kark z zapałem przyciągając do siebie.
  Noc była zimna i ciemna, jednak promienie księżyca i migoczące gwiazdy wskazywały nam drogę.

                                                                                 ****

  Blake wyraźnie zdenerwowany wyszedł z pokoju Alucarda i skierował się w stronę kuchni, skąd miał przynieść szanownemu hrabiemu kilka woreczków krwi. Jego postawa wyrażała obojętność na każde pytania zadawane mu przez służbę czy też kilku wojskowych, którzy tworzyli małą armię. Minę miał zawziętą, a oczy rozszerzone ze złości Gdyby w chwili obecnej miałby komuś zdrowo przyłożyć, byłby to Alucard. 
- Czy hrabia jest u siebie? - Spytał Walter, kiedy Blake wszedł do kuchni, z rozmachem wyważając drzwi, które ledwo trzymały się na starych zawiasach.
  Walter westchnął zrezygnowany. Miał na uwadze to, że Blake czasami potrafi być nie znośny, ale kiedy był wręcz nie do zniesienia i zrzędził, lokaj wycofywał się, dając mu całkowicie wolną rękę.
- Ależ jest! - Blake uśmiechnął się krzywo i z rozmachem otworzył drzwi lodówki z krwią. Wziął pierwszy, lepszy woreczek, a potem następny i z hukiem zatrzasnął drzwiczki. - I jeśli zaraz nie przestanie mi rozkazywać, to się z nim policzę. 
  Lokaj spojrzał na niego dziwnym wzrokiem i otworzył buzię, by coś powiedzieć, ale w tej chwili nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. Westchnął ponownie i zabrał plik kartek leżących na stole. Miał zanieść je szanownemu hrabi, ale jeśli owy hrabia jest nie w humorze, to nie będzie się narzucał. 
  Blake z takim samym impetem wyszedł z kuchni i wrócił do pokoju szanownego wampira. Rzucił w jego stronę woreczki z krwią i ciężko usiadł na fotelu. Alucard odłożył swój "posiłek" na biurko i powrócił do przerwanej czynności, polegającej na wypatrywaniu jakiegoś ciekawego obiektu za oknem. Pogoda tej nocy wydawała się bardzo interesującym tematem do rozmów, jednak Blake nie chciał słuchać Alucarda.
- Coś jeszcze Hrabio? - Spytał przez zaciśnięte zęby, rozmasowując sobie skronie. 
  Alucard nie raczył odpowiedzieć na jego pytanie. Przeczesał zmierzwione od wiatru włosy i przymrużył oczy. Godzinę wcześniej zabijał jeszcze ghule, ale gdy coś go podkusiło i pojawił się w pokoju Lilith, miał ochotę się na kimś wyżyć. Złość rozpierała go od środa i nie przestała dopóki nie wpakował kolejnych kilka dziesięciu kul w ciała ghuli. Ale nawet to nie wystarczyło. Teraz miał szczerą ochotę zabić jakiegoś kundla, który zabiera to co do niego należy. 
- Hej mówię do ciebie! - Blake stanął na przeciwko starszego wampira i pomachał mu ręką przed oczyma, robiąc niezadowoloną minę. Ten, jednak spojrzał na niego z pobłażaniem i wyminął jego osobę, kierując się w stronę biurka, z którego zabrał woreczek z krwią. - Nie ignoruj mnie.
- Ależ ja cię nie ignoruję drogi detektywie. - Alucard ostrymi kłami rozdarł woreczek, wlewając naraz całą zawartość do gardła. 
- To o co ci chodzi? - Młodszy usiadł na fotelu, zagłębiając się w nim i krzyżując ręce na piersi, jak nie zadowolone dziecko, które nie dostało cukierka. - Jesteś dziś jak chodząca bomba zegarowa. Lada chwila i buum. - Zademonstrował eksplozję, unosząc ręce do góry. 
- O nic. - Odparł obojętnie, zabierając się za ostatni woreczek.
- Właśnie widzę - Prychnął Blake i zniecierpliwiony wymijającymi odpowiedziami Alucarda, wstał z fotela i stanął na przeciwko niego. - Gadaj.
- Rozkazujesz mi?
- Owszem - Młodszy wampir pochylił się do przodu. - Odkąd Integra opuściła ten świat, stałeś się rozwydrzonym, niekontrolującym swych żądz, zakłamanym i bardziej aroganckim wampirem.
  Alucard zmrużył oczy, po czym wstał i z góry spojrzał na Blake'a. Chwycił go za poły ciemnej marynarki i rzucił nim o pobliską ścianę, wyciągając zaraz Jackala. Wycelował prosto w jego głowę i pociągnął za spust. 
- Jeszcze raz wspomnisz o Integral, to gorzko tego pożałujesz. - Jego głos był wręcz przerażający i mrożący krew w żyłach.
- Oczywiście - Sprostował szybko Blake, po czym wstał jak gdyby nigdy nic i wyszedł z pokoju z obrażoną miną.
  Alucard powrócił do przerwanej czynności. Usiadł ponownie w fotelu i dopił ostatnie kropelki krwi, po czym zaklął pod nosem. Minęło zaledwie dziesięć lat od kiedy szanowna Hellsing opuściła świat żywych, a on dalej rozpamiętuje. Zapach jej krwi, jej smak i to jak na niego działała. Tak pobudzająco i szaleńczo, zwłaszcza wtedy kiedy wybierał się na akcję. Pamiętał to uczucie w piersi, kiedy zamieniał w proch kolejne ghule, kiedy śmiał się w niebo głosy, gdy zabijał matki tych potworów i w końcu zaznał także smutku, kiedy stracił jedynego, godnego sobie przeciwnika. 
- Oh Integro - Westchnął zatracając się w czarnych smugach swoich cieni - Walter ponownie chciałby zobaczyć twoją roześmianą twarz. 


  Pojawił się niedaleko pewnego domostwa, gdzie w pokoju na górze paliło się małe światło. Już za dwie godziny powinno wzejść słońce, a on mógł pozwolić sobie na jeszcze jedną wycieczkę. Szczególnie teraz, kiedy czuł zapach kundla z Watahy. Sam się sobie dziwił, że tak się zdenerwował na wieść o niespodziewanym gościu, który może utrudnić mu jego działania w związku z dziewczyną. 
  Przeszedł zaledwie kilka kroków, nim usłyszał szelest, a zaraz potem zauważył dwie pary niebieskich oczu. Ukląkł i przywołał do siebie psa, który zapewne należał do Lilith. Sądząc po obróżce na szyi, on musiał do niej należeć.
- Napoleon tak? - Uśmiechnął się lekko i pogłaskał psa po głowie. Z początku myślał, że zwierze będzie chciało się na niego rzucić, jednak potem przekonał się, że pies nie jest agresywny. 
  Przerywając zabawę z zwierzakiem, wstał i wyprostował się, wypatrując w oknie znikającego światła. Już raz tu dzisiaj był, lecz coś nie dawało mu spokoju. Miał jakieś niemiłe przeczucie, że kundel nie jest tym za kogo się podaje. Oczywiście mógłby to sprawdzić, lecz na razie pozostanie tu i będzie obserwował dopóki pozwoli mu na to zmęczenie, które dawało już o sobie znać.
  Wampir ziewnął przeciągle i zniknął, pojawiając się w pokoju dziewczyny. Przed jego oczami ukazał się jakże uroczy - chodź nie dla niego, widok dwóch ciał złączonych razem. Wiedział, że tej nocy do niczego nie doszło, ale w przyszłości może okazać się inaczej. Z własnego doświadczenia widział, że długie przebywanie z kobietą w końcu zakończy się tylko jednym. 
  Alucard wolnym krokiem obszedł łóżko i stanął obok dziewczyny, która spała odwrócona plecami do chłopaka, a zwrócona przodem do okna, przez które padały promienie zachodzącego księżyca. Schylił się i delikatnie przejechał dłonią po jej policzku, na co ona wzdrygnęła się, a jej serce nieznacznie przyspieszyło. Wampir zdziwił się i zaraz na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Byłby zadowolony gdyby wyczuła jego obecność, albo może namiastkę tego, podczas snu. Odsunął się i spojrzał na jej spokojną twarz. Kogo ona mu tak bardzo przypominała? I dlaczego poznawał tą krew. 
- Zimno... - Usłyszał głos dziewczyny, która odtrącała rękę chłopaka i po szyję zakryła się kołdrą. 
  Wampir uśmiechnął się słabo, po czym zniknął, a jego cienie jeszcze przez chwilę wirowały w powietrzu. 


****

- Lilith - Usłyszałam głos ojca, który siedział w salonie z kubkiem parującej herbaty - Możesz tu przyjść?
  Dokończyłam jeść śniadanie i włożyłam brudne naczynia do zmywarki, po czym wolnym krokiem weszłam do salonu. Ciepło rozpalonego kominka powitało mnie niemal od razu, kiedy usiadłam na kanapie obok rodzica. Rozłożyłam się wygodnie, krzyżując ręce na piersi i wyciągając nogi przed siebie. Oparłam się wygodniej o zagłówek, przekręcając głowę na bok. 
- Rozmawiałem wczoraj z Michael'em na temat nowych rozporządzeń Rady. - Zaczął, a ja wiedziałam, że kroi się coś grubszego. Zawsze gdy tata wołał mnie do salonu na "rozmowę", miałam przeczucie, że Rada znów coś wykombinowała. Jakby nie mogli dać sobie spokoju na parę miesięcy. - W związku z tym, że przyjęto nowych członków i są oni dość niedoświadczeni... będziesz musiała wyszkolić kilka sztuk - Uśmiechnął się, jakby chcąc powiedzieć tym, że: "tak oczywiście, dasz sobie radę i pokażesz tym dupkom z rządu, że nas się nie lekceważy".
- Naprawdę muszę? - Westchnęłam bezradnie, opuszczając głowę w dół. - Sama niecałe kilka tygodni temu ukończyłam szkolenie, a teraz zwalają mi na głowę więcej roboty. Czasami chciałbym być zwykłym człowiekiem. 
  Ojciec od razu pojął, że nie jestem zainteresowana tym pomysłem. Uśmiechnął się do siebie i odstawił kubek na stolik obok kanapy. Następnie wstał i położył mi dłoń na głowie, po czym rozczochrał mi włosy.
- Dasz sobie radę
  Prychnęłam na niego, kiedy wychodził z salonu.
- A nie mówiłam.
  Nagle rozległ się dzwonek mojego telefonu. Odebrałam szybko, nawet nie patrząc kto dzwoni. 
- Witaj kochanie - Po drugiej stronie słuchawki odezwał się znajomy głos. - Przepraszam, że tak wcześnie sobie poszedłem, ale wzywali i nie mogłem tego olać.
- Spoko - Rzuciłam od niechcenia. Nie miałam jakoś ochoty rozmawiać z Rubenem, ale jak dzwoni to co zrobię. - Jak mnie mam, przyjedziesz jeszcze?
- Ależ oczywiście kotku. Mam ci przecież pomóc w szkoleniu.
  Nie powiem, ale zdziwiłam się jego wypowiedzią. Niby dlaczego członek Watahy, zmiennokształtny ma pomagać łowcy w szkoleniu kolejnego łowcy? Rozkaz odgórny? Nie sądzę.
- O tym dowiedziałam się dosłownie przed chwilą, więc nie wiem co i jak. - Wytłumaczyłam i wstałam z kanapy, aby udać się do swojego pokoju i ubrać coś bardziej stosownego niż krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach.
- Będziesz pomagać w szkoleniu niejakiej Tamarze Cioran.
- Ruska? - Spytałam zdziwiona
- Rumunka, a dokładniej pochodzi z okręgu Arad. Ma szesnaście lat i jest dość kumata. - Zaśmiał się i przyłożył słuchawkę do drugiego ucha.
- Skąd to wszystko wiesz? - Zapytałam podejrzliwie, wchodząc do pokoju i włączając w telefonie opcje głośno mówiącą. 
  Z szafy wygrzebałam czarne dżinsy i szary sweter. Idealny na taką pogodę jak teraz. Deszcz znów nieustępliwie stukał w parapet, a słońce chyba dało za wygraną, ponieważ nie miało szans w starciu z kłębowiskiem chmur. 
- Bo jestem w Radzie i ona obok mnie stoi, a raczej wygląda przez okno. - Wytłumaczył gładko Ruben. - Dobra kończę, bo twój dziadek się niecierpliwi.
  Gdy chciałam o coś jeszcze zapytać, chłopak rozłączył się. I dałabym sobie głowę uciąć, że słyszałam jego śmiech. 
- Zakaz spania kundlom w moim łóżku. - Krzyknęłam do siebie.




JESZCZE RAZ WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO 






















4 komentarze:

  1. Jestem pierwsza jej ! Rozdział bardzo udany. Dziękujemy za życzenie życzę Również i tobie wesołych świąt ;) Zostaje życzyć powodzenia głównej bohaterce powodzenia przy tych szkoleniach
    Pozdrawiam Lupin
    Ps.U mnie Specjal

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie pojawił się u ciebie rozdział. I na dodatek taki fajny i trzymający w napięciu. Zwłaszcza w pierwszej części, ale nie wgłębiam. Ogółem jest świetny.
    Po za tym życzę wesołych świąt i nowego roku.
    Pozdrawiam.
    Ps. U mnie rozdział. O ile cię to interesuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aluuucaaard <3 (co tu więcej mówić) Ale dobra, dodam jeszcze coś: JAK TO INTEGRA NIE ŻYJE? A Walter tak? O_o kiedy to się dzieje? Tego nie było :3 Wyjaśnij, proszę :) I nawet jak nie piszę w komentarzu,pamiętaj, że rozdzialik zawsze fajny! :D

    OdpowiedzUsuń