Wiem, że tytuł pozostawia wiele do życzenia, ale jest zabawny :D Ma wam to zrekompensować moją długą nieobecność spowodowaną pracą. TAK! MAM ALIBI :D A po za tym byłam zbyt zmęczona i nie umiem się tłumaczyć :D :D :D
Od paru dni zmagałam się z ogromnym bólem brzucha, głowy i w ogóle, całego ciała. Nie potrafiłam ustać na nogach dłużej niż parę minut, dostawałam ataku duszności, nudności, a łazienka stała się prawie dla mnie drugim miejscem potrzebnym do przetrwania. Spoglądając na siebie w lustrze widziałam trupa, nie dziewczynę. Byłam blada, miałam sińce pod oczami i potargane włosy. Mimo ciągłej pomocy lekarzy, nie poprawiało mi się.
- Masz – Vin usiadł na łóżku, kładąc na stoliku herbatę, którą mi zaproponował.
- Dzięki – obróciłam się na drugi bok. Spojrzałam na mężczyznę, a potem na trunek. Podał mi go, a ja drżącymi dłońmi, spróbowałam go utrzymać, by nie wylać zawartości kubka.
- Nat – powiedział niepewnie.
- Hmm?
- Wiem, że jest ci ciężko, ale jeśli będziesz czegoś potrzebować lub będziesz chciała się wygadać, to zawsze jestem obok, pamiętaj.
Dojrzałam w jego oczach błyski. Uśmiechnęłam się kącikiem ust, bo tylko na tyle było mnie stać.
- Wiesz co? - podniosłam się do pół siadu, a Vin podniósł na mnie wzrok. - Najbardziej będzie mi brakować właśnie was. Dopiero tutaj poczułam, że istnieje coś takiego, jak dom. Kiedy traciłam nadzieję, wy zawsze byliście obok.
- Bo się rozkleję – otarł oczy. - Nie mów tak. Lekarze wciąż szukają jakiegoś sposobu.
- Vin – przerwałam mu, wiedząc, że zaraz zacznie gadać o wiele dłużej niż powinien. - Na to nie ma lekarstwa. To ostatnie stadium.
Milczał. Przez dłuższą chwilę panowała między nami głucha cisza. Za oknem powoli zapadał zmierzch, ptaki ucichły, nawet wiatr nie połasił się, aby wstrząsnąć gałęziami. Tym właśnie charakteryzowała się jesień.
- Prześpij się – Vin pogłaskał mnie po głowie. - Sen jest lekarstwem na wszystko.
Przytaknęłam ruchem głowy. Mężczyzna wyszedł zostawiając mnie samą z głęboką ciszą.
Już za nie długo umrę. Jakie to proste, prawda? Żyjemy, by przeżyć coś wspaniałego i umieramy, bo nasze życie musi się kiedyś skończyć. Oczywiście nie każdy doznaje wiele szczęścia w życiu, bo po co? Stara się, poświęca wiele rzeczy i co mu z tego przychodzi? I tak każdy musi umrzeć.
- Jej stan się pogarsza – powiedziała spokojnie Integra, zaciągając się cygarem. Rozpostarła się wygodnie w fotelu, podziwiając zachodzące słońce, które po raz ostatni tego dnia dotknęło swoimi ciepłymi promieniami brązowych liści drzew.
Wtapiający się w fotel wampir przytaknął się mruknięciem. Wzrokiem błądził gdzieś po ciemnym pomieszczeniu, jednak myślami był przy niej.
- Nie słuchasz mnie, prawda? - spojrzała na niego.
Znów mruknął niewyraźnie.
Integra westchnęła. Wstała z fotela i podeszła do wampira, nachylając się nad nim.
- Zaczynasz żałować swoich czynów?
Dopiero teraz na nią spojrzał. Jego oczy znów były koloru wyblakłej czerwieni. Pozbawiona blasku już nie budziła w nikim poczucia strachu.
- Byłem kiedyś człowiekiem – wzruszył ramionami. Potem odpiął górny guzik śnieżnobiałej koszuli.
- Aaa – powiedziała przeciągle. - Podejrzewam, że swoją historią podzieliłeś się z kimś jeszcze.
Oparł rękę na podłokietniku, a na dłoni wsparł brodę.
- Zależało ci kiedyś na kimś tak bardzo, że nawet będąc potworem, chciałaś się zmienić? - spojrzał jej prosto w oczy, a Integra od razu się wyprostowała.
Ponownie zaciągnęła się cygarem.
- Alucard stąpasz po cienkiej linii – powiedziała twardo, bez skrupułów insynuując mu, że nic nie zdziała. - Nie łączą już nas żadne pokojowe warunki. Jeśli się do niej zbliżysz, to będzie koniec.
- Ona umiera – warknął.
- I co ty możesz z tym zrobić?
- Mógłbym ją przemienić – przedstawił swój krótki plan.
Integra chwyciła go za koszulę i pociągnęła do góry.
- Chyba oszalałeś! - powiedziała ostro. - Prawie ją zabiłeś, a teraz chcesz ja ratować? Przestań pieprzyć.
- Integra! - wstał, złapał ją za ramiona, a jego oczy nagle nabrały żywych kolorów. - To ty pieprzysz. Jesteś moim mistrzem, ale nie zabronisz mi jej uratować.
- A zabić? Mógłbyś skrócić jej cierpienia.
- Możesz już iść – powiedział jeden z lekarzy w białym kitlu.
Przed wejściem na salę czekał na mnie Makube z torbą w ręku. Właśnie dzisiaj mieliśmy wyjechać do Anglii, gdzie czekał na nas nowy oddział.
- Na pewno ci lepiej? - spytał z troską Makube, a ja pokiwałam z uśmiechem głową.
- Herbatka Vincent'a działa cuda.
Makube też się uśmiechnął. Skierowaliśmy się na parking, gdzie czekał na nas samochód, który zabierze nas na lotnisko. Potem samolotem do Anglii i wszystko się ułoży. Jednak… Będąc w Anglii będę bliżej Alucarda.
Na samą myśl zrobiło mi się dziwnie ciepło. On mnie do siebie przyciągał, ale jakaś myśl usilnie próbowała mnie od niego odciągnąć. Wampir, jak wampir – je powinno się zabijać, ale ten na przekór losowi robi eksterminacje swojego gatunku za nas.
- Martwisz się czymś? - spytał Makube, kiedy podróż samolotem powoli dobiegała końca.
- Chyba tylko tym czy uda mi się jeszcze dziś zasnąć – przechyliłam głowę, by móc zobaczyć, jak pola i łąki staja się coraz wyraźniejsze.
Słońce wschodziło nad cienką linię horyzontu, ludzie, zwierzęta i rośliny dopiero budziły się do życia, kiedy samolot lądował. Wyświetlacz komórki sugerował mi godzinę piątą nad ranem. Przeciągnęłam się.
- Na pewno będziesz musiała się przyzwyczaić, taka praca – powiedział, oglądając się za Vincentem, który poleciał z nami na doczepkę.
- Wiem – szepnęłam ospale.
Lampka nad moją głową zamigotała, co oznaczało, że można już odpiąć pasy bezpieczeństwa. Wszyscy zebrani na pokładzie zaczęli zbierać swoje rzeczy i pchać się do wyjścia jak bydło.
Makube zatrzymał mnie ruchem dłoni.
- Poczekajmy jeszcze chwilę.
Oglądałam przez dobre dziesięć minut, jak ludzie opuszczają pokład. Był to tak powolny proces, że myślałam, iż zaraz na powrót zasnę. Jednak kiedy moje oczy zaczęły protestować i bić się z grawitacją, Makube szturchnął mnie łokciem. Wstałam z fotela ziewając i zabierając swój bagaż podręczny.
- Wiesz co – Vincent podszedł do nas. - Nie mam wątpliwości co do twojego snu. Padniesz, jak długa, kiedy tylko zobaczysz łóżko.
Zaśmiałam się krótko, a Makube wyszczerzył się w uśmiechu.
- Mam nadzieję – złapałam rękaw Vin'a, aby nie zgubić się w tłumie. Cóż, mój wzrost pozostawiał wiele do życzenia.
- Karzełek – zaśmiał się Vin.
- Baran – odparłam krótko.
- Samrkula.
- Staruch.
- Idioci! - Makube podniósł głos. Oboje spojrzeliśmy na niego, jak na ducha. My oraz reszta ludzi, którzy przeszli obok.
- Proszę księdza, ale jak ksiądz tak może – zatkałam sobie usta dłonią, robiąc teatralną minę.
Vin rozczochrał moje włosy i zaniósł się głośnym śmiechem.
- No Makube – spojrzał na niego. - Mała umie ci dopiec.
- Do samochodu! - wskazał ruchem ręki auto stojące nieopodal.
Vin spojrzał na mnie, a ja na niego. Czas stanął, Makube walnął otwartą dłonią w czoło, a my ruszyliśmy do biegu, po drodze tocząc słowną bitwę o to kto usiądzie z przodu.
- Jestem szybsza – puściłam mu oczko, kiedy zwinnie go wyminęłam.
- Jasne – zawołał za mną.
Nagle poczułam szarpnięcie i poleciałam do tyłu. Asfalt wcale nie przyjął mnie z otwartymi ramionami. Zobaczyłam, jak Vin otwiera drzwi od strony pasażera, wsiada, zamyka i pokazuje mi język przez szybę.
Zrobiłam ponurą minę, wstałam i otrzepałam się z kurzu, jednak potem roześmiałam się. Może i byliśmy dorośli, ale lubiliśmy się razem przekomarzać. Prawie, jak z Alucardem…
- Idioci– Makube położył mi dłoń na ramieniu.
środa, 30 listopada 2016
środa, 26 października 2016
Hermes przebaczeniem, smutkiem, żalem - rozdział 24
- Z-zmienisz mnie? - otwarłam szeroko oczy. Byłam wtulona w jego klatkę, opierając na niej dłonie, które zacisnęłam na czarnej kamizelce. - Nie… - szepnęłam. - Nie chcę być taka jak ty.
- Natalie, umierasz, a ja temu zapobiegnę – odsunął mnie od siebie, patrząc prosto w oczy. - Nie chcesz umrzeć.
Zadrżałam.
- Skąd wiesz?
- Kiedy nie panujesz nad emocjami, twoje myśli są naprawdę głośne – uśmiechnął się lekko.
- Przestań mieszać mi w głowie – warknęłam, odstępując od niego. - Nie chcę być taka jak ty. Ja cię nienawidzę, Alucard. Nie rozumiesz tego?
- To zabolało.
- I miało – skierowałam się w stronę wyjścia z ogrodu. - Odejdź stąd i nigdy już nie wracaj.
Słyszałam jak coś mruczał pod nosem, ale nie zawróciłam. Miałam go dość za wszystkie czasy. Pisane jest mi umrzeć tak, a nie inaczej.
- Więc chcesz się poddać? Chcesz uciec z podkulonym ogonem, jak tchórz? Boisz się stanąć do walki z losem?
Zatrzymałam się. Jednym ruchem, na przekór sobie zdjęłam z siebie arafatkę, kurtkę, a później bluzkę, odsłaniając wszystkie blizny. Jedna, największa ciągnęła się od prawej łopatki wzdłuż całych pleców, a kończyła się przy kości ogonowej – pamiątka po jednej nocy z szaleńcem, kiedy pracowałam w domu publicznym. Więcej blizn pokrywało moją klatkę i ręce.
- Widzisz? - szepnęłam ze smutkiem, będąc nadal obrócona do niego tyłem. - To jest ludzkie cierpienie. To trwało zbyt długo, bym mogła zapomnieć. - Obróciłam się w jego stronę, wyciągając przed siebie ręce i ukazując kolejne rany. - Okaleczałam swoje ręce, by zapomnieć o bólu, jaki przyszedł wraz ze śmiercią matki. Zniszczyłeś nieodwracalnie moje życie, Alucard. Tego nie da się już naprawić.
Zrobił krok w moją stronę.
- Nie podchodź! - krzyknęłam ostrzegawczo. Między nami zalęgła długa cisza, którą przerywał jedynie wiatr szarpiący liście drzew. - Chciałabym ci zaufać, wybaczyć, bo przez chwilę naprawdę cię polubiłam, nasze kłótnie, dogadywanie sobie i takie tam, ale… Ale po tym, jak prawda wyszła na jaw już dłużej nie mogę znieść myśli, że istniejesz. Byłeś kiedyś człowiekiem, owszem, ale zatraciłeś się w zemście, mordzie i w piciu krwi. Teraz jesteś potworem i nic tego nie zmieni.
Milczał przez cały czas, wpatrzony we mnie, w moje oczy, które na nowo się zaszkliły.
- Ty już nie wiesz czym jest ból, smutek i cierpienie – obróciłam się, ubierając. - W tobie nie ma już żadnych uczuć, Alucard. I nawet gdybyś chciał to zmienić – ostatni raz spojrzałam mu w oczy – to już za późno.
Złapał mnie za ramię, pociągnął w swoją stronę i przytulił, otulając ciepłym płaszczem. Zaczęłam się wyrywać niemalże od razu, kiedy pojęłam co się stało. Nie krzyczałam, bo nie widziałam w tym sensu, a jedynie sprowadziłabym na nas większe kłopoty w postaci wkurzonego na maksa Alex'a, Maxwell'a i Makube.
- Pozwól mi poznać swój ból -szepnął mi do ucha.
- Przestań i puść mnie – warknęłam.
Wbił kły w moją szyję, a ja cicho krzyknęłam z bólu. Moją głowę zalała fala emocji, które towarzyszyły mi, kiedy zmarła moja matka. Nie mogłam się ruszyć, a obraz przed oczami przykrył koc wspomnień. Oglądałam każdą chwilę, którą spędziłam z rodziną, widziałam ich śmierć, a potem obraz zmienił się i ukazała to co niegdyś przeżył wampir.
W oddali zamajaczył mi wielki zamek, wokół którego zebrała się spora ilość ludzi z narzędziami rolniczymi. Krzyczeli coś, lecz ja nie mogłam tego usłyszeć. Kolejną rzeczą, którą zobaczyłam były wielkie zamkowe drzwi, przez które prześwitywał promień jasnego światła. Drzwi otworzyły się, a w środku zobaczyłam kobietę o długich blond włosach, niebieskich oczach i sympatycznej twarzy, która trzymała na ręce dziecko. Płaczące niemowlę wymachiwało rączkami, jakby chciało coś złapać, jednak jego ręka opadła na inną, większą dłoń należącą do mężczyzny. Rozpoznałam w nim Alucarda, jednak wtedy wyglądał zupełnie inaczej. Z wyglądu był nieco starszy niż teraz, włosy miał dłuższe, związane w luźny kucyk, a jego oczy nie były czerwone, lecz brązowe. Dziecko po sekundzie się uspokoiło, kiedy tylko go zobaczyło.
Przełknęłam ślinę, nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Ten Alucrd, którego teraz widziałam, w ogóle nie przypominał tego, którego znam. Różnili się od siebie diametralnie – wyglądem oraz zachowaniem. Ten był miły, ciepły i troskliwy w stosunku do dziecka, jak i żony, którą kochał nad życie. Natomiast ten, którego przyszło mi poznać był opryskliwy, cyniczny i egoistyczny.
Wszystkie jego odczucia napłynęły do mnie ze zdwojoną siłą, kiedy drzwi do wielkiej komnaty otworzyły się całkowicie, a w progu stanął rozwścieczony tłum, wymachujący orężem. Obraz przed moimi oczami nagle stał się mglisty, a potem czarny.
Otworzyłam oczy, nabierając szybko oddechu. Mój wzrok od razu padł na pokryte żółtymi liśćmi drzewa. Mrok całkowicie otulił okolicę, a ja poczułam przenikliwe zimno. Podniosłam się do siadu, masując bolące skronie. Pod palcami poczułam materiał, który okazał się być płaszczem wampira, natomiast sam Alucard stał oparty o drzewo naprzeciwko.
Uniósł na mnie swe błyszczące, czerwone ślepia.
- Teraz już wiesz wszystko. Poczułaś to co ja czułem, kiedy straciłem bliską mi osobę. - Podszedł do mnie, ukląkł naprzeciwko, łącząc dłonie. - Natomiast ja poczułem wszystko, to co ty czułaś, kiedy zabiłem twoją matkę.
- Co ty do cholery chcesz mi udowodnić? - warknęłam. - Odstawiasz szopkę z projekcją i myślisz, że ci uwierzę?
- Okłamujesz sama siebie. Czułaś to wszystko i temu nie zaprzeczysz – jego oczy zalśniły, a ja poczułam jeszcze większy chłód. O dziwko, kiedy mój wzrok padł na resztę ciała, spostrzegłam, że byłam kompletnie ubrana. - Obydwoje straciliśmy ważne dla nas osoby, czujemy pustkę, ból i smutek, jednak moją żonę zabili ludzie, a twoją matkę zabiłem ja.
- Trafne spostrzeżenie, potworze.
- Przestań mnie tak nazywać.
- A tak nie jest? - odtrąciłam jego dłoń, kiedy chciał złapać mój podbródek. - Alucard zrozum, ja nie mam na sumieniu, żadnego ludzkiego życia, a ty za to masz ich setki, miliony, jak nie więcej.
- Wiem – odpowiedział niemalże od razu.
- Nie, nie wiesz. Próbujesz stać się kimś innym, ale ci to nie wychodzi.
- Jedyne co mi nie wychodzi, to wytłumaczenie ci, że ja też mam uczucia i wielu rzeczy żałuję.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Pokazać ci? - obnażył kły, a ja od razu przyłożyłam rękę do szyi.
- Nie – odparłam stanowczo. - Na dzisiaj wystarczy. Pewnie się o mnie już martwią.
Spróbowałam wstać, ale nagle zabrakło mi sił.
- Nie ruszaj się jeszcze. Twój organizm musi się zrestartować, po tym co ode mnie przyjął.
Wszczepiłam paznokcie w jego płaszcz. Nagle stałam się bardzo zła.
- Zmieniłeś mnie? - spytałam niepewnie, aczkolwiek mój głos nie zadrżał, jedynie stał się ostry jak żyletka.
- Nie, nie zmieniłem – odetchnęłam niezauważalnie z ulgą. - Natalie – zaczął po chwili, niskim głosem, od którego przeszły mnie ciarki.
Naszedł go sentyment?
- Spójrz na mnie – uniósł moją twarz. - Chcę cię ochronić, chcę byś żyła. Odtrącasz moją pomoc i chcesz wziąć wszystko na swoje barki.
- Owszem.
- Więc może podzielisz się tym ciężarem ze mną?
- Czy ty coś sugerujesz?
Chwila milczenia.
- Widziałaś jaki byłem – zgodziłam się ruchem głowy, a on kontynuował: - kochałem swoją rodzinę, gotów byłem oddać za nią życie. Potrafię kochać i współczuć. Żałować i cierpieć. Chcę ci pomóc.
- Ja… - pokręciłam głową. - Nie wiem. To trudne. Nie potrafię ci od tak wybaczyć. Chciałabym, ale…nie potrafię – dodałam ciszej.
- Nie zmuszam cię do tego. Do dziś nie jestem w stanie sobie wybaczyć tego, że pozwoliłem mojej rodzinie zginąć.
Wstałam, ignorując ból. Alucard złapał mnie za ramię i podtrzymał.
- Jasna cholera – warknęłam, zamykając oczy.
Tak naprawdę moja złość już minęła. Teraz byłam obojętna na jakiekolwiek nowe informacje w związku z moją rodziną. Ich już nie było, przez większość życia przeszłam sama, o własnych siłach zdobyłam to co dziś mam. To wszystko mnie zbudowało. Nagłe pojawienie się Alucarda tylko wzmocniło fundamenty. Kiedy wampir nie wywierał na mnie presji i nie przypominał o bolesnej przeszłości, czułam, ze świetny z niego kompan, lecz nie umiałam tego przed sobą przyznać. W rzeczywistości czułam się naprawdę samotna, bo nikomu nie umiałam wyznać co naprawdę czuję. Wampir bez wahania wszystko mi opowiedział i teraz czułam się winna.
- Muszę wracać – powiedziałam, kierując się ku wyjściu z zagajnika. - Przemyślę to wszystko na spokojnie i zastanowię się co dalej.
Mój wzrok padł na słońce chowające się za linią horyzontu. Kiedy zrobiłam krok, natychmiast coś mnie powstrzymało. Wampir obrócił mnie ku sobie i złożył krótki pocałunek na czole.
- Natalie, umierasz, a ja temu zapobiegnę – odsunął mnie od siebie, patrząc prosto w oczy. - Nie chcesz umrzeć.
Zadrżałam.
- Skąd wiesz?
- Kiedy nie panujesz nad emocjami, twoje myśli są naprawdę głośne – uśmiechnął się lekko.
- Przestań mieszać mi w głowie – warknęłam, odstępując od niego. - Nie chcę być taka jak ty. Ja cię nienawidzę, Alucard. Nie rozumiesz tego?
- To zabolało.
- I miało – skierowałam się w stronę wyjścia z ogrodu. - Odejdź stąd i nigdy już nie wracaj.
Słyszałam jak coś mruczał pod nosem, ale nie zawróciłam. Miałam go dość za wszystkie czasy. Pisane jest mi umrzeć tak, a nie inaczej.
- Więc chcesz się poddać? Chcesz uciec z podkulonym ogonem, jak tchórz? Boisz się stanąć do walki z losem?
Zatrzymałam się. Jednym ruchem, na przekór sobie zdjęłam z siebie arafatkę, kurtkę, a później bluzkę, odsłaniając wszystkie blizny. Jedna, największa ciągnęła się od prawej łopatki wzdłuż całych pleców, a kończyła się przy kości ogonowej – pamiątka po jednej nocy z szaleńcem, kiedy pracowałam w domu publicznym. Więcej blizn pokrywało moją klatkę i ręce.
- Widzisz? - szepnęłam ze smutkiem, będąc nadal obrócona do niego tyłem. - To jest ludzkie cierpienie. To trwało zbyt długo, bym mogła zapomnieć. - Obróciłam się w jego stronę, wyciągając przed siebie ręce i ukazując kolejne rany. - Okaleczałam swoje ręce, by zapomnieć o bólu, jaki przyszedł wraz ze śmiercią matki. Zniszczyłeś nieodwracalnie moje życie, Alucard. Tego nie da się już naprawić.
Zrobił krok w moją stronę.
- Nie podchodź! - krzyknęłam ostrzegawczo. Między nami zalęgła długa cisza, którą przerywał jedynie wiatr szarpiący liście drzew. - Chciałabym ci zaufać, wybaczyć, bo przez chwilę naprawdę cię polubiłam, nasze kłótnie, dogadywanie sobie i takie tam, ale… Ale po tym, jak prawda wyszła na jaw już dłużej nie mogę znieść myśli, że istniejesz. Byłeś kiedyś człowiekiem, owszem, ale zatraciłeś się w zemście, mordzie i w piciu krwi. Teraz jesteś potworem i nic tego nie zmieni.
Milczał przez cały czas, wpatrzony we mnie, w moje oczy, które na nowo się zaszkliły.
- Ty już nie wiesz czym jest ból, smutek i cierpienie – obróciłam się, ubierając. - W tobie nie ma już żadnych uczuć, Alucard. I nawet gdybyś chciał to zmienić – ostatni raz spojrzałam mu w oczy – to już za późno.
Złapał mnie za ramię, pociągnął w swoją stronę i przytulił, otulając ciepłym płaszczem. Zaczęłam się wyrywać niemalże od razu, kiedy pojęłam co się stało. Nie krzyczałam, bo nie widziałam w tym sensu, a jedynie sprowadziłabym na nas większe kłopoty w postaci wkurzonego na maksa Alex'a, Maxwell'a i Makube.
- Pozwól mi poznać swój ból -szepnął mi do ucha.
- Przestań i puść mnie – warknęłam.
Wbił kły w moją szyję, a ja cicho krzyknęłam z bólu. Moją głowę zalała fala emocji, które towarzyszyły mi, kiedy zmarła moja matka. Nie mogłam się ruszyć, a obraz przed oczami przykrył koc wspomnień. Oglądałam każdą chwilę, którą spędziłam z rodziną, widziałam ich śmierć, a potem obraz zmienił się i ukazała to co niegdyś przeżył wampir.
W oddali zamajaczył mi wielki zamek, wokół którego zebrała się spora ilość ludzi z narzędziami rolniczymi. Krzyczeli coś, lecz ja nie mogłam tego usłyszeć. Kolejną rzeczą, którą zobaczyłam były wielkie zamkowe drzwi, przez które prześwitywał promień jasnego światła. Drzwi otworzyły się, a w środku zobaczyłam kobietę o długich blond włosach, niebieskich oczach i sympatycznej twarzy, która trzymała na ręce dziecko. Płaczące niemowlę wymachiwało rączkami, jakby chciało coś złapać, jednak jego ręka opadła na inną, większą dłoń należącą do mężczyzny. Rozpoznałam w nim Alucarda, jednak wtedy wyglądał zupełnie inaczej. Z wyglądu był nieco starszy niż teraz, włosy miał dłuższe, związane w luźny kucyk, a jego oczy nie były czerwone, lecz brązowe. Dziecko po sekundzie się uspokoiło, kiedy tylko go zobaczyło.
Przełknęłam ślinę, nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Ten Alucrd, którego teraz widziałam, w ogóle nie przypominał tego, którego znam. Różnili się od siebie diametralnie – wyglądem oraz zachowaniem. Ten był miły, ciepły i troskliwy w stosunku do dziecka, jak i żony, którą kochał nad życie. Natomiast ten, którego przyszło mi poznać był opryskliwy, cyniczny i egoistyczny.
Wszystkie jego odczucia napłynęły do mnie ze zdwojoną siłą, kiedy drzwi do wielkiej komnaty otworzyły się całkowicie, a w progu stanął rozwścieczony tłum, wymachujący orężem. Obraz przed moimi oczami nagle stał się mglisty, a potem czarny.
Otworzyłam oczy, nabierając szybko oddechu. Mój wzrok od razu padł na pokryte żółtymi liśćmi drzewa. Mrok całkowicie otulił okolicę, a ja poczułam przenikliwe zimno. Podniosłam się do siadu, masując bolące skronie. Pod palcami poczułam materiał, który okazał się być płaszczem wampira, natomiast sam Alucard stał oparty o drzewo naprzeciwko.
Uniósł na mnie swe błyszczące, czerwone ślepia.
- Teraz już wiesz wszystko. Poczułaś to co ja czułem, kiedy straciłem bliską mi osobę. - Podszedł do mnie, ukląkł naprzeciwko, łącząc dłonie. - Natomiast ja poczułem wszystko, to co ty czułaś, kiedy zabiłem twoją matkę.
- Co ty do cholery chcesz mi udowodnić? - warknęłam. - Odstawiasz szopkę z projekcją i myślisz, że ci uwierzę?
- Okłamujesz sama siebie. Czułaś to wszystko i temu nie zaprzeczysz – jego oczy zalśniły, a ja poczułam jeszcze większy chłód. O dziwko, kiedy mój wzrok padł na resztę ciała, spostrzegłam, że byłam kompletnie ubrana. - Obydwoje straciliśmy ważne dla nas osoby, czujemy pustkę, ból i smutek, jednak moją żonę zabili ludzie, a twoją matkę zabiłem ja.
- Trafne spostrzeżenie, potworze.
- Przestań mnie tak nazywać.
- A tak nie jest? - odtrąciłam jego dłoń, kiedy chciał złapać mój podbródek. - Alucard zrozum, ja nie mam na sumieniu, żadnego ludzkiego życia, a ty za to masz ich setki, miliony, jak nie więcej.
- Wiem – odpowiedział niemalże od razu.
- Nie, nie wiesz. Próbujesz stać się kimś innym, ale ci to nie wychodzi.
- Jedyne co mi nie wychodzi, to wytłumaczenie ci, że ja też mam uczucia i wielu rzeczy żałuję.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Pokazać ci? - obnażył kły, a ja od razu przyłożyłam rękę do szyi.
- Nie – odparłam stanowczo. - Na dzisiaj wystarczy. Pewnie się o mnie już martwią.
Spróbowałam wstać, ale nagle zabrakło mi sił.
- Nie ruszaj się jeszcze. Twój organizm musi się zrestartować, po tym co ode mnie przyjął.
Wszczepiłam paznokcie w jego płaszcz. Nagle stałam się bardzo zła.
- Zmieniłeś mnie? - spytałam niepewnie, aczkolwiek mój głos nie zadrżał, jedynie stał się ostry jak żyletka.
- Nie, nie zmieniłem – odetchnęłam niezauważalnie z ulgą. - Natalie – zaczął po chwili, niskim głosem, od którego przeszły mnie ciarki.
Naszedł go sentyment?
- Spójrz na mnie – uniósł moją twarz. - Chcę cię ochronić, chcę byś żyła. Odtrącasz moją pomoc i chcesz wziąć wszystko na swoje barki.
- Owszem.
- Więc może podzielisz się tym ciężarem ze mną?
- Czy ty coś sugerujesz?
Chwila milczenia.
- Widziałaś jaki byłem – zgodziłam się ruchem głowy, a on kontynuował: - kochałem swoją rodzinę, gotów byłem oddać za nią życie. Potrafię kochać i współczuć. Żałować i cierpieć. Chcę ci pomóc.
- Ja… - pokręciłam głową. - Nie wiem. To trudne. Nie potrafię ci od tak wybaczyć. Chciałabym, ale…nie potrafię – dodałam ciszej.
- Nie zmuszam cię do tego. Do dziś nie jestem w stanie sobie wybaczyć tego, że pozwoliłem mojej rodzinie zginąć.
Wstałam, ignorując ból. Alucard złapał mnie za ramię i podtrzymał.
- Jasna cholera – warknęłam, zamykając oczy.
Tak naprawdę moja złość już minęła. Teraz byłam obojętna na jakiekolwiek nowe informacje w związku z moją rodziną. Ich już nie było, przez większość życia przeszłam sama, o własnych siłach zdobyłam to co dziś mam. To wszystko mnie zbudowało. Nagłe pojawienie się Alucarda tylko wzmocniło fundamenty. Kiedy wampir nie wywierał na mnie presji i nie przypominał o bolesnej przeszłości, czułam, ze świetny z niego kompan, lecz nie umiałam tego przed sobą przyznać. W rzeczywistości czułam się naprawdę samotna, bo nikomu nie umiałam wyznać co naprawdę czuję. Wampir bez wahania wszystko mi opowiedział i teraz czułam się winna.
- Muszę wracać – powiedziałam, kierując się ku wyjściu z zagajnika. - Przemyślę to wszystko na spokojnie i zastanowię się co dalej.
Mój wzrok padł na słońce chowające się za linią horyzontu. Kiedy zrobiłam krok, natychmiast coś mnie powstrzymało. Wampir obrócił mnie ku sobie i złożył krótki pocałunek na czole.
poniedziałek, 17 października 2016
Hermes słodkością - rozdział 23
Natchnęło mnie jakieś dziwne uczucie. Otworzyłam oczy i spojrzałam w górę. Widniejący na niebie księżyc świecił jasno, a gwiazdy poruszały się powoli jak fala. Zimno zawładnęło moim ciałem, wywołało dreszcze, na moment sparaliżowało.
- Dobrze się czujesz? - spytała wyłaniająca się z ciemności Kat. Opuściłam na nią wzrok, zbywając nikłym uśmiechem.
- Oczywiście – odparłam szybko. - To tylko jakieś dziwne przeczucie.
- Stanie się coś złego? - spytała niepewnie, drżąc niepewnie od przenikliwego zimna.
Zbliżała się jesień i teraz zwykła koszula z krótkim rękawem oraz spodenki nie wystarczą. Poprawiłam płaszcz z logiem Iscariot oraz dwa sztylety przy pasie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Jesień już blisko, a co za tym idzie i moja śmierć.
- No coś ty – poczochrałam jej włosy. Kat nadal była mniejsza ode mnie. - Co może się złego stać?
- Bo ja… - zawahała się. - Słyszałam waszą rozmowę z ojcem Makube. To prawda, że ktoś nas zaatakuje.
Zrobiłam wielkie oczy, ale zachowałam spokój.
- Przecież jest z nami Alex, prawda? - spojrzałam na wychodzącego z budynku księdza, który uśmiechał się miło. Kat obejrzała się.
- To co? - spytał Alex, podchodząc do nas. - Kolacja w Macku?
- Nigdy bym nie pomyślała, że usłyszę to od ciebie.
Pogodziłam się z losem, który zaofiarował mi szybką śmierć. Może to kara za grzechy przeszłości?
Alucard otworzył oczy, prychając. Śnił bardzo rzadko, jednak kiedy już to musiało mu się przytrafić, nie mógł oponować. Wszystko przychodziło samo, a on nie miał na to wpływu. Zamachnął się, strącając ze stolika stojącego obok kieliszek z winek, które wylało się na ziemię. Skądś spłynęła krew.
- Ty tylko na kacu potrafisz śnić? - odezwał się kobiecy głos obok. Alucard jak na komendę złapał się za boląca głowę.
- Skąd wiesz? - spytał słabym głosem.
- Po pierwsze – zaczęła ochoczo kobieta, przysiadając się na łóżko, gdzieś w ciemnym kącie pomieszczenia. - Jestem twoim mistrzem, ja wiem takie rzeczy. Po drugie, kiedy śnisz, to krwawisz, jak już sam mogłeś to zauważyć.
Wampir z nadludzką szybkością dopadł ją na łóżku, przycisnął własnym ciałem do materaca, a dłonie kobiety unieruchomił po bokach głowy. Zaśmiała się, co zbiło go lekko z tropu.
- Na tym świecie żyło i żyje kilka osób, których nie potrafisz skrzywdzić – powiedziała wolno, wyłapując wzrokiem malujące się na jego twarzy różne emocje.
- Czyżby? - obnażył kły, zbliżając się do jej szyi.
- Owszem – rozluźniła się.
- Kto na przykład?
- Ja, Walter, Victoria, Mina i Natalie…
- ….pakt już nie obowiązuje, więc mogę ją nawet zabić – mruknął, przesuwając kłami po jej delikatnej skórze. - Zrobię to nawet z przyjemnością.
- Zobaczymy.
- Rzucasz mi wyzwanie, mistrzu? - podniósł na nią swoje wyblakłe, czerwone oczy. Nie było w nich iskierek zadowolenia.
- Nie, ale… - wyswobodziła się z jego uścisku - … nie dałbyś rady jej zabić.
Zastanowił się.
- Dlaczego?
- Sam sobie odpowiedz – wstała i wyszła, zostawiając wampira z natłokiem dziwnych myśli i emocji.
- Po co to wszystko? - spytałam, widząc w moim pokoju torby ze słodkościami. W sumie trochę cukru nie zaszkodzi.
- Prezenty – powiedział wesoło Vincent, stojący za nią w drzwiach. - Od wszystkich.
- Nie potrzebuję litości – spojrzała na niego z boku. - Jedynie spokoju.
- To też możemy ci zagwarantować – poklepał mnie po ramieniu i obszedł dobierając się do toreb ze słodkościami.
Podeszłam do okna, wyglądając na zewnątrz, gdzie wielkie ogrody sięgały horyzontu. Może poszłabym na spacer, potrzebuję świeżego powietrza, ciszy i spokoju, jednak przy Vincencie będzie do niemożliwe.
- Wychodzę – powiedziałam, ubierając skórzaną kurtkę i szarą arafatkę, którą obwiązałam dookoła szyi tak szczelnie, że żaden wiatr nie będzie mógł się przez nią przebić.
Vin spojrzał na mnie pałaszując w najlepsze.
- Mam tu zostać? - spytał, a ja westchnęłam, puszczając ręce.
- Jak chcesz, ale jeśli nie zostawisz mi choć jednego batonika, powiem Makube – widziałam jak zadrżał, co wywołało u mnie cień uśmiechu.
Na dworze powitał mnie powiew wiatru, który szarpnął moimi włosami. Nie chcą mieć z nimi więcej do czynienia, wyciągnęłam z kieszeni spodni gumkę i zrobiłam warkocza, który opadł na moje prawe ramię. Schowałam dłonie do kaps i ruszyłam w kierunku wejścia do ogrodu, gdzie w końcu będę mogła zaznać trochę spokoju, po ciągłej kłótni z lekarzami.
Nie mogłam dłużej słuchać, jak namawiają mnie do brania chemii, która i tak mi już nie pomoże. Jednak dzięki niektórym lekom, które przyjmowałam na każdej, comiesięcznej rutynowej kontroli, mój wygląd się nie zmienił, za co byłam ogromnie wdzięczna, bo nie musiałam chować gołej głowy pod czapką.
Weszłam do ogrodu przez małą, uchyloną furtkę, zanurzyłam się w jego głąb, gdzie większość roślin zniżała się ku ziemi i odnalazłam ławkę, na której usiadłam, wpatrując się w last naprzeciwko. Razem z Makube często chodziliśmy zbierać tam grzyby, potem robiliśmy z nich zupę, marynowaliśmy je, albo mieszaliśmy z jajecznicą. Makube był świetnym kucharzem, nie to co Vincent, który potrafi postawić wodę na herbatę bez wody.
Westchnęłam. W sumie to rak jest najlepszym sposobem na śmierć. Można pogodzić się z nieuniknionym przez długi czas. Kiedy umrę już nic nie będzie mnie interesować. W przeciwieństwie do szybkiej śmierci, rak pozostawia nam jeszcze jakiś czasu, podczas którego możemy zrobić to na co zawsze mieliśmy ochotę. Można pożegnać się z bliskimi, zastanowić nad swoimi marnym życiem, pozostawić po sobie ostatnie wiadomości, albo odwiedzić jakieś wyjątkowe miejsca. Po raz ostatni posłuchać ulubionej piosenki, poczytać ukochaną książkę.
Zaśmiałam się. Nigdy w sumie nie tańczyłam na balu, ubrana w piękną suknię z królewiczem z bajki. Uniosłam głowę do góry, patrząc jak ptaki tworzą wielki klucz, odlatując do krajów, gdzie powita je ciepło i słońce.
- Natalie? - usłyszałam znajomy i zarazem znienawidzony głos. Dłonie, które skrywałam w kapsach, zacisnęłam w pięści, zgrzytnęłam zębami.
- Czego tu chcesz? - warknęłam wściekle, nawet nie odwracając wzroku. Przeniosłam go natomiast na drzewa, na których liście już malowały się innymi kolorami.
- Porozmawiać – podszedł. Słyszałam stukot jego butów.
- Nie mamy o czy, potworze. Zniszczyłeś moje życie, to ci nie wystarczy – nie wytrzymałam. Wstałam gwałtownie z ławki i wbiłam w niego wściekłe spojrzenie. - Musisz mnie jeszcze nachodzić?
Spuścił głowę, co kompletnie mnie oszołomiło. Potwór wyraża skruchę? A to dobre. Nad naszymi głowami zebrały się szare chmury, a blade promienie słońca powoli zaczęły się chować.
- Nie rozśmieszaj mnie – przeniosłam wzrok na różę bez płatków.
- Nie mam zamiaru, po prostu długo myślałem…
- … ty?! Myślałeś?! - zaśmiałam się ironicznie. - Skończ z tymi żartami i wypad, bo zawołam Alexa.
- Może obejdziemy się bez świadków? - zrobił kilka kolejnych kroków w moją stronę, przez co ja mimowolnie się cofnęłam.
- Alucard ja nie żartuję – powiedziałam głośniej, marszcząc czoło.
- Ja też nie, dlatego porozmawiajmy jak ludzie – ponownie postąpił krok do przodu, a ja cofnęłam się, natrafiając ręką na różę pnące się w górę po białej kracie. Syknęłam, gdy zahaczyłam o ostre kolce.
- Ty nie jesteś człowiekiem, a potworem. Nie zrozumiesz co czuje smutny człowiek, który jest na skraju życia, balansujący na naprawdę cienkiej linie. - Obejrzałam krwawiącą dłoń.
- Byłem człowiekiem – on też podniósł głos. Wiatr szarpnął jego włosami, które lekko się zakołysały. - Do dziś noszę w sercu ból po utracie ukochanej. Zrozum, ja też mam jakieś uczucia.
- NIE MASZ! - krzyknęłam, zamykając oczy, z których pociekł łzy. - Inaczej byś jej nie zabił – powiedziałam ciszej, czując w sercu narastający ból.
Odpowiedziała mi cisza.
- Nie chcę mieć w tobie wroga, Natalie – widziałam czubki jego butów, falujący, czarny płaszcz, a potem poczułam jego zimny oddech.
Szybko podniosłam głowę do góry. Górując nade mną, świdrował mnie zmęczonym spojrzeniem bladych oczu. Dosłownie przez ułamek sekundy przemknęła mi przez głowę myśl, że on też cierpi, ale potem stworzyłam wokół siebie mur, który wywalił te bzdurne myśli.
- Stałeś się nim w dniu, kiedy zabiłeś mi rodzinę – szepnęłam ze smutkiem.
- Wiesz, że o tym nie wiedziałem – złapał mnie za rękę i podniósł ją do góry, spoglądając na krew, która pociekła po moim nadgarstku. - Goniłem wampira, który mógłby zabić was obie. Ty żyjesz.
- Już nie długo – uśmiechnęłam się kącikiem ust. - Mam raka.
- Wiem – zdziwiło mnie to. - Dowiedziałem się o tym, kiedy Maxwell zerwał nasz pakt.
No proszę, jak szybko rozchodzą się plotki u naszych drogich księży.
- Jeśli o tym wiesz, to zostaw mnie raz na zawsze w spokoju. Chcę chociaż umrzeć, wiedząc, że jesteś gdzieś daleko.
Jego twarz się nie zmieniła, pozostała obojętna i zimna, jak całe jego ciało.
- Nie zostawię – powiedział po chwili. - Nie będziesz sama.
- Owszem, bo mam tu rodzinę.
- Nie – rzekł zbyt szybko, co zbiło mnie jeszcze bardziej z tropu. Uniosłam brew do góry. - Nie – powtórzył wolno. - Masz mnie.
Zbliżył moją rękę do swoich ust i zlizał krew. Byłam sparaliżowana tym co się właśnie stało, nie mogłam się ruszyć.
- Kiedy Integra dobitnie uświadomiła mnie o tym, że na tym świecie żyją oraz żyły osoby, których nie mógłbym zabić, wymieniła także ciebie – otworzył oczy, w których na nowo zabłysnęły iskierki. - Biłem się z myślami, głowiłem i doszedłem do wniosku, że miała racje. Pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłam miałem ochotę cię zniszczyć, bo wiedziałem, że coś jest nie tak. Każdej kolejnej nocy zastanawiałem się co się z tobą dzieje, co się ze mną dzieje. Od czasów, kiedy żyła Mina nie pokochałem nikogo, bo uważałem, że ludzie są zwykłymi śmieciami, które trzeba usunąć z tego świata. Tak długo przyswajałem tą myśl, że była mi ona priorytetem, ale kiedy poznałem ciebie, coś się zmieniło. Nie miałem pojęcia, a nawet nie chciałem myśleć, że oprócz Miny spotkam kogoś jeszcze, kto mnie zmieni.
Słuchałam go z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. Dopuszczałam do siebie myśli, które przedstawiały mi obraz tego, że wampir kłamie, ale szybko zostały one zbite przez te dobre, które całkowicie mu współczuły z powodu śmierci ukochanej. Alucard był człowiekiem, który kochał, płakał, śmiał się i smucił. Utrata kogoś bliskiego zmieniła go diametralnie w potwora.
- Przestań – szepnęłam, zaciskając zęby i powieki. Dlaczego akurat w tym momencie zaczęły mnie nagabywać dobre myśli i wspomnienia o wampirze. Chwile, które razem spędziliśmy, misje, na których się kłóciliśmy i momenty, gdy Alucard wściekał się jak dziecko. - Zamknij się, nie chcę cię słuchać.
Chciałam, bo miał pieprzoną rację.
- Nie musisz być teraz sama.
- Nie jestem sama – szarpnęłam delikatnie ręką, którą trzymał. - Mam rodzinę, która mnie wspiera.
Zamilkł.
- Pozwól mi sobie pomóc. Nie musisz umierać.
- Po co? - spojrzałam na niego szklistym wzrokiem.
- Jesteś jeszcze dzieckiem. Niedoświadczona, naiwna i słaba. Bierzesz na siebie zbyt wiele odpowiedzialności.
- Skąd ty o tym możesz wiedzieć?
- Bo czułem to samo co ty, kiedy siedziałem ci w głowie – krzyknął. - Poznałem twój ból i smutek.
Zamurowało mnie. No tak, przecież na misji czytał moje myśli, ale skąd mogłam wiedzieć, że też może poczuć to samo co ja?
- Gdybym wtedy wiedział, jak to wszystko się skończy, to uratowałbym was. Nie musisz mi wybaczać, bo wiem, że tego nie zrobisz, ale chociaż pozwól mi sobie pomóc. Nie musisz umierać.
- Czy ty się słyszysz?! Alucard, to jest rak, na to nie ma lekarstwa. Nawet pieprzona chemia nie pomoże.
- Ona nie, ale ja tak.
- Co?
Przyciągnął mnie do siebie.
- Wiem, że nie chcesz umierać – oparł dłonie na moich ramionach, ściskając je lekko. - Zmienię cię, wtedy twój organizm sam zwalczy raka.
- Dobrze się czujesz? - spytała wyłaniająca się z ciemności Kat. Opuściłam na nią wzrok, zbywając nikłym uśmiechem.
- Oczywiście – odparłam szybko. - To tylko jakieś dziwne przeczucie.
- Stanie się coś złego? - spytała niepewnie, drżąc niepewnie od przenikliwego zimna.
Zbliżała się jesień i teraz zwykła koszula z krótkim rękawem oraz spodenki nie wystarczą. Poprawiłam płaszcz z logiem Iscariot oraz dwa sztylety przy pasie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Jesień już blisko, a co za tym idzie i moja śmierć.
- No coś ty – poczochrałam jej włosy. Kat nadal była mniejsza ode mnie. - Co może się złego stać?
- Bo ja… - zawahała się. - Słyszałam waszą rozmowę z ojcem Makube. To prawda, że ktoś nas zaatakuje.
Zrobiłam wielkie oczy, ale zachowałam spokój.
- Przecież jest z nami Alex, prawda? - spojrzałam na wychodzącego z budynku księdza, który uśmiechał się miło. Kat obejrzała się.
- To co? - spytał Alex, podchodząc do nas. - Kolacja w Macku?
- Nigdy bym nie pomyślała, że usłyszę to od ciebie.
Pogodziłam się z losem, który zaofiarował mi szybką śmierć. Może to kara za grzechy przeszłości?
Alucard otworzył oczy, prychając. Śnił bardzo rzadko, jednak kiedy już to musiało mu się przytrafić, nie mógł oponować. Wszystko przychodziło samo, a on nie miał na to wpływu. Zamachnął się, strącając ze stolika stojącego obok kieliszek z winek, które wylało się na ziemię. Skądś spłynęła krew.
- Ty tylko na kacu potrafisz śnić? - odezwał się kobiecy głos obok. Alucard jak na komendę złapał się za boląca głowę.
- Skąd wiesz? - spytał słabym głosem.
- Po pierwsze – zaczęła ochoczo kobieta, przysiadając się na łóżko, gdzieś w ciemnym kącie pomieszczenia. - Jestem twoim mistrzem, ja wiem takie rzeczy. Po drugie, kiedy śnisz, to krwawisz, jak już sam mogłeś to zauważyć.
Wampir z nadludzką szybkością dopadł ją na łóżku, przycisnął własnym ciałem do materaca, a dłonie kobiety unieruchomił po bokach głowy. Zaśmiała się, co zbiło go lekko z tropu.
- Na tym świecie żyło i żyje kilka osób, których nie potrafisz skrzywdzić – powiedziała wolno, wyłapując wzrokiem malujące się na jego twarzy różne emocje.
- Czyżby? - obnażył kły, zbliżając się do jej szyi.
- Owszem – rozluźniła się.
- Kto na przykład?
- Ja, Walter, Victoria, Mina i Natalie…
- ….pakt już nie obowiązuje, więc mogę ją nawet zabić – mruknął, przesuwając kłami po jej delikatnej skórze. - Zrobię to nawet z przyjemnością.
- Zobaczymy.
- Rzucasz mi wyzwanie, mistrzu? - podniósł na nią swoje wyblakłe, czerwone oczy. Nie było w nich iskierek zadowolenia.
- Nie, ale… - wyswobodziła się z jego uścisku - … nie dałbyś rady jej zabić.
Zastanowił się.
- Dlaczego?
- Sam sobie odpowiedz – wstała i wyszła, zostawiając wampira z natłokiem dziwnych myśli i emocji.
- Po co to wszystko? - spytałam, widząc w moim pokoju torby ze słodkościami. W sumie trochę cukru nie zaszkodzi.
- Prezenty – powiedział wesoło Vincent, stojący za nią w drzwiach. - Od wszystkich.
- Nie potrzebuję litości – spojrzała na niego z boku. - Jedynie spokoju.
- To też możemy ci zagwarantować – poklepał mnie po ramieniu i obszedł dobierając się do toreb ze słodkościami.
Podeszłam do okna, wyglądając na zewnątrz, gdzie wielkie ogrody sięgały horyzontu. Może poszłabym na spacer, potrzebuję świeżego powietrza, ciszy i spokoju, jednak przy Vincencie będzie do niemożliwe.
- Wychodzę – powiedziałam, ubierając skórzaną kurtkę i szarą arafatkę, którą obwiązałam dookoła szyi tak szczelnie, że żaden wiatr nie będzie mógł się przez nią przebić.
Vin spojrzał na mnie pałaszując w najlepsze.
- Mam tu zostać? - spytał, a ja westchnęłam, puszczając ręce.
- Jak chcesz, ale jeśli nie zostawisz mi choć jednego batonika, powiem Makube – widziałam jak zadrżał, co wywołało u mnie cień uśmiechu.
Na dworze powitał mnie powiew wiatru, który szarpnął moimi włosami. Nie chcą mieć z nimi więcej do czynienia, wyciągnęłam z kieszeni spodni gumkę i zrobiłam warkocza, który opadł na moje prawe ramię. Schowałam dłonie do kaps i ruszyłam w kierunku wejścia do ogrodu, gdzie w końcu będę mogła zaznać trochę spokoju, po ciągłej kłótni z lekarzami.
Nie mogłam dłużej słuchać, jak namawiają mnie do brania chemii, która i tak mi już nie pomoże. Jednak dzięki niektórym lekom, które przyjmowałam na każdej, comiesięcznej rutynowej kontroli, mój wygląd się nie zmienił, za co byłam ogromnie wdzięczna, bo nie musiałam chować gołej głowy pod czapką.
Weszłam do ogrodu przez małą, uchyloną furtkę, zanurzyłam się w jego głąb, gdzie większość roślin zniżała się ku ziemi i odnalazłam ławkę, na której usiadłam, wpatrując się w last naprzeciwko. Razem z Makube często chodziliśmy zbierać tam grzyby, potem robiliśmy z nich zupę, marynowaliśmy je, albo mieszaliśmy z jajecznicą. Makube był świetnym kucharzem, nie to co Vincent, który potrafi postawić wodę na herbatę bez wody.
Westchnęłam. W sumie to rak jest najlepszym sposobem na śmierć. Można pogodzić się z nieuniknionym przez długi czas. Kiedy umrę już nic nie będzie mnie interesować. W przeciwieństwie do szybkiej śmierci, rak pozostawia nam jeszcze jakiś czasu, podczas którego możemy zrobić to na co zawsze mieliśmy ochotę. Można pożegnać się z bliskimi, zastanowić nad swoimi marnym życiem, pozostawić po sobie ostatnie wiadomości, albo odwiedzić jakieś wyjątkowe miejsca. Po raz ostatni posłuchać ulubionej piosenki, poczytać ukochaną książkę.
Zaśmiałam się. Nigdy w sumie nie tańczyłam na balu, ubrana w piękną suknię z królewiczem z bajki. Uniosłam głowę do góry, patrząc jak ptaki tworzą wielki klucz, odlatując do krajów, gdzie powita je ciepło i słońce.
- Natalie? - usłyszałam znajomy i zarazem znienawidzony głos. Dłonie, które skrywałam w kapsach, zacisnęłam w pięści, zgrzytnęłam zębami.
- Czego tu chcesz? - warknęłam wściekle, nawet nie odwracając wzroku. Przeniosłam go natomiast na drzewa, na których liście już malowały się innymi kolorami.
- Porozmawiać – podszedł. Słyszałam stukot jego butów.
- Nie mamy o czy, potworze. Zniszczyłeś moje życie, to ci nie wystarczy – nie wytrzymałam. Wstałam gwałtownie z ławki i wbiłam w niego wściekłe spojrzenie. - Musisz mnie jeszcze nachodzić?
Spuścił głowę, co kompletnie mnie oszołomiło. Potwór wyraża skruchę? A to dobre. Nad naszymi głowami zebrały się szare chmury, a blade promienie słońca powoli zaczęły się chować.
- Nie rozśmieszaj mnie – przeniosłam wzrok na różę bez płatków.
- Nie mam zamiaru, po prostu długo myślałem…
- … ty?! Myślałeś?! - zaśmiałam się ironicznie. - Skończ z tymi żartami i wypad, bo zawołam Alexa.
- Może obejdziemy się bez świadków? - zrobił kilka kolejnych kroków w moją stronę, przez co ja mimowolnie się cofnęłam.
- Alucard ja nie żartuję – powiedziałam głośniej, marszcząc czoło.
- Ja też nie, dlatego porozmawiajmy jak ludzie – ponownie postąpił krok do przodu, a ja cofnęłam się, natrafiając ręką na różę pnące się w górę po białej kracie. Syknęłam, gdy zahaczyłam o ostre kolce.
- Ty nie jesteś człowiekiem, a potworem. Nie zrozumiesz co czuje smutny człowiek, który jest na skraju życia, balansujący na naprawdę cienkiej linie. - Obejrzałam krwawiącą dłoń.
- Byłem człowiekiem – on też podniósł głos. Wiatr szarpnął jego włosami, które lekko się zakołysały. - Do dziś noszę w sercu ból po utracie ukochanej. Zrozum, ja też mam jakieś uczucia.
- NIE MASZ! - krzyknęłam, zamykając oczy, z których pociekł łzy. - Inaczej byś jej nie zabił – powiedziałam ciszej, czując w sercu narastający ból.
Odpowiedziała mi cisza.
- Nie chcę mieć w tobie wroga, Natalie – widziałam czubki jego butów, falujący, czarny płaszcz, a potem poczułam jego zimny oddech.
Szybko podniosłam głowę do góry. Górując nade mną, świdrował mnie zmęczonym spojrzeniem bladych oczu. Dosłownie przez ułamek sekundy przemknęła mi przez głowę myśl, że on też cierpi, ale potem stworzyłam wokół siebie mur, który wywalił te bzdurne myśli.
- Stałeś się nim w dniu, kiedy zabiłeś mi rodzinę – szepnęłam ze smutkiem.
- Wiesz, że o tym nie wiedziałem – złapał mnie za rękę i podniósł ją do góry, spoglądając na krew, która pociekła po moim nadgarstku. - Goniłem wampira, który mógłby zabić was obie. Ty żyjesz.
- Już nie długo – uśmiechnęłam się kącikiem ust. - Mam raka.
- Wiem – zdziwiło mnie to. - Dowiedziałem się o tym, kiedy Maxwell zerwał nasz pakt.
No proszę, jak szybko rozchodzą się plotki u naszych drogich księży.
- Jeśli o tym wiesz, to zostaw mnie raz na zawsze w spokoju. Chcę chociaż umrzeć, wiedząc, że jesteś gdzieś daleko.
Jego twarz się nie zmieniła, pozostała obojętna i zimna, jak całe jego ciało.
- Nie zostawię – powiedział po chwili. - Nie będziesz sama.
- Owszem, bo mam tu rodzinę.
- Nie – rzekł zbyt szybko, co zbiło mnie jeszcze bardziej z tropu. Uniosłam brew do góry. - Nie – powtórzył wolno. - Masz mnie.
Zbliżył moją rękę do swoich ust i zlizał krew. Byłam sparaliżowana tym co się właśnie stało, nie mogłam się ruszyć.
- Kiedy Integra dobitnie uświadomiła mnie o tym, że na tym świecie żyją oraz żyły osoby, których nie mógłbym zabić, wymieniła także ciebie – otworzył oczy, w których na nowo zabłysnęły iskierki. - Biłem się z myślami, głowiłem i doszedłem do wniosku, że miała racje. Pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłam miałem ochotę cię zniszczyć, bo wiedziałem, że coś jest nie tak. Każdej kolejnej nocy zastanawiałem się co się z tobą dzieje, co się ze mną dzieje. Od czasów, kiedy żyła Mina nie pokochałem nikogo, bo uważałem, że ludzie są zwykłymi śmieciami, które trzeba usunąć z tego świata. Tak długo przyswajałem tą myśl, że była mi ona priorytetem, ale kiedy poznałem ciebie, coś się zmieniło. Nie miałem pojęcia, a nawet nie chciałem myśleć, że oprócz Miny spotkam kogoś jeszcze, kto mnie zmieni.
Słuchałam go z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. Dopuszczałam do siebie myśli, które przedstawiały mi obraz tego, że wampir kłamie, ale szybko zostały one zbite przez te dobre, które całkowicie mu współczuły z powodu śmierci ukochanej. Alucard był człowiekiem, który kochał, płakał, śmiał się i smucił. Utrata kogoś bliskiego zmieniła go diametralnie w potwora.
- Przestań – szepnęłam, zaciskając zęby i powieki. Dlaczego akurat w tym momencie zaczęły mnie nagabywać dobre myśli i wspomnienia o wampirze. Chwile, które razem spędziliśmy, misje, na których się kłóciliśmy i momenty, gdy Alucard wściekał się jak dziecko. - Zamknij się, nie chcę cię słuchać.
Chciałam, bo miał pieprzoną rację.
- Nie musisz być teraz sama.
- Nie jestem sama – szarpnęłam delikatnie ręką, którą trzymał. - Mam rodzinę, która mnie wspiera.
Zamilkł.
- Pozwól mi sobie pomóc. Nie musisz umierać.
- Po co? - spojrzałam na niego szklistym wzrokiem.
- Jesteś jeszcze dzieckiem. Niedoświadczona, naiwna i słaba. Bierzesz na siebie zbyt wiele odpowiedzialności.
- Skąd ty o tym możesz wiedzieć?
- Bo czułem to samo co ty, kiedy siedziałem ci w głowie – krzyknął. - Poznałem twój ból i smutek.
Zamurowało mnie. No tak, przecież na misji czytał moje myśli, ale skąd mogłam wiedzieć, że też może poczuć to samo co ja?
- Gdybym wtedy wiedział, jak to wszystko się skończy, to uratowałbym was. Nie musisz mi wybaczać, bo wiem, że tego nie zrobisz, ale chociaż pozwól mi sobie pomóc. Nie musisz umierać.
- Czy ty się słyszysz?! Alucard, to jest rak, na to nie ma lekarstwa. Nawet pieprzona chemia nie pomoże.
- Ona nie, ale ja tak.
- Co?
Przyciągnął mnie do siebie.
- Wiem, że nie chcesz umierać – oparł dłonie na moich ramionach, ściskając je lekko. - Zmienię cię, wtedy twój organizm sam zwalczy raka.
piątek, 7 października 2016
Liebster Blog Award
"Nominacje do Liebster Blog Award otrzymuje się od innego autora lub autorki w ramach pochwały za "dobre wykonaną pracę". Zwykle jest ona przyznawana dla autorów blogów o niższej popularności. Jest to szansa na ich promocję i zdobycie większego grona czytelników. Po odebraniu tej nominacji należy odpowiedzieć na pytania, otrzymane od nominującego. Następnie wyznaczyć kolejne jedenaście osób i zadać im inny zestaw jedenastu pytań od siebie. O nominacji trzeba poinformować w komentarzu"
Zostałam nominowana przez Candy Drottning.
Wybaczcie, ale ja nie nominuję nikogo, bo - przepraszam - ale nie mam czasu. Może kiedy indziej :D Na pewno.
1. Skąd bierzesz
inspirację do pisania?
Hmm… Można by
powiedzieć, że moja inspiracja ma swoją część ukrytą w różnych
piosenkach, kiedy są energiczne wyobrażam sobie różne sytuacje
walki itp. Kiedy natomiast piosenki są smutne, wolne i w ogóle
takie inne, to w mojej głowie powstają sceny śmierci, utraty
kogoś, odejście albo płacz.
Kolejna część
inspiracji jest ukryta w różnych książkach, które czytam.
Następna w anime
lub mangdze, a inne biorę z różnych sytuacji życiowych, ale
przede wszystkim inspirację zawdzięczam mojej naprawdę
wyolbrzymionej kreatywności.
2. Lubisz czytać?
Jeśli tak, to co?
Fantastykę,
romanse i czasem nawet horrory.
3. Masz swojego
ulubionego autora?
Tak mam, lecz jest
to autorka – Trudi Canavan, bo to na jej „Trylogii Czarnego Maga”
płakałam po raz pierwszy.
4. Dlaczego taka, a
nie inna tematyka?
Zastanawiałam się
nad zmianą tematyki, naprawdę, ale po pewnym wydarzeniu, które
miało miejsce naprawdę? - zdecydowałam się na pisanie o
wampirach. Niektórzy wiedzą o co chodzi, ale nowe kociaki mogą nie
mieć o tym pojęcia. W skrócie – nie wiem czy podczas snu miałam
halucynacje, czy działo się to naprawdę, ale wiem jedno, odczucia
były prawdziwe. Zasnęłam, ale nagle w nocy się przebudziłam i na
balkonie zobaczyłam wysoką, czarną postać z czerwonymi, jarzącymi
się niczym dioda w nocy od zasilacza, czerwone oczy. Potem usnęłam
ponownie – nie wiem czy to olałam, czy co – ale znów po jakimś
czasie się obudziłam. Tym razem poczułam i kątem oka zobaczyłam
jak moje łóżko się ugina lekko, za mną ktoś siada, a potem ręką
gładzi mnie po głowie.
5. Masz jakieś
niezwykłe talenty?
Heheh, nie wiem czy
to można nazwać talentem, ale widzę różne, dziwne rzeczy,
począwszy od zwykłych, małych szarych, czarnych, białych dymków,
na wielkich rzeczach przypominających totem skończywszy. Słyszę
też głosy: raz będąc na dwa tygodnie sama w domu (rodzice
postanowili sobie chyba ode mnie odpocząć i pojechali na Słowację
w góry ) wychodziłam po schodach do swojego pokoju, bo miałam
zamiar już iść spać i nagle w połowie się zatrzymałam,
ponieważ słyszałam, jak ktoś szepcze moje imię. Jestem do takich
rzeczy niemalże przyzwyczajona, więc najzwyczajniej w świecie
poszłam spać.
Ale tak poważnie
(nie żeby to nie było serio): trochę śpiewam :D Rok w szkole
muzycznej wyrobił mi słuch, a śpiew mam po babci i mamcie :)
6. Jak powstały
twoje postacie?
Niektóre nie są
moje, tylko należą do twórców swoich anime inne zaś tak po
prostu stworzyłam na swój wzór, a inne zaś oparłam o swój ideał
mężczyzny :D
7. Ukrywasz bloga
przed znajomymi?
Nie! Udostępniam
rozdział na Facebook'u. Więc każdy mój znajomy, nauczyciel,
rodzic, katecheta to widzi :D
8. O czym właśnie
myślisz?
Tak na serio?
Kiedy w końcu dostanę wolne, bo zaczynam wyglądać jak trup.
9. Masz czasem
chwile słabości np.: myślisz o zawieszeniu bloga (czego w żadnym
wypadku nie rób!)?
Nie myślę o
zawieszeniu, ponieważ to blog utrzymuje moje życie w kupie „D
10. Ulubione
angielskie słowo?
Nie zastanawiałam
się nad tym w ogóle, ale chyba….hmmmm….”Fly”
11. Ulubione
porównanie?
„Jak łysy
warkoczem o kant kuli” - to w ogóle jest porównanie :D
poniedziałek, 3 października 2016
Hermes upadkiem - rozdział 22
Nie kwapił się nawet, aby zachowywać się cicho, gdy jak huragan wtargnął do watykańskiego domu, gdzie mieszkała Natalie. Pierwszym co go powitało, było zdziwienie każdego, kogo spotkał, ominął i zignorował. Potem usłyszał szepty, a w następnych kilku sekundach z jego ciała wystawał poświęcone bagnety.
- Teraz już nie muszę się powstrzymywać, żeby nie wyłupić ci żywcem tych czerwonych ślepi – syknął Alex, stojący za nim.
Z ciała wampira pociekła krew. Brudząc dywan i kafelki dookoła, Alucard zignorował go i ruszył przed siebie. Wyczuwał dość silne wibrowanie powietrza oraz dziwną aurę, którą poznał od razu, kiedy tylko przekroczył próg tego domu.
- Alucard?! - krzyknął oniemiały ksiądz, podążając za nim. Naprawdę zaczął się zastanawiać, czy, aby przypadkiem wampir nie dostał ostrego opieprzu od swojej szefowej i teraz nie poprzestawiało mu się w głowie.
Alex rzucił kolejnymi ostrzami, które przeleciały przez ciało wampira. Zmieniony w ciemną mgłę, pomknął przed siebie na piętro, pod trzecie drzwi. Stanął przed nimi, wyczekując czegoś co stanowczo zmieni jego pogląd na ludzkie życie, jednak, gdy coś takiego nie nastąpiło w ciągu kolejnej minuty, Alucard szybkim ruchem otworzył drzwi, wszedł do środka i oniemiał.
Natalie siedziała na łóżku z podkulonymi nogami, a trzęsącymi się dłońmi obejmowała pistolet, którym mierzyła sobie w głowę. Alucard natychmiast odtrącił broń na bok, która z hukiem poturlała się pod komodę, chwycił dziewczynę za bluzkę i podniósł do góry, patrząc na nią wrogo.
- Naprawdę – syknął. - Jesteś głupia i naiwna.
Do pokoju wtargnął Alex od razu atakując wampira. Ten jednak nie bardzo się tym przejął, spojrzał przelotnie na księdza i posłał mu obojętne spojrzenie. Potem razem z dziewczyną znikł w chmurze czarnego dymu.
- Co za…. - warknął głośno Alex.
Alucard teleportował ich w najbardziej ustronne, oddalone od ludzkiego słuchu i wzroku miejsce, które potocznie zwano parkiem. Tym razem jednak nie był on zwykły parkiem, bo gdzieniegdzie walały się rozwalone pnie drzew, śmieci i połamane ławki. Fachowa nazwa „park” służyła tylko dla wygody. Inni, miejscowi nazywali to śmietniskiem, na którym – chodź nazwa tak wskazuje – wcale nie pozbywano się wielu śmieci.
Wampir puścił dziewczynę, a ta upadła na kolana, brudząc spodnie w kurzu i brudzie. Twarz miała napuchniętą od płaczu, oczy podkrążone, bladą cerę, a głos wskazywał na to, że już dzisiaj nie będzie się z nią w stanie normalnie porozumieć. Chociaż, mógł spróbować.
- Coś ty sobie myślała? - spytał, klękając naprzeciwko niej. Natalie nieobecnym wzrokiem wpatrzona była w swoje dłonie, które oparła na ziemi. - Takie zachowanie przystoi tylko tchórzom.
Pociągnęła nosem, odkaszlnęła i przetarła brudną ręką zapłakaną twarz, ścierając nowe, cisnące się jej do oczu łzy.
- J-ja mam… - zaczęła, ale nadchodzące spazmy szlochu, które wstrząsnęły jej ciałem, uniemożliwiły dalsze tłumaczenie.
- Wiem – powiedział nad wyraz spokojnie.
Wiedział o chorobie, ale kompletnie nie wiedział co ma teraz zrobić. Natalie była tylko zwykłym człowiekiem, a takiemu podaję się chemię, by w razie czego móc ją jeszcze odratować, jednakowoż jeśli było to ostatnie stadium, to niewiele można było zdziałać. Natomiast, gdyby dziewczyna była wampirem…
- Jak bardzo chcesz żyć? - spytał z nadzieją w głosie, że jego plan przyjmie ze spokojem i aprobatą.
- Bardzo – szepnęła, wbijając głowę między kolana. - Nie chcę umierać!
Alucard podniósł ją z ziemi i zaniósł na najbliższą, sprawną ławkę, która nie wołała, jak inne o pomstę do nieba. Ułożył na niej dziewczynę, która oparła się plecami o brudne od kurzu i pajęczyn oparcie. Mętnym wzorkiem wodziła za wampirem, który ukląkł naprzeciwko niej i oparł swoje dłonie na jej kolanach.
- Słucha, bo nie będę dwa razy powtarzał – zaczął szybko, acz niepewnie. Nigdy nie musiał zniżać się do tego poziomu. - Jest jedno wyjście z tej popapranej sytuacji i nie mówię tu o zwykłym, ludzkim leczeniu.
Natalie zrobiła większe oczy, które błysnęły w świetle księżyca. Dopiero teraz poczuła, że zaczyna się jej robić zimno. Schowała dłonie między nogi, chcąc je chociaż trochę ogrzać.
- Nikt, żaden lekarz ci już nie pomoże. To zaawansowane stadium raka i twój organizm z minuty na minutę się wyniszcza. Ja mogę temu zapobiec, zmieniając cię.
Dziewczyna przez długą chwilę przetwarzała usłyszane informacje. Kręciła głową, mrugała szybko, a jej serce biło ponad normę. Alucard sam nie wiedział co dzieje się w jej głowie, a wolał tego chwilowo nie sprawdzać, bo mógłby oszaleć od nadmiaru przetwarzanych przez Natalie informacji. Niech sobie to spokojnie poukłada, przemyśli i się zgodz…
- Nie – szepnęła ledwie słyszalnie. Głos jej zadrżał, zamknęła oczy i spuściła głowę, trzęsąc się.
Obawiała się jego reakcji? Dlaczego? Całkowicie ją rozumiał. Jak ktoś taki jak ona – z naturą łowcy ghuli i wampirów – ma zgodzić się na zostanie jedną z nich? Chyba nie do końca przemyślał o przedstawionej jej propozycji.
- Chcesz umrzeć? - i brnął w to dalej.
- Lepsze to od zostania krwiopijcą – wstała i odeszła od ławki.
Wiatr zakołysał liśćmi drzew, które zagrały mroczną melodię. Ptaki nagle ucichły, powietrze wokół dziwnie zawibrowało.
- Czy ty się słyszysz? - powiedział oburzonym tonem wampir. Wstając, zacisnął dłonie w pięści, a jego oczy zapłonęły gniewnie. - Wolisz umrzeć?
- Zabiłeś moją mamę – szepnęła, czując jak do jej oczu napływają nowe łzy. Jak w ogóle mogła mu zaufać, nie mówiąc już o tym, że coś w jej wnętrzu się narodziło, jakieś dziwne uczucie. - Myślisz, że przystanę na taką propozycję po tym wszystkim? Jestem zdesperowana, ale nie, aż tak. Chcę przeżyć owszem, ale nie z twojej inicjatywy potworze.
Zabolało go to, choć nie dał po sobie tego poznać. Została w nim cząstka człowieczeństwa, która z każdą chwilą przejmowała nad nim kontrolę. Zaczął wściekać się o byle co.
- Skąd mogłem wiedzieć, że to była twoja matka? - krzyknął. - Gdybym…
- ...gdybyś wiedział, to też byś ją zabił? Bo stała na drodze do twojego celu? - obróciła się do niego ze łzami.
- Nie.
- O – udała zdziwienie. - A może byś się zlitował nad jednym, marnym człowiekiem. Wiesz co Alucard – ponownie obróciła się do niego plecami. Głowę uniosła do góry, oglądając jak niebo zasypują nowe, białe gwiazdy. - Gdybym tamtego dnia mogła wybrać, która z nas umrze, to postawiłabym się na miejscu matki, żeby nigdy w życiu cię nie poznać. Jesteś potworem, przyznaj to.
- Nie zawsze nim byłem – podszedł do niej bliżej.
- Wiem – szepnęła. - Kiedyś byłeś gorszy, bo nie mogłeś uratować ukochanej- wiedziała, że trafiła w jego najczulszy punkt i, że zaraz może spodziewać się rychłej śmierci z jego strony, ale musiała mu to wypomnieć. Coś za coś, wampirze.
- Cofnij to – warknął gniewnie, zastępując jej drogę. Jego czerwone oczy zapłonęły jeszcze bardziej, iż zdawać by się mogło, że zaraz zaczną palić żywym ogniem.
- A czy ty cofnąłeś swoje słowa, gdy wypominałeś mi moją przeszłość?
Alucard pokazał kły, chwycił dziewczynę za bluzkę i podniósł do góry.
- Cofnij to. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
- Już dawno mi ją wyrządziłeś, nawet o tym nie wiedząc. Integra nie mówiła ci, jak człowiek potrafi być kruchy? Jak potrafi okazywać więcej uczuć? Jak kocha i jak potrafi oddać życie za bliską jej osobę? - zauważyła zawahanie na jego twarzy. - Nie nauczyła cię tego, psie Hellsing'a?
Wampir puścił ją, jednym ruchem ściągnął z siebie płaszcz, a potem owinął ją materiałem i teleportował się. Kiedy jego nogi oparły się o twardy grunt, poczuł na twarzy morska bryzę, zapach morza i śpiew mew, które jeszcze nie poszły spać. Nadal trzymając dziewczynę na rękach, odwinął materiał z jej głowy i kazał spojrzeć przed siebie. Potem postawił ją na nogach i puścił.
- Co ty robisz? - spytała niepewnie, patrząc w dół, jak woda wielkimi falami obmywała ostre klify.
- Żaden kontrakt już nas nie obejmuje, ty nie chcesz żyć i mnie znać, więc wybieraj – wskazał drogę w dół.
- Chyba sobie żartujesz? - spojrzała na jego twarz, która w tym momencie była całkowicie pozbawiona emocji.
- Nie – powiedział stanowczo, krzyżując ręce na piersi. - Jeśli nie boisz się śmierci, to skoczysz.
- Niczego się nie boje – odparła hardo. Spojrzała kątem oka na morze pod nią. - Ale chyba nie myślisz, że skoczę.
- Owszem – skinął głową. - Tak właśnie myślę, dlatego ja ci w tym pomogę.
I pchnął ją.
- Teraz już nie muszę się powstrzymywać, żeby nie wyłupić ci żywcem tych czerwonych ślepi – syknął Alex, stojący za nim.
Z ciała wampira pociekła krew. Brudząc dywan i kafelki dookoła, Alucard zignorował go i ruszył przed siebie. Wyczuwał dość silne wibrowanie powietrza oraz dziwną aurę, którą poznał od razu, kiedy tylko przekroczył próg tego domu.
- Alucard?! - krzyknął oniemiały ksiądz, podążając za nim. Naprawdę zaczął się zastanawiać, czy, aby przypadkiem wampir nie dostał ostrego opieprzu od swojej szefowej i teraz nie poprzestawiało mu się w głowie.
Alex rzucił kolejnymi ostrzami, które przeleciały przez ciało wampira. Zmieniony w ciemną mgłę, pomknął przed siebie na piętro, pod trzecie drzwi. Stanął przed nimi, wyczekując czegoś co stanowczo zmieni jego pogląd na ludzkie życie, jednak, gdy coś takiego nie nastąpiło w ciągu kolejnej minuty, Alucard szybkim ruchem otworzył drzwi, wszedł do środka i oniemiał.
Natalie siedziała na łóżku z podkulonymi nogami, a trzęsącymi się dłońmi obejmowała pistolet, którym mierzyła sobie w głowę. Alucard natychmiast odtrącił broń na bok, która z hukiem poturlała się pod komodę, chwycił dziewczynę za bluzkę i podniósł do góry, patrząc na nią wrogo.
- Naprawdę – syknął. - Jesteś głupia i naiwna.
Do pokoju wtargnął Alex od razu atakując wampira. Ten jednak nie bardzo się tym przejął, spojrzał przelotnie na księdza i posłał mu obojętne spojrzenie. Potem razem z dziewczyną znikł w chmurze czarnego dymu.
- Co za…. - warknął głośno Alex.
Alucard teleportował ich w najbardziej ustronne, oddalone od ludzkiego słuchu i wzroku miejsce, które potocznie zwano parkiem. Tym razem jednak nie był on zwykły parkiem, bo gdzieniegdzie walały się rozwalone pnie drzew, śmieci i połamane ławki. Fachowa nazwa „park” służyła tylko dla wygody. Inni, miejscowi nazywali to śmietniskiem, na którym – chodź nazwa tak wskazuje – wcale nie pozbywano się wielu śmieci.
Wampir puścił dziewczynę, a ta upadła na kolana, brudząc spodnie w kurzu i brudzie. Twarz miała napuchniętą od płaczu, oczy podkrążone, bladą cerę, a głos wskazywał na to, że już dzisiaj nie będzie się z nią w stanie normalnie porozumieć. Chociaż, mógł spróbować.
- Coś ty sobie myślała? - spytał, klękając naprzeciwko niej. Natalie nieobecnym wzrokiem wpatrzona była w swoje dłonie, które oparła na ziemi. - Takie zachowanie przystoi tylko tchórzom.
Pociągnęła nosem, odkaszlnęła i przetarła brudną ręką zapłakaną twarz, ścierając nowe, cisnące się jej do oczu łzy.
- J-ja mam… - zaczęła, ale nadchodzące spazmy szlochu, które wstrząsnęły jej ciałem, uniemożliwiły dalsze tłumaczenie.
- Wiem – powiedział nad wyraz spokojnie.
Wiedział o chorobie, ale kompletnie nie wiedział co ma teraz zrobić. Natalie była tylko zwykłym człowiekiem, a takiemu podaję się chemię, by w razie czego móc ją jeszcze odratować, jednakowoż jeśli było to ostatnie stadium, to niewiele można było zdziałać. Natomiast, gdyby dziewczyna była wampirem…
- Jak bardzo chcesz żyć? - spytał z nadzieją w głosie, że jego plan przyjmie ze spokojem i aprobatą.
- Bardzo – szepnęła, wbijając głowę między kolana. - Nie chcę umierać!
Alucard podniósł ją z ziemi i zaniósł na najbliższą, sprawną ławkę, która nie wołała, jak inne o pomstę do nieba. Ułożył na niej dziewczynę, która oparła się plecami o brudne od kurzu i pajęczyn oparcie. Mętnym wzorkiem wodziła za wampirem, który ukląkł naprzeciwko niej i oparł swoje dłonie na jej kolanach.
- Słucha, bo nie będę dwa razy powtarzał – zaczął szybko, acz niepewnie. Nigdy nie musiał zniżać się do tego poziomu. - Jest jedno wyjście z tej popapranej sytuacji i nie mówię tu o zwykłym, ludzkim leczeniu.
Natalie zrobiła większe oczy, które błysnęły w świetle księżyca. Dopiero teraz poczuła, że zaczyna się jej robić zimno. Schowała dłonie między nogi, chcąc je chociaż trochę ogrzać.
- Nikt, żaden lekarz ci już nie pomoże. To zaawansowane stadium raka i twój organizm z minuty na minutę się wyniszcza. Ja mogę temu zapobiec, zmieniając cię.
Dziewczyna przez długą chwilę przetwarzała usłyszane informacje. Kręciła głową, mrugała szybko, a jej serce biło ponad normę. Alucard sam nie wiedział co dzieje się w jej głowie, a wolał tego chwilowo nie sprawdzać, bo mógłby oszaleć od nadmiaru przetwarzanych przez Natalie informacji. Niech sobie to spokojnie poukłada, przemyśli i się zgodz…
- Nie – szepnęła ledwie słyszalnie. Głos jej zadrżał, zamknęła oczy i spuściła głowę, trzęsąc się.
Obawiała się jego reakcji? Dlaczego? Całkowicie ją rozumiał. Jak ktoś taki jak ona – z naturą łowcy ghuli i wampirów – ma zgodzić się na zostanie jedną z nich? Chyba nie do końca przemyślał o przedstawionej jej propozycji.
- Chcesz umrzeć? - i brnął w to dalej.
- Lepsze to od zostania krwiopijcą – wstała i odeszła od ławki.
Wiatr zakołysał liśćmi drzew, które zagrały mroczną melodię. Ptaki nagle ucichły, powietrze wokół dziwnie zawibrowało.
- Czy ty się słyszysz? - powiedział oburzonym tonem wampir. Wstając, zacisnął dłonie w pięści, a jego oczy zapłonęły gniewnie. - Wolisz umrzeć?
- Zabiłeś moją mamę – szepnęła, czując jak do jej oczu napływają nowe łzy. Jak w ogóle mogła mu zaufać, nie mówiąc już o tym, że coś w jej wnętrzu się narodziło, jakieś dziwne uczucie. - Myślisz, że przystanę na taką propozycję po tym wszystkim? Jestem zdesperowana, ale nie, aż tak. Chcę przeżyć owszem, ale nie z twojej inicjatywy potworze.
Zabolało go to, choć nie dał po sobie tego poznać. Została w nim cząstka człowieczeństwa, która z każdą chwilą przejmowała nad nim kontrolę. Zaczął wściekać się o byle co.
- Skąd mogłem wiedzieć, że to była twoja matka? - krzyknął. - Gdybym…
- ...gdybyś wiedział, to też byś ją zabił? Bo stała na drodze do twojego celu? - obróciła się do niego ze łzami.
- Nie.
- O – udała zdziwienie. - A może byś się zlitował nad jednym, marnym człowiekiem. Wiesz co Alucard – ponownie obróciła się do niego plecami. Głowę uniosła do góry, oglądając jak niebo zasypują nowe, białe gwiazdy. - Gdybym tamtego dnia mogła wybrać, która z nas umrze, to postawiłabym się na miejscu matki, żeby nigdy w życiu cię nie poznać. Jesteś potworem, przyznaj to.
- Nie zawsze nim byłem – podszedł do niej bliżej.
- Wiem – szepnęła. - Kiedyś byłeś gorszy, bo nie mogłeś uratować ukochanej- wiedziała, że trafiła w jego najczulszy punkt i, że zaraz może spodziewać się rychłej śmierci z jego strony, ale musiała mu to wypomnieć. Coś za coś, wampirze.
- Cofnij to – warknął gniewnie, zastępując jej drogę. Jego czerwone oczy zapłonęły jeszcze bardziej, iż zdawać by się mogło, że zaraz zaczną palić żywym ogniem.
- A czy ty cofnąłeś swoje słowa, gdy wypominałeś mi moją przeszłość?
Alucard pokazał kły, chwycił dziewczynę za bluzkę i podniósł do góry.
- Cofnij to. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
- Już dawno mi ją wyrządziłeś, nawet o tym nie wiedząc. Integra nie mówiła ci, jak człowiek potrafi być kruchy? Jak potrafi okazywać więcej uczuć? Jak kocha i jak potrafi oddać życie za bliską jej osobę? - zauważyła zawahanie na jego twarzy. - Nie nauczyła cię tego, psie Hellsing'a?
Wampir puścił ją, jednym ruchem ściągnął z siebie płaszcz, a potem owinął ją materiałem i teleportował się. Kiedy jego nogi oparły się o twardy grunt, poczuł na twarzy morska bryzę, zapach morza i śpiew mew, które jeszcze nie poszły spać. Nadal trzymając dziewczynę na rękach, odwinął materiał z jej głowy i kazał spojrzeć przed siebie. Potem postawił ją na nogach i puścił.
- Co ty robisz? - spytała niepewnie, patrząc w dół, jak woda wielkimi falami obmywała ostre klify.
- Żaden kontrakt już nas nie obejmuje, ty nie chcesz żyć i mnie znać, więc wybieraj – wskazał drogę w dół.
- Chyba sobie żartujesz? - spojrzała na jego twarz, która w tym momencie była całkowicie pozbawiona emocji.
- Nie – powiedział stanowczo, krzyżując ręce na piersi. - Jeśli nie boisz się śmierci, to skoczysz.
- Niczego się nie boje – odparła hardo. Spojrzała kątem oka na morze pod nią. - Ale chyba nie myślisz, że skoczę.
- Owszem – skinął głową. - Tak właśnie myślę, dlatego ja ci w tym pomogę.
I pchnął ją.
niedziela, 18 września 2016
Hermes przeżyciem - rozdział 21
No widzę, że opowiadanie się wam podoba. Powiem wam szczerze, że to wszystko wychodzi na szybko, nie mam zaplanowanego tematu z góry. Mam czasami długie zastoje i w ogóle całkowity brak weny, wtedy też mam dołka, bo mam milion pomysłów, a zdania nie trzymają się kupy, więc no....
Zapraaaaaszam na kolejny rozdział :D
Badania trwały już od dobrych dziesięciu minut, a mnie jak na złość nie wychodziły nawet najprostsze czynności. Stój prosto, nie ruszaj się, nie oddychaj, oddychaj. Wszystko po prostu mi się mieszało, los stawił mi czoła i teraz się mści. Karma w końcu przyszła.
- Obróć się – padło kolejne polecenie, a ja posłusznie obróciłam się tyłem do lustra weneckiego. Pech chciał, że tylko minimalnie się zachwiałam, co od razu poskutkowało zdenerwowaniem ze strony doktorów.
- Masz dziś zły dzień? - spytał jeden z nich, a ja prychnięciem zbyłam jego ckliwą uwagę. - Dobra teraz weź głęboki oddech i przez moment nie oddychaj.
Czerwony promień lasera przeciął mnie wzdłuż brzucha i znikł. Poczułam dziwne mrowienie. Nad wejściowymi drzwiami zamrugała zielona lampka, a do środa wszedł Vincent, całkowicie ignorując moje pytające spojrzenie. Następnie z małego pokoju wyszła lekarka z teczką w ręku, na której trzymała jakiś arkusz.
- Nie czujesz ostatnio jakiś nieprawidłowości w okolicach wątroby lub trzustki? - spytała, a ja zaraz poczułam, że coś jest nie tak.
- Co tym razem? - zdenerwowałam się.
- Nic, tylko rutynowe badanie – odrzekła spokojnym tonem.
- Jasne – prychnęłam, zwracając się ku niej. - To nie jest rutynowe badanie. Tego lasera nigdy nie było na badaniach – wskazałam dziwny sprzęt przyczepiony do ściany, z którego biegło milion kabelków. - Co tym razem przede mną ukrywacie? Co? Mutuję się? Jakie zmiany we mnie zachodzą?
Lekarka spojrzała na mnie dziwnie, ściskając arkusz w ręce. Z pokoju wyszedł Vincent, z poważną miną stanął obok kobiety i zmierzył mnie troskliwym wzrokiem.
- Natalie – jego ton był inny. On zwiastował coś okropnego, o czym ja nie chciałam wiedzieć.
Nie dałam po sobie poznać, że boję się tego co mnie czeka, ale…
- Masz raka wątroby. Ostatnie stadium.
… ale, to co usłyszałam, zakończyło wszystko.
Maxwell nerwowo przestępował z nogi na nogę, oczami wciąż doszukiwał się ciekawych rzeczy w rezydencji, a towarzyszący mu Mabuke już nie umiał wytrzymać. Jego nerwy także puściły.
- Zapraszam do gabinetu – Integra wychyliła się zza drzwi swojego biura, teraz pogrążonego w idealnych ciemnościach, a które zaraz rozbłysło sztucznym światłem lampy, ukazując stojącego przodem do biurka wampira.
Mabuke podbiegłszy do niego, chwycił go za białą koszulę i poderwał do góry, mimo że był od niego niższy o jakieś dziesięć centymetrów.
- TY ZAKAŁO, SPONIEWIERANY PSIE, ZABIJĘ CIĘ! ZABIJĘ!!! - Maxwell chwycił go za ramię i pociągnął do tyłu. Był spokojniejszy, choć nic nie wskazywało na to, aby takowe zachowanie przedstawiać i to jeszcze w obecności Alucarda, który przyjął na twarz prawdziwą maskę obojętności.
- Usiądź i słuchaj – syknął w jego stronę.
- Dziękuję, postoję – wampir złożył ręce na piersi, a Maxwell zgrzytnął zębami, zaciskając dłoń w pięść.
- Jakim cudem Natalie się o tym dowiedziała? - spytał spokojnym tonem.
Wampir spojrzał kątem oka na Integrę, która w milczeniu przygotowywała sobie cygaro, nawet nie zaszczycając go wzrokiem.
Westchnął.
- Ten mężczyzna, o którym wcześniej wspominałem, znalazł się jakimś cudem na miejscu akcji. Natalie za nim pobiegła, a ja ruszyłem za nią, w efekcie znaleźliśmy się w bibliotece, w której on już na nas czekał. Nie przedstawił żadnych konkretnych powodów dlaczego zakłóca nasze misje i dlaczego Natalie jest dla niego taka ważna. Potraktował to jako zabawę, chciał po prostu zobaczyć co się stanie „gdy” - przerwał na chwilę, by wyciszyć wrzące w nim emocje. Podjął po dłuższej chwili milczenia i ciszy. - Potem Natalie zobaczyła nagranie, które przedstawiło cały jej życiorys, począwszy od narodzin, na śmierci rodziny skończywszy.
- Chwila moment – Maxwell machnął dłonią. - Jak to zobaczyła śmierć rodziny, znaczy, widziała jak jej ojciec i matka ginie, ale kto za tym stał?
Nastąpiła kolejna dłuższa chwili niezręcznej ciszy.
- Kto za tym stał? - powtórzył Makube, podnosząc się z fotela, w który wcześniej wcisnął go przełożony. Alucard nadal milczał, ze wzrokiem wbitym w puszysty dywan. - KTO?
- Ja – odparł prawie szeptem, ale tak, by wszyscy go słyszeli.
W pierwszej sekundzie Makube myślał, że wszystko w tym pokoju czym można kogoś zabić, zaraz znajdzie się w jego ręce, która przez długi czas będzie okładać wampira po pysku, ale powstrzymała go dłoń Maxwela. W sekundzie drugiej sam biskup podszedł do Alucarda i wymierzył mu prosto w nos bolesny cios, przez który wampir zachwiał się i oparł o biurko. Przyłożył dłoń do nosa, z którego pociekła krew.
Przez twarz Integry przebiegł cień uśmiechu.
- Hellsing, to koniec naszego pokoju.
Maxwell wyszedł, a zaraz za nim Makube.
Integra odczekała jeszcze chwilę, patrząc na oblicze wampira, który wyglądał co najmniej żałośnie. Jak nie on, pomyślała.
- No to się porobiło – powiedziała w końcu, gasząc cygaro. Wstała, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Ściemniało się, pogoda coraz bardziej zgryźliwa i nieprzyjemna, ujawniała oblicze nadchodzącej jesieni. - Wiesz co?
Spojrzał na nią z zapytaniem. Integra śledziła wzrokiem odchodzących emisariuszy. Nie w smak jej była ta cała sytuacja.
- Chciałabym cię ukarać, tak, że zapamiętałbyś to do końca swojego marnego życia, Alucard.
- Przecież o tym wiedziałaś – mruknął niezadowolony.
- Owszem – splotła ręce za plecami i przyjrzała się mu uważnie. - Wiedziałam, ale nie myślałam, że kiedykolwiek to wyjdzie na jaw. Nie wiem jakim cudem ten pasożyt zdobył to nagranie, ba, nawet jak je wykreował, ale to wszystko zmierza ku gorszemu.
- Co masz na myśli? - zainteresował się z tajemniczą miną.
- Podaj mi kilka przyczyn zmniejszenia się naszej populacji – usiadła na powrót w fotelu.
Alucard przez chwilę myślał.
- Wojny, choroby, potwory, kanibalizm, degradacja, rasizm, ograniczenie, słaba psychika i ja – powiedział szybko, wyliczając na palcach.
- Choroby – powtórzyła przeciągle w zamyśle, przymykając oczy.
- Nadal nie wiem do czego dążysz – ciągnięcie za język jego szefowej też nie było dobrym pomysłem. Lepiej było poczekać, aż sama zacznie gadać. Wtedy przynajmniej nie dostanie opieprzu.
- Zanim się zjawiłeś, Makube dostał wiadomość od swojego podopiecznego. Ów wiadomość zawierała przykre nań rzeczy…
- Co?! - pośpieszył ją, a Integra spojrzała na niego uważnie. Zobaczył błysk w jej oku.
- Natalie ma raka wątroby. Ostatni stopień, nie zostało jej już wiele czasu.
Osłupiał, oniemiał, stał wryty w podłogę, jak ostatni głupek, nie umiejąc wydobyć z siebie anie jednego słowa. Jedynie mrugał oczami, wpatrzony w jak najbardziej poważne oblicze Integry.
- Nie żartujesz
- Nie
I po tych słowach został po nim tylko wijący się gniewnie cień.
Zapraaaaaszam na kolejny rozdział :D
Badania trwały już od dobrych dziesięciu minut, a mnie jak na złość nie wychodziły nawet najprostsze czynności. Stój prosto, nie ruszaj się, nie oddychaj, oddychaj. Wszystko po prostu mi się mieszało, los stawił mi czoła i teraz się mści. Karma w końcu przyszła.
- Obróć się – padło kolejne polecenie, a ja posłusznie obróciłam się tyłem do lustra weneckiego. Pech chciał, że tylko minimalnie się zachwiałam, co od razu poskutkowało zdenerwowaniem ze strony doktorów.
- Masz dziś zły dzień? - spytał jeden z nich, a ja prychnięciem zbyłam jego ckliwą uwagę. - Dobra teraz weź głęboki oddech i przez moment nie oddychaj.
Czerwony promień lasera przeciął mnie wzdłuż brzucha i znikł. Poczułam dziwne mrowienie. Nad wejściowymi drzwiami zamrugała zielona lampka, a do środa wszedł Vincent, całkowicie ignorując moje pytające spojrzenie. Następnie z małego pokoju wyszła lekarka z teczką w ręku, na której trzymała jakiś arkusz.
- Nie czujesz ostatnio jakiś nieprawidłowości w okolicach wątroby lub trzustki? - spytała, a ja zaraz poczułam, że coś jest nie tak.
- Co tym razem? - zdenerwowałam się.
- Nic, tylko rutynowe badanie – odrzekła spokojnym tonem.
- Jasne – prychnęłam, zwracając się ku niej. - To nie jest rutynowe badanie. Tego lasera nigdy nie było na badaniach – wskazałam dziwny sprzęt przyczepiony do ściany, z którego biegło milion kabelków. - Co tym razem przede mną ukrywacie? Co? Mutuję się? Jakie zmiany we mnie zachodzą?
Lekarka spojrzała na mnie dziwnie, ściskając arkusz w ręce. Z pokoju wyszedł Vincent, z poważną miną stanął obok kobiety i zmierzył mnie troskliwym wzrokiem.
- Natalie – jego ton był inny. On zwiastował coś okropnego, o czym ja nie chciałam wiedzieć.
Nie dałam po sobie poznać, że boję się tego co mnie czeka, ale…
- Masz raka wątroby. Ostatnie stadium.
… ale, to co usłyszałam, zakończyło wszystko.
Maxwell nerwowo przestępował z nogi na nogę, oczami wciąż doszukiwał się ciekawych rzeczy w rezydencji, a towarzyszący mu Mabuke już nie umiał wytrzymać. Jego nerwy także puściły.
- Zapraszam do gabinetu – Integra wychyliła się zza drzwi swojego biura, teraz pogrążonego w idealnych ciemnościach, a które zaraz rozbłysło sztucznym światłem lampy, ukazując stojącego przodem do biurka wampira.
Mabuke podbiegłszy do niego, chwycił go za białą koszulę i poderwał do góry, mimo że był od niego niższy o jakieś dziesięć centymetrów.
- TY ZAKAŁO, SPONIEWIERANY PSIE, ZABIJĘ CIĘ! ZABIJĘ!!! - Maxwell chwycił go za ramię i pociągnął do tyłu. Był spokojniejszy, choć nic nie wskazywało na to, aby takowe zachowanie przedstawiać i to jeszcze w obecności Alucarda, który przyjął na twarz prawdziwą maskę obojętności.
- Usiądź i słuchaj – syknął w jego stronę.
- Dziękuję, postoję – wampir złożył ręce na piersi, a Maxwell zgrzytnął zębami, zaciskając dłoń w pięść.
- Jakim cudem Natalie się o tym dowiedziała? - spytał spokojnym tonem.
Wampir spojrzał kątem oka na Integrę, która w milczeniu przygotowywała sobie cygaro, nawet nie zaszczycając go wzrokiem.
Westchnął.
- Ten mężczyzna, o którym wcześniej wspominałem, znalazł się jakimś cudem na miejscu akcji. Natalie za nim pobiegła, a ja ruszyłem za nią, w efekcie znaleźliśmy się w bibliotece, w której on już na nas czekał. Nie przedstawił żadnych konkretnych powodów dlaczego zakłóca nasze misje i dlaczego Natalie jest dla niego taka ważna. Potraktował to jako zabawę, chciał po prostu zobaczyć co się stanie „gdy” - przerwał na chwilę, by wyciszyć wrzące w nim emocje. Podjął po dłuższej chwili milczenia i ciszy. - Potem Natalie zobaczyła nagranie, które przedstawiło cały jej życiorys, począwszy od narodzin, na śmierci rodziny skończywszy.
- Chwila moment – Maxwell machnął dłonią. - Jak to zobaczyła śmierć rodziny, znaczy, widziała jak jej ojciec i matka ginie, ale kto za tym stał?
Nastąpiła kolejna dłuższa chwili niezręcznej ciszy.
- Kto za tym stał? - powtórzył Makube, podnosząc się z fotela, w który wcześniej wcisnął go przełożony. Alucard nadal milczał, ze wzrokiem wbitym w puszysty dywan. - KTO?
- Ja – odparł prawie szeptem, ale tak, by wszyscy go słyszeli.
W pierwszej sekundzie Makube myślał, że wszystko w tym pokoju czym można kogoś zabić, zaraz znajdzie się w jego ręce, która przez długi czas będzie okładać wampira po pysku, ale powstrzymała go dłoń Maxwela. W sekundzie drugiej sam biskup podszedł do Alucarda i wymierzył mu prosto w nos bolesny cios, przez który wampir zachwiał się i oparł o biurko. Przyłożył dłoń do nosa, z którego pociekła krew.
Przez twarz Integry przebiegł cień uśmiechu.
- Hellsing, to koniec naszego pokoju.
Maxwell wyszedł, a zaraz za nim Makube.
Integra odczekała jeszcze chwilę, patrząc na oblicze wampira, który wyglądał co najmniej żałośnie. Jak nie on, pomyślała.
- No to się porobiło – powiedziała w końcu, gasząc cygaro. Wstała, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Ściemniało się, pogoda coraz bardziej zgryźliwa i nieprzyjemna, ujawniała oblicze nadchodzącej jesieni. - Wiesz co?
Spojrzał na nią z zapytaniem. Integra śledziła wzrokiem odchodzących emisariuszy. Nie w smak jej była ta cała sytuacja.
- Chciałabym cię ukarać, tak, że zapamiętałbyś to do końca swojego marnego życia, Alucard.
- Przecież o tym wiedziałaś – mruknął niezadowolony.
- Owszem – splotła ręce za plecami i przyjrzała się mu uważnie. - Wiedziałam, ale nie myślałam, że kiedykolwiek to wyjdzie na jaw. Nie wiem jakim cudem ten pasożyt zdobył to nagranie, ba, nawet jak je wykreował, ale to wszystko zmierza ku gorszemu.
- Co masz na myśli? - zainteresował się z tajemniczą miną.
- Podaj mi kilka przyczyn zmniejszenia się naszej populacji – usiadła na powrót w fotelu.
Alucard przez chwilę myślał.
- Wojny, choroby, potwory, kanibalizm, degradacja, rasizm, ograniczenie, słaba psychika i ja – powiedział szybko, wyliczając na palcach.
- Choroby – powtórzyła przeciągle w zamyśle, przymykając oczy.
- Nadal nie wiem do czego dążysz – ciągnięcie za język jego szefowej też nie było dobrym pomysłem. Lepiej było poczekać, aż sama zacznie gadać. Wtedy przynajmniej nie dostanie opieprzu.
- Zanim się zjawiłeś, Makube dostał wiadomość od swojego podopiecznego. Ów wiadomość zawierała przykre nań rzeczy…
- Co?! - pośpieszył ją, a Integra spojrzała na niego uważnie. Zobaczył błysk w jej oku.
- Natalie ma raka wątroby. Ostatni stopień, nie zostało jej już wiele czasu.
Osłupiał, oniemiał, stał wryty w podłogę, jak ostatni głupek, nie umiejąc wydobyć z siebie anie jednego słowa. Jedynie mrugał oczami, wpatrzony w jak najbardziej poważne oblicze Integry.
- Nie żartujesz
- Nie
I po tych słowach został po nim tylko wijący się gniewnie cień.
wtorek, 6 września 2016
Hermes ucieczką - rozdział 20
Wbiegłam w ciemną noc. Deszcz stukał niemiłosiernie o stare parapety rezydencji, tworząc nową dla moich uszu melodię tęsknoty, żalu i udręki. Mój płaszcz – cały we krwi – załopotał złowrogo na wietrze. Gdzieś z daleka dobiegły mnie odgłosy jak z horroru. Nie oglądałam się za siebie, w przód także nie patrzyłam, bo widok przysłoniła mi łzawa mgła.
Za żadne skarby świata i w tym życiu, już nigdy, przenigdy, nawet pod karą gróźb czy śmierci, nie zbliżę się do tego wampira. To co zrobił, już na zawsze pozostawi w moim sercu ogromną, czarną, zimną i ziejącą strachem dziurę. Przez niego cierpiałam tyle lat. Tyle lat znosiłam ból i smutek.
- Kurwa! - zawyłam w noc, a mój krzyk uniósł się echem po okolicznych domach, budząc ludzi nawet z głębokiego snu.
Snułam przed siebie, przez stary cmentarz za rezydencją, który zauważyłam z okna biblioteki. Stąpałam po starych, czasami rozkopanych grobach, przebierałam w błocie, piasku i żwirze, byle by jak najdalej od wampira, który zrujnował moje życie.
- Natalie! - usłyszałam stłumiony krzyk Alucarda, który stał na schodach przed rezydencją.
Przyśpieszyłam, ale jak tylko moja noga ugrzęzła między korzeniami wysokiego i rozłożystego dębu, wywróciłam się, brocząc w bagnie. Zrzuciłam z siebie ciążący mi na ramionach płaszcz i wygramoliłam się z trudem z błocka.
Przede mną nagle zmaterializował się Alucard. Wyłoniwszy się z cienia, naparła na mnie ciałem, zamykając w silnych ramionach. Wyrwałam się tak, szybko jak tylko mogłam. Moje serce załomotało w piersi, oddech stał się płytki, oczy rozszerzyły się z nienawiści.
- Poczekaj! - krzyknął, ale ja już gnałam ponownie przed siebie, wbiegając do gęstego lasu.
Ogarnęła mnie cisza i spokój oraz zimno, ciemność i strach. Dobiegłam do ogromnego drzewa, oparłam się o nie i zjeżdżając w dół, opadłam ciężko między kępkami gęstej i mokrej trawy. Źdźbła połaskotały mnie po twarzy, którą wytarłam dłońmi. Deszcz przeciekający między zbrązowiałymi liśćmi, uderzał o moją twarz, obmył ją z krwi, trochę ukoił i zmieszał się z ciepłymi łzami. Nie mogłam powstrzymać szlochu, który, mną wstrząsnął. Podkuliłam pod siebie nogi, schowałam między kolanami głowę i wykrzyczałam wszystko.
Płakałam długo, schowana między krzewami i gęstą trawą. Traciłam powoli siły i chęć płaczu, czułam się wyczerpana, zziębnięta, słaba i brudna. Bardzo brudna. Moje myśli powoli wkradały się na tory snu. Powieki opadły, zamykając za sobą cały obraz lasu.
Długo stał ukryty w cieniu, patrząc, jak skurczona Natalie płacze. Jej drobne ciało drżało z zimna, strachu i bólu, który jej zadał. Płakała długo, dostatecznie, by zapaść w letarg, ale nie podszedł do niej, jednak po cichy, która owinęła się wokół gęstego lasu, odezwał się jego telefon.
- Gdzieś ty jest? - wyraźnie podbudowana Integra, krzyknęła do słuchawki.
- W lesie – odparł, jak najbardziej normalnie. - Stało się coś?
- A i owszem. Wyobraź sobie, że miałeś być z powrotem, jakieś pół godziny temu – blondynka sapnęła wściekle, ale po chwili się uspokoiła. - Co cię zatrzymało.
Nie było sensu łgać, bo Integra i tak by się dowiedziała.
- Natalie wie – powiedział szybko, opierając się o drzewo. Kilka kropel z listków, wślizgnęło mu się za kołnierz płaszcza. Nie przejął się tym. - Wie, że to ja zabiłem jej rodziców.
Cisza.
- Jak bardzo jesteś zła? - spytał, gdy usłyszał, jak oddech Integry przyśpiesza. Nie musiał nawet zgadywać, pytał ze zwykłej ciekawości, jak zareaguje. Ale w skali od jeden do dziesięciu, Integra była wkurwiona w bilionach procentach.
- Alucard – powiedziała spokojnie. Za tym spokojnym tonem kryła się groźba, a potem gdzieś na szarym końcu, po torturach i męczarniach, kara. - Omawiałam z Maxwellem i Makube tę sprawię, więc teraz twoja w tym głowa, aby nasz pakt się nie rozpadł – połączenie zostało przerwane, ale on słyszał, jak coś się rozwala.
Spojrzał na Natalie i w końcu łamiąc opory, podszedł do niej. Spokojnie, bez pośpiechu, ściągając płaszcz i otulając ją. Był zły, wstrząśnięty i czuł się cholernie winny. Zerwał więzi jakie zaczęły ich łączyć, nawet, kiedy stanowiły one jedyne cienką nitkę. Od bardzo dawna się tak nie czuł. Ostatnim razem było to w jego zamku, z żoną, rodziną, bliską mu osobą, którą kochał ponad wszystko i oddałby za nią życie. Potem nie chciał się już wiązać, wypaczył z siebie wszystkie emocje, ale one nadal w nim tkwiły, tylko, że zamknięte głęboko w środku. I, aż do teraz, gdy zamknięta przez wieki skrzynia w końcu się otworzyła, on poczuł żal i smutek, że może stracić coś ponownie. Że już nigdy więcej w swym zasranym życiu tego nie odzyska, dopóki nie przyzna sam przed sobą, że została w nim cząstka człowieczeństwa, którego tak się wypierał przez te wszystkie stulecia.
Chciał się zmienić, nie tylko pod względem odczuć, ale i uczuć oraz gestów i zachowania moralnego. Choćby nie wiedział jak, chciał za jasną, pieprzoną cholerę coś poczuć, mieć coś jeszcze z tego przeoranego przez śmierć życia.
Bo nawet w największym potworze, tkwi mała cząstka czegoś, co nazywają uczuciem.
Obudziłam się zmęczona. Bolały mnie wszystkie możliwe w ciele mięśnie, oczy i powieki. Kiedy dotknęłam policzka poczułam zaschnięte łzy i szczypanie. Z ociąganiem zwlekłam się z łóżka, a w drodze do łazienki wspomnienia z ostatniej misji uderzyły we mnie niczym tsunami, zalewając mnie nagłą pustką, obojętnością. Do przeszłości nie mogłam wrócić, nie mogłam jej zmienić, ale przeszłość już tak. I choć planowałam szybki zgon, po wczorajszym utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że jestem tchórzem.
- Natalie, jesteś tam? - zza drzwi łazienki dobiegł mnie głos Vincent'a. Wychyliłam się z pomieszczenia i mętnym wzrokiem spojrzałam na mężczyznę, który stał obok mojego łóżka. - Jesteś – stwierdził, ale gdy tylko do mnie podszedł, mina mu zrzedła. On o niczym nie wiedział. Może i lepiej. - Wyglądasz okropnie.
- Dzięki za komplement. Ty też – zatrzasnęłam drzwi łazienki, odkręciłam zimną wodę i weszłam pod prysznic, uprzednio zdzierając z siebie piżamkę, w której spałam, a której nawet nie założyłam. W sumie byłam trochę ciekawa, jak znalazłam się w domu, skoro pamiętałam, że zasnęłam w lesie.
Vincent oparł się o drzwi.
- Jak tylko się ogarniesz, to czekają cię co miesięczne badania.
Jęknęłam w duchu. Nienawidziłam tych badać, ale one były naprawdę konieczne. Wiele członków Iscariot musiało je przejść na samym wstępie przed przydzieleniem do oddziału, aby upewnić się, że są zdrowi. Inni po prostu nie wytrzymali presji, którą wywierał na nich Alex i zwiali w pierwszej lepszej sekundzie, kiedy nie patrzył.
- To naprawdę konieczne? - spytałam z nadzieją w głosie, opierając się o przyjemnie chłodne kafelki. - Przecież jestem zdrowa.
Prawie, pomyślałam szybko. Po tym co stało się wczoraj nawet nie miałam siły płakać.
- Tak – odparł zdecydowanie. - Sprawdzimy pracę twojego organizmu oraz ranę na nodze, choć się zagoiła. Lepiej dmuchać na zimne.
- Będę za pięć minut – zakręciłam kurek, owinęłam się ręcznikiem i spojrzałam na swoje marne odbicie w lustrze.
- Poczekam na ciebie, to pójdziemy razem – zaproponował, a ja jedynie wydałam z siebie pomruk. - A tak na marginesie, jak wczorajsza misja?
Uderzyłam pięścią w ścianę obok lustra, nawet nie panując nad odruchami.
- Uuuu – syknął. - Aż tak źle?
- Zamknij się – warknęłam, podminowana.
Ubrałam czyste ciuchy, wyszłam z łazienki, prawie obalając stojącego przy nich Vincent'a i skierowałam się do wyjścia.
- Idziesz czy nie? - stanęłam w korytarzu, mierząc go wzrokiem.
- Yup, kochaniutka – podbiegł radośnie do mnie niczym szczeniaczek. Jeszcze brakowało, by zamerdał ogonem.
O wczorajszym zajściu nie wiedział nikt z Iscariot. Tylko ja, wampir i ten nieznajomy.
Za żadne skarby świata i w tym życiu, już nigdy, przenigdy, nawet pod karą gróźb czy śmierci, nie zbliżę się do tego wampira. To co zrobił, już na zawsze pozostawi w moim sercu ogromną, czarną, zimną i ziejącą strachem dziurę. Przez niego cierpiałam tyle lat. Tyle lat znosiłam ból i smutek.
- Kurwa! - zawyłam w noc, a mój krzyk uniósł się echem po okolicznych domach, budząc ludzi nawet z głębokiego snu.
Snułam przed siebie, przez stary cmentarz za rezydencją, który zauważyłam z okna biblioteki. Stąpałam po starych, czasami rozkopanych grobach, przebierałam w błocie, piasku i żwirze, byle by jak najdalej od wampira, który zrujnował moje życie.
- Natalie! - usłyszałam stłumiony krzyk Alucarda, który stał na schodach przed rezydencją.
Przyśpieszyłam, ale jak tylko moja noga ugrzęzła między korzeniami wysokiego i rozłożystego dębu, wywróciłam się, brocząc w bagnie. Zrzuciłam z siebie ciążący mi na ramionach płaszcz i wygramoliłam się z trudem z błocka.
Przede mną nagle zmaterializował się Alucard. Wyłoniwszy się z cienia, naparła na mnie ciałem, zamykając w silnych ramionach. Wyrwałam się tak, szybko jak tylko mogłam. Moje serce załomotało w piersi, oddech stał się płytki, oczy rozszerzyły się z nienawiści.
- Poczekaj! - krzyknął, ale ja już gnałam ponownie przed siebie, wbiegając do gęstego lasu.
Ogarnęła mnie cisza i spokój oraz zimno, ciemność i strach. Dobiegłam do ogromnego drzewa, oparłam się o nie i zjeżdżając w dół, opadłam ciężko między kępkami gęstej i mokrej trawy. Źdźbła połaskotały mnie po twarzy, którą wytarłam dłońmi. Deszcz przeciekający między zbrązowiałymi liśćmi, uderzał o moją twarz, obmył ją z krwi, trochę ukoił i zmieszał się z ciepłymi łzami. Nie mogłam powstrzymać szlochu, który, mną wstrząsnął. Podkuliłam pod siebie nogi, schowałam między kolanami głowę i wykrzyczałam wszystko.
Płakałam długo, schowana między krzewami i gęstą trawą. Traciłam powoli siły i chęć płaczu, czułam się wyczerpana, zziębnięta, słaba i brudna. Bardzo brudna. Moje myśli powoli wkradały się na tory snu. Powieki opadły, zamykając za sobą cały obraz lasu.
Długo stał ukryty w cieniu, patrząc, jak skurczona Natalie płacze. Jej drobne ciało drżało z zimna, strachu i bólu, który jej zadał. Płakała długo, dostatecznie, by zapaść w letarg, ale nie podszedł do niej, jednak po cichy, która owinęła się wokół gęstego lasu, odezwał się jego telefon.
- Gdzieś ty jest? - wyraźnie podbudowana Integra, krzyknęła do słuchawki.
- W lesie – odparł, jak najbardziej normalnie. - Stało się coś?
- A i owszem. Wyobraź sobie, że miałeś być z powrotem, jakieś pół godziny temu – blondynka sapnęła wściekle, ale po chwili się uspokoiła. - Co cię zatrzymało.
Nie było sensu łgać, bo Integra i tak by się dowiedziała.
- Natalie wie – powiedział szybko, opierając się o drzewo. Kilka kropel z listków, wślizgnęło mu się za kołnierz płaszcza. Nie przejął się tym. - Wie, że to ja zabiłem jej rodziców.
Cisza.
- Jak bardzo jesteś zła? - spytał, gdy usłyszał, jak oddech Integry przyśpiesza. Nie musiał nawet zgadywać, pytał ze zwykłej ciekawości, jak zareaguje. Ale w skali od jeden do dziesięciu, Integra była wkurwiona w bilionach procentach.
- Alucard – powiedziała spokojnie. Za tym spokojnym tonem kryła się groźba, a potem gdzieś na szarym końcu, po torturach i męczarniach, kara. - Omawiałam z Maxwellem i Makube tę sprawię, więc teraz twoja w tym głowa, aby nasz pakt się nie rozpadł – połączenie zostało przerwane, ale on słyszał, jak coś się rozwala.
Spojrzał na Natalie i w końcu łamiąc opory, podszedł do niej. Spokojnie, bez pośpiechu, ściągając płaszcz i otulając ją. Był zły, wstrząśnięty i czuł się cholernie winny. Zerwał więzi jakie zaczęły ich łączyć, nawet, kiedy stanowiły one jedyne cienką nitkę. Od bardzo dawna się tak nie czuł. Ostatnim razem było to w jego zamku, z żoną, rodziną, bliską mu osobą, którą kochał ponad wszystko i oddałby za nią życie. Potem nie chciał się już wiązać, wypaczył z siebie wszystkie emocje, ale one nadal w nim tkwiły, tylko, że zamknięte głęboko w środku. I, aż do teraz, gdy zamknięta przez wieki skrzynia w końcu się otworzyła, on poczuł żal i smutek, że może stracić coś ponownie. Że już nigdy więcej w swym zasranym życiu tego nie odzyska, dopóki nie przyzna sam przed sobą, że została w nim cząstka człowieczeństwa, którego tak się wypierał przez te wszystkie stulecia.
Chciał się zmienić, nie tylko pod względem odczuć, ale i uczuć oraz gestów i zachowania moralnego. Choćby nie wiedział jak, chciał za jasną, pieprzoną cholerę coś poczuć, mieć coś jeszcze z tego przeoranego przez śmierć życia.
Bo nawet w największym potworze, tkwi mała cząstka czegoś, co nazywają uczuciem.
Obudziłam się zmęczona. Bolały mnie wszystkie możliwe w ciele mięśnie, oczy i powieki. Kiedy dotknęłam policzka poczułam zaschnięte łzy i szczypanie. Z ociąganiem zwlekłam się z łóżka, a w drodze do łazienki wspomnienia z ostatniej misji uderzyły we mnie niczym tsunami, zalewając mnie nagłą pustką, obojętnością. Do przeszłości nie mogłam wrócić, nie mogłam jej zmienić, ale przeszłość już tak. I choć planowałam szybki zgon, po wczorajszym utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że jestem tchórzem.
- Natalie, jesteś tam? - zza drzwi łazienki dobiegł mnie głos Vincent'a. Wychyliłam się z pomieszczenia i mętnym wzrokiem spojrzałam na mężczyznę, który stał obok mojego łóżka. - Jesteś – stwierdził, ale gdy tylko do mnie podszedł, mina mu zrzedła. On o niczym nie wiedział. Może i lepiej. - Wyglądasz okropnie.
- Dzięki za komplement. Ty też – zatrzasnęłam drzwi łazienki, odkręciłam zimną wodę i weszłam pod prysznic, uprzednio zdzierając z siebie piżamkę, w której spałam, a której nawet nie założyłam. W sumie byłam trochę ciekawa, jak znalazłam się w domu, skoro pamiętałam, że zasnęłam w lesie.
Vincent oparł się o drzwi.
- Jak tylko się ogarniesz, to czekają cię co miesięczne badania.
Jęknęłam w duchu. Nienawidziłam tych badać, ale one były naprawdę konieczne. Wiele członków Iscariot musiało je przejść na samym wstępie przed przydzieleniem do oddziału, aby upewnić się, że są zdrowi. Inni po prostu nie wytrzymali presji, którą wywierał na nich Alex i zwiali w pierwszej lepszej sekundzie, kiedy nie patrzył.
- To naprawdę konieczne? - spytałam z nadzieją w głosie, opierając się o przyjemnie chłodne kafelki. - Przecież jestem zdrowa.
Prawie, pomyślałam szybko. Po tym co stało się wczoraj nawet nie miałam siły płakać.
- Tak – odparł zdecydowanie. - Sprawdzimy pracę twojego organizmu oraz ranę na nodze, choć się zagoiła. Lepiej dmuchać na zimne.
- Będę za pięć minut – zakręciłam kurek, owinęłam się ręcznikiem i spojrzałam na swoje marne odbicie w lustrze.
- Poczekam na ciebie, to pójdziemy razem – zaproponował, a ja jedynie wydałam z siebie pomruk. - A tak na marginesie, jak wczorajsza misja?
Uderzyłam pięścią w ścianę obok lustra, nawet nie panując nad odruchami.
- Uuuu – syknął. - Aż tak źle?
- Zamknij się – warknęłam, podminowana.
Ubrałam czyste ciuchy, wyszłam z łazienki, prawie obalając stojącego przy nich Vincent'a i skierowałam się do wyjścia.
- Idziesz czy nie? - stanęłam w korytarzu, mierząc go wzrokiem.
- Yup, kochaniutka – podbiegł radośnie do mnie niczym szczeniaczek. Jeszcze brakowało, by zamerdał ogonem.
O wczorajszym zajściu nie wiedział nikt z Iscariot. Tylko ja, wampir i ten nieznajomy.
sobota, 20 sierpnia 2016
I lost myself
Po drugiej stronie
lustra czai się ciemność. Wstąpisz w nią, a już nigdy nie
zaznasz ciepła jasnych promieni słońca. Pochłonie cię ona do
reszty, zamaże miłe i przyjemne wspomnienia, zastąpi je smutkiem,
bólem, nienawiścią i chęcią zemsty. Będziesz stąpał w jej
szeregach, niczym zaślepiony wygórowanymi ambicjami żołnierz,
podległ władny, który żąda jedynie władzy.
Umysł ludzki, jego
ciało i kości są kruche. Wystarczy podpiłować podstawy,
zniszczyć to w co się wierzyło i sypie się cała konstrukcja. Czy
kogoś to obchodzi? Nie!
A czemu by miało?
Po co się starać?
Inni raz
pochłonięci przez ciemność, nie potrafią się z niej otrząsnąć.
Będą podążać tą ścieżką do końca. Do końca swoich
policzonych już dni.
Natomiast inni,
stąpający w światłości będą zmierzać ku górze, po długiej
drabinie przyjemności i szczęścia.
Czy ty potrafisz
odmienić moje serce? Odbudować moją wiarę? Wyciągnąć mnie z
ciemności, w której kroczę i z której nie potrafię się
wydostać?
Bez ratunku,
otrzepuję się z kurzu złych wspomnień. Dławię się brudnym
powietrzem płaczu.
Bo dla mnie nie ma
już ratunku.
czwartek, 18 sierpnia 2016
Hermes zgniłym owocem - rozdział 19
Cześć miśki. Długo nie musieliście czekać na rozdział 19, prawda? Kto się cieszy???
* tu sobie wyobraźcie milion szczeniaczków *
Pierwszy slajd przedstawiał podstawowe informacje o moim urodzeniu: datę, godzinę, gdzie się urodziłam, kto odbierał poród. Było tam też moje imię i nazwisko – Natalie Heftnire. Spojrzałam podejrzliwie na nieprzyjaciela, który stał obok i przyglądał się przewijanym slajdom. Kolejne zdjęcia przedstawiały moją rodzinę: matkę i ojca, więc już w tym momencie mogłam zgodzić się z prawdziwością tych informacji.
- I co z tego? - przewinęłam obrazki, na których był pokazany mój dom. - Te informacje nie wniosły nic do mojego życia.
Postać się obróciła.
- Przewijaj dalej, aż trafisz na pewne video – polecił.
Spojrzałam na wampira, a on w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami.
Przewijałam slajdy z różnymi informacjami, aż w końcu trafiłam na video, o którym mówił nieznajomy. Film z początku przedstawił nasz dom, potem jego wnętrze i moją rodzinę. Zobaczyłam tam także siebie, ale ten kto trzymał kamerę strasznie się ruszał, albo…
- Co jest? - coś mi zaświtało.
Zobaczyłam ojca w korytarzu, który dziwnie spogląda w obiektyw. Następnie ukazały się ręce, które dorwały rodziciela, a potem...potem zobaczyłam jego zakrwawioną koszulę, usłyszałam krzyki i kiedy matka wybiegła by zobaczyć co się stało, dostrzegłam na jej twarzy przerażenie.
Zdławiłam w sobie krzyk, zaciskając na ustach dłoń. Nagle film się zatrzymał.
- Hej – krzyknął nieznajomy – zaraz będzie najlepsze. Puść ten film.
Spojrzałam na Alucarda, który zatrzymał video, jego oczy zalały się jasnym szkarłatem, jakby płonęły, twarz wyrażała wrogość i chęć zemsty.
- Alucard? - spytałam szeptem.
- Lepiej żebyś tego nie oglądała – syknął, wymijając mnie. Stanął pomiędzy mną, a nieznajomym.
- Ale…
- Nie! - powiedział stanowczo, zwracając się ku mnie. - Przynajmniej nie teraz – dodał po chwili. Czego ty od niej chcesz?
Postać zaniosła się gorzkim śmiechem.
- Nie mam wielu konkretnych powodów – odrzekł. - W sumie, chyba robię to tylko dla zabawy. Chcę zobaczyć co się stanie „gdy”.
Alucard postąpił kilka kroków do przodu, zostawiając mnie samą. Wykorzystałam to i włączyłam film, uprzednio wyłączając projektor. Wampir się nawet nie zorientował. Video płynęło dalej, przekazując mi gorzkie wspomnienia, o których tak bardzo chciałam zapomnieć. Wspomnienia, w których zginął mój ojciec….. a później matka.
Pokój był jasny, bo moje urodziny trwały za dnia, jednak wizyta nieproszonego gościa je przerwała, a potem zapanowało piekło. Kiedy napastnik uwinął się z moim ojcem, razem z matką pobiegłyśmy na górę. Zamknąwszy mnie w szafie, sama stawiła czoła temu, który pozbawił życia jednego z rodzicieli. Akcja podczas której mama prawie straciła życie, minęła jak z bicza strzelił. Potem moment, w którym napastnik wyciąga mnie z szafy, chce zrobić mi krzywdę i pojawienie się kolejnego, nieznajomego.
- Natalie! - krzyknął Alucard, pojawiając się przy mnie w trybie natychmiastowym, lecz nim zdołał całkowicie wyłączyć film oraz laptopa, moje serce stanęło.
Na chwilę nie czułam nic, serce stanęło, przestało wystukiwać równy rytm, zaczęło boleć i w wolnym tempie rozpadać się na milion kawałków. W głowie przewinęły mi się wszystkie obrazy, jakie do tej pory próbowałam wymazać lub całkowicie unicestwić, bo one nie mogły już istnieć.
Upadłam na kolana, chwyciłam się za głowę, z obojętną miną wpatrywałam się w ziemię, czując jak łzy napływają mi do oczu. Zaniosłam się silnym, histerycznym płaczem, jakiego dotąd nie odczułam. To uczucie było takie dziwnie: jakby czas się zatrzymał, a wszystko we mnie po prostu wyparowało.
- Natalie – powtórzył wampir, teraz już ciszej, wolniej, łagodniej.
Bo ten, którego zobaczyłam, był…
- Proszę cię – ukląkł obok, objął i przygarnął.
… był on.
- No proszę – klaskanie poniosło się echem po bibliotece. Przez chwilę miałam wrażenie, że w tej głuchej i bolesnej ciszy książki spadną na podłogę i ją rozwalą. Że zrobią wyrwę do czarnej, mętnej otchłani. - Spodziewałem się, że dla ciebie, Natalie będzie to bolesne wspomnienie, ale czułości ze strony Alucarda nie spodziewałem się wcale. Myślałem, że go nienawidzisz.
- Zamknij się – warknął gniewnie wampir, ściskając moje ramię.
Poczułam pustkę.
- Dlaczego? - spytał nieznajomy. - Przecież i tak by się dowiedziała. Nie musicie już dźwigać tego ciężaru odpowiedzialności. Mógłbyś być mi przynajmniej wdzięczny.
Poczułam żal.
- Zabiję cię – wampir mnie puścił, odszedł i władował w nieznajomego falę naboi.
Położyłam dłoń na rękojeści sztyletu, wyciągnęłam go bezszelestnie, spojrzałam na stal błyszczącą w świetle jasnego księżyca w pełni. Łzy skapnęły na klingę. Spojrzałam na plecy wampira, zrywając się do biegu.
Ostrze weszło głęboko, aż po samą rękojeść, krew trysnęła niczym fontanna, brudząc wszystko dookoła, a w szczególności mnie. Pustym, zmęczonym wzrokiem wpatrzona w swoje drżące dłonie, zaniosłam się szlochem. Krzyczałam, płakałam, bo wezbrał we mnie żal i tęsknota.
Zaufałam mu, spróbowałam, nawet w pewnym stopniu chciałam mu zaufać, a teraz…
- Natalie? - zerknął na mnie przez ramię.
Puściłam sztylet i dobyłam migiem następnego, który wszedł szybko w serce. Tym razem krew przesiąkła tylko białą koszulę.
- To przez ciebie… - szepnęłam, nadal czując wszechogarniającą mnie pustkę - … zginęła moja mama i tata.
Poczułam na głowie zimną dłoń, szybko ją strząsnęłam.
- Wszystko… wszystko przez ciebie! Zaufałam ci! – pustka w moim głosie wcale mnie nie zdziwiła. - Oszukałeś mnie, wykorzystałeś...oni mnie wykorzystali!!! Zgwałcili, bili, wykorzystali, bo ty ich zabiłeś.
Tajemnicza postać za wampirem zaniosła się głośnym śmiechem.
- Znosiłam to wszystko przez ciebie – opadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach.
- Oho – postać zbliżyła się – z ciebie dżentelmen, jak ze mnie dobra wróżka.
- Zamknij się! - Alucard dłonią przeciął powietrze, które, aż zawibrowało. - Skąd masz to nagranie?
- A czy to ważne – postać rzuciła długi cień na ziemię, pojawiła się zaraz obok mnie. - Ważne, że Natalie w końcu o tym wie. Każdy chciał ją przed tym chronić, a przecież, to było jej życie. Nie ich.
Oczy wampira zapłonęły gniewnie. Szybkim ruchem dobył pistoletu, wystrzelił salwę i zasłonił mnie przed lewitującymi kulami.
- Oh wampirze – śmiech. - Chciałbym, abyś zrozumiał, jak kruche jest życie człowieka.
Po mężczyźnie został tylko ogryzek z jabłka.
* tu sobie wyobraźcie milion szczeniaczków *
Pierwszy slajd przedstawiał podstawowe informacje o moim urodzeniu: datę, godzinę, gdzie się urodziłam, kto odbierał poród. Było tam też moje imię i nazwisko – Natalie Heftnire. Spojrzałam podejrzliwie na nieprzyjaciela, który stał obok i przyglądał się przewijanym slajdom. Kolejne zdjęcia przedstawiały moją rodzinę: matkę i ojca, więc już w tym momencie mogłam zgodzić się z prawdziwością tych informacji.
- I co z tego? - przewinęłam obrazki, na których był pokazany mój dom. - Te informacje nie wniosły nic do mojego życia.
Postać się obróciła.
- Przewijaj dalej, aż trafisz na pewne video – polecił.
Spojrzałam na wampira, a on w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami.
Przewijałam slajdy z różnymi informacjami, aż w końcu trafiłam na video, o którym mówił nieznajomy. Film z początku przedstawił nasz dom, potem jego wnętrze i moją rodzinę. Zobaczyłam tam także siebie, ale ten kto trzymał kamerę strasznie się ruszał, albo…
- Co jest? - coś mi zaświtało.
Zobaczyłam ojca w korytarzu, który dziwnie spogląda w obiektyw. Następnie ukazały się ręce, które dorwały rodziciela, a potem...potem zobaczyłam jego zakrwawioną koszulę, usłyszałam krzyki i kiedy matka wybiegła by zobaczyć co się stało, dostrzegłam na jej twarzy przerażenie.
Zdławiłam w sobie krzyk, zaciskając na ustach dłoń. Nagle film się zatrzymał.
- Hej – krzyknął nieznajomy – zaraz będzie najlepsze. Puść ten film.
Spojrzałam na Alucarda, który zatrzymał video, jego oczy zalały się jasnym szkarłatem, jakby płonęły, twarz wyrażała wrogość i chęć zemsty.
- Alucard? - spytałam szeptem.
- Lepiej żebyś tego nie oglądała – syknął, wymijając mnie. Stanął pomiędzy mną, a nieznajomym.
- Ale…
- Nie! - powiedział stanowczo, zwracając się ku mnie. - Przynajmniej nie teraz – dodał po chwili. Czego ty od niej chcesz?
Postać zaniosła się gorzkim śmiechem.
- Nie mam wielu konkretnych powodów – odrzekł. - W sumie, chyba robię to tylko dla zabawy. Chcę zobaczyć co się stanie „gdy”.
Alucard postąpił kilka kroków do przodu, zostawiając mnie samą. Wykorzystałam to i włączyłam film, uprzednio wyłączając projektor. Wampir się nawet nie zorientował. Video płynęło dalej, przekazując mi gorzkie wspomnienia, o których tak bardzo chciałam zapomnieć. Wspomnienia, w których zginął mój ojciec….. a później matka.
Pokój był jasny, bo moje urodziny trwały za dnia, jednak wizyta nieproszonego gościa je przerwała, a potem zapanowało piekło. Kiedy napastnik uwinął się z moim ojcem, razem z matką pobiegłyśmy na górę. Zamknąwszy mnie w szafie, sama stawiła czoła temu, który pozbawił życia jednego z rodzicieli. Akcja podczas której mama prawie straciła życie, minęła jak z bicza strzelił. Potem moment, w którym napastnik wyciąga mnie z szafy, chce zrobić mi krzywdę i pojawienie się kolejnego, nieznajomego.
- Natalie! - krzyknął Alucard, pojawiając się przy mnie w trybie natychmiastowym, lecz nim zdołał całkowicie wyłączyć film oraz laptopa, moje serce stanęło.
Na chwilę nie czułam nic, serce stanęło, przestało wystukiwać równy rytm, zaczęło boleć i w wolnym tempie rozpadać się na milion kawałków. W głowie przewinęły mi się wszystkie obrazy, jakie do tej pory próbowałam wymazać lub całkowicie unicestwić, bo one nie mogły już istnieć.
Upadłam na kolana, chwyciłam się za głowę, z obojętną miną wpatrywałam się w ziemię, czując jak łzy napływają mi do oczu. Zaniosłam się silnym, histerycznym płaczem, jakiego dotąd nie odczułam. To uczucie było takie dziwnie: jakby czas się zatrzymał, a wszystko we mnie po prostu wyparowało.
- Natalie – powtórzył wampir, teraz już ciszej, wolniej, łagodniej.
Bo ten, którego zobaczyłam, był…
- Proszę cię – ukląkł obok, objął i przygarnął.
… był on.
- No proszę – klaskanie poniosło się echem po bibliotece. Przez chwilę miałam wrażenie, że w tej głuchej i bolesnej ciszy książki spadną na podłogę i ją rozwalą. Że zrobią wyrwę do czarnej, mętnej otchłani. - Spodziewałem się, że dla ciebie, Natalie będzie to bolesne wspomnienie, ale czułości ze strony Alucarda nie spodziewałem się wcale. Myślałem, że go nienawidzisz.
- Zamknij się – warknął gniewnie wampir, ściskając moje ramię.
Poczułam pustkę.
- Dlaczego? - spytał nieznajomy. - Przecież i tak by się dowiedziała. Nie musicie już dźwigać tego ciężaru odpowiedzialności. Mógłbyś być mi przynajmniej wdzięczny.
Poczułam żal.
- Zabiję cię – wampir mnie puścił, odszedł i władował w nieznajomego falę naboi.
Położyłam dłoń na rękojeści sztyletu, wyciągnęłam go bezszelestnie, spojrzałam na stal błyszczącą w świetle jasnego księżyca w pełni. Łzy skapnęły na klingę. Spojrzałam na plecy wampira, zrywając się do biegu.
Ostrze weszło głęboko, aż po samą rękojeść, krew trysnęła niczym fontanna, brudząc wszystko dookoła, a w szczególności mnie. Pustym, zmęczonym wzrokiem wpatrzona w swoje drżące dłonie, zaniosłam się szlochem. Krzyczałam, płakałam, bo wezbrał we mnie żal i tęsknota.
Zaufałam mu, spróbowałam, nawet w pewnym stopniu chciałam mu zaufać, a teraz…
- Natalie? - zerknął na mnie przez ramię.
Puściłam sztylet i dobyłam migiem następnego, który wszedł szybko w serce. Tym razem krew przesiąkła tylko białą koszulę.
- To przez ciebie… - szepnęłam, nadal czując wszechogarniającą mnie pustkę - … zginęła moja mama i tata.
Poczułam na głowie zimną dłoń, szybko ją strząsnęłam.
- Wszystko… wszystko przez ciebie! Zaufałam ci! – pustka w moim głosie wcale mnie nie zdziwiła. - Oszukałeś mnie, wykorzystałeś...oni mnie wykorzystali!!! Zgwałcili, bili, wykorzystali, bo ty ich zabiłeś.
Tajemnicza postać za wampirem zaniosła się głośnym śmiechem.
- Znosiłam to wszystko przez ciebie – opadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach.
- Oho – postać zbliżyła się – z ciebie dżentelmen, jak ze mnie dobra wróżka.
- Zamknij się! - Alucard dłonią przeciął powietrze, które, aż zawibrowało. - Skąd masz to nagranie?
- A czy to ważne – postać rzuciła długi cień na ziemię, pojawiła się zaraz obok mnie. - Ważne, że Natalie w końcu o tym wie. Każdy chciał ją przed tym chronić, a przecież, to było jej życie. Nie ich.
Oczy wampira zapłonęły gniewnie. Szybkim ruchem dobył pistoletu, wystrzelił salwę i zasłonił mnie przed lewitującymi kulami.
- Oh wampirze – śmiech. - Chciałbym, abyś zrozumiał, jak kruche jest życie człowieka.
Po mężczyźnie został tylko ogryzek z jabłka.
poniedziałek, 15 sierpnia 2016
Hermes poległym żołnierzem - rozdział 18
Co powiecie na następny rozdział Hermesika "D
- Od kiedy o tym wiecie? - Makube poruszył się niespokojnie w fotelu, okiem łypiąc na siedzącego obok niego Maxwella. Mężczyzna wydawał się być opanowany, ale w środku się w nim dosłownie gotowało. Każdy kto choć krzywo spojrzy na członka organizacji Iscariot, może spotkać się z gniewem Maxwella.
- Od nie dawna. - Integra zaciągnęła się papierosem. - Po ostatnich wydarzeniach, Alucard uchylił rąbka tajemnicy.
- Chyba nie muszę mówić, że to ma zostać między nami? - mruknął ostrzegawczo Maxwell, mrużąc oczy. - A poza tym… - spojrzał kątem oka na Makube … - ostrzegam Hellsing. Jeszcze jeden taki wyskok ze strony twojego psa i po naszej umowie.
Integra uniosła jedną brew do góry.
- Nie chcę zachodzić ci za skórę, bo oboje mamy swoje problemy, ale Alucard chyba wie, że Natalie to nie żaden pieprzony nadczłowiek. O jedną pomyłkę za dużo i dziewczyna straci życie.
- Rozumiem, ale muszę ci przypomnieć, że to właśnie ona zaczęła ten spór – widziała, jak Makube skinął głową, natomiast Maxwell zagryzł zęby.
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że to nadal dziecko.
- Powinniście staranniej dobierać członków oddziału.
- To samo mogę powiedzieć o tobie Hellsing.
Obydwoje wyglądali jak wkurzone szopy, a włosy na ich głowach najeżyły się niebezpiecznie, z oczu ciskali piorunami, a dziwne i przerażające pomruki czy warknięcia przywodziły na myśl naprawdę zdenerwowanych drapieżników.
- Dobrze, dobrze moi drodzy – Makube wstał i rozdzielił ich skrzyżowane, pełne nienawiści spojrzenia. - Nie spotkaliśmy się, aby drzeć koty, ale, aby nie dopuścić do upadku morałów naszych podopiecznych, prawda?
Integra odchyliła się na fotelu, Maxwell zrobił to samo, ale z ociągnięciem, jednak w końcu oboje skinęli głowami.
- Świetnie – skwitował, dumny z siebie Makube. - Wróćmy do tego incydentu sprzed siedmiu lat: proszę Panią, Pani Hellsing, aby Pani… hmm...sługa, nie powiedział o kilka słów za dużo na ten temat i to jeszcze przy Natalie.
- Nie wiem dlaczego tak wam zależy, aby utrzymać to w tajemnicy – Integra sięgnęła tym razem po cygaro. - Przecież i tak kiedyś się dowie, a jeśli będziecie to przed nią ukrywać, to tylko pogorszycie sprawę. Lepsza gorsza prawda, niż najlepsze kłamstwo.
Maxwell skinął głową ze spokojem.
- Wiemy, ale jak na razie nie chcemy jej denerwować.
- Boicie się, że zwróci się przeciw wam? Przecież macie takie wspaniałe oddziały.
- Nie o to chodzi – wtrącił Makube. - Natalie ma teraz problemy i chcemy jak najbardziej ograniczyć jej przykrości, a to… nie jest łatwa sprawa.
- Jak chcecie – mruknęła. - Porozmawiam z Alucardem.
Ciemna noc zawitała nad naszymi głowami. Gęste od przechodniów ulice, teraz zionęły pustkami. Latarnie migały, jasno oświetlając chodnik pół okręgiem.
- Prawie jak w horrorze – oznajmił wampir, lustrując wystawę sklepową. Także się jej przyjrzałam.
Manekiny wszakże ubrane, sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się poruszyć i rzucić się na nas.
- Ale masz wyobraźnię – szepnęłam, a wampir zmierzwił moje włosy. Fuknęłam na niego. - Manekiny nie mogą ożyć.
- Chcesz się założyć?
- Spadaj – odeszłam od niego na kilka metrów. - I nawet nie próbuj – zgromiłam go zimnym spojrzeniem.
Wiatr zawiał mocniej, więc szczelnie zapięłam płaszcz. Idzie jesień, pomyślałam przelotnie.
- Co z naszym przyjacielem, który miotał białymi kuleczkami? - spytałam, gdy skręciliśmy w ciemną uliczkę, a potem wyszliśmy naprzeciw rezydencji.
- Nie wiem – odparł Alucard. - Powiedziałem wszystko Integrze, a ona obiecała, że to sprawdzi – przeczesał palcami czarne włosy, które zakołysały się pod wpływem pędu wiatru.
- Czyli trzeba czekać – westchnęłam bezsilnie.
Rezydencja była całkiem okazała, gdyby jednak nie fakt, że była opuszczona, a środku czekały na nas ghule. Za każdym razem, gdy zjawiałam się na miejscu, które obejmowało obszar oraz sprawę ghuli, robiło mi się potwornie zimno.
- Chodźmy – wskoczyłam na pierwszy schodek. - Chcę już to mieć za sobą.
Alucard pchnął wielkie drzwi, z których posypały się małe drewienka, zostawiając za sobą dziury. Sufit był wysoko nad nami, prezentując znakomicie wykonane malowidło aniołów i Trójcy Świętej. Mankamentem tego był jednak czas, który nieubłaganie płynął zbyt szybko i zostawił za sobą ślady w postaci odpadającego tynku i wyblakłej farby.
- Mogli by to wszystko odnowić, jak skończymy z ghulami.
Po prawej stronie wiły się schody, wyłożone czerwonym materiałem, balustrada w połowie została rozpracowana prze szczury i mole, a żyrandol, który niebezpiecznie trzeszczał, zaraz mógł spaść nam na głowy.
- Nie podoba mi się to – powiedziałam od nie chcenia.
- I prawilnie – poznałam ten głos od razu.
Alucardowi nie trzeba było mówić, by zaraz zaczął strzelać we wszystkich kierunkach, z których nadciągnęły do nas ghule. Potwory swoimi obślizgłymi łapami zaczęły machać w naszą stronę.
- Gdzie on jest? - spojrzałam kątem oka na wampira, który jedynie wzruszył ramionami i strzelał dalej. - Dobra – fuknęłam. - Sama go poszukam.
- Nie – rozległ się gniewny głos wampira. - I nie myśl, że coś z tym zrobisz. Idziemy oboje, bo tym razem możesz nie mieć tyle szczęścia.
- Opiekunka się znalazła – wbiegłam po schodach, omijając naturalne przeszkody w postaci gruzu i desek oraz jednej wielkiej kolumny zwalonej na samej górze.
Przeskoczyłam zwinnie rozwaloną konstrukcję, ominęłam porozrzucane po podłodze obrazy, lecz nie zauważyłam jak moja noga wplątuje się między nogi przewróconego krzesła w efekcie czego wywinęłam orła, przeturlałam się przez długość korytarza, aż pod ścianę i potylicą uderzyłam w klamkę od drzwi.
Usłyszałam śmiech Alucarda.
- Może byś mi pomógł – warknęłam, patrząc na niego spod byka. Trudno było mi się wyplatać z krzesła, więc wampir po chwili mnie z niego wyciągnął i postawił na równe nogi.
Rozmasowałam z tyłu głowę, czując nadchodzący, pulsujący ból. Następnie podjęłam przerwany bieg i lawirowanie między porozrzucanymi wszędzie rzeczami. W pewnym momencie coś przeleciało obok mojej głowy z potwornym świstem.
- Uważaj – krzyknął Alucard.
Następną kulkę odbiłam sztyletem. Ta potoczyła się po podłodze i nagle wybuchła oślepiającym, białym światłem, a pisk, który usłyszałam zwalił mnie z nóg.
- Trzeba się nim zająć, inaczej nie da nam spokoju – wampir chwycił mnie za ramię i wyciągnął z białej kopuły.
Korytarz prowadził cały czas prosto, a na jego końcu były wielkie drzwi, które – o dziwno – były otarte. Weszliśmy do środka. Biblioteka, w której się znaleźliśmy była ogromna: drewniane półki upadały pod ciężarem książek oprawionych w skóry i twarde obicia. Niektóre z regałów leżały na podłodze, lub w dziurze, którą pod sobą stworzyły poprzez ciężar. Przez wielkie balkonowe okno wpadała łuna jasnego światła. Przed oknem dostrzegłam postać w kapturze, nie miała tym razem na sobie maski, bo w najlepsze spożywała jabłko.
- Jak dobrze, że tu jesteście – zawołał donośnym głosem, a białe kule na rozkaz jego ręki okręciły się wokół nas i powirowały jak tornado do góry.
- Co tu się dzieje? - spytałam, całkowicie zdezorientowana.
Mężczyzna stanął w łunie, a jego cień objął nasze. Ręką wskazał na stolik, który stał w rogu, a na którym stał włączony projektor oraz laptop.
- Sama zobacz.
Niepewnie spojrzałam na Alucarda, a on wzruszył jedynie ramionami.
~ Jemu nie można ufać, pamiętaj
~ Wiem, ale jeśli się dowiemy czego chce, może także zgadniemy kim jest?
Alucard zacisnął dłoń na moim ramieniu.
- Będę cię osłaniał – szepnął.
Podeszłam wolnym krokiem do stolika, co chwilę patrząc na mężczyznę i Alucarda, który mierzył w niego z pistoletu. Laptop był włączony, a na pulpicie – na samym środku – widniała tylko jedna ikonka video.
- Co to jest? - spytałam
- Mówiłem – zrobił krok w moją stronę, ale słysząc jak wampir odbezpiecza broń, zatrzymał się. - Sprawdź sama. Przekonasz się kto naprawdę jest ci wierny i chce twojego dobra. Ludzie, którymi się otaczasz, wcale nie pragną, by świat stał się lepszy, a jedynie pogarszają obecną sytuację.
Nim włączyłam filmik chciałam go wysłuchać.
- O co ci chodzi? Czego ty w ogóle od nas chcesz? Atakujesz niepotrzebnie, a teraz to?!
- Chcę twojego dobra, Natalie Heftnire.
Nie zdołałam wydusić z siebie żadnego słowa.
- Twoje pełne imię, Natalie Heftnire – powiedział, opierając się o ścianę przed oknem. Ugryzł jabłko, a ogryzek odrzucił gdzieś za siebie. Mimo, że światło padało na jego sylwetkę, to za żadne skarby nie mogłam dostrzec jego twarzy, jednak głos… głos coraz bardziej kojarzył mi się z kimś, kogo znam. - Urodzona w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku, trzynastego marca o godzinie trzeciej nad ranem.
- Skąd to wszystko wiesz? - spytałam, rad, że jednak ktoś mógł coś o mnie wiedzieć. Nawet jeśli był to nasz wróg. Jest wiele sposobów, by wydobyć z ofiar potrzebne informacje. - SKĄD?! - powtórzyłam głośniej, gdy nie dostałam odpowiedzi.
- Może kłamać – powiedział spokojnie wampir, zbliżając się do mnie.
Alucard stanął za moimi plecami i spojrzał na laptopa, cały czas celując w mężczyznę.
- Wiem, ale to też może być prawda – szepnęłam.
- Przekonasz się czy mówię prawdę, czy jednak kłamię – wskazał na urządzenie, a potem odsunął się, by łuna światła padła na przeciwległą ścianę. Wampir włączył film, a to co zobaczyłam….
Moje życie w tamtym momencie stanęło w miejscu.
- Od kiedy o tym wiecie? - Makube poruszył się niespokojnie w fotelu, okiem łypiąc na siedzącego obok niego Maxwella. Mężczyzna wydawał się być opanowany, ale w środku się w nim dosłownie gotowało. Każdy kto choć krzywo spojrzy na członka organizacji Iscariot, może spotkać się z gniewem Maxwella.
- Od nie dawna. - Integra zaciągnęła się papierosem. - Po ostatnich wydarzeniach, Alucard uchylił rąbka tajemnicy.
- Chyba nie muszę mówić, że to ma zostać między nami? - mruknął ostrzegawczo Maxwell, mrużąc oczy. - A poza tym… - spojrzał kątem oka na Makube … - ostrzegam Hellsing. Jeszcze jeden taki wyskok ze strony twojego psa i po naszej umowie.
Integra uniosła jedną brew do góry.
- Nie chcę zachodzić ci za skórę, bo oboje mamy swoje problemy, ale Alucard chyba wie, że Natalie to nie żaden pieprzony nadczłowiek. O jedną pomyłkę za dużo i dziewczyna straci życie.
- Rozumiem, ale muszę ci przypomnieć, że to właśnie ona zaczęła ten spór – widziała, jak Makube skinął głową, natomiast Maxwell zagryzł zęby.
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że to nadal dziecko.
- Powinniście staranniej dobierać członków oddziału.
- To samo mogę powiedzieć o tobie Hellsing.
Obydwoje wyglądali jak wkurzone szopy, a włosy na ich głowach najeżyły się niebezpiecznie, z oczu ciskali piorunami, a dziwne i przerażające pomruki czy warknięcia przywodziły na myśl naprawdę zdenerwowanych drapieżników.
- Dobrze, dobrze moi drodzy – Makube wstał i rozdzielił ich skrzyżowane, pełne nienawiści spojrzenia. - Nie spotkaliśmy się, aby drzeć koty, ale, aby nie dopuścić do upadku morałów naszych podopiecznych, prawda?
Integra odchyliła się na fotelu, Maxwell zrobił to samo, ale z ociągnięciem, jednak w końcu oboje skinęli głowami.
- Świetnie – skwitował, dumny z siebie Makube. - Wróćmy do tego incydentu sprzed siedmiu lat: proszę Panią, Pani Hellsing, aby Pani… hmm...sługa, nie powiedział o kilka słów za dużo na ten temat i to jeszcze przy Natalie.
- Nie wiem dlaczego tak wam zależy, aby utrzymać to w tajemnicy – Integra sięgnęła tym razem po cygaro. - Przecież i tak kiedyś się dowie, a jeśli będziecie to przed nią ukrywać, to tylko pogorszycie sprawę. Lepsza gorsza prawda, niż najlepsze kłamstwo.
Maxwell skinął głową ze spokojem.
- Wiemy, ale jak na razie nie chcemy jej denerwować.
- Boicie się, że zwróci się przeciw wam? Przecież macie takie wspaniałe oddziały.
- Nie o to chodzi – wtrącił Makube. - Natalie ma teraz problemy i chcemy jak najbardziej ograniczyć jej przykrości, a to… nie jest łatwa sprawa.
- Jak chcecie – mruknęła. - Porozmawiam z Alucardem.
Ciemna noc zawitała nad naszymi głowami. Gęste od przechodniów ulice, teraz zionęły pustkami. Latarnie migały, jasno oświetlając chodnik pół okręgiem.
- Prawie jak w horrorze – oznajmił wampir, lustrując wystawę sklepową. Także się jej przyjrzałam.
Manekiny wszakże ubrane, sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się poruszyć i rzucić się na nas.
- Ale masz wyobraźnię – szepnęłam, a wampir zmierzwił moje włosy. Fuknęłam na niego. - Manekiny nie mogą ożyć.
- Chcesz się założyć?
- Spadaj – odeszłam od niego na kilka metrów. - I nawet nie próbuj – zgromiłam go zimnym spojrzeniem.
Wiatr zawiał mocniej, więc szczelnie zapięłam płaszcz. Idzie jesień, pomyślałam przelotnie.
- Co z naszym przyjacielem, który miotał białymi kuleczkami? - spytałam, gdy skręciliśmy w ciemną uliczkę, a potem wyszliśmy naprzeciw rezydencji.
- Nie wiem – odparł Alucard. - Powiedziałem wszystko Integrze, a ona obiecała, że to sprawdzi – przeczesał palcami czarne włosy, które zakołysały się pod wpływem pędu wiatru.
- Czyli trzeba czekać – westchnęłam bezsilnie.
Rezydencja była całkiem okazała, gdyby jednak nie fakt, że była opuszczona, a środku czekały na nas ghule. Za każdym razem, gdy zjawiałam się na miejscu, które obejmowało obszar oraz sprawę ghuli, robiło mi się potwornie zimno.
- Chodźmy – wskoczyłam na pierwszy schodek. - Chcę już to mieć za sobą.
Alucard pchnął wielkie drzwi, z których posypały się małe drewienka, zostawiając za sobą dziury. Sufit był wysoko nad nami, prezentując znakomicie wykonane malowidło aniołów i Trójcy Świętej. Mankamentem tego był jednak czas, który nieubłaganie płynął zbyt szybko i zostawił za sobą ślady w postaci odpadającego tynku i wyblakłej farby.
- Mogli by to wszystko odnowić, jak skończymy z ghulami.
Po prawej stronie wiły się schody, wyłożone czerwonym materiałem, balustrada w połowie została rozpracowana prze szczury i mole, a żyrandol, który niebezpiecznie trzeszczał, zaraz mógł spaść nam na głowy.
- Nie podoba mi się to – powiedziałam od nie chcenia.
- I prawilnie – poznałam ten głos od razu.
Alucardowi nie trzeba było mówić, by zaraz zaczął strzelać we wszystkich kierunkach, z których nadciągnęły do nas ghule. Potwory swoimi obślizgłymi łapami zaczęły machać w naszą stronę.
- Gdzie on jest? - spojrzałam kątem oka na wampira, który jedynie wzruszył ramionami i strzelał dalej. - Dobra – fuknęłam. - Sama go poszukam.
- Nie – rozległ się gniewny głos wampira. - I nie myśl, że coś z tym zrobisz. Idziemy oboje, bo tym razem możesz nie mieć tyle szczęścia.
- Opiekunka się znalazła – wbiegłam po schodach, omijając naturalne przeszkody w postaci gruzu i desek oraz jednej wielkiej kolumny zwalonej na samej górze.
Przeskoczyłam zwinnie rozwaloną konstrukcję, ominęłam porozrzucane po podłodze obrazy, lecz nie zauważyłam jak moja noga wplątuje się między nogi przewróconego krzesła w efekcie czego wywinęłam orła, przeturlałam się przez długość korytarza, aż pod ścianę i potylicą uderzyłam w klamkę od drzwi.
Usłyszałam śmiech Alucarda.
- Może byś mi pomógł – warknęłam, patrząc na niego spod byka. Trudno było mi się wyplatać z krzesła, więc wampir po chwili mnie z niego wyciągnął i postawił na równe nogi.
Rozmasowałam z tyłu głowę, czując nadchodzący, pulsujący ból. Następnie podjęłam przerwany bieg i lawirowanie między porozrzucanymi wszędzie rzeczami. W pewnym momencie coś przeleciało obok mojej głowy z potwornym świstem.
- Uważaj – krzyknął Alucard.
Następną kulkę odbiłam sztyletem. Ta potoczyła się po podłodze i nagle wybuchła oślepiającym, białym światłem, a pisk, który usłyszałam zwalił mnie z nóg.
- Trzeba się nim zająć, inaczej nie da nam spokoju – wampir chwycił mnie za ramię i wyciągnął z białej kopuły.
Korytarz prowadził cały czas prosto, a na jego końcu były wielkie drzwi, które – o dziwno – były otarte. Weszliśmy do środka. Biblioteka, w której się znaleźliśmy była ogromna: drewniane półki upadały pod ciężarem książek oprawionych w skóry i twarde obicia. Niektóre z regałów leżały na podłodze, lub w dziurze, którą pod sobą stworzyły poprzez ciężar. Przez wielkie balkonowe okno wpadała łuna jasnego światła. Przed oknem dostrzegłam postać w kapturze, nie miała tym razem na sobie maski, bo w najlepsze spożywała jabłko.
- Jak dobrze, że tu jesteście – zawołał donośnym głosem, a białe kule na rozkaz jego ręki okręciły się wokół nas i powirowały jak tornado do góry.
- Co tu się dzieje? - spytałam, całkowicie zdezorientowana.
Mężczyzna stanął w łunie, a jego cień objął nasze. Ręką wskazał na stolik, który stał w rogu, a na którym stał włączony projektor oraz laptop.
- Sama zobacz.
Niepewnie spojrzałam na Alucarda, a on wzruszył jedynie ramionami.
~ Jemu nie można ufać, pamiętaj
~ Wiem, ale jeśli się dowiemy czego chce, może także zgadniemy kim jest?
Alucard zacisnął dłoń na moim ramieniu.
- Będę cię osłaniał – szepnął.
Podeszłam wolnym krokiem do stolika, co chwilę patrząc na mężczyznę i Alucarda, który mierzył w niego z pistoletu. Laptop był włączony, a na pulpicie – na samym środku – widniała tylko jedna ikonka video.
- Co to jest? - spytałam
- Mówiłem – zrobił krok w moją stronę, ale słysząc jak wampir odbezpiecza broń, zatrzymał się. - Sprawdź sama. Przekonasz się kto naprawdę jest ci wierny i chce twojego dobra. Ludzie, którymi się otaczasz, wcale nie pragną, by świat stał się lepszy, a jedynie pogarszają obecną sytuację.
Nim włączyłam filmik chciałam go wysłuchać.
- O co ci chodzi? Czego ty w ogóle od nas chcesz? Atakujesz niepotrzebnie, a teraz to?!
- Chcę twojego dobra, Natalie Heftnire.
Nie zdołałam wydusić z siebie żadnego słowa.
- Twoje pełne imię, Natalie Heftnire – powiedział, opierając się o ścianę przed oknem. Ugryzł jabłko, a ogryzek odrzucił gdzieś za siebie. Mimo, że światło padało na jego sylwetkę, to za żadne skarby nie mogłam dostrzec jego twarzy, jednak głos… głos coraz bardziej kojarzył mi się z kimś, kogo znam. - Urodzona w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku, trzynastego marca o godzinie trzeciej nad ranem.
- Skąd to wszystko wiesz? - spytałam, rad, że jednak ktoś mógł coś o mnie wiedzieć. Nawet jeśli był to nasz wróg. Jest wiele sposobów, by wydobyć z ofiar potrzebne informacje. - SKĄD?! - powtórzyłam głośniej, gdy nie dostałam odpowiedzi.
- Może kłamać – powiedział spokojnie wampir, zbliżając się do mnie.
Alucard stanął za moimi plecami i spojrzał na laptopa, cały czas celując w mężczyznę.
- Wiem, ale to też może być prawda – szepnęłam.
- Przekonasz się czy mówię prawdę, czy jednak kłamię – wskazał na urządzenie, a potem odsunął się, by łuna światła padła na przeciwległą ścianę. Wampir włączył film, a to co zobaczyłam….
Moje życie w tamtym momencie stanęło w miejscu.
niedziela, 7 sierpnia 2016
Hermes zawsze wygrywa - rozdział 17
Już na wstępie mówię, że czytam każdy wasz komentarz, lecz nie zawsze mam czas, żeby na niego odpowiedzieć.
Z tego miejsca *siedzi przed kompem i stuka w klawiaturę z bananem na twarzy* chcę wam serdecznie podziękować za wszą cierpliwość, wyrozumiałość i serdeczność. Cieszę się, że te wszystkie rozdziały przypadły wam do gustu i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną odrobinę dłużej, a może i nawet do samego końca : D
Otwarłam ciężkie powieki, czując jak moje kończyny zdrętwiały podczas letargu, w który zapadłam. Nie ruszyłam się od razu, wpierw zilustrowałam to co działo się dookoła mnie, czyli kompletny bezruch. Na dworze powoli zaczynało świtać, więc mogłam stwierdzić, że rano już nadeszło, ale nadal nie wszystko obudziło się do życia.
Ruszyłam ręką, opierając ją na podłokietniku fotela, ziewnęłam. Moje ciało było trochę obolałe, ale największy ból sprawiło mi poruszenie głową. Dotknęłam szyi, gdzie odnalazłam dwie, zasklepione ranki, po kłach wampira.
- Nędzna szuja – szepnęłam podirytowana. Zaciskając zęby, odnalazłam wzrokiem Alucarda, rozwalonego na kanapie, która wcześniej robiła nam za tarczę, a która teraz ugina się pod jego ciężarem.
Rzuciłabym w niego sztyletami, ale za cholerę nie wiem gdzie są. Zwinęłam się z fotela, a ze starego kominka wzięłam jeszcze cały pogrzebacz. Proch uniósł się wysoko w górę i dostał się do moich oczu oraz nosa, od razu wywołując szczypanie i kichanie. Pogrzebacz runął z hukiem w dół, a ja dłonią przetarłam czerwone oczy. Zakrztusiłam się wstrętnym dymem i cofnęłam do tyłu, gdy natrafiłam na coś twardego, co w pierwszej kolejności uznałam za ścianę.
- Pomóc ci? - Alucard złapał mnie za rękę i odciągnął ją od oczu, a ja spojrzałam na niego, jak zza mgły. Odkaszlnęłam kilka razy, czując nieprzyjemne tarcie w gardle.
- Poradzę – tym razem kichnęłam – sobie.
- Aha
Wampir wyciągnął z kieszeni czerwoną chustkę i otarł mi nią twarz. Nie widziałam sensu stawiać temu oporów, dlatego też przyjęłam jego – chwilową! - dobroć.
- A na to też coś zaradzimy – zbliżył się do mojej szyi i polizał ją w miejscu, gdzie uprzednio były dwie rany, a gdzie teraz była już tylko gładka skóra.
- Czego on chciał? - odsunęłam się od wampira.
- Ciebie, moja droga – wyprostował się. - Nie wiem jednak czemu.
Zastanowiłam się przez chwilę, przymykając oczy. Kim był ten mężczyzna i czego od nas chciał. Był zły, to na pewno, ale jego zamiary nadal pozostawały dla mnie wielką niewiadomą.
- Mam pomysł – powiedziałam entuzjastycznie,w przypływie nagłych pomysłów. - Podczas kolejnej misji będziemy na niego czekać, zedrzemy z niego maskę i wydusimy z niego o co kolesiowi biega.
Alucard wydał się chyba nie za bardzo przekonany moim pomysłem, a ja zrobiłam naburmuszoną minę i pokazałam mu język. Obróciłam się, dostrzegając nagle na kominku kilka ocalałych zdjęć. Wzięłam jedno do ręki, uważnie się mu przyglądając. Na fotografii było dwóch mężczyzn: jeden w kwiecie wieku, a drugi młodszy może o dziesięć, dwadzieścia lat. Obok nich stała kobieta podpierająca się na drewnianej lasce.
- Znałem ich – powiedział Alucard, biorąc do ręki zdjęcie.
- Kto to był? - zainteresowałam się.
- Tych dwoje staruszków to państwo Mercerry, a ten młody – wampir obniżył trochę rękę, abym mogła ponownie ujrzeć twarz młodziaka – to Alex, nazwiska nie znam.
- Skąd ich znasz? - spojrzałam na wampira.
- Pewnego razu zostali zaatakowani przez ghule, a ja się nimi zająłem – wyjaśnił, ale zauważyłam, że to, jednak nie wszystko co chciał mi powiedzieć. - Pech chciał, że kolejnym razem nie zdążyłem, a staruszkowie już wgryzali się w ciało chłopaka.
Nie ruszały mnie takie historie, bo dużo się takich nasłuchałam, jednak było mi przykro z powodu Alex'a. Zabili go jego dziadkowie.
- Takie życie – Alucard wzruszył ramionami i przeszedł do drugiej części zdemolowanego salonu.
- Jak zawsze bezduszny – powiedziałam cicho, odkładając fotografię na miejsce, jednak coś mnie tknęło, jakieś dziwne przeczucie czy uczucie i po chwili schowałam zdjęcie do kieszeni. Inni kolekcjonują znaczki, a ja zacznę zbierać stare fotografie. - Dobra, ale mniejsza o to. Musimy czekać na matkę, a została nam jeszcze godzina.
Alucard uśmiechnął się dziwnie.
- To co? Powtórka z ostatniego?
- Chyba śnisz – oburzyłam się, siadając na fotel. Pokręciłam się w nim przez chwilę, aby znaleźć odpowiednią pozycję.
- Jakżebym mógł – wampir stanął przede mną i nachylił się, ukazując kły. Mimowolnie zadrżałam na ostatnie wspomnienie związane z ugryzieniem. - Przecież było zabawnie.
- Chyba dla ciebie – prychnęłam, odwracając wzrok. - Inni nie mają takiego poczucia humory, jak ty Alucardzie.
Wampir zamarł, a potem, w jeden chwili otrzeźwiał.
- Nazwałaś mnie po imieniu – zbliżył się jeszcze bardziej.
- I co z tego?
- To, że należy ci się za to nagroda, Natalie – i nim zdążyłam zrobić cokolwiek, co pomogłoby mi wtopić się w fotel, poczułam na ustach zimne wargi wampira. Alucard wpił się we mnie z zachłannością łowcy, dopadającego ofiarę. Złapał delikatnie moją twarz w tak samo zimne dłonie, a ja poczułam się, jakby ulatywało ze mnie całe nagromadzone napięcie i stres. I naprawdę się zdziwiłam, kiedy w duchu przyznałam, że było mi dobrze.
Dlaczego go nie odepchnęłam? Nie zdzieliłam po twarzy dłonią? Nie wydarłam się na niego i nie obsypałam gradem wyzwisk? Dlaczego w tym momencie wydawało mi się, że tak jest nawet lepiej, niż dotychczas, cały czas się kłócąc i obrażając?
Alucard złapał moją dłoń, rozprostował w niej palce, a kciukiem pogładził jej wnętrze. Jego miękkie opuszki powoli rysowały dziwne, nieznane mi wzory, zjeżdżając na nadgarstek. Przymknęłam oczy, odchylając głowę do tyłu i samej lgnąc do jego dziwnie przyciągającego dotyku. Nie chciałam, żeby w tej chwili przestał.
Potem najdelikatniej jak tylko mógł, wziął mnie na ręce – czego kompletnie nie zarejestrowałam – i przeniósł mnie na kanapę, gdzie ułożył mnie na swoim płaszczu. Nie poczułam chropowatości starego mebla z czego byłam wielce zadowolona, ale brnąc dalej, w tą małą grę wampira, zaczynałam mieć pewne wątpliwości. Czy dobrze robię? W ogóle, dlaczego to robię? Co mną kieruje?
Wampir ściągnął ze mnie płaszcz i rzucił go na podłogę, nie odrywając się od moich ust nawet na sekundę, jednak jeśli ja zaraz tego nie zrobię, to zabraknie mi powietrze i…I jak na zawołanie zobaczyłam zaraz jego zamglone oblicze. Nie trwało to krótko, bowiem za sekundę znów mnie pocałował. Jego język odnalazł mój i razem stoczyły zażarty pojedynek. Nieświadomie objęłam go za szyję i przyciągnęłam bliżej. Czy to prawda, że im człowiek bardziej samotny, tym więcej potrzebuje czyjegoś dotyku? Czy to działo się właśnie ze mną?
Poczułam chłodne dłonie wkradające się pod moją bluzkę, palce ponownie nakreśliły na mojej skórze dziwne kształty, a wędrówkę zakończyły dopiero przy mojej piersi. Wampir zatrzymał się, a ja oderwałam się od niego, ciężko dysząc. Zaszklonym wzrokiem spojrzałam na całkiem poważną twarz Alucarda i wywnioskowałam, że coś go zaniepokoiło.
- Co…? - spytałam szeptem.
- Zastanawiam się.
- Nad czym? - otrzeźwiałam w jedynym momencie. Oto czysty przykład przerwania przyjemności.
- Chcesz tego?
Otworzyłam szeroko oczy, rozumiejąc w końcu o co mu chodzi. Potem, jednak ramieniem przysłoniłam twarz i opadłam na kanapę, śmiejąc się. Nie wiem dlaczego było mi do śmiechu, ale potem chwila radości przerodziła się w ukłucie żalu, a ja nie próbowałam nawet powstrzymać łez.
- Znowu dałam się wykorzystać co? - szepnęłam, między szlochami. Nie mogłam na niego patrzeć, bo bardziej wstydziłam się własnego zachowania niż całej tej sytuacji.
Alucard złapał moją rękę i odciągnął od twarzy, patrząc na moje żałosne i zapłakane oblicze marnego i słabego człowieka.
- Nie – powiedział twardo. - Nie posunąłem się tak daleko, żeby można było uznać to za wykorzystanie.
- Idiota – szepnęłam, uśmiechając się lekko. - Złaź ze mnie.
Zwinęłam się z kanapy i poprawiłam ubranie, doprowadzając się tym samym do względnego porządku. Przecież musieliśmy zabić jeszcze matkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)