Zabijecie mnie za to, ale warto było. Tak jest, ale nie inaczej. Dziękuję wam serdecznie za spędzenie ze mną tylu pięknych chwil. Na pewno nie jest to koniec mojego pisania i nie koniec Hellsinga, Alucarda i Alucarda, Alucarda, Alusia :D Czytajcie i dzielcie się przeżyciami w komentarzach :D
Vincent wylądował przed naszą czwórką. Pip cofnął się o krok, Integra pozostała niewzruszona, a Maxwell i Makube dosłownie zasłonili mnie sobą. Nigdy nie mogłam marzyć o bardziej oddanych przyjaciołach.
- Zakończmy to już, proszę – powiedział ubolewającym tonem Vincent.
Jego czarne cienie lizały blade ciało, wiły się wokół rogów, aż w końcu ruszyły pędem na nas. Integra obiła jeden z nich swoim mieczem, tak samo jak Maxwell, natomiast Makube dobył pistoletów, kiedy razem z Pipem wzięliśmy nogi za pas.
- Hej! - krzyknął Vincent ponad trójką naszych obrońców.
Biegliśmy przez las omijając wystające z ziemi śliskie korzenie, wymijaliśmy kamienie, które grodziły skutecznie naszą drogę i o włos za każdym razem udawało nam się uniknąć świszczących obok naszych głów białych kul.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz! - krzyknął do mnie Pip pomiędzy dźwiękiem rozdzieranego powietrza.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się do niego promiennie, naciągając na ramiona czarną koszulę Alucarda, którą dał mi kiedy jeszcze byliśmy w rezydencji. Zdobyłam z niej także koszulkę na ramiączkach, która jako jedyna się tam ostała.
Było mi zimno, ale chłód doskonale mnie orzeźwiał i pomagał trzeźwo myśleć. W tym momencie nie było czasu na wahanie się, nie było czasu na wycofanie się, na strach i ucieczkę. Dzisiaj był czas by walczyć.
- Watykański oddział będzie nas osłaniać – pomiędzy mnie, a Pipa wskoczyła Victoria, szybując nad ziemią jak ptaszek. - Są rozstawieni w lasach wokół bunkra.
- Wystarczy minąć tory i most – Alucard pojawił się po mojej lewej.
Skinęłam na nich głową. Plan był doskonały, a wykonanie będzie jeszcze lepsze.
Kiedy powoli zbliżaliśmy się do torów, zza naszych pleców wyskoczył Vincent. W powietrzu zdołał wykręcić ciało tak, że o mało nie zdzielił nas nogami po głowach. Victoria złapała go za kostkę i pociągnęła na ziemię, w którą się dosłownie wbił. Alucard naskoczył na niego, przygwoździł i rozerwał gardło.
- To nic nam nie da – szepnął Pip, obracając głowę do tyłu. Obraz jaki zobaczył szybko wymalował na jego twarzy strach.
- Wiem, dlatego kierujemy się do bunkru – spojrzałam przed siebie gdzie na horyzoncie zobaczyłam tory kolejowe. - Alucard i Victoria są naszym wsparciem. Ja natomiast przynętą.
Pogoda wcale nam nie pomagała. Deszcz zaczął niemiłosiernie ranić wszystko wokoło. Błoto rozmyło się na całej długości naszej drogi. Było ślisko, więc razem z Pipem musieliśmy trochę zwolnić, by nie się wywrócić. Nie mogliśmy być też za wolni, by nie dorwał nas Vin.
- Masz jakiś pistolet? - rzuciłam w jego stronę, kiedy wybiegliśmy z lasu.
Pip wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza broń i rzucił mi ją. Jeśli Vincent sam nie będzie chciał wejść do bunkra, to będę go musiała zmusić. A najlepiej zrobię to jeśli go sprowokuję.
Wbiegliśmy na tory, które okazały się jeszcze gorszą przeszkodą niż to co mijaliśmy do tej pory. Kamienie wyłożone między szynami wbijały mi się w nogi, kalecząc je. Szerokość rozstawionych metalowych belek była naprawdę wielka. Tory były szerokie i śliskie, a my musieliśmy przez nie przejść, by dotrzeć do mostu, który prowadzi wprost do bunkra.
- Przenieść cię? - zasugerował przyjaźnie najemnik.
Zmroziłam go wzrokiem.
- Już się nie odzywam – uniósł ręce w teatralnym geście.
Przeskoczyłam pierwszy próg, potem zwinnie pokonałam śliskie szyny, a na końcu czekał mnie rów odwadniający, w którym było pełno zimnej wody. Prąd był duży.
- Nat! - krzyk Victori zmusił mnie, bym spojrzała za siebie.
I to był mój błąd. W powietrzu zauważyłam szalejący na wietrze płaszcz Vincenta, potem jego długie rogi, a na samym końcu wyciągniętą w moją stronę rękę. Jego dłoń pochłonęła moje gardło w stalowy ucisk. W jednym momencie odebrało mi dech. Poleciałam na plecy, lądując w głębokim rowie. Druga ręka Vincenta zablokowała moje ręce, którymi machałam maniakalnie, by dorwać się do jego szyi. Mój szaleńczy zryw nic nie dał. Traciłam siły przez silny nacisk na moją tchawicę. Zaczęłam się topić, tracić świadomość i nadzieję.
Ostatkami sił próbowałam się szarpać, kopać i wydostać, ale to nic nie dawało.
~ Alucard! - wysłałam mentalną i głośną myśl do wampira.
Przed oczami zaczęło mi się robić czarno. Zimno rozpłynęło się po moim ciele jak krew. I gdy myślałam, że to już koniec, uścisk na moim gardle zelżał. Otworzyłam szeroko usta, zachłystając się wodą. Z trudem wydostałam się na powierzchnię, łapiąc się wystającego z ziemi kamienia, który zranił moja dłoń. Krew spłynęła po mnie szybko, zmyta wielkimi kroplami deszczu.
Zaczęłam kaszleć i płakać na zmianę. Moje ubranie było przemoczone, tak samo jak moje ciało, które w jednej chwili dostało naprawdę wielką dawkę zimna.
- No już, spokojnie – Victoria objęła mnie ramionami przyciskając do siebie. - Musimy uciekać.
- Gdzie Alucard? - spytałam, całkowicie ją zbywając.
- Kupuje nam czas! - krzyknął Pip, biorąc mnie na ręce, jakbym nic nie ważyła. - Musimy biec.
- Sama potrafię! - szarpnęłam się.
Victoria została by osłaniać nasze tyły.
- Nie w tym stanie. Oszczędzaj się, bo jeszcze trochę powalczymy.
Oddaliliśmy się od torów na dość sporą odległość, by zaczerpnąć trochę oddechu. Pip postawił mnie na ziemię, samemu opierając się o wielkie drzewo, które uchroniło nas przed smagającymi nasze ciała pasami deszczu.
- Został nam jeszcze spory kawałek drogi – łypnęłam wzrokiem na gęsty las, za którym był most.
Za wszelką ceną musimy się do niego dostać nim szał Vincenta sięgnie zenitu i facet nas rozwali. Przynajmniej mnie i Pipa, bo Alucarda i Victorii nie może zabić. Tak myślę.
- No dobra – złapałam się pod boki. - Musimy biec dalej.
- Poczekaj! - Pip złapał mnie za ramię i przytrzymał w miejscu.
Obróciłam się w jego stronę, katem oka dostrzegając jak czerwona plama ląduje obok nas.
- Nie zatrzymałem go na długo – Alucard uśmiechnął się, czochrając moje włosy. - Mamy zaledwie minutę nim się zregeneruje.
- Szkoda, że nie ma tu Alexa – szepnęłam, spuszczając wzrok. - Pomógłby nam.
- Musimy ruszać – ponagliła nas Victoria.
Zebrałam się w sobie i ruszyłam biegiem przed siebie. Zimno, którego doświadczałam raz za razem przeszyło mnie na wskroś. Nie umiałam powstrzymać drgawek. Byłam zimna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz