sobota, 12 sierpnia 2017

Hermes na to nie pozwoli - rozdział 28

- Proszę następnym razem na siebie uważać – napomknął doktor, kiedy razem z Makube opuszczaliśmy mury wcale nieprzyjemnego szpitala. - I stosować się do moich rad!
Potaknęłam ruchem głowy, zabrałam wszystkie swoje rzeczy i wsiadłam razem z Makube do auta, które podjechało pod szpital zaraz jak z niego wyszliśmy. Całą trasa minęła nam w milczeniu, jedynie z radia płynęły ciche nuty jakiejś starej piosenki. Pogoda za oknem diametralnie się zmieniła. Wcześniej złote słonko próbowało przebić się przez stalową zasłonę chmur, a teraz w ogóle już go nie było. Obejrzałam się na księdza siedzącego obok mnie. Makube spał w najlepsze, a ja nie miałam zamiaru go budzić, przynajmniej do czasu, aż nie dojedziemy do domu.
Westchnęłam, wspierając brodę na dłoni. Jeśli to wszystko ma tak wyglądać, to chyba poważnie musiałabym się zastanowić nad propozycją wampira. W sumie życie wieczne nie brzmi tak źle, prawda? I do tego jakieś super moce: przenikanie przez ściany, zamiana w nietoperka, latanie i takie tam. Brzmi dość kozacko, a jednak coś mnie od tego odsuwa.
Wybaczyć? Już dawno o tym zapomniałam. W sumie, kompletnie mi już nie zależało na jego aprobacji i szczerze mówiąc, teraz miałam to głęboko gdzieś. Nie miałam już w życiu celu, do którego mogłabym usilnie dążyć. Od teraz żyłam bez życia: misje, odpoczynek, jedzenie i to wszystko zataczało wielkie koło, w którego środku byłam mała ja.
Samochód zajechał pod dom. Szturchnęłam Makube łokciem zanim wysiadłam.
- Co powiesz na świeżo upieczoną babkę? - spytał w progu domu, otwierając przede mną drzwi. Ze środka dobiegł mnie wspaniały zapach ciasta, ale widok temu towarzyszący zbił mnie z nóg.
Na krześle przy stole razem z panią Stellą siedział mężczyzna od stóp do głów ubrany na czarno, obrócony do mnie plecami zajadał ciasto, a gosposia śmiała się wniebogłosy.
- Oh, moje dziecko – podbiegła do mnie, uściskała i prawie udusiła. - Natalie mam nadzieję, że wszystko w porządku.
Pani Stella o niczym nie wiedziała.
- Tak... uff – wydukałam, próbując uwolnić się z jej uścisku. - Ale.. niech mnie pani... ufff już puści.
- Tak się cieszę – Stella przypominała mi trochę moją świętej pamięci babkę, więc długo się na nią nie gniewałam.
- Zapewniam, że wszystko z nią w porządku – wtrącił cicho Makube, który stał za mną.
Makube i Stella byli starymi znajomymi już za czasów młodości.
- Ty za to wyglądasz jak siedem nieszczęść – wzięła księdza pod rękę i wyprowadziła z kuchni, zamykając za sobą drzwi. Odprowadziłam ich wzrokiem dopóki nie zniknęli w drugim pokoju.
Potem nastała bardzo długa i niezręczna cisza, przerywana jedynie miarowym tykaniem naściennego zegara z małym, kolorowym ptaszkiem na tarczy. Stałam z zaciśniętymi z nerwów pięściami na środku kuchni, wpatrzona w jasne skarpetki, które miałam na nogach. Ich kolorowe paski w tej chwili okazały się być naprawdę interesujące i ciekawe pod każdym kątem.
Postać w czerni odsunęła się na krześle, wstała i odwróciła się do mnie przodem.
- Nie wierzę, że Makube od tak cię tu wpuścił – szepnęłam, patrząc na niego nieśmiało.
Alucard uśmiechnął się lekko, podając mi talerz z kawałkiem babki i widelczykiem obok. Przyjęłam to z ochotą.
- Prawda, nie było łatwo. Przekupiłem go.
- Czym? - zdziwienie wzięło nade mną górę. - Kupiłeś mu Pismo Święte we wszystkich językach świata czy nowe auto?
- Wiesz? - spojrzał na mnie z przekąsem, a ja zaniosłam się śmiechem.
- Opowiedział mi – odłożyłam pusty talerzyk do zlewu od razu zabierając się za jego mycie. - To były kozy?
- Aha – przytaknął. - Nie narzekałem wtedy na brak zajęć, a wkurzenie tego starego pryka jest naprawdę wspaniałą rozrywką.
- Nie wątpię – odkręciłam kurek z ciepłą wodą i opłukałam talerzyk razem z łyżeczką. - Tak w ogóle... po co przyszedłeś?
Poczułam jak nagle wampir obejmuje mnie od tyłu. Nie odepchnęłam go, jedynie pozostałam w jednej pozycji, nie mając najmniejszego zamiaru się ruszyć. Zachciało mi się jedynie płakać.
- Czy muszę mieć jakiś konkretny powód, aby odwiedzić moją oblubienicę?
Zakrztusiłam się własną śliną.
- Oblu-co? - obróciłam się do niego przodem, lecz wampir nie miał w zamiarze podjąć tłumaczenia o co mu konkretnie chodziło.
- Jesteś teraz w Anglii, bliżej mnie. Już mi nie uciekniesz – szepnął mi do ucha, obejmując w pasie i przyciągając do siebie.
Uderzył mnie zapach jego perfum. Przylgnęłam do niego, wtulając twarz w czarną koszulkę.
- Proszę, proszę – zaśmiał się nisko. - A może wyjdziemy na spacer?
- Przecież na dworze jest zimno i ciemno – zaprotestowałam fuknięciem.
- Boisz się?
Prychnęłam.
- Wcale, a wcale.
Podbiegłam do wieszaka, na którym wisiała moja skórzana i cieplutka kurtka. Ubrałam ją pośpiesznie dodając do tego jeszcze szarą chustę w kratę. Na nogi włożyłam czarne trampki za kostkę.
/*/*/
Poczułam jak chłód zimnego, aczkolwiek świeżego powietrza uderza mnie w twarz. Otuliłam się szczelniej kurtką, łypiąc okiem na idącego obok mnie wampira, który to za nic miał niską temperaturę i zapewne nawet temperaturę poniżej minus tysiąca stopni.
- Chciałabym, żeby było mi tak ciepło, jak tobie – mruknęłam, odgarniając z twarzy zabłąkany kosmyk włosów.
- Nie odczuwam żadnych temperatur – zaśmiał się, widząc jak usilnie próbuję walczyć z niesfornymi włosami.
Wampir podszedł do mnie, złapał wszystkie włosy w dłoń i schował je do kaptura, który zaraz nałożył mi na głowę.
- Um... dzięki.
- Proszę – uśmiechnął się.
Latarnie, które mijaliśmy rzucały kolistą poświatę na kamienistą drogę obsypaną jeszcze dość wielkimi kamieniami, wystającymi z ziemi, o które prawie się potknęłam i gdyby nie szybka reakcja wampira, leżałabym teraz w błocie z rozwalonym łokciem lub kolanem.
- Zdecydowałaś się już? - zaczął drażliwy dla mnie temat.
Prawie w ogóle o tym nie myślałam, a jak już się nad tym zastanawiałam, to nie dochodziłam do żadnych sensownych wniosków. To było coś w rodzaju „Być albo nie być".
- Nie wiem – westchnęłam bezsilnie. - Jakie to w ogóle ma znaczenie.
Alucard przystanął, pociągnął mnie za łokieć, a potem ścisnął moje ramiona. Jego oczy zapłonęły gniewnie wściekłą czerwienią, lecz po chwili tak jakby się opanował, przymykając na moment powieki.
- Owszem, ma znaczenie i to wielkie. Może ty tego nie widzisz, ale wielu nie chce twojej śmierci.
- Wielu też nie chce, żebym została krwiożerczą krwiopijcą – warknęłam. Nasuwające mi się na myśl obrazy Maxwell'a z siekierą nie były przyjemne.
- Ech... nie wiem jak mam ci przemówić do rozsądku – potrząsnął mną lekko. - Zrobiłbym to siłą, ale potem miałbym wyrzuty sumienia, a ty przeklęłabyś mnie na wieki.
Alucard oparł czoło na moim ramieniu, dłońmi zjeżdżając na biodra, które otoczył i przyciągnął do siebie. Przez dosłownie ułamek sekundy nie wiedziałam co począć, ale potem powoli wplotłam prawą dłoń w jego włosy, zaś drugą oparłam na plecach.
- Dlaczego tak się dzieje? - wyłkałam, przez zaciśnięte zęby.
Nie miałam już siły, żeby ustać na nogach. Opadłam na ziemię i zaczęłam płakać. Nie przejmując się, że ktoś mnie zobaczy, szlochałam i trzęsłam się.
Wampir stał nade mną.
- Nie chcę umierać! Chcę żyć, chcę być z Makube, z Kat, z Vin'em, Alex'em i z tobą. Nie chcę umierać – ostatnie zdanie niemalże błagalnie wyszeptałam, czując jak boli mnie serce. Jak rozpada się na milion drobnych kawałeczków.
- Nie umrzesz – Alucard ukląkł naprzeciwko i wziął mnie w ramiona. Trzęsącą się i szlochającą dziewczynę, która pierwszy raz w życiu poczuła, że ktoś naprawdę walczy o jej życie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz