sobota, 12 sierpnia 2017

Czy ja umieram? - rozdział 32

Ze wszystkich sił próbowałam odzyskać trzeźwość myślenia. Próbowałam nawiązać jakikolwiek kontakt z Alucardem, ale on się nie odzywał. Coś musiało blokować mój przesył myśli, ale czy coś takiego jest możliwe?
- I co? - Vincent nachylił się do mojego ucha, a mnie przeszły ciarki. Poczułam coś ostrego na gardle, a potem cienka strużka krwi spłynęła po mojej szyi. - Teraz nie zawołasz swojego kochasia. On już od dawna podejrzewał, że coś się dzieje, ale nie wiedział co! - zaśmiał się szaleńczo. - Jest idiotą tak samo jak ty.
Vin wstał i złapał mnie za ubrania. Szarpnął mną z całej siły i rzucił pod drzwi. Uderzyłam o nie boleśnie plecami, zachłystając się powietrzem. Palenie w płucach nasiliło się, w oczach miałam łzy, a przed nimi mroczki. Chciało mi się płakać z bezsilności jaka mnie ogarnęła. Nie miałam żadnych szans. Nikt mi nie pomoże.
- No dobra – powiedział, zacierając ręce. - Czas się brać do roboty, moja mała dziwko. W końcu przypomnisz sobie jakie to uczucie.
Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia. Musiałam się pozbierać i chociaż spróbować uciec. Zawinęłam szybko nogami, niczym struś pędziwiatr, złapałam klamkę, którą szarpnęłam tak mocno, że wyrwałam ją z drzwi. Wypadałam na korytarz obijając się o ściany. Słyszałam za sobą rozdrażniony krzyk Vincenta, a potem świst kul, które mijały mnie o włos. Kiedy zobaczyłam schody, rozpromieniłam się. Chwyciłam się barierki i...
- Nie tak prędko! - jedna z kul uderzyła mnie w łydkę z takim impetem, że straciłam równowagę.
Złapałam balustradę, ale moja ręka objechała na niej. Dół zbliżał się nieubłaganie szybko. Poturlałam się po schodach, a moja noga niestety utknęła między szczeblami balustrady. Kiedy impet spadania pociągnął mnie w dół, usłyszałam nieprzyjemny gruchot, a potem poczułam niewyobrażalny ból. Ryknęłam ze łzami w oczach, czując promieniująca agonię w nodze.
- Hej – nade mną pojawił się Vin. - To już nie jest śmieszne!
Złapał mnie za rękę i pociągnął do góry. Zawyłam z bólu. Pazurami przeciął moją skórę, zostawiając na niej liczne czerwone i krwawiące ślady. Nie zważała na to, że wszystko czułam niemalże podwójnie czy nawet potrójnie. Jego to nie obchodziło.
Vincent obnażył kły i wbił je w moją szyję. Jęknęłam bezradnie, zacisnęłam mocno oczy, jakby to miało mi jakkolwiek pomóc.
- A chciałem cię całą – puścił mnie. Upadłam całym ciałem na ziemię. Bezradnie próbowałam otworzyć oczy, powieki były zbyt ciężkie. Nie mogłam nawet jęczeć z bólu, na to nie miałam nawet siły.
Modliłam się, żeby Makube tu teraz był. Żeby mi pomógł. Żeby Alucard tu był. Ktokolwiek, bylebym nie była sama.
- Nie... - zaskomlałam jak szczeniak. Vincent ukląkł naprzeciwko mnie z uśmiechem. - N-nie zabijaj...
Mój wzrok stawał się coraz bardziej zamglony. Ostrość unikała, ustąpiła czarnym plamom. Bolało mnie nawet same oddychanie.
- Nie mogę cię zabić – Vincent szarpnął mnie za włosy, podniósł głowę do góry. Jęknęłam, zaciskając zęby. - Przecież nie byłoby żadnej zabawy. Zostawię cię moja mała zabawko – Vin wyciągnął przed siebie dłoń, odzianą w ostre pazury. - Może się wykrwawisz, może nie. Nie wiem. W sumie mało mnie to obchodzi. Pocierpisz tak, jak ja.
Poczułam ostry, promieniujący i uciskający ból w lewym boku. Zawyłam, jak wierze złapane w sidła łowców. Nie mogłam obrócić głowy, żeby cokolwiek zobaczyć. Słyszałam jedynie szaleńczy śmiesz Vincenta. Widziałam zamglonym wzrokiem, jak powoli się odsuwa. Opadłam ciężko i bezwładnie na ziemię, zamykając oczy. I modląc się w duchu o szybką śmierć.
/*//*

Nagle trafiła go myśl. Przerażająca, wrzynająca się w świadomość, jak wielka i ostra szpila. Zabolało go. Zgiął się w pół, czując, że zaraz rozerwie go od środka.
- Alucard? - Integra spojrzała na niego podejrzliwie. Nie miała pojęcia co jej sługa właśnie czyni. - Co ci jest? Zatrucie pokarmowe? Biegunka? Poród? Okres?!
Sam nie wiedział. Do czasu, aż dotarła do niego kolejna myśl. Wyprostował się zbyt szybko, by można tu było mówić o ludzkich ruchach. Zagryzł zęby, czerwień z jego oczów wylewała się jaskrawą poświatą, a potem znikł.
Stojący w drzwiach z tacą Walter, stał. Oniemiały i nierozumiejący całego zajścia. Integra wymieniła z nim spojrzenie i odłożyła trzymające wcześniej papiery na biurko.
- Przygotuj samochód! - poleciła, zabierając z oparcia fotela swoją marynarkę. - Czekają nas odwiedziny.
Do domu wpłynął czarną, lejącą się mgłą. Sunął szybko, aż nie zobaczył na ziemi wielu plam czerwonej posoki. Zapach uderzył go ze zdwojoną siłą. Zacisnął pięści i ruszył dalej. Plamy prowadziły do niewielkiego salonu. Uchylone drzwi otworzył niepewnie. Zajrzał do środka.
Na jasnym, futerkowym dywanie leżała Natalie, twarzą zwróconą do podłogi. Oddychała. Słabo, ale jednak. Alucard zauważył wielką plamę krwi, sączącą się z jej lewego boku, który uciskała dłonią. Z jej gardła wyrywały się co rusz słabsze jęki.
Podbiegł do niej, ukląkł i delikatnie przewrócił na plecy. Na jej szyi zobaczył dwie, większe dziurki, na obojczyku, policzku i rękach miała liczne ślady po pazurach, ubranie w większości poszarpane, przypominało jedynie niekompletny zlepek materiału. Dziewczyna miała półprzymknięte powieki, lekko uchylone usta i zamglony wzrok.
- Natalie – powiedział głośno, by dotarło do niej co mówi. - Słyszysz mnie? Nat?!
Z jej gardła wyrwał się jedynie chrapliwy głos. Powolnym ruchem ręki, złapała go lekko za płaszcz, pociągnęła i....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz