sobota, 12 sierpnia 2017

KONIEC cz.2 - rozdział 41

- Jak wyjdziemy z tego cało, to na bank będę przeziębiona – powiedziałam ni to do naszej grupki, ni do siebie.
Biegliśmy w zupełnej ciszy nie oglądając się za siebie. W każdym momencie mogliśmy zostać ponownie zaatakowani przez rozszalałego Vincenta. Nie chciałam stawać z nim oko w oko, bałam się. Bałam się, że mnie zabije, że stracę wszystkich, których kocham. Cholernie się bałam.
Gdy wybiegliśmy z lasu, ujrzałam przed nami upragniony most, pod którym kotłowała się istna piekielna mieszanka zimna i strachu. Rzeka sama w sobie nie była straszna, jednak myśl, że mogłabym do niej wpaść i utopić się...
- Zaraz za mostem jest bunkier – powiedział Alucard. - Victoria, weź Pipa i ruszajcie przodem. Ukryjecie się.
- Czyli reszta należy do nas? - podniosłam na niego ciekawy wzrok.
- Zakończymy w końcu tę dziecinną zabawę – stwierdził hardo.
Przy Alucardzie, w niektórych momentach czułam się jak bezbronne i naiwne dziecko, którym co dopiero byłam. Słabość ogarniała mnie całą i kontrolowała moje ciało, bezwiednie poruszając miękkimi kończynami. Wtedy było najgorzej, bo nie mogłam nad niczym panować.
- Idźcie! - powiedział do nich ostrym, ponaglającym tonem.
Spojrzałam na oddalających się przyjaciół, smutniejąc.
- Mamy kilka chwil na oddech – Alucard skrzyżował ręce na piersi.
- Ja mam – sprostowałam, zwracając się ku niemu. - Ty jesteś martwy.
- Jakże mógłbym zapomnieć, kiedy przypominasz mi o tym na każdym kroku.
Zaśmiałam się. Choć na chwilę mogłam oderwać myśli od śmierci.
- Wybrałaś w końcu walkę o życie – spięłam się, kiedy wampir zaczął mówić takim poważnym tonem. - I teraz się boisz.
- To wiadome! - wkroczyłam wolnym krokiem na drewniany most, zaciskając dłonie w pięści. - Każdy się boi. Nawet ty!
- Ja się nie boję.
- Oczywiście, że się boisz. Nie pokazujesz tego, ale też czasami odczuwasz strach.
Zamilkł, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że mam rację. Stwierdzenie, że boi się o mnie było samolubne, ale prawdziwe. Nie chciałam mówić tego na głos, ale wampir i tak odczytał moje myśli, posyłając mi pocieszający uśmiech. Woda pod naszymi nogami kotłowała się jak w garnku. Z mętnej przepaści wyłaniały się stare i długie korzenie drzew, woda wymyła dość spory kawałek ziemi, przez co rów nie był stabilny i osuwisko mogło być naprawdę niebezpieczne w czasie takiej pogody.
- Wiem, że faceci są twardzi, ale moglibyście czasami przyznać się do swoich słabości, podzielić się obawami czy coś w ten deseń – machnęłam teatralnie rękoma, idąc wpatrzona w drewniane deski mostu.
- A co by to dało? - spytał zadziornie wampir.
Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- No nie wiem?! - uniosłam nieco głos. - Może wiedziałabym czasami jak mam zareagować, jak ci pomóc, albo coś podobnego. Nie jesteś twardy jak skała, masz serce – martwe, tak mi się zdaje, ale jednak je chyba masz – spojrzałam na niego z zapytaniem. - Masz?
Alucard ponownie tego samego dnia poczochrał moje włosy. Zaczęłam przyjmować tą pieszczotę z aprobatą.
- Mam – uspokoił mnie. - Ale nie musisz się o mnie martwić. Jak już powiedziałaś, jestem martwy. Nie można mnie zabić.
- To źle!
Widać było, że moje słowa go nieco zdziwiły, więc kontynuowałam.
- Przebywasz wokół ludzi, Integry i masz z nią całkiem pokaźna więź. Jeśli ona umrze, to co zrobisz?
Zapadła między nami niezręczna cisza, podczas której wampir dokładnie się zastanowił.
- Na ludzki rozum powinienem być wtedy smutny, bo odeszła bliska mi osoba, ale... Nat, nie wiem. Zadajesz trudne pytania. Chodź.
Złapał moją chłodną dłoń. Nie odezwałam się więcej słowem, aż nie dotarliśmy do wejścia bunkru, który teraz wyglądał naprawdę strasznie. Jego wejście spowijały obeschłe, wijące się wszędzie winorośla, ściany pokryte wilgocią pokryły się grzybek i czymś czego nie potrafiłam nazwać, bo widziałam to pierwszy raz w życiu. Woda, która zebrała się w korytarzu sięgała mi zaledwie do kostek, ale i to wystarczyło, bym poczuła się nieswojo. Rozglądając się, zauważyłam kilka min przylepnych Pipa.
Zatrzymałam się, wbijając wzrok w buty.
- Alucard – zaczęłam powoli. Jak trudno było mi wypowiedzieć kolejne słowa. Chciałam tego i nie chciałam zarazem.
Poczułam jak wampir obejmuje mnie od tyłu, przylegając swoim ciałem do mojego. Zakrztusiłam się jego zapachem. Był odurzający.
- Wiesz, że to moja walka. Vincent przyjdzie tu po mnie, nie po ciebie i chcę, żebyś...
- Mnie nie można zabić – wtrącił.
Syknęłam.
- Wiem, ale... Chcę zakończyć tę walkę sama, więc proszę...idź stąd.
- Nie.
Moje mięśnie się spięły. Zacisnęłam pięści, wyrywając się z jego uścisku, który mnie ograniczał.
- Proszę cię – powiedziałam cicho, nadal zwrócona do niego plecami. Jak miałam go przekonać?
- Nie! - odparł głośniej.
Znowu cisza, która ciągnęła się przez parę minut.
- Alucarcd, Vincent chce mnie. Ty będziesz tylko zawadzać.
Odważyłam się zwrócić do niego, tylko po to by w pierwszej sekundzie polec. Ciemność w korytarzu kontrastowała z czerwienią jego oczu, która mnie hipnotyzowała i przyciągała do siebie jak magnes. Cofnęłam się o krok.
- Idź stąd!
- Nie!
Zagryzłam ze wściekłości zęby. Doskonale wiedziałam, że Alucarda nie można było zabić, ale widok jak zostaje skrzywdzony i to z mojego powodu, bolał najbardziej.
- Jesteś potworem wiesz? - powiedziałam cicho, a potem zrobiłam coś okropnego. Z uśmiechem na twarzy z moich ust padały kolejne słowa, które paliły moje gardło żywym ogniem. - Nigdy nie mogłabym pokochać kogoś takiego jak ty. Chciałabym, ale jesteś zbyt odrażający i przerażający. Cały czas się ciebie boję i nie mogę znieść myśli, że kiedyś w końcu ci się znudzę i mnie zabijesz.
Widziałam, jak czerwień jego spojrzenia dosłownie wylewa się z niego. Musiałam jednak brnąć dalej.
- Czy ty wiesz, że nigdy nikt ci nie współczuł? Każdy nazywa cię potworem, bo tym właśnie jesteś. Alucard, jesteś bestią, której się boję i od której od tak długiego czasu pragnę uciec.
Jego płaszcz zaszeleścił pod wpływem gwałtownego ruchu. Wampir odwrócił się do mnie tyłem. Byłam na dobrej drodze.
- Więc żegnaj.
Nigdy nie zaakceptowałam swojego nędznego życia. Naprawdę długo nad tym myślałam i podjęłam decyzję. Jeżeli to nie eutanazja dokona mojego żywota, to zrobi to Vincent. Sprowadzam na innych tylko kłopoty. Z każdym dniem czuję oddech śmierci na swojej szyi coraz bardziej i przeraża mnie fakt, że ktoś mógłby zobaczyć jak umieram.
- Jesteś naprawdę głupia – Alucard szarpnął moje ramię i obrócił ku sobie, aby mnie pocałować, a potem echo jego kroków odbiło się echem od twardych ścian bunkra.
Mój plan zadziałał, pomyślałam. Ogarnęła mnie euforia. Szybko wyjęłam pilot aktywujący ładunki wybuchowe i zacisnęłam go w pięści, ruszając przed siebie ciemnymi i długimi korytarzami.
Enjoy the silence... - zanuciłam cicho jedną z wielu moich ulubionych piosenek.
Dotarłszy pod wielkie, stalowe drzwi, spięłam się. Uchyliłam powoli jedno ze skrzydeł i zamknęłam, wchodząc do ciemnego środka. Z kieszeni wyciągnęłam małą latarkę, by dać sobie choć trochę światła. Mimo, że byłam tu już wcześniej, to to miejsce nadal mnie przerażało.
- Natalieee – usłyszałam za sobą donośny i melodyjny śmiech Vincenta.
Zadrżałam, ale obróciłam się w stronę otwierających się masywnych drzwi. Ich skrzypnięcie wywołało u mnie dreszcze.
- Ile to już dziś razy się przywitamy?
- To było nasze ostatnie powitanie, Vin.
- Uhu – zagwizdał, podchodząc bliżej.
Strach mnie sparaliżował. Vincent złapał mój podbródek i uniósł go do góry. Jego przerażające, białe oczy dosłownie lśniły w gąszczu mroku, spowitego pajęczyną strachu.
- Boooże! - zaczął piszczeć, co jeszcze bardziej mnie przeraziło. Odsunął się ode mnie i zaczął wymachiwać rękoma. - Tak bardzo chcę cię zabić.
- To zrób to!
- Ale też bardzo nie chcę, bo pragnąłbym cię uśmiercać tyle razy. Boże! Nawet nie wiesz jakie katusze przechodziłem, kiedy Szatan się mną karmił. Codziennie znosiłem te męki.
Rozejrzałam się dyskretnie po pomieszczeniu. Małe, czerwone lampki migotały co chwilę, informując mnie o tym, że ładunki wybuchowe są aktywne. Wystarczyło tylko wcisnąć guziczek na pilocie.
- Dlaczego milczysz? - spytał, obdarzając mnie przerażającym spojrzeniem szaleńca.
- Chcesz porozmawiać o pogodzie?
- Śmieszna jesteś – zaraz znalazł się przy mnie i stuknął palcem w czoło.
Jeszcze chwilę temu chciał mnie zabić, a teraz zabawia się w najlepsze.
- Ah, a gdzie jest twój wampirzy kochaś, który próbował mnie zabić, ale nic mu to nie dało?
Alucard jest daleko, idioto, pomyślałam. Jest daleko, bo nagadałam mu tylu bzdur, że, aż się obraził. Duma faceta została urażona.
- Nie ma go tu – odparłam spokojnie.
- Tyle to wiem, ale gdzie on jest? - zakręcił się wokół mnie jak baletnica. - Zostawił swoją ukochaną na pastwę przerażającej bestii i uciekł? Przestraszył się, czy po prostu już mu się znudziłaś?
- Może go zapytasz, jak już stąd wyjdziesz? - uniosłam dłoń, w której ściskałam pilot. Vin spojrzał na mnie podejrzliwie, a jego źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. - A nie, przepraszam! Nie wyjdziesz stąd, bo umrzesz tu razem ze mną.
Bomby zaczęły pikać, a ja upadłam na kolana zatapiając się w płaczu.
- Przepraszam Alucard.
Zamknęłam oczy, nie czułam już nic. Pochłonęła mnie zimna i czarna otchłań rozpaczy, rozdzierająca moje serce, zgniatająca moje wspomnienia jak garść malin.
- Tak bardzo cię przepraszam – pisnęła. - Kocham cię.
*-*-*
Zerwałam się do siadu, nagle otwierając oczy. Byłam spocona, a kosmyki moich długich włosów lepiły mi się do czoła. Ręką przetarłam oczy i spojrzałam na jasny ekran telefonu. Dochodziła czwarta nad ranem, był środek lipca, a ja właśnie obudziłam się z największego koszmaru w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz