sobota, 12 sierpnia 2017

Czerwień oczu Hermesa mnie przytłacza - rozdział 38

- Mam nadzieję, ze sobie z tym poradzisz, kolego?
Pip spojrzał na mnie spod byka. Jak mogłam wątpić w jego umiejętności najemnika? Pewnie tak sobie teraz pomyślał.
- To nie zajmie więcej niż pół godziny – Pip spojrzał na torbę z ładunkami, a potem ocenił korytarz bunkru, do którego właśnie weszliśmy.
Poczułam się jak w jakimś tanim horrorze.
- Muszę zobaczyć czy nic nie zaszkodzi naszemu małemu planu.
- Oczywiście – zgodził się wampir i wziął mnie na ręce. - To trzymaj się. Wracamy za pół godzinny.
- Ale...
Pip został sam.
*-*-*
- Chciałabym wierzyć, że jak następnym razem go spotkasz, to nie będzie chciał celować w ciebie z granatnika.
Alucard puścił mnie, a moje nogi miękko oparły się o jasny i puszysty dywan.
- Nie masz zamiaru go pilnować? - obróciłam się plecami do wampira, zrzucając przy tym ciążącą mi na ramionach, zakrwawioną kamizelkę.
- Nie mogę przegapić takiej okazji.
- Jakiej okazji...
Nie zdążyłam dokończyć, czując sekundę potem zimne usta na swoich. Moje kolana ugięły się jak pod ciężarem całego świata. Zmiękły jak papier w wodzie. Mięśnie rozpuściły się jak płatek śniegu w ciepłe dłoni.
- Takiej, moja droga.
Alucard wsunął zimną dłoń pod moją koszulkę, odpinając zapięcie stanika. W pierwszej chwili przeraziłam się, lecz to uczucie stopniało wraz z kolejnymi, coraz agresywniejszymi pocałunkami wampira, jakby chciał włożyć w to całego siebie, jak gdyby jutro już miało nie nadejść. Zadrżałam, kiedy w jednym momencie poczułam na ciele zimny powiew. Moja koszulka dosłownie rozpłynęła się wraz ze stanikiem. Wampir pchnął mnie na łóżko, samemu wspinając się na nie niczym zachłanna ofiary, bestia.
Czerwień jego oczu ustąpiła ciepłej barwie róż. Złote iskierki, które wesoło zatańczyły w jego kącikach przyniosły mi na myśl rozkwitające na granatowym nieboskłonie gwiazdy. Podniecenie rosło we mnie z każdą sekundą. Zapomniałam o całym bożym świecie, walce, wojnie, o tych wszystkich ludziach. Alucard rozpiął swoją koszulę, pomagając mi w nieudolnych próbach zerwania z niego kawałka materiału, odgradzającego mnie od nieba. Moja dłoń spoczęła na zimnej powierzchni jego skóry, dreszcz zawładnął moim ciałem i przeszedł mnie niczym piorun kulisty. Wstrząsnął mną.
Odchyliłam głowę do tyłu, zanurzając się w aksamitnej czerni. Alucard przygryzł delikatnie moją dolną wargę, z której pociekła cienka stróżka krwi. Zlizał ją zachłannie, a potem zaznaczył swoją drogę zimnymi pocałunkami, brnąc przez szyję i docierając do moich piersi. Czułam się jak gdyby moje ciało nic nie ważyło, jakby ciężar odpowiedzialności został zdjęty z moich ramion.
Czas płynął nieubłaganie szybko, zmierzając ku końcowi naszej cichej i tajemniczej wyprawie. Motyle w moich brzuchu poderwały się do góry, trzepocząc skrzydłami jak oszalałe. Serce w jednym momencie przyśpieszyło, krew zewrzała, a adrenalina stoczyła istny bój z moimi żyłami, prawie je rozrywając. Ogień wzbierający na sile rozniósł się po moim ciele.
Alucard ostatni raz zmęczył moje usta namiętnym i długim pocałunkiem, a potem oparł czoło o moje, przymykając oczy. Z moich natomiast wydostały się łzy, szklane krople, które znalazły ujście. Chcąc się wydostać i być wolnymi, spłynęły po moim rozgrzanym policzku, prawie parując.
- Pamiętaj – szepnął powoli, jakby ważąc słowa. - Nigdy nie jesteś sama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz