sobota, 12 sierpnia 2017

Hermes jest częścią mnie, tym co czuję, tym co widzę i słyszę. Cz. 1 - rozdział 35

Nie będę się rozpisywać co i jak, więc zostawiam wam tylko kilka piosenek, które mi towarzyszyły :D
Sienna Skies - Heartquake!   
I Prevail [Taylor Swift] Blank Space
I Prevail - Lifelines
BIGBANG - HARU HARU (____) M_V
I Prevail - Alone
Maps Maroon 5 - Madilyn Bailey (Piano Version) on iTunes & Spotify



Nasze ekipy dostały jeszcze jeden dodatkowy tydzień, aby się przygotować. Siedziba w Watykanie zrzeszyła wszystkie swoje oddziały w Anglii, w rezydencji Hellsing, co bardzo nie spodobało się samej dyrektorce. Integra nie wychodziła ze swojego biura, a jak już to tylko za potrzebami fizjologicznymi i tylko wtedy, kiedy żadem „watykański" pies nie plątał się po korytarzu.
Alucard nie wychylił nosa ze swojej piwnicy, Anderson kręcił się po dworze, a ja siedziałam w pokoju ze słuchawkami na uszach. Wychodziłam tylko na jedzenie i w ogóle nie zawracałam sobie głowy tym co mówił Maxwell czy nawet Makube, bo mało mnie to obchodziło. Na polu bitwy miałam stać z tyłu. To także mi się nie podobało. Chciałam sama stoczyć ten bój, by nikt nie musiał umierać za mnie w tej sprawie. Czemu musieliśmy poświęcać innych ludzi?
Sam Alucard z Alexem poradziliby sobie w niecałą minutę, więc po co ta cała szopka? By każda ze stron mogła pokazać jak ta druga jest silna? O to tu chodziło? O głupią siłę zbrojną, czy o zemstę za stare krzywdy? Nie rozumiałam tego. Nie chciałam rozumieć, dlatego zamknęłam się w pokoju i czekałam.
*-*-*
- Wszyscy zrozumieli?
Siła zbrojna Hellsing odkrzyknęła chórem, salutując swojej dyrektorce i przywódczyni. Alucard stał obok niej i nawet nie patrzył na tłum zgromadzony przed nim. Nie. On nie patrzył na nich, tylko na mnie. Czułam jego zimny, świdrujący wzrok na sobie, przez co moje ciało kompletnie odmówiło mi posłuszeństwa.
- Nie martw się – szepnął mi na ucho Makube, trącąc ramieniem. Mały gest, a dodał mi chodź odrobinę otuchy. Zdołałam się lekko uśmiechnąć. - Po wszystkim pójdziemy na lody.
- Proszę was – jęknął Alex, stojący obok mnie.
On też nie wydawał się ani trochę zdenerwowany.
Wszystkie oddziały zgromadziły się w lesie daleko od rezydencji Hellsing, by uniknąć ewentualnych strat materialnych, o których mówiła nam Integra. Nikt nie chciał płacić za szkody jakie wyrządzi budynkowi nasza walka, więc dla bezpieczeństwa wybraliśmy dogodne miejsce daleko od jego położenia.
- Nie jesteś sama – na moim ramieniu spoczęła dłoń.
- Heinkel?
- Yumiko też się boi – szepnął, by siostra go nie usłyszała. - To jej pierwsza taka bitwa, więc nie wie co ją czeka. Każdy kto dziś przed nami stoi, czegoś się obawia. Każdy chce przeżyć i wrócić do domu.
Spuściłam wzrok. Heinkel miał rację, każdy się boi, a ja nie byłam w tym sama.
- Dobrze wiesz, że oni nie muszą umierać.
- Wiem. Ale to są rozkazy.
Rozkazy rozkazami, ale kazanie swoim ludziom umierać, kiedy oni są tego świadomi, to szaleństwo.
- Myślę, że to wszystko.
Integra stanęła obok nas.
- Moi ludzie już są gotowi.
- Nasi także – przed szereg wyszedł Maxwell. - Jeśli wszystko jest dopięte na ostatni guzik, to możemy zaczynać.
Nagle poczułam za sobą zimną aurę, lecz nie musiałam się obracać, by zgadnąć kto to. Byłam tym wszystkim przytłoczona, a sama myśl, że będę musiała stać na tyłach, dobijała mnie jeszcze bardziej.
- Jeżeli chodź włos jej z głowy spadnie, to umrzesz – warknął Alex na odchodnym. - Pierwsze trzy grupy, za mną.
- Wszystko zostało powiedziane, potworze – Makube puścił mi oczko.
- Trzymaj się – Maxwell poklepał mnie po ramieniu i ulotnił się razem z Integrą i Makube. Oni także zajmowali tyły. Oni tylko wydawali rozkazy.
- Idziemy! - Alucard złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
Długo szliśmy w ciszy pomiędzy krzakami, krzewami i lawirowaliśmy pomiędzy wielkimi drzewami o potężnych korzeniach. Raz prawie wywinęłam orła, ale w ostatnim momencie złapał mnie wampir. Teraz nie patrzył na mnie, ale przed siebie.
- Jesteś na mnie zły? - spytałam, przerywając w końcu tą bezsensowną ciszę, która ciągnęła się zbyt długo.
- Skądże – prychnął.
Skrzywiłam się.
- Sarkazm ci nie przystoi. - Zatrzymałam się, zatrzymując i jego. O dziwo nie protestował, nie obrzucał mnie zimnym spojrzeniem czerwonych oczu, nie warczał. I nie przytłaczała mnie jego ciężka aura. - O co ci chodzi? Chcesz zaliczyć którąś z kolei kłótnię kochanków? - sama nie podejrzewałam siebie o takie słowa, ale miałam dość.
- Jesteś głupia, że w ogóle się na to zgodziłaś – powiedział spokojnie, jak gdyby nigdy nic.
Zacisnęłam dłonie w pięści i łypnęłam na niego rozdrażnionym wzrokiem.
- Powiedz mi, czy miałam jakiś wybór? To moja walka i to ja sama powinnam ją stoczyć.
- To dlaczego tu jesteś?
Zamurowało mnie. Stałam osłupiała pośrodku lasu i wpatrywałam się niemo z otwartymi ustami w wampira, który za jasną cholerę dobrze mówił. To moja walka, to mnie Vincent chce, więc dlaczego słucham jakiś głupich rozkazów, które nie mają żądnego sensu, i jeszcze tu jestem. Powinnam walczyć na samym przodzie. Sama!
- Vincent wie, że coś planujemy. Nie wie na jaką skalę, ale nie jest głupi. Szybko zacznie kojarzyć fakty. Ty, pracujesz dla Iscariot, ja dla Hellsing'a, więc prędzej czy później połączy wszystko w jedną całość. Nie wiem co cię z nim łączyło, ale biorąc pod uwagę to, że niemalże cię zabił – i to dla zabawy – teraz może być jeszcze gorzej. Zginą wszyscy.
- Jakiś ty nagle rozgadany – uśmiechnęłam się, krzyżując ręce na piersi. - Wiedziałeś o tym od samego początku. Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- A czy to by coś zmieniło?
- Owszem – zwróciłam się do niego plecami.
To moja walka. I to ja ją skończę.
- Przeżyją wszyscy, gdy tylko Vin dostanie mnie.
- Chcesz się poświęcić dla dobra ogółu?
- A czy tak nie robią bohaterzy?
Alucard objął mnie od tyłu.
- Jesteś naprawdę głupia.
Nastała długa cisza.
- Uraziłem twoją dumę?
- Nie – odparłam uśmiechając się. - Ale nawet głupi są coś warci, Alucard.
Wyrwałam się z jego uścisku i pobiegłam przed siebie.
- Co zamierasz? - krzyknął za mną.
- Może i jestem głupia, ale nie pozwolę skrzywdzić mojej rodziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz