sobota, 12 sierpnia 2017

Hermes cieszy się jak mała kaczuszka - rozdział 30

 ciepło. - Siadaj, zaparzę ci herbaty.
Podziękowałam z kanapką w buzi. Usiadłam na krześle, rozglądając się po kuchni. Na stole stały świeże, kolorowe kwiaty. Pomyślałam, że to może Makube zrobił pani Stelli niespodziankę i je tu przyniósł. I w rzeczywistości tak było. Kiedy ksiądz wkroczył do pomieszczenia i usiadł obok mnie, szturchnęłam go ramieniem i szepnęłam do ucha:
- Kupiłeś jej kwiaty?
Wydał się trochę zmieszany, a ja zaśmiałam się wniebogłosy. Pani Stella spojrzała na nas dziwnie, a potem powróciła do wykonywanej wcześniej czynności. Makube trzepnął mnie w ramię.
- No co? - otarłam łzę z oka. - Na starość można się zakochać.
- Ja nie mogę – burknął, krzyżując ręce na piersi.
- Fatk – wsparłam brodę na dłoniach. - Nie możesz – i ponownie się roześmiałam, a Makube się na mnie rzucił.
- No dobra koguty – kiedy Pani Stella postawiła przede mną kubek z herbatą, rozpromieniłam się jak małe dziecko, które dostało cukierek. Ewentualnie dużego, puszystego misia do przytulania. Najlepiej takiego, który ma metr sześćdziesiąt. I duże oczka. I kokardkę. I...
- Przestań bujać w obłokach – Makube pomachał mi dłonią przed oczami. - Jedz śniadanie i zbieramy się.
- Gdzie jedziemy? - podniosłam na niego zaciekawiony wzrok. - Kupisz mi słodycze?
- Ta – prychnął – i tego misia, o którym marzysz.
Zrobiłam na niego wielkie, zielone oczy, z których po prostu wylewała się miłość.
- Jak się pośpieszysz, to coś dostaniesz...Nat?
Kiedy Makube kończył zdanie, mnie już nie było. Grzebiąc w szafie, szukałam swoich ulubionych dżinsów oraz szarej, cieplutkiej bluzy i czapki „z miejscem na mózg" jak to mówiła kiedyś Kat. Kiedy kompletnie ubrana stanęłam na środku pokoju, przypominało mi się, że miałam wysłać do przyjaciółki list, który napisałam wcześniej, a nie mając jeszcze okazji go wysłać, po prostu leżał na biurku i czekał.
*-*-*
Droga do miasta minęła nam przy spokojnych dźwiękach lokalnego radia, z którego od czasu do czasu przewijały się także różne wiadomości. Harlow okazała się spokojną mieściną z małym ryneczkiem na środku. Pogoda w końcu trochę się poprawiła i teraz zza chmur przebijało się nieśmiało wielkie słoneczko o wyblakłych promieniach.
Naciągnęłam na głowę czapkę, kiedy zaczęło mocniej wiać.
- Idziesz na pocztę? - spytał Makube, zerkając na mnie przez ramię.
- Tak – wyciągnęłam z torby list do Kat. - Mam dla niej nawet pocztówkę.
Makube uśmiechnął się.
- Ja idę do apteki, a potem muszę iść do urzędu – wskazał na wielki budynek za sobą. - Dzwoń jakby coś się działo.
- Nie ma sprawy tato! – krzyknęłam dość głośno, zostawiając Makube z milionami spojrzeń na sobie.
Pobiegłam w stronę poczty, gdzie szczęśliwa wysłałam kartkę do Kat. Mam nadzieję, że już niedługo mi odpiszę. Nie chciałam zostawiać przyjaciółki samej w Watykanie, ale nic nie mogłam na to poradzić, a Kat nie mogła z nami lecieć. Martwiłam się o nią, bo była dla mnie jak młodsza siostra, której nigdy nie miałam.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła pierwsza, a znając Makube, jego załatwianie spraw potrwa jeszcze ze dwie godziny. Czym mogłam się zająć? Zwiedzaniem? W sumie czemu nie?
Zaczęłam krążyć bogatymi ulicami Harlow, oglądając przeróżne wystawy sklepowe, dziwnych ludzi i co najważniejsze, zabytki. Nie było ich wiele, bo Harlow samo w sobie było tylko miastem przejazdowym, gdzie ludzie zatrzymywali się, żeby odpocząć od podróży. Albo coś takiego.
Udałam się do parku, kiedy słońce nagle zagrzało mocniej i mogłam w końcu zdjąć czapkę. Poprawiłam warkocza, którego splotłam jeszcze w domu i zarzuciłam go na prawe ramię. Kilka kosmyków opadło mi po bokach twarzy. Uśmiechnęłam się. W parku nie było tłoku. Kilka starszych par przechadzało się w różnych kierunkach, a większą część krajobrazu tworzyły kaczuszki, wesoło machające płetwami w wodzie.
Usiadłam na ławce, dając odpocząć nogą. Teraz żałowałam, że nie miałam ze sobą żadnej książki. Idealny klimat podkreśliłby romans w lekturze. Kiedy myślami byłam daleko od rzeczywistości, nagle mój wzrok padł na parę młodych ludzi, przytulających się do siebie jak magnesy. Nie żebym była uczulona na takie widoki, ale jednak... Coś we mnie drgnęło. Przypomniała mi się ostatnia noc w ramionach Alucarda, który spokojnie leżał obok.
Podciągnęłam kolana do piersi i schowałam w nich głowę. Oddychałam spokojnie, wdychając świeże i rześkie powietrze Harlow. Zrobiło mi się zimno i nawet cieplutka bluza nie mogła powstrzymać wścibskiego wiatru, cisnącego się pod moje odzienie.
- Co taka dziewczyna, jak ty robi sama w parku?
Szybko podniosłam głowę do góry. Wzrok przysłoniła mi nadlatująca czarna chmura, a potem poczułam, jak coś ciężkiego opada mi na ramiona. Chwilę zajęło mi zorientowanie co się dzieje.
- Siedzę i rozmyślam, jak zetrzeć ci ten śmiały uśmieszek z twarzy – zaśmiałam się krótko.
Alucard usiadł obok mnie i otoczył ramieniem, przyciągając do siebie. Poddałam się bez żadnych ceregieli. Przy nim od pewnego czasu było mi ciepło i nawet fakt, że Alucard był wampirem nie znaczył dla mnie nic.
- Wcale tak nie myślisz.
Spojrzałam na młodą parkę, która właśnie opuszczała park spleciona w uścisku. Czy razem z Alucardem wyglądaliśmy teraz podobnie do nich?
- A właśnie, że tak – pokazałam mu język, szybko wyplątując się z jego uścisku.
Wstałam z ławki i podbiegłam do drewnianego mostu, z którego spojrzałam w dół na krętą rzeczkę, w której pływały kaczki. Woda była nieskazitelnie czysta. Jak małe dziecko zaczęłam się cieszyć z otaczającej mnie przyrody.
- Powiedz mi - spojrzałam przed siebie. Wiatr szarpnął moimi włosami. - Jak przekonałeś Makube? Był na ciebie wściekły, prawie zdolny, żeby cię zabić.
Alucard stanął za mną, objął w tali, a brodę oparł na mojej głowie. Poczułam się jak podpórka lub naprawdę mały człowieczek.
- Mówiłem ci – szepnął. - Mam swoje sposoby.
Fuknęłam.
- Powiedz – zażądałam, a Alucard jedynie się zaśmiał. - Bo przerobię cię na pasztet.
- Groźba?
- Nie, Ostrzeżenie.
Wampir jedynym ruchem obrócił mnie ku sobie. Jego twarz nie promieniowała wesołością, jak wcześniej. Teraz przypominała jedynie odzwierciedlenie prawdziwej troski oraz smutku. Poczułam jak uderza we mnie poczucie winy, a sumienie nie daje dojść do słowa rozsądkowi.
- Masz świadomość, że z każdym dniem jesteś bliżej śmierci? - spytał poważnie, a ja poczułam jak po moich plecach przechodzą zimne dreszcze.
Usilnie próbowałam o tym nie myśleć i przysięgam, że czasami mi to nawet wychodziło, ale przeważnie zamykałam się w sobie i nie myślałam nic. Kiedy jednak naszła mnie refleksja zaczynałam płakać. Nie chciałam umierać, jednak z drugiej strony... Życie i tak dało mi już popalić. Co mogłam zmienić? Pieczętując swoje życie krwią Alucarda, miałam stać się nieśmiertelna, ale czy to jest to czego tak naprawdę chciałam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz